26. A nich cię, Pyode!
Orbita wokół Yautjalu, obecnie
Marsowa mina dowódcy stacji nie wróżyła niczego dobrego, od dłuższej chwili wpatrywał się raport z doku naprawczego i miętosił w dłoni małą piłeczkę. Omanati była przekonana, że raport przeczytał już dawno, a teraz tylko trzymał ją w niepewności. Raczej nie zastanawiał się nad doborem słów, znała go na tyle, by wiedzieć, że ten mężczyzna mówi to, co chce i jak chce. Potarła czoło, bolała ją głowa i czuła się zmęczona, pomimo tego że niedawno wstała. W holu, gdy tu zmierzała, spotkała Pyode, nie rozmawiała z nim, ale młody mężczyzna miał minę jak zbite zwierzę. Zatrzymał się, spojrzał na nią i miała wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale ponaglający głos z biura dowódcy przerwał ich krótkie spotkanie.
Nagle siedzący przed nią mężczyzna przywołał na przeźroczysty ekran przed sobą nowy dokument.
- Twój nowy przydział - powiedział.
Omanati z zaskoczeniem zerknęła na dokument, ale ponieważ widziała tylko jego rewers, to nie potrafiła odczytać przydziału.
- Nie wrócimy na barkę? - zapytała.
- Nie, wycofano ją.
- A co z Ark'nakiem?
- Nim nie musisz się przejmować. To był ostatni rozkaz jaki wam wydał.
Zmarszczyła czoło, nie wiedziała, o jakim rozkazie mówił dowódca i wolała nie dopytywać, skoro nie było mowy o karze, a jedynie o nowym przydziale. Dowódca przesunął palcem po ekranie w stronę Omanati i jej komputer naramienny zasygnalizował odebranie pliku.
- Masz dwa dni wolne, potem stawisz się w wyznaczonym miejscu. Możesz odejść.
Skłoniła szybko głowę i wyszła wdzięczna wszelkim bogom za to, że tylko tak skończyła się ta draka z barką. Nie żałowała, że już więcej jej nie zobaczy, nie było jej też żal Ark'naka, bo wiedziała, że dowódca zadbał o potrzeby swojego ojca. Zastanawiała się tylko, czy uda jej się teraz rozwikłać zagadkę kontenerów? W holu nigdzie nie dostrzegła Pyode, nie zaczekał na nią, jakby nie interesował go jej przydział. Poczuła lekkie ukłucie zawodu, spodziewała się, że będzie tu, gdy ona wyjdzie z biura dowódcy. Zniecierpliwiona odnalazła nowo pobrany plik i przywołała jego holograficzny obraz.
- Planetarny transport cywilny? - przeczytała z pogardą, wolałby pilotować jednostkę bojową, albo jeden z gwiezdnych krążowników, a nie... jakiś pojazd wycieczkowy dla znudzonych obywateli.
Wróciła do przydzielonej kajuty, wiedziała, że nie zabawi tu długo. Właściwie miała dwa dni wolne i mogła, na przykład, odwiedzić rodzinę, ale jakoś nie paliła się do tego spotkania. Na dodatek dręczyła ją wizja nowego przydziału. Miała nieodparte wrażenie, że kolejny raz do jego wyboru przyczyniła się jej matka. Czy miała aż takie wpływy? Z pewnością znała tych, którzy mieli. Planetarny transport cywilny oznaczał, że dziewczyna nie opuści Yautjalu przez jakiś czas. Nie poleci nawet na stację orbitalną, będzie pilotować jednostki poruszające się w przestrzeni powietrznej planety.
- Ale kicha - szepnęła młoda kobieta, leżąc na swojej koi i wpatrując się w sufit. Sięgnęła po naramienny komputer, sprawdziła wiadomości, były trzy: jedna z banku informująca o wpływie wynagrodzenia, druga od znajomej, która zapraszała ją do wzięcia udziału w kampanii przeciw podbojowi kosmosu i trzecia z instytutu rodziny promująca wielodzietność i wychwalająca macierzyństwo jako największy sukces współczesnej kobiety. Omanati prychnęła lekceważąco, z całą pewnością ona nie czuła potrzeby posiadania potomstwa. Już miała odłożyć komputer, gdy przyszła kolejna wiadomość, nadawcą był Pyode. „Spotkajmy się. Proszę". Nie odpisała, chciał z nią porozmawiać, to mógł zaczekać. Wyłączyła komputer i odrzuciła go na bok, po czym wstała i poszła na siłownię, miała zamiar wycisnąć z siebie siódme poty.
Dwa dni później ubrana w mundur Sił Cywilnych odbierała klucz dostępu do promu, który miała pilotować. Grafik przewidywał do sześciu przelotów na dobę w zależności od długości trasy i obejmował połączenia wyłącznie pomiędzy stolicami prefektur. Mężczyzna, który ją przyjmował, nie pozostawił dziewczynie złudzeń, będzie tylko drugim pilotem i raczej sobie nie polata. Postanowiła się nie przejmować, robić swoje i czekać, jak polecił jej dowódca stacji.
Prom do przewozu obywateli był, w odróżnieniu od barki, nowoczesny i czysty, aż miło było znaleźć się w tak prostych a jednocześnie eleganckich pomieszczeniach. Do jej obowiązków należało przywitanie pasażerów i sprawdzenie przed odlotem, czy wszyscy zastosowali się do procedury bezpieczeństwa. Krnąbrnym należało tylko przypomnieć o zasadach, kary za ich niestosowanie były tak wysokie, że każdy poddawał się im bez szemrania. Chociaż zapięcie pasów nie było chyba szczytem wymagań. Obeszła pokład, pasażerowie skupieni na sobie nie zwracali na nią szczególnej uwagi, już miała zamknąć właz, gdy do środka wpadł zdyszany Pyode. Zaskoczona stanęła w przejściu.
- Mam bilet - przemówił i począł się przeciskać obok niej. Przepuściła go i, spoglądając na przygarbione plecy młodego mężczyzny, nadal stała w miejscu. „Zabezpiecz właz" rozległ się rozkaz w słuchawce. Pierwszy pilot chciał odlecieć o czasie. Wykonała polecenie, po czym poszła w kierunku kokpitu, powoli przechodząc pomiędzy fotelami i wypatrując znajomej twarzy Pyode. Nagle poczuła, że ktoś chwyta ją za nadgarstek. Spojrzała w tym kierunku i dostrzegła jego spokojne i jakby smutne oblicze, dopiero teraz to dostrzegła.
- Porozmawiamy chwilę, proszę.
Przytaknęła ruchem głowy: - Później - szepnęła i poszła dalej, ale dziwny wyraz twarzy przyjaciela wzbudził jej niepokój. Usiadła za sterami, pilot obok miał już na twarzy gogle a na dłoniach interaktywne rękawice. Po chwili złapał wirtualną manetkę, moc silników wzrosła i Omanati poczuła delikatne drgania pojazdu o pionowym starcie. Wznieśli się nad płytę lotniska i poszybowali, młoda kobieta miała wrażenie, że wciąż czuje na sobie spojrzenie przyjaciela. Nic dziwnego od pasażerów oddzielała ich przeźroczysta ściana, wszystko po to, by zaspokoić ciekawość obywateli. Jakiś czas później opuściła swoje miejsce by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Gdy mijała Pyode serce biło jej szybciej, chciała usłyszeć, co ma jaj do powiedzenia, ale nie miała ochoty na taką rozmowę przy świadkach. Mijając go dostrzegła jego palące spojrzenie, które mówiło jej „muszę powiedzieć ci to teraz". Przeszła na tył, otworzyła drzwi prowadzące do części bagażowej i sprawdziła, czy zabezpieczony ładunek nie przesunął się z miejsc, wszystko było w porządku. Wychodziła, gdy drogę zastąpił jej Pyode.
- Nie możesz tu wchodzić - powiedziała cicho, tak by nikt z pasażerów jej nie usłyszał. Pyode złapał ją za ramiona i wepchnął z powrotem do luku bagażowego.
- Nie mogę dłużej czekać, nie mam czasu.
Prychnęła: - A co... zamierzasz wyskoczyć w trakcie lotu?
- Nie, ale gdy tylko wylądujemy, przesiadam się na prom powrotny.
Uśmiechnęła się krzywo: - Więc mów.
- Chciałem... - zaczął niepewnie. - Chciałem ci powiedzieć, że dostałem przydział.
- Cóż w tym dziwnego? Ja, jak widzisz, też dostałam.
- Nie, nie rozumiesz. Dostałem przydział na okręt, który leci do najdalszej naszej koloni.
Patrzyła na niego, jakby powiedział jej, że zamierza skoczyć w ogień.
- Rozumiesz? - kontynuował, a ona nie odpowiedziała, nie kiwnęła nawet głową. - Nie zobaczymy się więcej, gdy wrócę ty będziesz... - zamilkł. Omanati spuściła wzrok, a gdy go podniosła w jej oczach Pyode dostrzegł złość. Wiedziała, co to oznacza, wieloletni lot, lot, który trwa więcej niż życie jednego pokolenia.
- Będę martwa? To chciałeś powiedzieć?
- Nie... to znaczy tak, ale nie musi tak być, możesz polecieć ze mną.
- Tak?! A niby jakim cudem? Mój przydział jest tu, nie dostanę innego, bo moja matka zrobi wszystko, żeby mnie zniechęcić. Przyszedłeś tu, żeby się chełpić? - szturchnęła go.
- Nie, Omanati, ja chciałem...
- Pożegnać się. Dobrze więc, żegnaj. Leć i nie zawracaj mi głowy.
- Chciałem cię prosić, żebyś za mnie wyszła, wtedy mogłabyś lecieć ze mną, jako członek załogi.
Zaprzeczyła ruchem głowy: - Nie, Pyode, nie jako członek załogi, jako osoba towarzysząca. Nie po to kończyłam akademię, żeby towarzyszyć mężczyźnie, nawet jeśli miałbyś to być ty. Jestem ci wdzięczna, że o mnie pomyślałeś, ale to złe rozwiązanie. Zostanę tu i sama zbuduję swoją przyszłość, na moich warunkach.
Pyode przytaknął, uśmiechnął się, choć widać było, że nie jest mu do śmiechu: - Rozumiem - szepnął. - Ale, proszę, przemyśl to jeszcze.
- Wróć na swoje miejsce - powiedziała hardo, wskazując dłonią kierunek. Znowu przytaknął ruchem głowy i poszedł, nie odezwawszy się więcej. Omanati wróciła na swoje miejsce, pierwszy pilot odchrząknął i warknął:
- Co tak długo? Przejmij stery, muszę się odlać.
Założyła szybko gogle i rękawice, podekscytowanie zastąpiło złość, którą wzbudziła rozmowa z Pyode. Przejęła wirtualne stery, statek łagodnie pozwolił jej się prowadzić po wyznaczonym kursie.
- No, wiedzę, że masz do tego dryg - powiedział pierwszy pilot i przyjaźnie poklepał ją po ramieniu. - Zatem będziesz pilotować do końca trasy, a potem wylądujesz. Jeśli się spiszesz, następna trasa jest cała twoja, co ty na to?
Uśmiechnęła się szeroko: - Chętnie, ale jestem tylko drugim pilotem nie mogę...
- A ja jestem pierwszym i ja decyduję, kto trzyma stery, dziś będziesz to ty.
Nie mogła uwierzyć, że tak szybko udało jej się zdobyć zaufanie nowego przełożonego. Chyba faktycznie miała szczęście. Jeśli nie popełni żadnego błędu i będzie sumiennie wypełniać obowiązki, może wkrótce sama zostanie pierwszym pilotem, a potem? Kto wie? Przecież od czegoś trzeba zacząć. Uśmiechnęła się do własnych myśli, a później przypomniały jej się słowa Pyode. Prychnęła, cóż on sobie wyobrażał? Że jest jakąś desperatką, że wyjdzie za niego tylko po to, żeby móc polecieć w kosmos. Czyżby nie wierzył w jej umiejętności?
- Też mi przyjaciel - szepnęła sama do siebie. „I cóż go opętało?" pomyślała. „Żeby prosić mnie o rękę w takich okolicznościach. Chociaż to miło, że o mnie pomyślał, ale naprawdę... mógł wymyślić coś lepszego".
Pierwszy pilot wrócił z toalety, usiadł wygodnie obok i wyciągnął małą konsolę, na której odpalił sobie kanał z wiadomościami. Chyba nie zamierzał pracować. Wylądowali gładko i sprawnie, Omanati była dumna z siebie. Pierwszy pilot poszedł pożegnać pasażerów opuszczających pokład. Gdy została sama do przeźroczystych drzwi zapukał Pyode. Wyszła z kabiny pilotów i stanęła naprzeciwko niego, młody mężczyzna miał minę jak struty.
- Zastanowiłaś się? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Tak - odparła Omanati. Pyode rozpromienił się nieznacznie. - Wolę budować swoją karierę sama - rzekła stanowczo. - A ślub z takiego powodu to głupi pomysł.
- Ale ja... - bronił się Pyode. - Ja nie dlatego - próbował wyjaśnić, po czym złapał ją za szyję i, przyciągnąwszy do siebie, przeplótł swoje kły z jej. Omanati zamarła, nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Po chwili poczuła, że Pyode obejmuje ją w pasie i przyciąga do siebie.
- Co tu się dzieje? - dotarły do niej słowa pierwszego pilota, ocknęła się, wyszarpała z uścisku i zdzieliła Pyode pięścią w twarz.
- Zgłupiałeś! - krzyknęła. Młody mężczyzna, złapawszy się za obolały policzek, spoglądał na nią okrągłymi z przerażenia oczyma.
- Prze... przepraszam - wyszeptał. - Chciałem tylko, żebyś zrozumiała.
- Co takiego? - zapytała, a widząc wyraz jego twarzy i to, że bije się z myślami dodała - lepiej już idź.
Nie odparł nic, nie pomachał na do widzenia, nie uścisnął jej i nie kiwnął głową, po prostu odwrócił się i wyszedł. Została sama, pierwszy pilot, również opuścił pokład, nie chciał być mimowolnym świadkiem wydarzeń, które go nie dotyczyły. Omanati wróciła do kabiny pilotów, do kolejnego lotu było sporo czasu, usiadła, zapatrzyła się na gogle leżące przed nią na kokpicie. Myślała o tym, co się stało i nie mogła zrozumieć, dlaczego Pyode postąpił w ten sposób. Przecież nigdy nie dała mu do zrozumienia, że między nimi może być coś więcej, niż tylko przyjaźń. Więc dlaczego sądził, że mogliby być razem?
- A nich cię, Pyode! - uderzyła pięścią w podłokietnik.
Pół roku później.
- Pierwszy pilot. To chyba najszybszy awans, jakiego byłem świadkiem - śmiał się Tor'val. Omanati poprawiła odznakę przypiętą do piersi. - Powinnaś być z siebie dumna.
- I jestem - odparła młoda kobieta do towarzysza, z którym latała od połowy roku.
- Żadnej skargi, tylko pozytywne opinie ze strony pasażerów. Linie są z ciebie dumne. Wiedziałem, że długo nie będziesz grzała ławy.
Uśmiechnęła się: - Mówisz tak, żeby się podlizać.
- Co? Ja? Czy ja kiedykolwiek dałem ci odczuć, że w ciebie nie wierzę?
Odwróciła się od połyskliwej powierzchni, w której się przeglądała i, złapawszy Tor'vala pod ramię, poszła z nim na płytę lotniska, gdzie czekał na nią nowy prom.
- Najnowszy model - podjął rozmowę Tor'val. - Mogłabyś pilotować go w pojedynkę.
- Wiem, ale przepisy na to nie pozwalają.
- Kiedy pierwszy lot?
- Jutro ma się zgłosić do mnie drugi pilot z przydziału, zraz potem wykonamy pierwszy przelot. A pojutrze... zaczynamy na przydzielonej trasie.
- Gdzie cię przydzielili?
- Na południową półkulę, będę latać między sześcioma dystryktami od Ciemnego Jeziora do Gór Suchych.
- Daleko od domu.
- Nie tęsknię za nim.
- Zauważyłem, że na przepustkach zostajesz w bazie, ale... to nie moja sprawa, nie musisz mi się tłumaczyć - uniósł dłonie wysoko do góry, jakby robił nimi zaporę pomiędzy sobą a ewentualną odpowiedzią.
- Nie zamierzałam - odparła, wchodząc na ruchomy podest, który zaniósł ją pod samo wejście. Tor'val został na płycie lotniska. Kilkanaście dni później jej prom odbywał kolejny już przelot pomiędzy stolicami prefektów, widoki za oknami wciąż wydawały się obce i piękne i Omanati nie mogła przestać się nadziwić. Z lubością przyglądała się im i za każdym razem odkrywała jakiś nowy, nieznany do tej pory szczegół tych dziewiczych terenów. Góry, lasy, jeziora i bezkresne łąki, czasami miała ochotę wylądować i zostać tam, w dziczy. Jej drugi pilot absolutnie nie interesował się tym, co ich otaczało. Obchodziły go wyłącznie cyferki, punktualny start, lot po idealnie wyznaczonym kursie i lądowanie bez problemów. Był służbistą jakiego do tej pory nie spotkała. Odwróciła od niego wzrok i z uśmiechem na twarzy pokiwała lekko głową, był od niej młodszy, a to pierwszy przydział jaki otrzymał i Omanati musiała czasem studzić jego zapędy. Niecierpliwie zerknęła na wskazania, wszystko wydawało się być w porządku. Odkąd na ostatnim postoju do jej promu wsiadł Ark'nak nie mogła usiedzieć na miejscu. Koniecznie chciała z nim porozmawiać. Podczas szybkiej wymiany zdań dowiedziała się tylko, że starzec leci, jak to ujął, rozerwać się trochę, bo go mierzi rodzinna troska o jego osobę. Uśmiechnęła się wówczas w duchu, wcale ją nie dziwiło, że Ark'nak nie przepadał za rodzinnym życiem. W końcu swoje spędził pracując, a ostatnie lata był panem swojego losu, teraz natomiast musiał się podporządkować. Gdy tylko nadarzyła się okazja przysiadła się do niego. Siedział sam bo nikt nie miał ochoty usiąść, ze staruszkiem mamroczącym coś do samego siebie.
- Więc latasz teraz sobie tutaj i wozisz obywateli? Chyba awaria barki ci się przysłużyła - zagaił rozmowę. Omanati wzruszyła ramionami.
- Wybacz - powiedziała, czując się poniekąd winną i wyczuwając nutkę żalu w głosie Ark'naka. - Nie pomyśleliśmy, że ten lot tak się skończy.
- A to ciekawe, bo sama takiej awarii nie uległa, ktoś pomógł starej Xeni wykorkować.
Uśmiechnęła się krzywo: - Nie wiem o czym mówisz?
- Nie czytałaś raportu? Ktoś skalibrował komputer tak, że przekierował całą energię przez wiązkę zapasową, a ta jest za słaba, żeby wytrzymać taki pobór mocy, dlatego silnik się odłączył i padło całe zasilanie.
- Przeciążenie?
- Tak. Słuchaj, ja nie wiem, gdzie się z Pyode wybieraliście, ale skoro nie miałaś o tym pojęcia, to wychodzi na to, że to jego sprawka. Chłopak chyba nie chciał lecieć na wycieczkę.
- Najwyraźniej - odparła Omanati, czując, że ściska ją w żołądku.
- Najgorsze, że mój syn nie chce naprawiać Xeni, wyślą ją z najbliższym transportem na Hutę 5 i tam przetopią.
- Na Hutę 5? - ożywiła się Omanati.
- No a gdzie? Przecież niczego tu nie przetwarzają? Pozbędą się jej tak, jak mnie. Nie jesteśmy im już potrzebni - kontynuował Ark'nak, ale Omanati nie słuchała już jego skarg na system i niewdzięczność syna. Nie słuchała tego, co mówił, jej myśli zaprzątała już tylko jedna rzecz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top