15. Wahadłowiec
Huta 5, teraźniejszość
Robot toczył się za Dziadem na swoich krzywych, wyszczerbionych gąsienicach. Jego program był prosty – podążać za określonym źródłem ciepła, i to właśnie czynił. Obiekt emitujący temperaturę znacznie niższą od otoczenia poruszał się chaotycznie, a jednocześnie planowo. Przemierzane odcinki nie były tej samej długości, a ich wektor bywał różny, jednak suma i kont w ostatecznym rozrachunku okazały się celowe i prowadziły na skraj złomowiska. Tu, pod plandeką z cienkiej, metalowej, połyskującej złotem folii z kosmicznego żagla znajdował się stary, uszkodzony wahadłowiec bojowy.
Dziad przeskoczył zwinnie nad sporą rozpadliną w ziemi i popędził dalej, nie zważając na robota, który utknął na skraju. Analizując możliwie najbezpieczniejszą przeprawę na drugą stronę, bot w końcu podjął decyzję, że skorzysta z mostu, który został ułożony specjalnie dla niego. Ostrożnie wjechał na stalową płytę i przeturlał się na drugą stronę rozpadliny.
Gdyby maszyna posiadała chociaż ułamek inteligencji swoich stwórców, z niepokojem spoglądałaby na dno dziury, w której znalazło się wszystko to, co wcześniej było na powierzchni. Ale ponieważ takowej inteligencji nie posiadała, to nie obchodził jej los ani śmieci, ani bliźniaczej maszyny, która nie zdążyła opuścić tego terenu, nim ziemia pod jej gąsienicami się rozstąpiła.
Uwięziony robot śledził w milczeniu ruch na stalowej kładce, nie zastanawiał się nad celem podróżującego i nad własną niedolą. Gdy sprzed zasięgu jego kamery zniknął poruszający się obiekt, maszyna uwięziona w rozpadlinie zapadła w stan uśpienia, ocknie się znowu na chwilę, gdy jej beznadziejną egzystencję zakłóci ponownie ruch na kładce nad nią.
Dziad zatrzymał się przed plandeką, rozejrzał dookoła, jakby obawiał się, że ktoś może odkryć jego tajemnicę i szybko zanurkował pod poszarpaną folię. Zewnętrzna gródź wahadłowca była wybrzuszona, jak gdyby coś próbowało siłą wydostać się na zewnątrz. Dziad ominął to wejście, wiedział, że nie da się go otworzyć. Na czworakach wpełzł pod kadłub, tu odnalazł właz do szybu technicznego, przecisnął się przez niego i już po chwili był wewnątrz statku. Mrucząc pod nosem wyzwiska skierowane do robota przeszedł przez maszynownię i stanął w prześwicie sporej wyrwy w kadłubie. Niegdyś w tym miejscu znajdował się jeden z anihilujących silników.
Dziad zaklął siarczyście i uruchomił magnetyczną wciągarkę, którą znalazł na wysypisku. Elektryczny magnes opadł ku podłożu i trafił wprost w robota, który czekał spokojnie, przeczesując otoczenie termicznym czujnikiem. Wciągarka zgrzytnęła głośno, gdy stalowa linka napięła się pod ciężarem robota i powoli zaczęła wciągać go do góry. Po chwili wierny towarzysz Dziada stał już obok niego i skanował pomieszczenie.
Yautjańczyk, nie oglądając się na bota, poczłapał z powrotem przez maszynownię, przecisnął się pomiędzy pułapką Pen-nin'ga*, przechowującą wysoko naładowane cząsteczki antymaterii, i poszedł w kierunku sterowni.
Uruchomił komputer, wskaźnik mocy pokazywał zaledwie trzy procent, ale i tak była to na tyle duża moc, by zasilić kokpit i zainicjować rozruch jedynego silnika. Dziad przesunął dłońmi po gładkiej, zakurzonej powierzchni panelu sterującego, jego palce ostrożnie przeskakiwały nad pojawiającymi się komendami.
– Wiesz, co będzie, gdy zabraknie mocy w pułapce? – zagadnął robota, jakby zapomniał, że maszyny nie dotyczą egzystencjalne rozterki dotyczące życia i śmierci. – Dobrze by było, być wówczas jak najdalej stąd. Na szczęście mamy ten wahadłowiec. Odlecimy, zanim do tego dojdzie – dokończył, jakby zupełnie zapomniał, że nie tylko nie posiada jednego z dwóch silników, ale że na pokładzie znajduje się obiekt zagrożenia, o którym właśnie mówił.
Robot stał obok swego pana, wiernie jak pies śledził każdy jego ruch. Przyglądał się chudym, kościstym dłoniom, ich palce nie były już tak sprawne jak niegdyś, ale tego maszyna nie wiedziała i wcale jej to nie interesowało.
Dziad grzebał w pamięci komputera pokładowego, przeglądał dzienniki, dzień za dniem, czytał wszystko, od nudnych raportów przeprowadzonych napraw, do szczegółowych opisów walk, w których brała udział załoga. Z czasem czuł jakby sam uczestniczył w tych wydarzeniach, jakby to on brał udział w pacyfikacji buntu w odległej kolonii. Po kilku godzinach czujniki ruchu zasygnalizowały zbliżające się z orbity obiekty.
– A mówiłem – szepnął. – Mówiłem, że tak będzie, ale nikt mnie nie słuchał. – Odwrócił się w stronę robota. – Już wtedy mówiłem, że wróg zrzuca tu swój desant.
Uważnie śledził trajektorię lotu obiektów, „wrogie" maszyny przylatywały ze wschodu. Dziad poderwał się z miejsca i, kuśtykając z powodu zastanych mięśni, poszedł w kierunku gondoli strzeleckiej. Zasiadł na miejscu i podpiął się do systemu, działko plazmowe na szczycie wahadłowca ożyło. Dziad pociągnął manetkę w swoim kierunku, a potem przesunął ją w lewo, w kierunku wschodu, działko wykonało dokładnie taki sam ruch podrywając metaliczną folię pokrywająca statek do góry.
– Zrzucacie żarcie dla swoich szpiegów?! – wrzasnął na całe gardło. – Nażryjcie się tego!
Nacisnął na spust, przeciążony system padł, wyłączając wszystkie podzespoły. Dziad opadł na fotel, puścił manetkę i siedział tak przez chwilę w ciszy. Po czym zaczął się śmiać sam z siebie.
– Odbija mi – szepnął. – Chodź! – zawołał do robota. – Musimy zabrać kontener z żarciem, zanim te łajzy, twoi bracia, zwiną go i przerobią.
Wygramolił się z gondoli, przeszedł przez maszynownię, po drodze sprawdził, czy zasilanie padło też tutaj, ale na szczęścia pułapka miała odrębny system podtrzymywania stałego napięcia elektromagnetycznego. Niestety wysiadł obwód, do którego Dziad podłączył elektryczną wciągarkę, spojrzał na robota, wiedział, że jest ciężki, a on nie miał tyle siły co za czasów swej młodości, nie miał jej nawet tyle, co w pierwszych dnach pobytu tutaj.
***
Pomysł przeszukania huty okazał się zupełnym fiaskiem. Młody Dziad czuł się zawiedziony, tak bardzo wierzył w to, że uda mu się ściągnąć na dół jedną z barek, że nie liczył się z możliwością niepowodzenia.
Usiadł w cieniu ogromnej budowli, na tyle blisko by być w jego zasięgu i na tyle daleko by nie czuć żaru bijącego z promienników. Upił łyk wody z bukłaka, potem jeszcze jeden i jeszcze. Słońce skryło się już za horyzontem i z każdą chwilą robiło się coraz chłodniej. Młody Dziad wrócił do zbiornika retencyjnego. Skoro przeszukanie huty z przyczyn fizycznych nie było możliwe, mogło się wkrótce okazać, że jego pobyt tutaj przeciągnie się w czasie. W takim wypadku, należało, sporządzić sobie miejsce, w którym można by przeczekać, tak upalne dni, jak i zimne noce. Dziad wiedział już, że jedynie wczesny poranek i późny wieczór to pory, w których temperatura była w miarę znośna. Co prawda wiał wtedy bardzo mocny wiatr, wywołany zmianą ciśnienia, ale nie był on na tyle dokuczliwy, by przeszkadzać Yautjańczykowi.
Mężczyzna rozejrzał się po podziemnym, wąskim nabrzeżu i szerokiej prowadzącej do niego rampie. Przez wjazd sączyła się niewielka ilość światła, akurat taka, by oczy stworzone do życia w ciemności nie cierpiały od jego nadmiaru. Przeciwległe brzegi zbiornika niknęły gdzieś w ciemnościach, ale ponieważ temperatura wody była nieznacznie wyższa od temperatury otaczających ją ścian, to Dziad mógł spokojnie określić rozmiar zbiornika, gorzej z głębokością, jednak ta wiedza nie była mu obecnie potrzebna.
Wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał kawałek jakiegoś żelastwa, by upuścić je wprost w czarną toń zbiornika.
„Nie mąć wody." – Rozbrzmiały mu w głowie słowa nadzorcy polowania. – „Póki nie masz pewności, co żyje w jej głębinach."
Cofnął dłoń, nie przypuszczał, by mogło tu żyć cokolwiek, ale może lepiej nie brudzić wody, jeśli zamierzało się ją potem pić. Krytycznie ocenił ilość dostępnego miejsca na poziomym nabrzeżu, raczej nie da się tu zamieszkać nie ryzykując tego, że podczas snu wpadnie się do zbiornika. Bliskość wody była kusząca, ale ryzyko zbyt wielkie.
Przeczekał upalny dzień, śpiąc na pochyłej rampie. Od wody ciągnęło przyjemnym chłodem, toteż młody, zmęczony Yautjańczyk zasnął, jak tylko położył głowę na płaskiej powierzchni. Od kiedy rozpoczął szkolenie przygotowane przez Mistrza Łowów przywykł do snu w różnych pozycjach i miejscach nie koniecznie do tego przystosowanych. Spał, przytulając się do grubych konarów rozłożystych Drzew Smoczych i kuląc się za głazem chroniącym go przed porywistym wiatrem Gór Szarych. Drzemał nawet na stojąco, czając się w ciemnym zaułku Zarobaczonego Miasta na parszywego handlarza dziećmi, gdy ten zniknął na wiele godzin w przybytku rozpusty. W porównaniu z tamtymi warunkami tu było wygodnie.
Spał niespokojnie, z powodu zmęczenia umysł podsuwał Dziadowi wciąż nowe senne wizje pomieszane ze wspomnieniami i ostatnimi przeżyciami. Widział ją, kroczyła we mgle, jak zwykle cicho, jakby nie dotykała ziemi. Jej włosy nie sięgały jeszcze nawet za linię szczęk, wciąż była dzieckiem o czym świadczyła jej dziecięca sylwetka i jasna skóra. W porównaniu do reszty twarzy jej oczy wydawały się ogromne, jakby bogowie chcieli, aby widziała więcej. Intensywnie żółte tęczówki płonęły inteligencją i chęcią poznania wszystkiego, co ją otaczało. Pomachała do niego, silny podmuch wiatru sprawił, że drobinki mgły zakotłowały się i rozwiały. Za dziewczyną z jednostajną prędkością toczyła się gąsienicowa maszyna transportowa. Zawołał ją, chciał ostrzec, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Maszyna zbliżała się nieubłaganie, ale ona chyba jej nie słyszała. Machnął do niej, nie zrozumiała, więc uderzył się w pierś zaciśniętą w pięść dłonią i szybko, rozprostowując jednocześnie palce, wyrzucił rękę w bok – uciekaj, tyle oznaczał ten gest. Znała go, sama go wymyśliła, a pomimo to nie zareagowała. Wiatr zakotłował rdzawym pyłem, dziewczyna zniknęła. Dziad poderwał się z miejsca, przed wejściem do podziemnego zbiornika przetaczała się właśnie gąsienicowa maszyna transportowa, dudniący mechaniczny odgłos odbijał się od ścian. Dziad pobiegł do wyjścia, wypadł na spalony słońcem plac pokryty zardzewiałymi hałdami złomu.
– Keczua! – zawołał.
Odpowiedział mu tylko mechaniczny stukot oddalającego się pojazdu.
-------------------------------------------------------------------------
* Pułapka Penninga to autentyczne urządzenie, które pozwoliłam sobie zaadoptować na potrzeby opowiadania. Przepraszam ich autorów, a zwłaszcza pana Penninga, za zmianę pisowni nazwiska.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top