5. Barka



Stacja orbitalna, Yautjal, teraźniejszość

          Istocie nie nawykłej do warunków panujących na stacji i do dobowego rozkładu dnia mogło się wydawać, że w miejscu tym panuje chaos. Podążający w różnych kierunkach Yautjańczycy wyglądali, jakby ciągle się gdzieś spieszyli. Nawet w dzień, który był porą odpoczynku, ruch na szerokich korytarzach nie ustawał. 

          Omanati z niecierpliwością czekała na przydział, nie rozpakowała nawet niewielkiego bagażu, który ze sobą zabrała. Chciała być gotowa w każdej chwili.

Dzień po przylocie wezwano ją do dowódcy stacji, usiadała na niewielkim krzesełku obok pulchnego młodego mężczyzny, który nerwowo potrząsał zgiętą w kolanie nogą, jakby odbijał na niej niewidzialną piłeczkę. Młoda kobieta zerknęła na niego z ukosa, miała ochotę złapać go za nogę, przytrzymać i powiedzieć mu, żeby przestał. Powstrzymała się jednak, słysząc pomruk niezadowolenia wydobywający się z gardła dowódcy. Ten, siedząc za dużym pulpitem, przeglądał informacje, które wyświetlały się na przeźroczystym ekranie oddzielającym go od młodych pilotów. Kolejny pomruk niezadowolenia sprawił, że pulchny mężczyzna przestał potrząsać nogą. Dowódca westchnął głośno.

           – Miękki, tak na ciebie mówią, prawda? 

Pulchny mężczyzna potwierdził skinieniem głowy. Dowódca przetarł zmęczone oczy, czytał dziś już ze dwadzieścia takich akt osobowych i zaczynał odczuwać znużenie. 

          – Wiesz, że zawdzięczasz zaszczyt służby w korpusie cywilnym wyłącznie protekcji swojego wuja? Nie muszę chyba mówić, że marne masz wyniki.

         – Tylko w testach sprawnościowych i manualnych, jeśli chodzi o pilotaż byłem najlepszy w grupie – Miękki nieroztropnie przerwał dowódcy stacji. Ten spiorunował młodego Yautjańczyka wściekłym spojrzeniem. Nie lubił, gdy mu przerywano. 

         – Dlatego za partnerkę otrzymasz siedzącą tu Omanati, która miała wysokie wyniki ze wszystkich dziedzin, nie tylko z pilotażu.

Zapał młodzieńca ulotnił się jak para wodna.

          – A teraz sprawa przydziału... – dowódca zawiesił głos. – Normalnie – kontynuował – na tej trasie latają zdalne, bezobsługowe barki.

To stwierdzenie nie spodobało się Omanati.

          – Jednak dla was dwojga zrobię wyjątek i pozwolę wam pilotować barkę starego typu. Będziecie odbierać ładunek z Yautjalu, transportować go do miejsca docelowego na księżycu, a stamtąd odbierać będziecie odzyskane surowce, które przylatują Huty 5.

          – Mamy być złomiarzami?! – wykrzyknęła Omanati, która inaczej wyobrażała sobie swoją służbę dla społeczeństwa. – Nie po to harowałam dniami i nocami, żeby wozić złom! 

Dowódca spiorunował ją tym samym zimnym spojrzeniem, którym obdarzył chwilę wcześniej Miękkiego.

          – Prawo odwołania wam nie przysługuje! Jutro zostaniecie zaokrętowani, kapitan jednostki oczekuje was o godzinie pierwszej czasu orbitalnego. Mam nadzieję, że zsynchronizowaliście osobiste komputery i żadne z was się nie spóźni. Jesteście wolni. – Jego palce poruszyły się nad panelem i na przeźroczystym ekranie pojawiły się kolejne akta osobowe. Oznaczało to, że skończył i nie zamierza z mini dłużej dyskutować. Miękki pierwszy zrozumiał aluzję i bez zbędnych ceregieli opuścił biuro dowódcy. Omanati jeszcze przez jakiś czas wpatrywała się w siedzącego mężczyznę, w końcu ten poczuł, że bez wyjaśnień kobieta nie wyjdzie.

          – Wie pan, że jestem dobra w tym, co robię? Że mogłabym sprawdzić się w każdych warunkach?

         – Dobrze – przerwał jej – powiem ci to wprost. Twoja rodzina jest wpływowa i użyli tych wpływów, żebyś za daleko nie poleciała. Ciesz się, że w ogóle wypuścili cię z domu, pracuj, ucz się i czekaj, bo to najlepsze, co możesz w tej chwili zrobić. 

Nie musiał nic więcej mówić, zrozumiała. Dalsza dyskusja nie miała sensu, wyszła pozostawiając za sobą jedynie przewrócony taboret.

***

          Barka okazała się być czymś, co można było określić jednym słowem, które w pełni oddawało wszystkie jej cechy – rzęch. Stara, wycofana z użytku skorupa ledwo trzymała się kupy, ślady korozji odznaczały się na wszystkich połączeniach, a w niektórych miejscach brakowało paneli absorbujących niebezpieczne kosmiczne promieniowanie. Kapitan, szumnie nazwany tak przez dowódcę stacji, był tak naprawdę starym, ślepym na jedno oko mechanikiem, który za swoje zasługi i długoletnią pracę, dostał dożywotni awans, oni zaś mieli mu po prostu dotrzymywać towarzystwa.

          Staruszek zmierzył ich jednym okiem, mlasnął szczęką z licznymi ubytkami w zębach na widok jędrnych piersi Omanati i wpuścił ich do środka przez nieszczelną śluzę wewnętrzną.

          – Nie domyka się – zauważyła dziewczyna, przechodząc do wnętrza modułu załogowego.

          – No – potwierdził staruszek, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Zewnętrzna jest szczelna. Nie bój się, barka jest stara, ale sprawna, tak jak ja.

          – Tego się właśnie obawiam – szepnęła do Miękkiego, który kroczył za nią. 

Staruszek nagle zatrzymał się, odwrócił gwałtownie i, rozłożywszy szeroko ramiona, powiedział: – Witajcie w moich skromnych progach.

          – Barka nie jest twoja – zaprzeczył Miękki – należy do cywilnej floty.

         – Nie, nie, nie, nie, nie, mój młody adepcie sztuki latania. Barka jest moja. Dostałem ją, za długie lata pracy. Co prawda dawno nie lataliśmy, ale ja i moja Xenia – tu pogładził jeden z foteli pilotów – gotowi jesteśmy by podjąć kolejną ważną misję.

          Omanati nie wytrzymała, parsknęła śmiechem, choć wiedziała, że to niegrzeczne, nigdy jednak wcześniej nie spotkała takiego osobnika.

         – Co cię tak bawi, kobieto? Masz szczęście, że mój syn był dla ciebie taki łaskawy i w ogóle przydzielił ci jakiekolwiek zadanie. Twoje miejsce jest w domu, przy rodzinie, winnaś pomagać matce.

          Omanati zacisnęła pięści, miała ochotę przywalić staruszkowi w ten bezzębny pysk. Czasy, o których mówił, już dawno się skończyły.

          – Jesteś ojcem dowódcy stacji?

Pytanie Miękkiego powstrzymało kobietę, przed popełnieniem strasznego błędu. Bez względu na to, z kim spokrewniony był ten stary pryk, nadal pozostawał jej dowódcą, a atak na dowódcę, był surowo karany.

         – Taaak – odparł dziadek, niepotrzebnie przeciągając to słowo. – Hor'nak to mój syn. 

          Wszystko stało się jasne, nie tylko nigdzie nie polecą, ale będą też robić za opiekunów starego, zramolałego dziadka, który mieszka na barce do przewozu złomu i myśli, że we trójkę zbawiać będą świat! „O zgrozo, za czyje grzechy, Wszechmocy Paya, karzesz mnie tak bardzo?" pomyślała zrezygnowana Omanati.

--------------------------------------------------

Przepraszam, że tak długo nie publikowałam. Pozdrawiam, Wasza Sommer.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top