24. Planeta Saiper
Planeta Saiper, bliżej nieokreślona przeszłość
Młody dziad czuł to niepokojące ssanie w okolicach żołądka wywołane strachem przed nieznanym. Ich okręt nie wylądował nawet na planecie, znajdowali się obecnie kilka tysięcy kilometrów nad powierzchnią i orbitowali wokół pogrążonego w ciemnościach globu. Światło gwiazdy, wokół której krążyła Saiper, w całości pochłaniane było przez sferę, którą mieszkańcy tego świata zbudowali, by pozyskiwać sto procent energii swojego słońca. Do jej budowy zużyli całą materię z pozostałych światów i obecnie wokół gwiazdy krążył tylko jeden glob, ich własny. Saiperianie byli cywilizacją piątego stopnia, rozwinęli się tak bardzo, że polowanie na nich było sztuką godną najwybitniejszych mistrzów, i właśnie to przerażało Dziada.
Nadzorca młodych Łowców za nic miał życie swoje własne i ich również, chyba za długo zajmował się podróżami kosmicznymi i stracił już resztki tego, co trzyma istoty stadne w ryzach - poczucia przynależności.
- Saiperianie to hazardziści - tłumaczył nadzorca. - Pasjonaci gier, zwłaszcza tych ryzykownych. Są podpięci do ogólnej sieci, żyją w cyberprzestrzeni, a ich ciała to tylko skorupy, przechowalniki mózgów. Saiperianie nie rodzą się, trwają w stagnacji od tysiącleci, to gatunek skazany na zagładę, bo porzucili normalny byt na rzecz tego wirtualnego. Musicie włamać się do sieci i zagrać.
- Wykryją nas - ktoś ośmielił się wypowiedzieć swoją wątpliwość na głos.
- Tak, z pewnością. Ubić kogoś, kto tylko śpi, to żadna sztuka, przyznaję, ale oni są inteligentni, a polować będziecie w ich przestrzeni.
- I co nam po takim zwycięstwie skoro nie możemy nawet zabrać trofeum? - dopytywał przyjaciel Dziada. Chłopak miał smykałkę do komputerów, a mimo to w jego głosie Dziad wyczuł obawę. Jeśli on się bał, to co miał zrobić Dziad, który głównie polegał na sile mięśni i nabytych umiejętnościach?
- Załóżcie maski - polecił nadzorca.
Dziad wykonał rozkaz, chwilę później poczuł, że spada, leci, zagłębia się i wreszcie tonie. To było gorsze niż wszystko, co do tej pory przeżył. W jednej chwili siedział na fotelu, a w drugiej stał na szczycie wieżowca. Nad nim unosiły się ciężkie chmury smogu, który kiedyś wytworzyła saiperiańska cywilizacja, a które wciąż zatruwały powietrze. Dziad sięgnął ręką na plecy, by poprawić butlę tlenową, a gdy nie wyczuł jej pod palcami, wpadł w panikę.
- Spokojnie - usłyszał za sobą głos przyjaciela. - Pamiętaj, że to wszystko to tylko iluzja, idealne odwzorowanie rzeczywistego świata, ale jednak iluzja.
Dziad wychylił się poza obręb budynku, wokół roztaczał się ten sam widok, dziesiątki, a może tysiące takich samych wieżowców w kształcie masztu z napiętym żaglem, oświetlonych milionami świateł.
- Dziwna jest ta cisza - powiedział Dziad. - Jakby, pomimo tych wszystkich świateł, nikt tu nie żył.
Przyjaciel roześmiał się.
- Bo tak jest - odparł. - Musiałbyś zajść jeszcze głębiej w iluzję, żeby widzieć i czuć to, co Saiperianie.
- Mówisz tak, jakbyś już tam był.
- Bo byłem, przed chwilą - dodał, widząc niedowierzanie na twarzy Dziada, po czym zniknął, pozostawiając przyjaciela samego na szczycie dachu.
Dziad ponownie zerknął w dół, u podstawy budynku nie dostrzegł żadnego ruchu. Postanowił wejść do środka, rozejrzał się wokoło i kawałek dalej spostrzegł wąską nadbudówkę. Podszedł do niej, obszedł, ale nie znalazł wejścia, użył skanera i ku własnemu zaskoczeniu odkrył, że efekt był inny, niż się spodziewał. Zamiast termicznego widoku uzyskał pełen plan konstrukcji. Prześledził go uważnie, okazało się, że wejście jest, jednak za wąskie by mógł się przez nie przecisnąć, zmieściłaby się wyłącznie jego dłoń. Dziad przypomniał sobie, że to tylko wizualizacja. Ponownie podszedł do krawędzi, wstrzelił linkę w ścianę, opuścił się trochę, odbił się nogami od gładkiej tafli budynku i strzelił z działka naramiennego, po chwili wpadał już do środka przez powstały otwór. Wewnątrz szybko stanął w pozycji obronnej, nie był pewien, czy kamuflaż w tych warunkach w ogóle działał. Nic go nie zaatakowało, w środku panowała taka sama cisza, jak na zewnątrz. Dziad odwrócił się, by zerknąć na powstałą dziurę, ale jej już nie było. Jak gdyby ekipa naprawcza już zdążyła ją załatać. Nie spodobało się to Dziadowi.
Chodził od sali do sali i wszędzie widział to samo, dziesiątki ciał dziwacznych istot przypominających ogromne liście, ich płaskie ciała spoczywały w miękkich kołyskach, a tysiące syntetycznych synaps łączyło się z każdym nerwem. Dotknął jednej z nich, „liść" zmarszczył się w najwęższym miejscu, zaciekawiony Dziad złapał kilka synaps i pociągnął mocniej, „twarz" liściastej istoty ponownie się zmarszczyła, a na powierzchnię wypłynęła se środka kropla mętnej wody. Dziad wiedział, że tak naprawdę był to narząd wzroku. Istota zafalowała niespokojnie, a potem optyczna kropla zniknęła ponownie wewnątrz jej ciała. Dziad ruszył dalej, choć już wiedział, że w ten sposób nie zdoła wybudzić żadnej istoty, musiał tak, jak jego przyjaciel, zejść głębiej w iluzję by tam dotrzeć do świadomości jakiegoś Saiperianina.
- To głupie - szepnął, siadając na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami. Zamknął oczy i pomyślał o tym, że chciałby się znaleźć gdzie indziej, w tym samym momencie poczuł, że spada, uderza placami o coś twardego, co jednak po chwili się pod nim rozbryzguje i zapada się w stan nieważkości. Otworzył oczy, otaczała go seledynowa substancja gęsta niczym galareta, przezierało przez nią połyskliwe tęczowe światło, w oddali dostrzegł kolorowe plamy, poruszały się raz w jedną raz w drugą stronę.
- Co to jest? Skąd się tu wzięło? Jest żywe? Czy to nowa zjawa? - dotarły do niego liczne pytania. Poczuł, że coś go dotyka, odwrócił się. Przed nim znajdował się soczyście zielony i zdawało się, że bardzo miękki „liść", który falował lekko przy każdym ruchu. Na zwężeniu, która chyba była głową, znajdowały się dwie krople o pomarańczowym kolorze, gdy istota mrugała, po prostu znikały na chwilę wessane w głąb jej ciała.
- To jest ciepłe! - krzyknęła istota i, złapawszy Dziada z ramię, oplotła go własnym, giętkim ciałem. Dziad poczuł jej chłodną, wilgotną skórę i aż się wzdrygnął, z przerażeniem odkrył też, że jest nagi, nie miał zbroi ani broni.
- Jak to ciepłe? To nie możliwe? Ja też chcę. Odsuńcie się.
Coraz więcej Saiperian chciało go dotknąć, kleiły się do niego i było ich coraz więcej.
- Czym jesteś? - zapytał zielony liść o pomarańczowych kroplach, patrząc mu w twarz, liść nie miał ust, a mimo to mówił. - Ja jestem Saiperianką, jak one wszystkie. - Wskazała na pozostałe istoty o różnych kolorach od zielonych po żółte i pomarańczowe, te poruszały się znacznie wolniej i zachowywały bezpieczny dystans.
- Zostaw to, Liano. Nie wiadomo, co to jest i skąd się tu wzięło - poradził brunatny liść, wyglądał jakby opadł dawno temu i teraz tylko czekał na rozkład, który nie następował. - Powinnyśmy to zgłosić administracji.
- Sądzisz, że nie wiedzą? - odparła Liana, łasząc się jeszcze bardziej, pozostałe Saiperianki tylko nieśmiało gładziły go w miejscach, których mogły dosięgnąć.
- Och - Liana westchnęła i zaśmiała się. - To jest takie ciepłe, jak... jak promienie słońca.
Więc to o to chodzi, pomyślał Dziad, zasłonili słońce i stracili jego ciepło, teraz grzeją się sztucznie, ale wciąż tęsknią do jego promieni.
Zielona Saiperianka odsunęła się trochę, ale wciąż nie puściła ciała Dziada, jej pomarańczowe krople wizyjne zalśniły a ciało przeszedł dreszcz, na jego środku pojawił się kwiat. Dziad patrzył na to zjawisko, jak urzeczony.
- Liano! Ani się waż! - krzyknął brunatny liść. W tym momencie Dziad pomyślał o przyjacielu i znowu poczuł, że spada. Po chwili stał obok niego na konarze ogromnego drzewa. Przyjaciel zerknął na niego i uśmiechnął się znacząco.
- Co? - Zapytał Dziad.
Tamten tylko wzruszył ramionami i, patrząc przed siebie, rzucił mimochodem:
- Długo cię nie było. Mam tylko nadzieję, że nie ubrudziłeś sobie pręcika nektarem.
Dziad nie odpowiedział od razu, spoglądał na przyjaciela, a gdy spostrzegł, że tamten nie zamierza kontynuować, opowiedział:
- O czym ty, kurwa, mówisz? - nagle zrozumiał insynuację. Saiperianka najwyraźniej pokazała mu coś, czego on oglądać nie powinien. - Dlaczego jesteśmy nadzy? - postanowił zmienić temat.
- To zapora ogniowa. Taki antywirus, program uznał nasz ekwipunek za niebezpieczny i go zablokował.
- Mamy polować na golasa? To uwłaczające.
- Z drogi, panienki - rozległ się dziewczęcy głos i na konarze obok wylądowała młoda Yautjanka w pełnym rynsztunku. Dziada zatkało, a jego przyjaciel stanął za nim. Najwyraźniej nie czuł się pewnie - nago... przed dziewczyną.
- A ty skąd masz broń? - zapytał Dziad, spoglądając w wizjery maski nowo przybyłej.
Dziewczyna odrzuciła włosy do tyłu i zwolniła kotwiczkę z linki.
- Wystarczy mieć odpowiedni program - rzuciła.
- Skąd go masz?
- Napisałam... a właściwie zmodyfikowałam to, co znalazłam w zasobach nadzorcy. Myślicie, że wybrał tę planetę przypadkiem? To ostatnia na jakiej jesteśmy, no chyba, że się postaramy, to może polecimy jeszcze zapolować na Sempry, ale to zależy od was, panienki, więc zamiast tak stać i opalać zadki, może się ruszycie? - skończyła i ponownie wystrzeliła linkę z kotwiczką w kierunku kolejnego drzewa, po czym poszybowała dalej nie czekając na odpowiedź.
Dziad odwrócił się w stronę towarzysza, ten spoglądał za odlatującą dziewczyną z głupią miną.
- Jeszcze chwilę i dostaniesz w pysk - powiedział Dziad.
Speszony przyjaciel zasłonił genitalia i wzruszył ramionami.
- Nic nie poradzę - odparł.
Dziad nie kontynuował tematu, rozumiał przyjaciela i wcale mu się nie dziwił.
- Powinniśmy wrócić po taki sam program - powiedział, zerkając w górę, gdzie pośród liści znajdowała się wioska Saiperian.
- Abo zrobić sobie broń z dostępnych materiałów - odparł przyjaciel, sięgając po leżące opodal ostrza wykonane z ostrych i długich cierni.
- Kiedy? - zapytał Dziad.
- Gdy ty wąchałeś kwiatki - odparł przyjaciel, mrugając jednym okiem.
- Jesteś zboczony - zaśmiał się Dziad, teraz, gdy znał przeznaczenie kwiatu Saiperianki, robiło mu się dziwnie ciepło na wspomnienie tego zajścia, kto wie do czego posunęłaby się Liana.
- Poczekaj - zatrzymał przyjaciela. - Drugi raz nie stanę pośród nich na golasa. - Skupił się i już po chwili trzymał w dłoniach dwa dziwaczne materiały, jakby utkanie z roślinnej materii.
- Szybko się uczysz - rzucił przyjaciel, przyjmując materiał od Dziada i przewiązując go wokół bioder. - O jak przewiewnie - zaśmiał się towarzysz, kręcąc biodrami.
- Lepsze to niż pręcik na wierzchu - odparł Dziad, również się śmiejąc.
Poczęli wspinać się na grube konary drzewa, otaczał ich las takich samych gigantycznych roślin i Dziad przypuszczał, że tak wyglądał świat Sapierian zanim rozwinęła się ich cywilizacja. Na szczycie drzewa okazało się, że wioska leży na platformie zbudowanej z poprzeplatanych gałązek drzewa. Saiperianie byli mistrzami w wyplataniu, ich domy, a raczej ażurowe gniazda, wpuszczały do środka stłumione światło. Saiperianie chowali się do nich gdy słońce było w zenicie i mogłoby poparzyć ich delikatne ciała. Resztę dnia mieszkańcy osady spędzali oddając się błogiemu lenistwu i fotosyntezie, która utrzymywała ich przy życiu.
W wiosce panowało poruszenie, młodzi i zieleni mieszkańcy zgromadzili się na centralnym placu, na który spędzili ich żółci i pomarańczowi osobnicy. Z największego gniazda wyszedł wysoki, brunatny Saiperianin, za nim kroczyło, a raczej słaniało się trzech zielonych osobników, podłączonych do olbrzyma przewodami. Brunatny Saiperianin różnił się kształtem i wzrostem od pozostałych, jakby był z innego plemienia. Spośród zgromadzonych wybrał jedną, młodą istotę, którą zaraz pochwycili jego pomocnicy i brutalnie podłączyli jej ciało do rurki podpiętej w żyłę brunatnego liścia. Życiodajny sok popłynął z niej i zasilił niezdolne już do fotosyntezy cielsko Saiperianina.
Dziad wskazał przyjacielowi swój cel, ten przytaknął i oddalił się w poszukiwaniu własnej zdobyczy. Dziad jeszcze raz zerknął na brunatnego Saiperianina, świat wszędzie był taki sam, brutalny i bezwzględny, żywe istoty będą pragnęły żyć jeszcze dłużej, a silniejszy zawsze wykorzysta słabszego. Tak już po prostu jest, ale skoro tamten nie miał oporów, by czerpać życie z innych, mógł zginąć tu i teraz. Młody Łowca zakradł się w pobliże największego gniazda zamieszkiwanego przez brunatnego i przyczaił się. Gdy dzień zaczął się chylić ku zachodowi brunatny podniósł się z zajmowanego miejsca i ruszył w kierunku domu, wewnątrz umościł się wygodnie na swym posłaniu. Złapał rurkę do której podłączono młodą Saiperiankę i przyciągnął ją do siebie. Zielona istota stawiała opór.
- Zgłoszę to, zobaczysz - wysyczała, próbując zepchnąć z siebie brunatne cielsko napastnika.
- Musiałabyś złamać moją zaporę, a póki co, nikt z was tego nie potrafi, miną dekady nim któryś z dysponentów zechce tu zajrzeć. Bo niby czemu miałby to robić, z zewnątrz nic nie wskazuje na to, żeby było wam źle - odpowiedział pewny siebie.
Nagle coś błyskawicznie przed nim mignęło i jego kropla wizyjna rozbryznęła się, spływając czarną mazią po zszarzałej skórze. Saiperianin poderwał się z miejsca, młócąc powietrze górnymi kończynami i odtrącając zieloną istotę, pozostali podłączeni do niego niewolnicy kulili się w strachu.
- Zerwijcie kajdany! - rozległ się głos.
- Kto, kto tu jest? - dopytywał oślepiony olbrzym. Dziad wyszedł z ukrycia, stanął przed nim, złapał za jedną z rurek i wyszarpał ją brutalnie z żyły Saiperianina. Ten zawył.
- Poczekaj! - krzyknął - niech tylko naprawię uszkodzony kod.
Dziad wyrwał kolejną rurkę. Saiperianin padł na czworaka.
- Jak śmiesz mnie atakować? - wył ze złości i bólu.
Kolejna rurka oderwana została z kawałkiem ciała brunatnego tyrana, podpięty do niej liść wyglądał jak zwiędnięty, widać wytoczono z niego prawie wszystkie soki, wszystko po to, by zaspokoić olbrzyma. Ciekawe, czy w realu też są do niego podłączeni, pomyślał Dziad i ta koncepcja bardzo mu się nie spodobała. Wyszarpał ostatnią rurkę, tę do której podłączono młodą, zieloną istotę. Chciał jej powiedzieć, żeby uciekała, ale wtedy ona zniknęła - czyżby się wybudziła? Na twarzy brunatnego poczęła się formować nowa kropla wizyjna. Dziad zaczekał, aż się wytworzy, najpierw mała i mętna, a potem wypukła i przejrzysta. Gdy tylko brunatny złapał ostrość widzenia i dostrzegł Łowcę, zadrżał.
- Nie, szepnął. Tylko nie ty, potworze.
Dziad pchnął go ostrzem z ciernia w oko, tak mocno, że przeszedł na wylot. Dla pewności powtórzył to kilka razy, nie bardzo wiedział, co zabije Saiperianina. Gdy wyciągnął cierń, brunatny zniknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top