25. Nie jesteś błędem
Arena Pierwsza trzysta osiemdziesiąt siedem lat wcześniej.
Nazin nie zadawał pytań, wiedział, że zbytnia ciekawość może mu tylko zaszkodzić. Gdy Ur'taj, kuśtykając, dowlókł się do statku, Nazin nie zapytał, czemu ma zwichnięty staw kolanowy, usztywnił mu nogę i, spoglądając ponuro, wrócił do swoich zajęć. Gdy chwilę później na okręt wrócił Kodo z podbitym okiem i guzem na czole, Nazin również nie zadawał pytań, dał chłopakowi maść na stłuczenia i kazał nie zawracać sobie głowy. Ale gdy do statku dotarł wreszcie Kiren'te, niosąc nieprzytomnego i rannego Szetram-de, spokojny do tej pory Nazin nie wytrzymał.
– Co się, kurwa, z wami dzieje. Walczycie między sobą? Popieprzyło was? Mało mamy problemów?
Kiren'te tylko spuścił głowę, było mu wstyd, że dał się przekabacić Urt'ajowi, ten natomiast odparł hardo:
– To sprawa honoru.
– Honor kazał ci bić dziecko?
Urt'aj milczał.
– Faktycznie, jesteś bardzo honorowy – kontynuował Nazin. – Ale... nic się nie martw, będziesz miał możliwość wyjaśnić kwestię honoru z Had-sut'te, bo właśnie się obudził.
Ur'taj spiął się cały, nie sądził, że Łowca dojdzie do siebie tak szybko, zresztą żaden z nich nie robił sobie takich nadziei.
– Na wasze szczęście rany Szetram-de nie są poważne –ciągnął Nazin – nie uszkodziliście mu, żadnych organów wewnętrznych, gratuluję umiejętności. – Odwrócił się od ekranu na którym wyświetlał się obraz skanu ciała rannego. Załadował zszywacz, zebrał palcami skórę w okolicy rany i zszył ją kilkoma chirurgicznymi zszywkami, potem to samo zrobił z raną na plecach. Sprawdził jeszcze krwiak na czole, ale nie znalazłszy niczego niepokojącego, zostawił rannego samego. – Nic więcej nie mogę zrobić, sam dojdzie do siebie, potrzebuje tylko trochę odpoczynku, więc... bądźcie tak uprzejmi i wynoście się stąd! – Po kolei wypychał ich za drzwi kajuty medycznej. Potem, choć czuł się zmęczony, poszedł jeszcze do Had'sut-te.
Łowca leżał w swojej kajucie w kapsule z lekko przymkniętymi powiekami, z głośników unosił się szum, który Nazinowi kojarzył się z deszczem. Chłopak podszedł do chorego i spojrzał na ekran monitorujący – wszystkie parametry były w normie, wyglądało na to, że Łowca dochodził do siebie szybciej niż można było tego oczekiwać.
– A, to ty – powiedział Had-sut'te mrużąc oczy.
Nazin zmniejszył natężenie światła, tak żeby nie raziło.
– Co z Kodo?
Tak, Nazin spodziewał się tego pytania, ale nie sądził, że będzie pierwszym, które zada Łowca.
– Dobrze, ma tylko parę siniaków i zadrapań.
– To dobrze – odparł Had-sut'te, sięgając po wodę. Nazin ubiegł go i spróbował napoić, ale Łowca warknął na niego i odebrał mu kubek.
– Nie jestem kaleką, potrafię się jeszcze napić.
– Tak, wiem, chciałem tylko...
– Zawołaj Szetram-de, niech zda raport.
– Obawiam się, że w tej chwili to niemożliwe. Szetram-de jest... niedysponowany.
– Bardzo ładnie się wysławiasz, wolałbym jednak, żebyś mówił jaśniej.
– Jest nieprzytomny.
Spojrzenie Had-sut'te obdarzył Nazina było bardzo wymowne.
– W takim razie Ur'taj.
– On ma problemy z chodzeniem.
– A Kiren'te? Nie mów mi, że on też jest ranny.
– Nie, z nim jest wszystko dobrze, tak mi się przynajmniej wydaje.
– Aż boję się pytać, co się stało?
Nazin milczał, nie sądził, że stwierdzenie „boję się pytać" w rzeczywistości jest pytaniem.
– No, na co czekasz? Słucham, skoro na okręcie nie ma nikogo, poza tobą, kto mógłby zdać raport, to ta wątpliwa przyjemność przypada w udziale tobie. Właśnie awansowałeś z pokładowego przyklejplastra na dowódcę tej bandy. A teraz gadaj, co się działo.
– Z całym szacunkiem – odparł Nazin – ale nie jesteś jeszcze w stanie dokonać trzeźwej oceny sytuacji, dlatego myślę, że ze złożeniem raportu powinniśmy zaczekać, aż całkiem dojdziesz do siebie. Na razie powinieneś odpoczywać i dać pracować biobotom. Przyjdę do ciebie później, być może Szetram-de odzyska wtedy przytomność i razem z pozostałymi wytłumaczą ci, co zaszło. Ja nie zamierzam brać w tym udziału. – Nie czekał na odpowiedź, nie chciał jej słyszeć, po prostu wykazał się szczytem niesubordynacji i wyszedł.
Had-sut'te czuł się jakby dostał w pysk, jeszcze nigdy, w całej jego długiej służbie, podwładny nie ośmielił się sprzeciwić rozkazowi. Coś musiało się stać, coś, co nie powinno mieć miejsca. Dźwignął się z wysiłkiem, usiadł i opadł z powrotem na posłanie, za bardo kręciło mu się w głowie. Odczekał chwilę i ostrożnie uniósł się na łokciu, znowu odczekał i w końcu powoli usiadł. Opuścił bose stopy na chłodną podłogę, czuł jak ten chłód wdziera się do jego ciała, zadrżał. Naciągnął cienką kołdrę na plecy i tak opatulony wstał. Podtrzymując się ściany, wyszedł z kajuty. Na statku panowała względna cisza, tylko na tyłach, w ładowni, słychać było odgłosy jakiejś krzątaniny. Had-sut'te poszedł sprawdzić, co się tam dzieje. Na miejscu zastał Kodo, chłopak przesuwał niewielkie skrzynie z ekwipunkiem i mocował je do podłoża w nowych miejscach. Pomiędzy nimi rozłożył sobie posłanie.
– Co robisz? – zapytał Łowca. – Zamierzasz tu spać?
Chłopiec spojrzał na niego i wtedy Had-sut'te dostrzegł siniaki na jego dziecięcej buzi.
– Chcieli... – zaczął chłopiec, ale nie skończył.
– Tak? – dopytywał Łowca. – Mów, śmiało, co chcieli?
– Chcieli... – jąkał się Kodo, chciał powiedzieć wszystko Had-sut'te, ale bał się zemsty pozostałych. – Pomóc mi w szkoleniu – dokończył. – Ale są beznadziejnymi nauczycielami i w końcu się pokłócili.
– O twoje szkolenie?
– Tak. – Odparł pewnie chłopiec, gdy już zaczął kłamać i wymyślać reszta opowieści płynęła sama. – Dlatego postanowiłem, że nie będę z nimi spać w jednej kajucie. Nie mogę się skupić, gdy tak cięgle zasypują mnie dobrymi radami.
– Tu nie możesz spać, zmarzniesz. To pomieszczenie nie jest ogrzewane, tak jak pomieszczenia załogi.
– Nie jest zimno, wytrzymam.
– Nie jest zimno, bo jesteśmy na planecie, ale jak myślisz, jaka tu panuje temperatura, gdy okręt jest w przestrzeni kosmicznej?
Kodo wytrzeszczył oczy, widać było, że intensywnie myśli.
– Rozumiem, odparł w końcu. Ale z nimi spać nie będę.
Had-sut'te westchnął. Co za krnąbrny dzieciak, pomyślał.
– Chodź – powiedział – nie możesz tu zostać.
– Ale...
– Żadnego „ale", idziemy. – Wyciągnął rękę. Kodo zastanawiał się przez chwilę. – Ze mną jesteś bezpieczny – zapewnił go Had-sut'te, który nie uwierzył w historyjkę opowiedzianą przez chłopca. Nie wiedział jeszcze, co naprawdę się stało, ale wątpił, by chodziło o szkolenie. – Zabierz posłanie, na razie będziesz spał u mnie.
Małego Kodo zatkało, nie podziewał się, że Łowca, zamiast go ukarać, zechce mu pomóc. Posłuchał jednak, zwinął posłanie i poszedł posłusznie za wolno poruszającym się Łowcą.
Had-sut'te zostawił chłopca u siebie i poszedł do sterowni, stąd wezwał pozostałych kadetów, zjawili się po chwili z marsowymi minami i spoglądali niepewnie jeden na drugiego. Had-sut'te nie zaczął rozmowy od razu, czekał, trzymając ich w niepewności.
– Podobno... – zaczął w końcu, obserwując twarze młodych mężczyzn – macie problem z Kodo.
Twarz Ur'taja pozieleniała, Had-sut'te dostrzegł to od razu.
– Chłopiec wszystko mi powiedział – dodał.
– To rozwiązałby nasze problemy! – wykrzyknął Ur'taj, który najwyraźniej miał dość tej niepewności. – Poświęciliśmy tak wiele, żeby się tu znaleźć, a przez twój błąd...
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. Ur'taj zamilkł.
– Mów dalej – zachęcił go Had-sut'te.
Kiren'te szturchnął kompana, ale ten miał już dość, chciał mówić, chciał, by wszystko stało się wreszcie jasne.
– Tak – przytaknął Ur'taj. – Chciałem go zabić, bo ty się pomyliłeś, wybrałeś go, a jego nie powinno tu być. Złamałeś kodeks, pomogłeś mu, chodź nie zrobiłbyś tego dla żadnego z nas.
Had-sut'te uniósł rękę, uciszając w ten sposób mówiącego. Nie odpowiedział od razu, chciał, żeby kadeci zastanawiali się, co teraz zrobi. Wiedział, że się go bali, choć w chwili obecnej, nie byłby wstanie zagrozić tej trójce.
– To prawda – powiedział spokojnie – wybrałem Kodo, ale nie zamierzam wam się tłumaczyć z moich wyborów. Waszym obowiązkiem jest słuchać moich rozkazów, bo nie są one skierowane przeciwko wam. Kodo nie przyznał się do tego, że chcieliście go zabić. Skłamał, bo w przeciwieństwie do was, wie co to lojalność – wytłumaczył, choć nie bardzo wierzył we własne słowa. Podejrzewał, że chłopiec skłamał, ze strachu. – Chciałbym, żebyście zrozumieli jedno, siła Gildii wynika z karności jej członków. Ci, którzy robią, co chcą, zostają wydaleni, a los wygnańca jest przesądzony. Może go zabić, każdy, kto go dopadnie. Chcesz, Ur'taju, tak skończyć?
Zapytany milczał, jego dłoń bezwiednie powędrowała do pasa, gdzie miał przytroczony nóż.
– Domyślam się, że nie – kontynuował Had-sut'te. – Dlatego, przymknę oko na ten wybryk, pod warunkiem, że dacie spokój Kodo. Jedno krzywe spojrzenie, jedna zaczepka i nie będzie czego po was zbierać... rozumiemy się?
Przytaknęli, nie mieli wyjścia, to była mała cena za życie.
Kodo układał się właśnie do snu, gdy do kajuty wrócił Had-sut'te. Łowca z trudem dotarł do swojego posłania, widać po nim było, że jest słaby. Kodo zerkał na niego niepewnie, już nie czuł strachu, wiedział, że Had-sut'te nie chce go skrzywdzić.
– Popełniłem w życiu wiele błędów – powiedział ni z tego ni z owego – ale ty, nie jesteś jednym z nich. Obserwowałem cię, wiem, że jesteś... że masz do tego talent. Dlatego pomogę ci, wyszkolę cię, ale mam warunek... Od dziś, od teraz, mówisz mi wszystko, całą prawdę. Dosyć kłamstw, dosyć oszustw, dosyć udawania. Ty dasz mi prawdę, a ja dam ci wiedzę i umiejętności. Gdy reszta będzie spać zimnym snem hibernacji, ty będziesz ćwiczyć. Gdy oni zastygną w czasie, ty dorośniesz i się rozwiniesz, ale musisz tego chcieć.
Kodo przytaknął ruchem głowy, był pewien czego chce, a chciał właśnie tego.
--------------------------------------
Moi drodzy Czytelnicy, podobno ta historia jest tak poplątana, że nie wiadomo, o co chodzi, a fakt, że każdy rozdział jest o czym innym, sprawia, że ciężko się to czyta. Dlatego pomyślałam, że przebuduję kolejność rozdziałów. Ponieważ w tym miejscu żegnamy się z Kodo i reszta opowiadania będzie się toczyć w teraźniejszości, to pomyślałam, że wszystkie rozdziały, które opowiadają o odległej przeszłości, umieszczę na początku. Czyli perypetie Kodo jako pierwsza część historii, a potem Dziad i Omanati. Oczywiście w fabule nic się nie zmieni, bo jest rozpisana do końca. Czekam na wasze opinie. Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top