Rozdział 39. Kroki i decyzje
Buon Compleanno, Cesare! Szczęśliwego Nowego Roku, kochani!
Podejmowanie decyzji zawsze wymaga pewnego zdecydowania i przygotowania. Konsekwencje mogą być bowiem przerażające, choć to też zależy od sytuacji. Inaczej jest w przypadku, gdy wybierzemy inny deser niż dotychczas i nam nie posmakuje, a inaczej, gdy trzeba skazać sojusznika na śmierć, skoro okazał się być zdrajcą.
Lorenzo tego nie znosił. Tej całej wojny mafii, która pochłaniała niepotrzebne ofiary. Gdyby mógł, w ogóle nie wysyłałby zabójców na wrogów. Wolał rozmawiać niż walczyć, ale w czasie swojego życia nauczył się, że większość rzeczy nie jest tak prostych. To, że on nie pragnął konfliktu, nie oznaczało, że inni również tak myśleli. Niektóry byli po prostu destrukcyjni z natury.
Tym razem jednak sam nie zamierzał odpuścić. Nie potrafił wybaczać, kiedy krzywdzono jego najbliższych, a Sworta w ostatnich miesiącach napsuła Tovarro mnóstwo krwi. Choć z niesmakiem, musiał przyznać, że cały plan był doskonale przygotowany, a jego realizacja też przyniosła odpowiednie rezultaty. Nic dziwnego, że mieli z tego tyle kłopotów, a ich pozycja przez wrogów mogła zostać odczytana jako słabnąca. Przeciwnik działał w cieniu, mając wielu informatorów w ich szeregach. Taka zdrada zawsze boli. Ufali tym ludziom, powierzali sekrety, które mogły przynieść klęskę, chronili przecież te same wartości, a jednak pozwolili się zwerbować Sworcie.
Lorenzo zebrał wszystkich najbliższych współpracowników i liderów grup podległych rodzinie Tovarro, wiedząc, że są oni lojalni. Sprawdzono ich zresztą pod każdym kątem, choć czystki w sojuszniczych szeregach nadal trwały. Jednak coraz mniej ludzi Sworta miała wśród Tovarro. Chyba się jeszcze nie zorientowali, choć to mało prawdopodobne, albo zupełnie się tym nie przejęli, sądząc, że i tak mają przewagę. Przecież udało im się osłabić i szeregi, i morale Tovarro. Tak byli pewni siebie, nie sądzili zaś, że zbytnia pewność będzie ich zgubą.
Nikt się nie odezwał, gdy Lorenzo mówił im o wynikach śledztwa. Na niektórych twarzach było widać szok, inni zapłonęli gniewem, niektórzy zaś nie okazali żadnych emocji, chcąc zachować swoje myśli dla siebie.
– Sworta ma prawdopodobnie drugiego lidera – odezwał się Cesare. – To niejaki Markus Ledger. Wstępne śledztwo jednak nie wykazało żadnych powiązań z mafią, tym bardziej z Tovarro.
– Markus Ledger w ogóle nie występuje w żadnej bazie danych – podjął temat Pablo. – Pojawia się tylko niewielka wzmianka w prasie biznesowej w związku z wykupieniem udziałów nowej elektrowni w Szkocji. Choć to nie ma żadnego związku.
– Musi się świetnie ukrywać – stwierdził Falco. – O ile to prawda.
– Razanno twierdzi, że tak – odparł Cesare. – Jest jeszcze w stanie ocenić, czy ktoś kłamie. Zresztą Goshacka też do tej pory nikt nie namierzył.
– Informacje, które mamy od Vincenta, mogą nas naprowadzić na nich obu. Teraz wszystko nabrało sensu – powiedział Lorenzo. – Fabio również dostanie swoją zemstę za Elenę.
– Akurat to najmniejszy problem – mruknął Cesare.
– Falco, ustal, jak jest z Markusem Ledgerem. To prawdopodobnie ostatni element układanki, którego nam brakuje.
– Znajdę ich obu.
– Pablo, kontynuujesz likwidację zdrajców.
– Oczywiście, ojcze.
– Cesare, wiem, że Rabbia jest osłabiona po tym, co spotkało Elenę, ale chcę, żebyście zajęli się głównym trzonem Sworty, gdy Falco ustali ich miejsce pobytu.
– Masz ich przyprowadzić? – zapytał Cesare.
– Masz zetrzeć na proch Swortę.
Szef Rabbii uśmiechnął się złowrogo. Sam planował taki koniec dla wroga, ale oficjalne pozwolenie od głowy Tovarro wiele ułatwiało. Niedługo o Sworcie nikt nie będzie pamiętał, staną się tylko nic nieznaczącym epizodem, który tylko potwierdzi wielkość rodziny Tovarro. Nieważne, jak wiele szkód narobili, nie mieli żadnych szans na przetrwanie. Zresztą to było do przewidzenia, każdy wróg tak kończył.
Cesare podniósł się z miejsca jako pierwszy, uznając, że wszystko zostało już powiedziane. Reszta go nie interesowała. Zresztą przyczyny i przeszłość też nie miały znaczenia. To już było, niczego w tym nie zmieni. Ważniejsza była teraźniejszość i zadbanie o przyszłość.
– Cesare, spotkanie się jeszcze nie skończyło – zwrócił mu uwagę Pablo.
Szef Rabbii spojrzał na kuzyna kątem oka. Ten wytrzymał spojrzenie, a nawet miał czelność nadal własnemu chłodu i władczości, którymi powinien cechować się kolejny szef. Właśnie dlatego Cesare przeniósł uwagę na Lorenza.
– Będę jeszcze potrzebny? – zapytał.
– Na spotkaniu nie, ale chciałbym z tobą porozmawiać, gdy skończymy.
– Jeśli o tym, co mam na myśli, daruj sobie. Nie potrzebuję twoich słów.
Lorenzo westchnął ciężko. Cesare nigdy z nikim nie dzielił się swoimi uczuciami. Czy były to pozostałości „lekcji" danych dziecku przez ojca, nim ten zniknął z jego życia czy konsekwencje późniejszych wydarzeń, Tovarro nie był pewny. Nie potrafił dotrzeć do serca tego chłopaka, choć wyrósł na porządnego mężczyznę. Pełnego wad, dumnego i upartego, ale godnego zaufania. Tego nigdy mu nie skąpił.
Co Cesare mógł czuć, wiedząc, że jego ojciec był odpowiedzialny za stworzenie Sworty? Może i Antonio Tovarro nie żył od wielu lat, ale idea, w którą zainwestował, przyniosła rodzinie wiele problemów, chcąc ich osłabić. Poniekąd się udało. Chaos w szeregach, nieufność, głęboko zakorzeniona zdrada, wyeliminowanie jednego z diabłów Rabbii – spore osiągnięcia jak na organizację widmo.
Z pewnością Cesare czuł gniew. Rodzina Tovarro była dla niego wszystkim. Nie przejmował się obawami ludzi, którzy nie chcieli mu zaufać, bo jego ojciec próbował przejąć władzę. Cesare nigdy nie był Antoniem, Lorenzo zawsze to podkreślał – uczyć się na błędach poprzedników, ale nie trzymać się historii zbyt kurczowo, każdy sam kształtuje swój los. Cesare zawsze chodził własnymi ścieżkami i Lorenzo był pewny, że gdyby była taka możliwość, osobiście wypatroszyłby własnego ojca za stworzenie Sworty.
Z pewnością nie czuł się winny, to do niego nie pasowało. Czemu miałby? Nie popełniał błędów – a jeśli nawet, to się zwykle z nimi nie utożsamiał – i nie brał odpowiedzialności za błędy innych. Karał je, owszem, lecz nigdy nie brał na własne barki. To nie było w jego stylu.
Nie winił też innych. Zawsze daleki był od tego, choć błędy dotkliwie wytykał. Uważał, że każdy odpowiada za siebie i swoje czyny. Idioci prędzej czy później zginą, przetrwają najsilniejsi. Sam Cesare zamierzał dopilnować, aby to rodzina Tovarro królowała na szczycie.
Gdy Lorenzo nie odpowiedział, jego bratanek wyszedł ze spotkania, jakby nigdy nic. Pablo skrzywił się wymownie. Trochę zabolał go fakt, że kuzyn go zignorował. Z drugiej strony nigdy za sobą nie przepadali, więc się nie dziwił, że tytuł następcy nie daje mu władzy nad tym mężczyzną. Porzucił jednak te rozmyślania na rzecz spotkania. Jeszcze wiele zostało do zrobienia.
Godziny tuż przed świtem zawsze były inne od pozostałej części doby. Ci, którzy pracowali nocą, marzyli już tylko o śnie, a problemy i spychane w głąb świadomości w ciągu dnia myśli powracały i odwracały uwagę od wszystkich innych spraw.
To nie powinno mieć już znaczenia, za iloma sprawami z ostatniego roku stała Sworta. To tylko kolejne zarzuty, które skazywały ich na klęskę i śmierć. A jednak doprowadzało do szału, że byli tak blisko przez tyle czasu, a oni się nie domyślili, że ktoś sterował wszelkimi przypadkami.
Siemion Wasylowicz pewnie czekałby jeszcze przez parę lat z działaniami przeciwko Elenie, może oczekiwałby naturalnej śmierci swojego ojca. Tak samo bracia Civello – teraz było wiadomo, skąd mieli środki na swoją małą vendettę. Prawdopodobnie również wybranie na cel Eleny było podpowiedzią Sworty. Tovarro nigdy za mocno nie ukrywali, że kobieta jest ulubienicą Lorenza, Salevannov potrafiła się obronić, choć też miała ograniczenia. Gdyby nie to, że akcja została odpowiednio skoordynowana, zapewne nadal byłaby w czynnej służbie i razem z resztą Rabbii ruszała właśnie zetrzeć na proch główny trzon wrogiej organizacji.
Tylko drobna część świadomości członków Tovarro chciała przyznać, że przeciwnik potrafił wyszukiwać informacje i z nich korzystać, ale też grać na emocjach. Tristian di Miotto kierował się przecież pobudkami czysto egoistycznymi w swej zdradzie i próbie zamachu na Lorenza. Sworta jedynie to wykorzystała i wskazała możliwości, choć cała sprawa dla di Miotta skończyła się klęską. Jednak cel przeciwnika został osiągnięty – rodzina Tovarro została osłabiona, jej pozycja nie była już tak stała, jak się wszystkim wydawało, a to jasny przekaz dla każdego, kto chciałby odebrać im miano najsilniejszej czy wspływy. Sworta sukcesywnie starała się doprowadzić do upadku Tovarro rękami innych. Szara eminencja, której zniszczenie przywróci porządek.
O tej porze szklany wieżowiec, w którym znajdowało się biuro Markusa Ledgera, był cichy niczym wymarły. Nic dziwnego, w środku pracowali jedynie informatycy i nocny stróż przysypiający właśnie w swoim biurze. Gdyby spojrzał na monitoring, zauważyłby, że coś się dzieje z monitorami. Obraz na chwilę zgasł, by pojawić się ponownie. Nie pokazywał też nic niepokojącego. Stróża nie obudziły również kroki i czyjeś wejście do pomieszczenia – obcy wstrzyknął mu truciznę, która kilka chwil później zatrzymała akcję serca.
Informatycy rozmieszczeni w serwerowni w piwnicy budynku kończyli już swoją pracę zadowoleni ze zbliżającego się z każdą chwilą sukcesu. Musieli postawić firmowy serwer na nogi, nim w biurowcu rozpoczną pracę pierwsi pracownicy. Poprzedniego dnia ktoś zhakował wszystkie komputery w budynku, wygaszacz ekranu zmieniając na podobiznę jakiejś młodziutkiej gwiazdki porno w dość sugestywnej pozie. Nikt nie mógł nic z tym zrobić, komputery nawet nie chciały się wyłączyć, a odłączenie ich od prądu również nie przyniosło efektów.
Początkowo wzięto to za żart jakiegoś gówniarza, który bawił się w hakera, ale naprawienie szkody nie było takie proste i trwało aż do teraz. Jednak wiele godzin pracy opłaciło się i za chwilę problem zostanie rozwiązany.
Trzy minuty później wszystkie komputery w biurowcu włączyły się same, a na ekranie pojawił się błyszczący napis: „GOODNIGHT, DEAR IDIOTS". Do tego zaczęła grać głośna, metalowa muzyka zupełnie niepasująca do tego miejsca.
– Co jest, do cholery? – odezwał się jeden z informatyków, próbując wyłączyć hałas.
To z powodu muzyki żaden z nich nie zauważył wejścia trzech osób z bronią gotową do strzału. Nie usłyszeli ataku, kule roztrzaskały głowy mężczyzn. Jedynie ostatni z nich, który wyszedł na moment, zorientował się, że coś nie gra, gdy zauważył obcych w serwerowni. Dość przytomnie postanowił uciec i spróbować kogoś zawiadomić, ale za zakrętem natknął się na kolejną osobę.
– Dokąd to, kochany? – zapytał mężczyzna.
Młody informatyk zdjęty strachem nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział, że zginie, ten łagodny uśmiech obcego mu to obiecał. Odruchowo próbował się bronić, gdy poczuł rękę zaciskającą się na jego szyi, ale nie był zbyt silny, by się przeciwstawić. Nieudolna szarpanina skończyła się wraz z tlenem w płucach, ciało zwiotczało, poddając się napastnikowi. Ten upewnił się, że informatyk nie żyje i dopiero wtedy puścił szyję ofiary.
– Dół czysty – powiedział do słuchawki.
Drzwi windy otworzyły się bezgłośnie na ostatnim piętrze biurowca. Drogę do biura Markusa Ledgera oświetlała tylko pojedyncza lampa przy klatce schodowej, w jej słabym poblasku widać było jedynie kontury mebli i donicy, w której rósł fikus. Wystarczało jednak trzem mężczyznom, którzy ruszyli do biura. Ich krok był swobodny, choć oni sami zachowali czujność w razie kłopotów. Pozytywny raport usłyszany chwilę wcześniej tego nie zmienił.
Dwóch mężczyzn przyśpieszyło kroku, by dotrzeć do drzwi przed dowódcą. Otworzyli je gotowi odpowiedzieć ogniem w razie ataku. Tak się jednak nie stało. Przez moment zdawało się, że biuro jest puste, jednak blask biurkowej lampy oświetlił postać siedzącą w fotelu. Nie dość jednak, żeby było widać jej twarz, ale bez tego wiadomo było, z kim mają do czynienia.
Postać w fotelu zdawała się nie przejmować intruzami, którzy śmiało weszli do środka. Mężczyzna upił łyk whisky, obserwując ich ze spokojem. To ich nie wytrąciło z równowagi. Zdawało się, że cała akcja w biurowcu poszła łatwo.
– Witaj, Vincencie Razanno. Nie spodziewałem się ujrzeć cię tej nocy, co oznacza, że moja nieudolna córka poniosła klęskę.
Członek Rabbii pozwolił sobie na ułamek sekundy zawahania. Znał ten głos, choć nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze spotka tego człowieka. Poczuł wściekłość rozchodzącą się po całym ciele wraz z krwią i tylko lata treningu pozwoliły mu się uspokoić na tyle, by mógł odpowiedzieć:
– Że też masz czelność nazywać ją swoją córką.
– Krwi nie można oszukać, mój młody Razanno. Rosalie nie potrafiła tego przyjąć do wiadomości i skończyła martwa z ręki mężczyzny, którego pokochała. Zakochana idiotka. Choć muszę ci pogratulować, zgodnie z oczekiwaniami pozbyłeś się jej bez mrugnięcia oka. Profesjonalizm godny podziwu.
– Niepotrzebne są mi twoje pochwały, Goshack. Jesteś trupem.
– Nie powiedziałbym.
Pstryknął. Huknęły dwa strzały, chwilę później towarzyszące Vincentowi Iskierki były martwe, a on sam został otoczony przez ludzi wroga.
– Wygląda na to, że się nie przygotowałeś, Razanno.
Vincent uśmiechnął się pod nosem i wsunął ręce do kieszeni kurtki.
– Lekceważenie Rabbii to największy błąd Sworty, Goshack – odparł. – Dlatego upadniecie.
Przeciwnik zaśmiał się drwiąco i zapalił cygaro, którego zapach podrażnił nos Vincenta. Nie uwierzył w ani jedno słowo rabbijczyka.
– Zabić go – polecił.
Vincent wyciągnął gwałtownie dłonie z kieszeni i rzucił na boki niewielkie ładunki wybuchowe. Sam zaatakował mężczyznę stojącego tuż przed nim, nokautując go jednym ciosem w twarz. Huk wybuchu na moment zdezorientował przeciwników, ktoś krzyknął z bólu, a dookoła unosił się dym.
– Są twoi – powiedział Vincent do słuchawki w uchu.
Zignorował odpowiedź, z każdym krokiem zbliżając się do nemezis swojego dzieciństwa. Ten człowiek zbyt mocno zranił rodzinę Razanno, żeby miał mu teraz odpuścić.
Allan wymierzył do Vincenta z broni. Gdy miał nacisnąć spust, okno za nim rozsypało się, a mężczyzna wypuścił broń z okrzykiem bólu.
– Furpia, zostaw – warknął Vincent. – Jest mój.
Przeskoczył biurko i strącił Goshacka z fotela. Obaj upadli na dywan. Allan wyprowadził cios zdrową ręką, lecz Razanno się uchylił. Gdy przeciwnik próbował się podnieść, podciął go bezlitośnie, po czy uderzył pięścią w nos. Chrupnęła kość, Goshack zalał się krwią.
– Powinienem cię zatłuc za zdrowie mojego ojca, łzy Patrizii i moje blizny – warknął. – Nawet własną córkę zniszczyłeś. W imię czego? Własnej pychy.
– Za młody jesteś, żeby zrozumieć. – Zaśmiał się Goshack.
Vincent nie zamierzał dłużej walczyć. Zza paska wyszarpnął bron i strzelił mężczyźnie prosto między oczy. Nie przejął się krwią, która go schlapała. Tym razem zakończył to na zawsze.
Podniósł się w momencie, gdy walka w drzwiach gabinetu ustała. Spojrzał na Lukasa beznamiętnie, jakby to było tylko kolejne zadanie.
– Już po wszystkim – stwierdził Licavoli. – To koniec Sworty.
– Ta, koniec.
Zawsze najtrudniej było postawić pierwszy krok, gdy już podejmiemy decyzję. Nadal bowiem nie opuszcza nas strach, czy to właściwe i dobre dla nas. Może się wygłupimy, zostaniemy wyśmiani i zranieni, błądzimy. Mało ludzi nie odczuwa konsekwencji zmian, do których trzeba się przyzwyczaić. Czasami nic już nie będzie takie samo.
Obserwował ją, jak pochyla się nad zeszytem w pełni skupiona. Chyba go jeszcze nie zauważyła, więc wykorzystał to, żeby trochę na nią popatrzeć. Może to ostatni raz, teraz już naprawdę. Nie chciał tego. Sam nie wiedział, kiedy ta drobna fascynacja zamieniła się w uczucie. Nie miał jednak nadziei na szczęśliwe zakończenie, nie z wiedzą o jej zdaniu na ten temat. Chyba czas się pogodzić, że żadna kobieta go nie chce i prędzej czy później zniknie z jego życia na zawsze. Cóż, jakoś to przeżyje. Nie każda historia musiała kończyć się szczęśliwie.
– Długo będziesz tam jeszcze stał, Vincencie Razanno? – zapytała, nie podnosząc wzroku.
– Nie chciałem ci przeszkadzać – odparł. – Piszesz.
– Ciężko się skupić, kiedy ktoś usilnie stara się odwrócić moją uwagę.
– Wybacz, Rosalie. Nie było to moją intencją.
Dopiero teraz na niego spojrzała. Chyba przeszła jej już złość wywołana tamtego dnia, gdy oznajmiła, że zamierza go zabić. Tylko cudem udało mu się odebrać jej broń, zanim ponownie wystrzeliła, choć połowa ślubnej zastawy rodziców zniknęła w śmietniku. Lepsze to, niż gdyby którekolwiek z nich oberwało, bo nie chciał jej krzywdzić, a sam musiał być w pełni sił.
– Markus Ledger i Allan Goshack nie żyją – powiedział, siadając obok. – Jesteś wolna.
– Nadal jestem Różaną Zabójczynią – przypomniała.
– Nikt nie powiedział, że masz nią zostać na zawsze – odparł. – Wszelkie dokumenty Sworty zostały skonfiskowane przez rodzinę Tovarro, zaś Don Lorenzo obiecał nie wyciągać wobec ciebie żadnych konsekwencji i żądań.
Spojrzała na niego nieprzekonana. Miała prawo się obawiać. To w końcu mafia, wic jak mogła im zaufać? Gdyby wydali ją władzom, nie byłoby nikogo, kto by się za nią wstawił, a oni jakoś by sobie poradzili z jej oskarżeniami. Tovarro byli potężni, jej nic już nie zostało. W tej chwili była zależna od ich dobrego nastroju.
– Mówię prawdę, Rosalie. Nie będziemy cię tu trzymać na siłę. Od teraz możesz żyć, jak chcesz i nie martwić się o to, że ten świat się o ciebie upomni. Różana Zabójczyni po prostu zniknie, choć ty zawsze będziesz pamiętać. – Uśmiechnął się smutno.
– Wszystkich pozostałych pracujących dla Sworty zabiliście, prawda?
– Większość. To kwestia czasu, aż ta historia się skończy.
– Więc dlaczego mnie oszczędzacie? Nie jestem wyjątkowa.
Zaśmiał się niewesoło. Słowa Rosalie wprost mówiły mu, że im nie ufa i nie wierzy w ani jedno jego słowo. Nie powinien się dziwić, Ledger zmusił ją do pracy dla Sworty, zniszczył jej matkę, a potem posłał na śmierć, każąc zabić Vincenta. Miała z tym światem same nieprzyjemne skojarzenia i nawet nie próbowała dopuścić do siebie faktu, że nie wszystkie mafie kierują się tymi samymi zasadami.
Chociaż nie do końca się też myliła. Don Tovarro kazał zlikwidować każdego, kto miał jakiekolwiek powiązania ze Swortą. Rosalie też to dotyczyło jako córki jednego z twórców organizacji i zabójcy na jej zlecenie. To, że nie była tego świadoma, niczego nie zmieniało. Dopiero prośba Vincenta o zignorowanie roli Rosalie w całej sprawie sprawiła, że życie dziewczyny nie było już zagrożone. Co więcej, Tovarro obiecał pomóc w wyprostowaniu spraw związanych z dalszą nauką Rosalie i opieką nad jej matką.
– Dla mnie jesteś – przyznał. – Zostałaś wykorzystana przez Swortę, a ja nie chcę twojej śmierci. Dostajesz drugą szansę, to się często nie zdarza i choć w to nie wierzysz, Don Lorenzo jest bardzo słowną osobą. Dlatego wszyscy tak go szanują. Jest lepszym szefem, niż na to zasługujemy.
– Nie chcę mieć z mafią nic wspólnego – powiedziała.
– Wiem i w pełni to rozumiem.
– Więc dlaczego to robisz?
– Może po prostu jestem głupi.
– Albo chcesz coś ugrać – odparła, nim zdążyła się powstrzymać.
– Mógłbym – potwierdził. – To byłoby łatwe trzymać się w sieci, w której trzymał cię Ledger, ale nie byłabyś szczęśliwa. Teraz mogę tylko prosić o drugą szansę, choć wątpię, czy umiałbym zerwać z Vincentem Razanno, który teraz siedzi obok ciebie. To by było dziwne.
Rosalie spuściła spojrzenie na swoje dłonie. Odkąd ukrywała się u Razanno, wielokrotnie przemyślała cała sprawę, ale nadal nie była pewna, co powinna zrobić.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytała. – Ja nie chcę mieć do czynienia z mafią, ty nie potrafisz z nią zerwać.
– Nie wiem. Po prostu zależy mi na tobie, ale nie będę trzymać cię siłą. Wolę odpuścić, jeśli to ma cię uczynić szczęśliwą.
– Nawet kosztem własnego szczęścia?
– Nic mu nie będzie. – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem najlepszych stosunków z kobietami, więc się przyzwyczaiłem, że wszystkie mnie w końcu zostawiają. Nie musisz się przejmować.
Rosalie spojrzała na niego. Podejrzewała, że wiele go kosztowały te słowa. Czuła się zdezorientowana, i bez tego jej świat stanął na głowie.
– Vincent, potrzebuję czasu. Muszę się zająć mamą, mam studia. Muszę nauczyć się żyć z myślą, że Markus już do mnie nie zadzwoni. To wymaga czasu, bym stanęła samodzielnie na nogi.
– W porządku. Z tego, co wiem, twoja mama i Ledger nie mieli intercyzy, więc dostanie w spadku pokaźną sumę, a skoro w tej chwili nie może o sobie decydować, te pieniądze trafią do ciebie. Oczywiście te z legalnego źródła. Na parę lat powinno starczyć. Don Lorenzo ma też podesłać adres dobrej kliniki, więc może uda się pomóc twojej mamie, by mogła wrócić do normalnego życia.
– Jesteś masochistą – stwierdziła.
– Na to wygląda, ale może pewnego dnia i do mnie uśmiechnie się szczęście. Ciesz się wolnością, Rosalie. Śmiało stawiaj kroki ku przyszłości i podejmuj decyzje zgodnie z twoim sumieniem.
Pochylił się nad nią i złożył na jej ustach delikatny pocałunek, na który nie odpowiedziała zbyt zaskoczona jego bezpośredniością. Po chwili zostawił ją samą i wszedł do domu, w którym się wychował. Rosalie zaś zaczęła płakać ze szczęścia, gdy dotarło do niej, że jest wolna, jak i z powodu serca, które sama sobie złamała.
Fabio zatrzymał samochód pod domem z wyraźną ulgą. Uwielbiał jeździć, ale chciał być już na miejscu, spędzić trochę czasu z Eleną i odpocząć, skoro po Sworcie pozostały płotki, z którymi rozprawiały się oddziały podlegające Falco. Rabbia skończyła swoją robotę w momencie wykończenia Goshacka i Ledgera. W końcu wszystko wróci na właściwe tory.
Powitał go grający telewizor i przyjemny zapach jedzenia. Torbę zostawił w holu, zajrzał do salonu, gdzie zastał tylko ojca skupionego na filmie.
– Wróciłem – oznajmił chłodno Fabio.
– To dobrze – odparł Federick. – Carolinę i Elenę zastaniesz w kuchni.
Młodszy mężczyzna już nie odpowiedział, ale skierował się do wskazanego pomieszczenia. Carolina właśnie skończyła zmywać, Elena zaś siedziała przy stole z kubkiem herbaty w dłoni.
– Spójrz, ciociu, kto przyjechał – odezwała się Salevannov.
Zdawała się w nieco lepszym humorze niż gdy widzieli się poprzednio, choć nadal nie rozstała się z dresami. Nie oczekiwał jednak, że kilka tygodni zupełnie wymaże z niej pamięć o traumatycznych wydarzeniach z Moskwy. To musiało potrwać.
– Witaj w domu, Fabio.
– Dobry wieczór, mamo.
Przytulił kobietę, ta ucałowała go w policzek z łagodnym uśmiechem na ustach.
– A ja to co? – odezwała się Elena.
– Mam obowiązku się z tobą witać, małolato – odparł z drwiną.
Salevannov prychnęła i nie ruszyła się z miejsca. Fabio przewrócił oczami, podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Na więcej się jednak nie ważył, żeby przypadkiem nie doprowadzić do jakiegoś spięcia.
– Chyba już ci lepiej, skoro tak pyskujesz – dodał.
– Za to tobie gorzej.
– Pewnie jesteś głodny. – Carolina przerwała im te przekomarzanki. – Została jeszcze pieczeń. Elena zrobiła sałatkę.
– Ta małolata dotknęła garnka? – zapytał z teatralnym zdziwieniem Fabio. – Świat się kończy.
– Ja przynajmniej nie jestem kulinarną katastrofą – odparła z cwanym uśmiechem.
– Bo się doigrasz.
Carolina uśmiechnęła się pobłażliwie i zostawiła ich samych. Ona może spędzić jutro trochę czasu z synem, za to młodzi potrzebowali siebie już teraz. Nie ma sensu im przeszkadzać.
– Nie obiecuj, skoro i tak tego nie spełnisz. – Wystawiła mu język.
W odpowiedzi wyciągnął jej z dłoni kubek i wypił trochę herbaty niewzruszony oburzeniem kobiety.
– Pyszna – stwierdził z głupim uśmiechem.
– Bo moja. Chcesz jeść?
– Siedź, sam sobie nałożę.
– Jak sytuacja? – zapytała, gdy usiadł do kolacji.
Pomiędzy kęsami zrelacjonował jej akcję w Brighton. Sworta była skończona, choć i Tovarro ponieśli spore straty w tym konflikcie. Wyglądało jednak na to, że czeka ich trochę spokojnych dni, kiedy sprawa ostatecznie przycichnie. Wszyscy cieszyli się z takiego obrotu sprawy, byli zmęczeni i potrzebowali odpoczynku.
– Cieszę się, że to już koniec – powiedziała Elena, gdy skończył opowieść.
– Przez ostatnie tygodnie i tak się tu leniłaś – odparł złośliwie.
– Mam ci przypomnieć, kto mnie tu przywiózł? – Zmrużyła gniewnie oczy.
– Przynajmniej dochodzisz do siebie – powiedział całkiem poważnie. – Kuchnia mamy ci służy.
– Zabrzmiało, jakbym przytyła – wytknęła mu.
– Nie to miałem na myśli – prychnął.
Zaśmiała się i dopiero wtedy zrozumiał, że go podpuściła. Zgrzytnął zębami, doskoczył do niej i pochylił się nad nią tak, że niemal stykali się nosami. Elena nie była przygotowana na tak drastyczne zmniejszenie dystansu i widocznie się spięła.
– Nie igraj sobie ze mną, małolato – warknął złowróżbnie.
Odsunęła się na tyle, na ile pozwoliła jej zajmowana dotąd pozycja.
– Fabio, możesz? – zapytała, przeklinając się w duchu za niepewność w głosie.
Dopiero teraz zauważył jej reakcję i wyprostował się, choć nie było mu to w smak. Normalnie ta sytuacja zakończyłaby się kompletnie inaczej. Nic jednak nie powiedział, choć świerzbił go język.
– Późno – stwierdził po chwili ciszy. – A ty musisz odpoczywać.
Złapała go za rękaw, gdy postawił krok do wyjścia. Spojrzał na nią, Elena przygryzła wargę, nim się odezwała.
– Możesz nocować w moim pokoju. To znaczy...
– Wiem – odparł. – Nie proponujesz mi seksu. Nie zachowuj się jak jakaś sarna. Przejdziemy przez to razem, a teraz puść, muszę się rozpakować.
Uśmiechnęła się i pozwoliła mu wyjść z kuchni. Zganiła się w myślach za swoje zachowanie, które jasno wskazywało, że nadal nie jest z nią dobrze. Poczuła się, jakby wróciły dawne czasy, gdy wciąż za nim goniła bez szans, by iść przez życie obok niego. A przecież obiecała sobie, że kiedy Fabio przyjedzie, będzie zachowywać się normalnie. Udało się do momentu, gdy skrócił dystans.
Postanowiła wziąć prysznic, gdy Fabio się rozpakowywał. Miała nadzieję, że woda zmyje z niej niechciane myśli. To, co zdarzyło się w Moskwie, było przeszłością, do której nie powinna wracać. Stało się, trzeba z tym żyć, a nie jeszcze mocniej ranić najbliższą sercu osobę. Fabio nie może płacić za jej błędy, skoro wiedziała, że jest ostatnim mężczyzną, który by ją skrzywdził. Czas to sobie przypomnieć.
Wyszła z łazienki opatulona tylko w ręcznik i skierowała się do swojego pokoju. Tak jak się spodziewała, zastała tam Fabia. Rozmawiał z kimś przez telefon, ale przerwał w pół słowa, gdy ją spostrzegł. Rozłączył się bez pożegnania nadal w lekkim szoku. Nie spodziewał się, że tak szybko będzie miał możliwość zobaczenia jej w takiej sytuacji. Nie wyzdrowiała jeszcze, pojedynczy gest potrafił postawić ją w stan gotowości. Tak jak w kuchni przed parunastoma minutami.
Właśnie dlatego nadal siedział na jej łóżku i tylko patrzył na niepewną minę i zarumienione policzki partnerki, choć normalnie już przypierałby ją do drzwi w namiętnym pocałunku.
– To zły pomysł? – zapytała cicho.
– Wręcz przeciwnie, jeśli czujesz się na to gotowa – odparł.
– Nie wiem.
– Ej, nie mogę ci obiecać, że cię puszczę, jeśli nagle się rozmyślisz. – Błysnął zębami w parodii uśmiechu.
Oboje wiedzieli, że kpił. Nigdy by jej do niczego nie zmusił, nie potrafił. Miał ją szanować, tak go wychowano.
Nie cofnęła się, gdy do niej podszedł i objął dłońmi jej policzki. Pachniała owocowym żelem pod prysznic, przez myśl przeszło mu, że już dawno powinni wylądować w łóżku.
– Nie zmuszaj się do niczego, El – szepnął.
– Pragnę cię.
Pocałunek był długi, ale delikatny. Elena nie pozwoliła Furpii się odsunąć, przygryzła mu wargę i wsunęła język w rozchylone usta. Palce wplotła w jego jasne włosy, napawając się ich miękkością. Uśmiechnął się, delikatnie objął smukłą szyję partnerki, zsunął się niżej po gładkiej skórze aż do granicy ręcznika. Mokry materiał opadł u ich stóp, Elena lekko drgnęła, ale nie przerwała pocałunków. Dłonie Fabia badały jej ciało kawałek po kawałku, odszukując niedogojone jeszcze blizny.
Zsunęła się z pocałunkami na jego szczękę, potem szyję. Pchnęła go w kierunku łóżka, na którym usiadł. Zmierzył ją bezczelnie spojrzeniem, uśmiechając się cwanie. Przez chwilę żadne z nich nie wykonało ruchu, jedynie na siebie patrząc. Fabio pierwszy wyciągnął do niej rękę, przez myśl przeszło mu, że chce ją już teraz bez żadnej gry wstępnej, ale tego planu nie zrealizował.
Usiadła na nim okrakiem, rozpięła sprawnie koszulę, która opadła na podłogę.
– Mogę? – szepnęła mu do ucha, owiewając je ciepłym oddechem.
– Niczego nie obiecuję – odparł, łapiąc ją za pośladki.
Pisnęła z oburzeniem, na co się zaśmiał. Wróciła do całowania jego szyi, paznokciami zaczepiała skórę na plecach, starając się ignorować dłonie spacerujące po jej kręgosłupie. Gładziła umięśniony tors kochanka, ustami zostawiała mokre ślady na skórze. Pchnęła go do pozycji leżącej i pochyliła się, żeby wargami objąć sutek. Fabio jęknął, ale przyciągnął jej biodra do swoich. Zaśmiała się cicho, czując nabrzmiałe ciało. Językiem dotknęła stwardniałego sutka, przygryzła go lekko, słysząc, jak Furpia głośno wciąga powietrze.
Podskoczyła, czując jego palce tuż przy pachwinie. Drugą ręką przyciągnął ją z powrotem, dotykając coraz intymniejszych stref. Ugryzła go mocniej, niż planowała, syknął na nią niezadowolony, ale nie zmienił intensywności pieszczoty. Poruszyła biodrami do tego rytmu. Wolną ręką uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy.
– Teraz ja – oznajmił.
Nie zdążyła zaprotestować, gdy przewrócił ją na plecy i zawisł nad nią. Językiem chciwie znaczył swoje terytorium w jej ustach, wsunął w nią dwa palce, wyrywając z gardła Eleny jęk. Poruszała się w nadanym przez niego rytmie. Westchnęła, gdy zębami złapał stwardniały sutek. Kilka chwil później wstrząsnął nią dreszcz orgazmu.
Dał jej tylko chwilę na uspokojenie oddechu. Tyle, ile potrzebował, by pozbyć się reszty niewygodnego już ubrania.
– Tęskniłem za tobą – szepnął uwodzicielsko. – Za twoim ciałem wijącym się pode mną z rozkoszy też.
– Dureń.
Wciągnęła głośno powietrze, czując go w sobie. Przez jedną upiorną sekundę oczekiwała rozrywającego bólu, ale rytm był znajomy i przyjemny. Przyciągnęła do siebie Fabia i pocałowała go mocno. Jęknęła mu w usta, gdy dłońmi zaczął masować jej piersi. Czuła, że się powstrzymuje ze względu na nią, ale tak było dobrze. Mieli całą noc tylko dla siebie.
– Nie jedź jutro – szepnęła.
– Jak ładnie poprosisz – zażartował, choć nigdzie się nie wybierał następnego dnia.
Wyciągnęła do niego biodra tak, jakby zamierzała stopić się z nim w jedno. Fabio zaśmiał się gardłowo.
– I jak mam ci teraz odmówić, małolato?
– Nie odmawiaj mi – odparła na wydechu.
Pocałował ją, dłonie przesuwając na pośladki. Chwilę później doszli razem, lecz to nie był koniec, Fabio wyrównał rytm, oddychając głośno tuż nad uchem Eleny. Przejechała paznokciami po jego plecach, nie próbując nawet nic powiedzieć. Zrozumiał. Obrócił się, ciągnąc ją ze sobą i pozwalając się zdominować na kilka chwil. Z fascynacją obserwował jej poruszające się ciało i ten błysk w oczach.
Opadła na niego bez tchu. Przytulił ją delikatnie, wplatając palce prawej ręki w wilgotne nadal włosy. Wciąż czuli żar, powietrze przesycone było podnieceniem i potem.
– Prysznic? – zaproponował.
– Daj mi odpocząć – odparła sennie.
– No dobra, ale zejdź ze mnie, bo nie gwarantuję, że nie wezmę cię we śnie.
Prychnęła z oburzeniem i odsunęła się na skraj łóżka plecami do niego. Dostał łokciem, gdy chciał się przytulić.
– To był żart – szepnął i przygryzł płatek jej ucha.
– Beznadziejny.
– Przepraszam. No chodź tu do mnie. Nic ci nie zrobię. Przecież wiesz.
– Nie wierzę ci. – Nadymała policzki.
Fabio obrócił ją do siebie, kładąc jej głowę na swoim torsie, przykrył oboje kołdrą i zamknął ją w ramionach pomimo tego, że się szamotała.
– Co ty wyprawiasz? – warknęła.
– Śpij – polecił. – Śpiąca byłaś.
– Idiota – prychnęła, uspokajając się.
– Twój.
Nic już nie odpowiedziała, wsłuchując się w rytm jego serca. To ją uśpiło. Fabio zaś czuwał nad jej snem, aż w końcu i jego zmogło, gdy miał pewność, że Elena do niego wróciła z krainy własnych demonów.
Koniec części pierwszej. Część druga w przygotowaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top