Rozdział 6. Dom pełny wspomnień
Deszcz ze wściekłością uderzał o szybę, zagłuszając skrobanie pióra, oddech i szelest kartek. Padało od trzech dni bez przerwy, lecz nie jednostajnie. Chwilami po prostu mżyło, częściej jednak krople tłukły się o wszystko na swojej drodze, jednych denerwując, innych uspokajając.
Cesare wstał i przeciągnął się, spoglądając na szarugę za oknem. Póki nigdzie nie wychodził, pogoda była mu obojętna. Nie miewał nastrojów z nią związanych, choć czasem przy deszczu nic mu się nie chciało, lecz tak miało wiele osób. Nie był wyjątkiem. Jednak deszcz w zestawie z dokumentami to całkiem inna sprawa. Razem go usypiały, co niekiedy doprowadzało go do szału. Wtedy wszyscy starali się schodzić mu z drogi, a dzbanek kawy stał pełny na barku.
Teraz czuł się podobnie, a musiał skończyć wypełniać papiery, żeby rozliczyć się przed główną rodziną. Podszedł do okna, rozruszając trochę zastałe ciało. Czarne oczy czujnie obejrzały widoczną część ogrodu, choć wiedział, że niczego podejrzanego czy potencjalnie niebezpiecznego nie zobaczy. Trzeba być samobójcą, żeby próbować ataku na rezydencję Rabbii. Nieważne, że w chwili obecnej są tutaj tylko on, Elena i służba. Zła sława składu wystarczała, by zniechęcić większość wrogów do takich działań.
Mokry ogród nadal robił pewne wrażenie, choć byli już do niego przyzwyczajeni. Piękne kwiaty pielęgnowane przez ogrodnika zmieniały się wraz z upływającym czasem. Przypominały też o tym, że świat nie jest tylko mieszaniną czerni i czerwieni, o czym mogli łatwo zapomnieć w ferworze codzienności.
Cesare odwrócił się od okna, czując irytację, którą pogłębił stos dokumentów nadal czekających na wypełnienie i pusty dzbanek po kawie. Gabinet stał się klatką, ogranicznikiem, a tego nie znosił. Brunet od zawsze cenił własną wolność, możliwość decydowania za siebie i niszczył wszystko, co próbowało narzucić mu własną wolę. Nie dotyczyło to oczywiście rodziny Tovarro, zresztą stryj zawsze na wiele mu pozwalał, co czasami było źle odbierane przez innych. Cesare jednak potrafił się odwdzięczyć i od dziesięciu lat prowadził Rabbię przeciwko każdemu wrogowi rodziny z morderczą skutecznością.
Zszedł do podziemi, kierując się przeczuciem. Ominął obszerny garaż, zbrojownie, sale ze sprzętem medycznym i wszedł do pokoju symulacji. Tak jak przeczuwał, znalazł tam Elenę, która właśnie uskoczyła przed atakiem programu. Obserwował ją przez parę minut w milczeniu. Z łatwością rozpoznał jeden z najwyższych poziomów symulacji, kobieta się nie oszczędzała. Z uwagą śledziła przeciwnika, opracowywała taktykę na kilka ruchów naprzód i śmiało parła do przodu, na przełożonego jakby nie zwracając uwagi. Wiedział, że nic bardziej mylnego. Nie przyjąłby jej do Rabbii, gdyby robiła tak proste błędy. W tej chwili mógłby zaatakować ją, stając się kolejnym zagrożeniem, z którym musiałaby sobie poradzić. W tej sytuacji element zaskoczenia byłby najważniejszy i świadczyłby o życiu lub śmierci – każdy trening traktowali jak prawdziwą walkę przyzwyczajeni do adrenaliny i ryzyka.
– Potrzebujesz mnie do czegoś, szefie? – zapytała.
Pozostały jej do pokonania dwa roboty symulacyjne. W jednego wpakowała dwie kule między oczy, drugi uniknął ataku i przeszedł do kontry wręcz. Elena sięgnęła po nóż przypięty do uda i jednym, płynnym ruchem zakończyła walkę.
– Sprawdzam, czy jesteś gotowa do akcji – odparł.
– Jak widać. W czasie walki nie myśli się o głupotach, nie ma na to czasu.
Podeszła do niego i wystukała na klawiaturze wbudowanej w ścianę polecenie sprzątania. Uszkodzone roboty miały zostać zabrane i wymienione na nowe przy najbliższej okazji.
– Nie o tym mówię – zauważył.
– Pytasz, czy nadal mam traumę? – zapytała z uśmiechem. – Jeszcze przez jakiś czas nie wejdę do wanny, jeśli sama nie przygotuję sobie kąpieli, ale tak jest dobrze. Nie mam koszmarów, nie odwracam się za wyimaginowanym wrogiem. Kwasowy nie żyje, sprawa zakończona.
– Na pewno? Powiedział ci, że ktoś go wynajął do obu zleceń. Nie zamierzasz szukać zleceniodawcy?
Kilka dni wcześniej Fabio przyszedł do niego z tym problemem, marudząc, że Elena nie chce rozmawiać na ten temat, odkąd wrócili z Barcelony. Cesare też poczuł niepokój, lecz z całkiem innego powodu, choć nie zamierzał jej niczego zabraniać. To był jej wybór, jej ryzyko. Fakt, dla rodziny byłaby to ogromna strata, lecz w Rabbii od zawsze panowała zasada silniejszego. Słabych zabierała śmierć.
– Jesteśmy mafią. Z pewnością wiele osób chce mojej śmierci – odparła spokojnie. – Nie wiem, kto mógłby chcieć śmierci mojego ojca, lecz czy po piętnastu latach cokolwiek to zmieni? Kwasowy był żywym człowiekiem, za duchami nie mam ochoty ani powodu się uganiać. Mówiłam to Fabio.
Nie trudno było się domyśleć, że to właśnie o Furpię chodzi Cesare'owi. Nie musiał być to jedyny bądź dominujący powód, lecz jasnowłosy dość sporo uwagi poświęcał nadal tej sprawie w obawie, czy nie zacznie się teraz polowanie na zleceniodawców.
– Jego zdanie najmniej mnie obchodzi. Stryj się niepokoił o ciebie.
– Don Lorenzo wie, że sobie poradzę.
Przez moment miała ochotę nazwać szefa Tovarro wujkiem, jak to robiła jako mała dziewczynka, lecz teraz nie wypadało jej używać takich określeń nawet w zwykłej rozmowie z jego bratankiem, który też rzadko używał stopnia pokrewieństwa, mówiąc o mężczyźnie.
– Wie, lecz to nie umniejsza jego niepokoju. Rodzina dba o kobiety.
– Wiem o tym, ale taką wybrałam ścieżkę.
– Uspokoiłem go, że wszystko z tobą w porządku i mam nadzieję, że nie będę musiał cofać tych słów.
– Oczywiście, że nie, szefie. Nie będzie ci przeszkadzało, że znikniemy na dwa lub trzy dni, gdy Fabio wróci?
– O ile nie będzie dla was roboty.
– Jasne.
Chwilę później rozdzielili się. Elena poszła do siebie, zaś Cesare zahaczył jeszcze o kuchnię polecić przygotowanie świeżej kawy. W taki dzień jak dziś nie mógł się bez niej obejść nawet, jeśli ktoś próbował mu uświadomić, że zbyt dużo kofeiny szkodzi zdrowiu. Zawsze warczał na takiego śmiałka, zamykając mu niemal od razu usta.
Głośne wejście pozostałych członków Rabbii zagłuszyło na chwilę prezenterkę wiadomości. Elena leniwie podniosła wzrok znad książki, spodziewając się widoku przemoczonych mężczyzn w salonie. Koniec spokoju. Zaraz zacznie się krzyczenie, przeklinanie, warczenie i cała reszta zachowań, które tu były zupełnie normalne.
Pierwszy w drzwiach pojawił się Lukas, wysoki szatyn o jadowicie zielonych oczach. Mokre włosy nonszalancko odrzucił do tyłu, żeby mu nie przeszkadzały.
– Hej, Eliś. Co tam w świecie? – przechylił się przez oparcie sofy i obdarzył kobietę szczodrym buziakiem w policzek.
– To wy przyszliście ze świata, Lu – uśmiechnęła się.
Ponad jego ramieniem patrzyła na pozostałych przemoczonych mężczyzn. Fantasma jak zwykle jedynie mignął w drzwiach i poszedł do siebie. Nigdy nie był zbyt towarzyski, ale nikogo w Rabbii to nie drażniło, bo czemu? Każdy znał swoje miejsce w hierarchii i tego nie kwestionowali.
– Fabio zjebał misję – odezwał się Michelle, brązowowłosy Francuz o błękitnych, niewinnych oczętach.
– Ja?! – wrzasnął Furpia. – A kto, kurwa, wszedł mi na linię strzału, bo się chciał popisać?!
Michelle roześmiał się, wskakując na fotel i wyciągając noże. Uwielbiał drażnić Fabia, a robił to niekiedy z łatwością kradzieży dziecku lizaka. Tak jak teraz. Furpia wyciągnął broń i wycelował we Francuza, który szczerzył się do niego złośliwie.
– Musicie zaczynać od początku? – westchnął Vincent, postawny szatyn o brązowych oczach. – Całą drogę to wałkowaliście.
– To zasznuruj tę parszywą gębę temu chowańcowi – warknął Fabio.
– Sam nie umiesz? – zadrwił Michelle.
– Normalnie pełni energii – Elena przewróciła oczami. – Za dużo kawy.
Podniosła się i wyszła z salonu. Doskonale wiedziała, że kłótnia będzie trwała nadal, potem przez całą kolację, aż do akcji nie wkroczy Cesare. Przerabiali to już tyle razy, że łatwo było przewidzieć kolejne wydarzenia.
Szybkie kroki ją zaskoczyły. Zatrzymała się w połowie schodów i odwróciła. W tym momencie dogonił ją Fabio, który najwyraźniej zrezygnował z prób uciszenia pyskatego nożownika.
– Coś tak uciekła? – zapytał.
– A ile można was słuchać?
– Nie przywitałaś się.
– Czyżby to uraziło twoją miłość własną? – uśmiechnęła się lekko ze złośliwością.
W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie i pocałował. Objęła go, na moment opierając na nim swój ciężar ciała. Aż cofnął się na niższy stopień.
– Chcesz nas przewrócić? – zapytał.
– Sądziłam, że oczekujesz ode mnie namiętnego powitania – zaśmiała się.
– Bo pożałujesz, małolato.
– Na pewno – posłała powątpiewające spojrzenie. – Zawsze mi grozisz i nic ci z tego nie wychodzi.
– Czekam, aż nadejdzie odpowiedni czas.
Pokiwała głową z rozbawieniem. Nie wierzyła mu, bo i czemu miałaby? Prawda była taka, że nie potrafił zrobić jej krzywdy i oboje dobrze o tym wiedzieli.
– Idź się lepiej wysuszyć, bo się jeszcze przeziębisz.
– Najlepszy będzie ciepły prysznic – stwierdził po krótkim namyśle.
– Racja – potaknęła.
Nie spodziewała się jednak, że Fabio przerzuci ją sobie przez ramię i dopiero wtedy ruszy do siebie.
– Postaw mnie – zażądała.
– Za chwilę.
– Fabio, postaw mnie, do cholery.
– Nie szarp się, bo oboje spadniemy ze schodów.
Elena westchnęła ciężko na jego głupotę, ale przestała walczyć. Nie było sensu, skoro nie zamierzał jej puścić, choć obawiała się, że książka na tym najbardziej ucierpi. Fabio bowiem nigdy nie myślał o takich sprawach.
Puścił ją dopiero w łazience, stawiając na prostych nogach. Chciała wyjść, lecz zasłonił sobą drzwi.
– Nigdzie nie pójdziesz – orzekł.
– Chciałam odnieść książkę.
– Nic jej nie będzie na półce – uśmiechnął się.
– Pojedziesz ze mną jutro do taty? – zapytała, zmieniając temat.
– Chcesz? – odparł zaskoczony.
– Nie pytałabym, gdybym nie chciała – prychnęła.
Fabio czasami zadawał bardzo głupie pytania o prozaiczne rzeczy. Niekiedy Elena uznawała to za urocze, lecz częściej było po prostu irytujące. Czy naprawdę musiała ciągle powtarzać zapewnienia o stanie faktycznym? Dla niej takie rzeczy były oczywiste, dla niego chyba nie.
– Ostatnio ciężko za tobą nadążyć – stwierdził. – Nie wszystkim się dzielisz.
– Chcesz znowu wałkować ten temat? Oboje się zmieniliśmy. To normalne. Nie psuj tego, co jest pomiędzy nami.
Fabio westchnął. Nie do końca mógł jej odmówić racji, ale też nie potrafił zgodzić się z tym w pełni. Może zrobił się sentymentalny, lecz tęsknił do czasu, kiedy mówiła mu o wszystkim. Teraz stała przed nim kobieta pełna tajemnic, o których nawet jemu nie mówiła. To było wkurzające, ale musiał się z tym chyba pogodzić. Przestała mówić o uczuciach i sprawach oczywistych, uznając, że nie jest to potrzebne. Nie żeby nie był pewny jej miłości, ale czasami mogłaby to głośno określić. Korona by jej z głowy nie spadła.
Podróż do rodzinnego miasta Eleny trwała kilka godzin. Nie rozmawiali za wiele w czasie jazdy, Fabio bardziej skupił się na prowadzeniu auta, starając się zdusić w sobie chęć zapalenia papierosa w aucie. Nie chciał awantury z partnerką, która nie znosiła jego nałogu zwłaszcza, kiedy palił przy niej. Kompletnie tego nie rozumiał.
Pogoda poprawiła się. Nie padał deszcz, a zza chmur coraz śmielej wychodziły słońce i błękit nieba. Niewielkie miasteczko powitało ich spokojem i względną ciszą. Tu czas płynął wolniej, ludzie bardziej skupiali się na przyjemnościach życia niż na pogoni za pieniądzem. Ulice pełne budynków z XIX wieku przenosiły ich w trochę inny świat, kolorowe kwiaty w oknach, na balkonach, zielone skwerki – wszystko to nadawało specyficzny klimat miastu, który Elenie przypominał o beztroskich dniach dzieciństwa.
O tej porze roku cmentarz był dość opustoszały, choć dostrzegli w oddali kondukt żałobny. Nie było to dla nich zbyt niecodzienne wydarzenie, jako zabójcy doskonale wiedzieli, jak kruche jest ludzkie życie. Może dlatego z jednej strony bardziej je szanowali, dbali o to, aby nie stracić go w głupi sposób, z drugiej korzystali z niego, ile tylko mogli. Było zbyt krótkie, by się ograniczać, w każdej chwili mogło się skończyć, więc nie chcieli niczego żałować.
Elena bez trudu znalazła grób ojca. Obok znajdowała się mogiła jej matki, a nieco dalej zabytkowy grobowiec przodków. Z jakiegoś powodu żona Erica została położona poza mauzoleum Salevannovów, Elena do tej pory nie znała powodu, lecz to wpłynęło na decyzję jej ojca, aby pochować go obok kobiety jego życia.
Oba groby były zadbane i przyozdobione świeżymi kwiatami oraz zniczami. Tovarro troszczyli się o mogiły członków rodziny i swoich przodków, szanowali własną historię i się od niej nie odwracali. Elena bywała tu rzadko, nie pozwalały jej na to obowiązki, ale też miała wewnętrzny opór przed odwiedzaniem niepomszczonego ojca. Dziś już nie czuła tego dyskomfortu.
Fabio zapalił znicze, pamiętał o tym, aby przynajmniej jeden znalazł się na grobie matki Eleny. Żadne z nich nie pamiętało kobiety, byli za mali, kiedy zmarła po długiej chorobie. Ciąża i poród odebrały jej kilka lat życia, lecz wszyscy jednogłośnie twierdzili, że tego nie żałowała i kochała córkę, którą tak szybko osierociła. Dawniej Fabio uważał, że to głupie. Nie rozumiał, jak można kochać drugą osobę do tego stopnia, by być gotowym za nią umrzeć. Dziś już to wiedział. Bez wahania rzuciłby się za Eleną w ogień i nie żałowałby tego. Musiał przekonać się na własnej skórze, że taka miłość istnieje, choć nie wiedział, czy jest wieczna. Czy za kilka lat nadal będą pragnąć tylko siebie? Czy nie zacznie go kusić inna sylwetka? Czy nie pójdzie w ślady swego ojca, któremu nadal nie potrafił wybaczyć? Nie chciał o tym myśleć, wolał żyć chwilą obecną, ale nie potrafił uwolnić się od wątpliwości, stojąc nad grobami Salevannovów.
Elena pogrążyła się w całkiem innej zadumie. Myślała o rodzicach, których los jej odebrał. Powoli wspomnienia się zacierały, ich twarze bardziej pamiętała ze zdjęć, a nie chciała, żeby stali jej się całkiem obcy. Przerażało ją, że nie tęskniła za matką. Miała tylko kilka miesięcy, gdy kobieta zmarła. Ojciec od początku starał się jej jak najwięcej opowiadać o matce, pokazywał zdjęcia, chciał, żeby pamiętała. Próbował zastępować kobietę, choć nie zawsze mu się to udawało. Za bardzo rozpieszczał córkę, był niekiedy roztrzepany, popełniał błędy. Z jednej strony nauczyło to Elenę odpowiedzialności za dom, jako kilkulatka uczyła się wypełniać obowiązki, nawet gotować proste potrawy, z drugiej przyzwyczaiła się, że ojciec spełni każde jej życzenie. Był całym jej światem. Nikogo nie kochała w ten sposób, tak mocno. Nikt nie mógł zastąpić Erica, choćby bardzo chciał. Tak wiele im odebrano. Nie zdążył jej nauczyć wielu rzeczy, nie miała możliwości opowiedzenia mu o tym, że głupi Fabio nagle stał się dla niej kimś naprawdę bliskim. Mogła sobie tylko wyobrazić, jakby się zachował. Pewnie wezwałby Furpię na poważną, męską rozmowę, a może by go przegonił. Byłby zły, zazdrosny, że jego oczko w głowie dorosło zbyt szybko i myśli o chłopakach? A może przypominałby, że to on będzie prowadził ją do ołtarza i cieszył się jej szczęściem? Już się tego nie dowie. Odebrano im tę możliwość, pozbawiono ją rodziny i pierwszych, najważniejszych nauczycieli życia.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Tak rzadko płakała przez ostatnie lata, że teraz poczuła się głupio. Chciała ją zetrzeć, ale Fabio chwycił ją za dłoń.
– To nie wstyd – powiedział miękko.
Bez słowa wtuliła się w niego, pozwalając sobie na tę chwilę słabości. Otulił ją ramionami, jakby chcąc ochronić przed całym złem tego świata. Milczeli całkiem inni nad grobami rodziców Eleny, bez buty, pyszałkowości, potęgi Rabbii. Tutaj byli tylko dwojgiem zwyczajnych ludzi, którzy widzieli śmierć z bliska i nie potrafią się z nią pogodzić jak miliony, miliardy innych, obcych im mieszkańców Ziemi. Zagubieni niczym dzieci we mgle. Jednak mieli siebie i to pozwalało im wstać i iść dalej. Uśmiechnąć się do swych zmarłych, bo jeśli jest coś potem, a wierzyli, że jest, to nie chcieli, aby wciąż musieli się o nich martwić. Sami wybrali własną drogę i chcieli, by ci, których już nie ma na tym świecie, byli z nich dumni.
Z cmentarza wyszli wyciszeni, ale też spokojniejsi. Tak jakby ta wizyta ściągnęła z ich barków jakiś ciężar, z którym tu przyjechali. Elena nie wypuszczała dłoni Fabia z uścisku, choć zwykle rzadko pozwalała sobie na takie gesty publicznie. Niby nic, ale dla niej było to coś intymnego i prywatnego. Nie zwrócił jej na to uwagi w obawie, że się wycofa. W przeciwieństwie do niej miał potrzebę takimi gestami pokazania, że kobieta obok należy do niego i nikomu jej nie odda. Poza tym świadczyło to także o związku, czymś bliższym niż większość relacji z płcią przeciwną. Chciał to wyraźnie zaznaczyć przede wszystkim dla siebie.
– Głodna? – zapytał, gdy zamiast do samochodu skierowali się w stronę zabudowań.
– Trochę – odparła.
– Ciekawe, że Di Costanzi nadal prowadzą restaurację?
– Prowadzą – odpowiedziała. – Przynajmniej prowadzili, gdy byłam tu zimą. Chcesz tam iść?
– Zawsze mieli dobre jedzenie.
– No tak. I wytrzymywali twoje wrzaski – zaśmiała się.
– I twoje płacze – odgryzł się.
Prychnęła lekceważąco, po czym poprowadziła go do wspomnianego lokalu. Nic się tu nie zmieniło przez te wszystkie lata, nadal była to rodzinna, typowo włoska knajpa, w której każdy się dobrze czuł. Wielopokoleniowa rodzina wspólnie prowadziła lokal, a ich domowe jedzenie smakowało nawet wybrednym niejadkom.
Z tym miejscem wiązało się trochę wspomnień. Czasami Eric i Furpiowie widywali się właśnie tutaj, zabierając ze sobą pociechy, czasem Salevannov spotykał się tu z członkami rodziny Tovarro. Elena zawsze starała się zachowywać jak dama, żeby nie narobić ojcu wstydu. Traktowała to bardzo poważnie, więc Di Costanzi zaczęli nazywać ją „Małą Damą" i pamiętali o deserze na koszt firmy. Za to Fabio nie potrafił usiedzieć zbyt długo na miejscu i gdy tylko mógł, opuszczał stół, żeby pobawić się w podwórzu.
Któregoś dnia zabrał tam też Elenę, skoro dorośli kazali mu dotrzymać jej towarzystwa, co oczywiście nie wzbudziło entuzjazmu chłopca. Niespodziewanie spadł ulewny deszcz, lecz Furpii to nie przeszkadzało. Wyśmiał towarzyszkę, gdy ta chciała wrócić pod dach, zaś gonitwa skończyła się wpadnięciem obojga w utworzone przez deszcz bajoro. Do stolika wrócili cali ubłoceni. Chłopiec był zachwycony swymi dokonaniami, zaś Elena wpadła w płacz, gdy tylko jego matka zauważyła opłakany stan ich ubrań. Dla dziewczynki był to prawdziwy dyshonor, choć wtedy nie rozumiała tego słowa. Uspokoiła się dopiero w ramionach ojca, który nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby ją zrugać – Fabio dostał burę od swego rodziciela – a Isa Di Costanzi przyniosła im po ciastku na koszt firmy.
– Kogóż to moje oczy widzą? Z pół roku cię tu nie było.
Zza lady wyszła prawie pięćdziesięcioletnia właścicielka o czarnym, przetykanym siwizną warkoczu, ładnej, oliwkowej cerze i brązowych oczach. Przytuliła Elenę na powitanie, całując ją w policzek.
– Miałam dużo pracy – uśmiechnęła się Salevannov.
– A tego kawalera to od lat nie widziałam.
– Mnie również miło znowu panią zobaczyć, signiora Isa.
Fabio jak na dżentelmena przystało ucałował wierzch dłoni starszej kobiety, choć trochę speszył się pod jej uważnym spojrzeniem.
– Od razu widać, kto cię wychowywał. Mam nadzieję, że twoi rodzice dobrze się czują. Dawno ich tu nie było.
– Wszystko u nich w porządku. Ojciec pracuje ostatnio nad większym projektem – wyjaśnił.
– Jak zwykle zapracowany. Wy, młodzi, pewnie też. Siadajcie, proszę.
Porozmawiali z nią jeszcze przez chwilę, wybrali dania, po czym zostawiła ich przy stoliku. Od razu poczuli atmosferę tego miejsca, a wspomnienia lat dziecięcych ożyły na nowo.
– Marzy mi się domowy obiad cioci – westchnęła Elena.
– Stęskniłaś się za kuchnią mamy, co? – uśmiechnął się Fabio.
Oboje uwielbiali posiłki przygotowywane przez Carolinę Furpię, która dla nich była najlepszą gospodynią domową, jaką znali. Szanowali jej trud prowadzenia domu, wychowania ich i wytrzymania w związku, który w pewnym momencie stał się bardzo trudny. Może ich ścieżka życia była pełna niebezpieczeństw i zagrożeń, ale to właśnie bycie żoną i matką w ich mniemaniu było zadaniem życia.
– Nie ma jak u mamy – zaśmiała się.
– Racja – zawtórował jej.
– A może byśmy jutro tam pojechali, co? – zaproponowała.
– Nie, bo nie będę chciał wracać do Rabbii.
– Poradzą sobie bez nas jeszcze przez moment.
Fabio zastanowił się przez chwilę. Dawno nie odwiedzał rodziców, z matką rozmawiał regularnie przez telefon, ale to nie było to samo. Elena pewnie też się z nimi nie widziała ostatnio, a skoro byli w pobliżu, czemu by nie skorzystać?
– A nie wbijemy na dzisiejszą kolację? – zapytał.
– Chcę odwiedzić dom.
– W porządku – zgodził się. – Choć szef się wścieknie.
– Mówiłam mu, że nie będzie nas dwa lub trzy dni. Korona mu z głowy nie spadnie.
Wybuchli śmiechem, gdy dostali deser na koszt firmy. Wszelki smutek opuścił ich, choć Elena miała pewne wątpliwości, gdy podjechali pod jej dom. Nie była tu od piętnastu lat. To Federick Furpia przyjechał po resztę jej rzeczy, gdy postanowiono, że dziewczynka zamieszka z nimi. Chcieli jej oszczędzić dodatkowej traumy, a potem sama jakoś się nie zdecydowała na odwiedziny w tym miejscu. Może rzeczywiście za bardzo się bała, że wspomnienia wrócą i sobie z tym nie poradzi.
Teraz też czuła lekkie zdenerwowanie, gdy przekręcała klucz w zamku. Zgrzytnął, dawno nie był używany, ale po chwili drzwi stały otworem, zapraszając do wnętrza. Próg przekroczyła z mocno bijącym sercem, co Fabio chyba usłyszał, bo chwycił ją za rękę i lekko ścisnął.
– Jestem tutaj – szepnął.
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się niemrawo. Jednak to ją uspokoiło. Poprowadziła go w głąb, chcąc zobaczyć zmiany, które odcisnął na budynku czas. Nikt tu nie mieszkał od czasu śmierci Erica, choć ktoś kosił trawę wokół domu. Prawdopodobnie Tovarro albo starszy Furpia kogoś wynajął do tego zajęcia. Przynajmniej tyle.
W środku panował półmrok, czuć było wszechobecny kurz. Okna zostały zasłonięte grubymi kotarami, które niegdyś służyły dzieciom za kryjówkę w czasie zabawy w chowanego. Elena odsunęła je, wpuszczając do salonu światło słoneczne. W jego blasku obejrzała pomieszczenie. Meble przykryte zostały białymi płachtami materiału, kolor dywanu zniknął pod kurzem. Wszystko wyglądało, jakby zatrzymane w czasie. Zza zakurzonych ramek nie było widać treści zdjęć i tylko wspomnienia Eleny podpowiadały jej, które co pokazuje.
– Wszędzie zalega kurz – odezwał się Fabio.
– Nikt tu nie sprzątał od piętnastu lat – odparła.
W kuchni zastali podobny obraz. Wszystkie sprzęty zostały odłączone od zasilania, produkty spożywcze, które niegdyś tu były, zniknęły, została jednak cała zastawa. To wszystko było dziedzictwem Eleny, choć obecnie zaniedbane i zakurzone.
Fabio z ciekawości odkręcił wodę w zlewie. Sądził, że jest odłączona tak jak prąd i gaz. To byłoby niebezpieczne, skoro nikt tu nie mieszkał. Zresztą zawsze mógł się pojawić ktoś, kogo nęciłby opuszczony dom, z którego mógłby korzystać za darmo. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył strumień płynący z kranu.
– El, woda działa.
– Prawdopodobnie ze względu na ogród.
– Nie ma osobnych obiegów? – zapytał.
– Skąd mam wiedzieć? – spojrzała na niego rozbawiona. – Miałam dziesięć lat. Nikt mi nie mówił o takich rzeczach. Reszta mediów jest odłączona.
Przeszli przez parter, wpuszczając do pomieszczeń trochę światła. Elena skierowała się do pracowni ojca. Drzwi zostały zamknięte na klucz, minęła chwila, nim znalazła odpowiedni, ale w końcu weszła do środka. Okno było zaklejone czarną folią, więc tutaj musiała użyć latarki, żeby cokolwiek zobaczyć. Wszystko leżało tak, jak to Eric zostawił tamtego dnia, choć zniknęło parę rzeczy. Przede wszystkim broń i jakieś dodatki, które kobieta pamiętała jak przez mgłę. Jednak narzędzia i notatki ojca zostały pozostawione w spokoju. Zresztą te drugie tylko on potrafił odczytać, zaszyfrował je, aby były bezużyteczne, gdyby wpadły w ręce wroga. Nauczył ją szyfru na krótko przed śmiercią, więc mogłaby z nich bez problemu korzystać.
– Twój ojciec był bałaganiarzem – odezwał się Fabio stojący w drzwiach.
– Zawsze wiedział, gdzie co położył. Gdy zaczynał pracować, całkowicie w to wsiąkał – odpowiedziała.
– Nigdy nie pozwolono mi tu wejść.
– Nikt poza nim i mną nie mógł tu wchodzić. Nawet Don Lorenzo nigdy tu nie był.
– Każdy ma swoje tajemnice.
– To prawda, a niektóre z tych rzeczy mogłyby pogrążyć rodzinę w chaosie. Chodźmy na górę.
Drzwi zamknęła ponownie na klucz. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś stąd zniknęło przez jej nieuwagę. To miejsce za bardzo kojarzyło jej się z ojcem, żeby miała pozwolić je zbezcześcić.
Na piętrze skierowała się prosto do swojego pokoju. Większość pomieszczeń i tak była pustych, zarastało kurzem od wielu lat, bo nie były potrzebne. Dom był spadkiem po dziadku, który zmarł jeszcze przed jej narodzinami, a zrzędliwa babcia była skonfliktowana z synem. Jak przez mgłę Elena pamiętała jedyne świadome odwiedziny u tej starszej pani i wspominała je bardzo źle. Staruszka cały czas narzekała na wnuczkę, choć teraz kobieta nie mogła sobie przypomnieć, o co w rzeczywistości chodziło. Faktem jednak było to, że wyszła stamtąd z płaczem i uspokoiła się dopiero w domu Fabia, gdzie pojechali następnie.
Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła znajome ściany swojego azylu. Odsłoniła okno, po czym je otworzyła, żeby przewietrzyć pomieszczenie. Brakowało tu jej zabawek, ubrań, ostały się jedynie meble przykryte płachtami w obawie przed kurzem. Niewielka garderoba była pusta, kiedyś jawiła jej się jako naprawdę wielkie pomieszczenie.
– To miejsce nic się nie zmieniło – prychnął Fabio. – Nadal jest różowe.
– To jest lila – odparła poważnie.
– Różowy – powtórzył.
– To lila, daltonisto – warknęła.
– A co za różnica?
– Spora.
Przewrócił wymownie oczami. Zawsze kłócili się o kolor ścian pokoju Eleny, która z dumą powtarzała poprawną nazwę odcieniu po wybraniu farby, która najbardziej przypadła jej do gustu, gdy ojciec stwierdził, że przyda się remont. Fabio zaś wykazał się ignorancją, zrównując lila do różowego i nadal przystawał przy swoim.
Nienawidził tego miejsca pełnego lalek i misiów. Do tego jeszcze ta historia z garderobą, kiedy drzwi się zatrzasnęły i nie mógł wyjść. Wszystko oczywiście z winy Eleny, która zamknęła go w środku w rewanżu za któryś z żartów. W sumie sam jej wtedy zarzucił, że jest mazgajem, który ze wszystkim biega do dorosłych, zamiast się odgryźć. Zrobiła to. Żadne z nich nie przewidziało, że drzwi nie będą chciały się otworzyć. Nieważne, co robił. Wkurzony zaczął grozić dziewczynce, która uciekła przestraszona. Gdyby jej ojciec nie zauważył, że coś jest nie tak, siedziałby wśród jej ubrań do wieczora.
– I co przewracasz oczami? – zapytała.
– Nic. Jakbym nie wiedział, pomyślałbym, że tu jakaś gówniara mieszka – uśmiechnął się drwiąco.
– Coś ci się nie podoba w moim pokoju? – założyła ręce na piersi.
– Jest dziecięcy.
– Phi, dobrze, że twój wyglądał lepiej – zaperzyła się.
– Przynajmniej nie był różowy.
– To jest lila, ignorancie – warknęła i wypchnęła go za drzwi.
– Dobrze, dobrze. Lila – uwiesił się jej na ramionach. – Gdzie dalej?
Nie odpowiedziała, ale pociągnęła go za sobą do głównej sypialni. Spojrzała na wielkie łóżko przykryte białym płótnem. Z czułością dotknęła kolumienki przy wezgłowiu.
– To pokój twoich rodziców? – zapytał Fabio.
– Tak. Tu się zaczęła moja historia – uśmiechnęła się. – Chyba powinnam wynająć kogoś do sprzątania tego domu, żeby nie popadł w ruinę. Tak długo stoi pusty.
– Masz z nim związane jakieś plany?
– Nie, nie wiem, co powinnam z nim zrobić. Nie chcę go sprzedawać, tak długo należał do mojej rodziny, ale przecież w nim teraz nie zamieszkam. Nie wiem, nie mam pomysłu.
– Nie musisz na razie decydować. Nikt tego od ciebie nie wymaga.
Ostrożnie ściągnęła z łóżka zasłonę, odsłaniając je. Pościel była schludnie ułożona przy wezgłowiu, materac ugiął się, gdy go wypróbowała. Nadal był sprężysty i dość wygodny, choć najlepszy czas miał już za sobą.
Odwróciła się do Fabia i pocałowała go, obejmując ramionami. Odpowiedział na zaproszenie. Ułożył ją delikatnie na materacu, nie przerywając pocałunków. Niecierpliwe dłonie podwinęły jej koszulę, ich chłód sprawił, że skóra kobiety pokryła się gęsią skórką. Gładził płaski brzuch, szczupłą talię, wędrując coraz wyżej. Uśmiechnął się w pocałunku, gdy usłyszał jej jęk.
– Nie śpiesz się tak – szepnęła, gdy ich usta na chwilę się rozdzieliły.
Tylko się zaśmiał, rozpinając guziki jej bluzki i odrzucając ją na podłogę. Ustami skubał szyję partnerki, warknął, gdy jej kolano trąciło jego męskość. Teraz ona zachichotała, po czym jęknęła, gdy chwycił zębami skórę na obojczyku.
Przewróciła go na plecy i usiadła na jego biodrach, uśmiechnęła się uwodzicielsko. Patrzył na nią zafascynowany, machinalnie oblizał usta, gdy pozbyła się jego koszuli. Nieśpiesznie obsypywała jego tors drobnymi pocałunkami, przygryzała skórę, dłoń coraz śmielej poczynała sobie w okolicach spodni.
– Elena... – warknął gardłowo.
– Co? – zaśmiała się.
– Ty wiesz co.
Palce zacisnął na materacu, oddychając głośno. Nie śpieszyła się, gdy pozbywała się reszty jego ubrań, nic sobie nie robiła z ponagleń. Syknął, gdy go dotknęła. Najpierw palce, język, w końcu usta. Rozkosz na moment rozmazała mu obraz przed oczami, jedynie czuł.
Gdy wróciła mu zdolność racjonalnego myślenia, Elena klęczała nad nim, podpierając się dłońmi po obu stronach jego głowy i uśmiechała się łobuzersko. Nadal była prawie całkiem ubrana, pasma włosów wymknęły się spod gumki i łaskotały go po twarzy. W namiętnym pocałunku poczuł swój własny smak.
Przewrócił ją na plecy i przycisnął do materaca własnym ciężarem. Jej biodra bez udziału woli kobiety przylgnęły do niego stęsknione i niezaspokojone, choć nadal w granatowych, poprzecieranych dżinsach.
– Dlaczego ty nadal jesteś ubrana? – zapytał.
– Nie było komu mnie rozebrać – posłała mu kolejny cwany uśmiech.
– Zaraz to nadrobimy – podniósł się z drapieżnym uśmiechem. – Wstawaj.
– Nie – pokręciła głową, domyślając się, co chce zrobić.
– Nie każ mi się powtarzać, małolato – ostrzegł.
Przez chwilę siłowali się na siłę spojrzenia, gdy ich ciała drżały w oczekiwaniu. Pożądanie jednak wygrało i Elena, zrzuciwszy szpilki, stanęła na materacu.
– Zabiję cię, jeśli rozbijesz mi głowę – ostrzegła.
– Nie pozwolę, żeby coś ci się stało – obiecał.
Pozbył się jej ubrań i przez chwilę podziwiał rumieniec na jej policzkach. Mimo wszystko trochę ją to zawstydzało zwłaszcza, kiedy Fabio patrzył na nią wzrokiem pełnym pożądania. Czasami miała wrażenie, że po prostu się na nią rzuci, a najgorsze było w tym to, że wiedziała, że w ogóle by się nie broniła. Wobec niego była kompletnie bezbronna.
Powtórzył jej pieszczoty, doprowadzając ją niemal do szaleństwa. W pewnym momencie pochyliła się lekko w jego stronę i dłonie oparła na ramionach mężczyzny, czując, że nogi ma jak z waty. Chwycił ją wtedy za biodra, przytrzymując w jednej pozycji.
– Fabio...
Ułożył ją na powrót na materacu, kiedy próbowała uspokoić oddech. Nie dał jej jednak czasu na odpoczynek, za mocno jej pragnął, żeby czekać. Stęknęła, gdy ich ciała połączyły się w namiętnym tańcu. Całował jej usta, dekolt, piersi, palce zaciskał na kształtnych biodrach, przesuwał po skórze ud aż do kolan. Przygryzała płatek jego ucha, powtarzając czasem jego imię, paznokciami znaczyła jego plecy drobnymi, krwawiącymi rankami.
To jej ciało pierwsze wygięło się w łuk, a z ust uciekł rozkoszny jęk. Chwilę później poczuła jego ciepło w sobie. Wtuliła się w niego, uspokajając oddech i uśmiechając się z zadowoleniem. Kilka chwil później biodra Fabia zaczęły nowy taniec, a głodne usta odnalazły wargi kochanki.
Gdy w końcu wyczerpani zasnęli wtuleni w siebie, na zewnątrz trwała ciemna noc i tylko gwiazdy ciekawsko zaglądały przez okno, zazdroszcząc pewnie parze kochanków ich uczuć.
Rozdział 7. Zadanie w taki dzień - 19.6.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top