Rozdział 32. Oddech śmierci

 Podziemia dworku Rabbii były dość rozległe. Nikt by się nie spodziewał, że pod tym starym budynkiem znajduje się tak nowoczesna jednostka. Parking wypełniony drogimi, głównie sportowymi maszynami, zbrojownia, sale treningowe, odprawa, magazyny i przede wszystkim więzienie.

Nie korzystano z niego zbyt często, bo też Rabbia rzadko brała jeńców. Większość spraw załatwiali na miejscu, pozostawiając za sobą trupy. Zresztą przesłuchania były domeną Falca i jego ludzi, dla nich wszelkie informacje były przydatne, zaś Rabbia i tak musiałaby je przekazać dalej. Szkoda zachodu. Większość więźniów i tak miękła po samym spotkaniu z siedmioma diabłami i bardzo szybko zaczynali współpracować, nie chcąc powtórki.

Byli jednak tacy więźniowie, którymi Cesare i pozostali zajmowali się osobiście. Tak jak i teraz. Na zimnej podłodze jednej z cel leżał sponiewierany młody mężczyzna. W ciemności trudno było rozpoznać rysy jego twarzy, ale nikt tego nie potrzebował. W dworku wszyscy wiedzieli, kim jest jeniec i czym naraził się diabłom.

Światło rozbłysło tak nagle, że jeniec musiał zmrużyć oczy, by choć trochę ochronić je przed tą gwałtowną zmianą. Dostrzegł jednak sześć postaci, które weszły do środka i go okrążyły.

– Zemsta za tę głupią cipę? – zakpił słabym głosem. – Sądziłem, że stać was na coś lepszego, Rabbio.

– Dostajesz to, na co zasłużyłeś – odparł Cesare. – Zresztą powinno być ci to wszystko jedno, w praktyce już jesteś martwy, śmieciu.

Siemion wiedział, że nie przeżyje. Przez ostatnie kilka dni to Iskierki regularnie go obijały, ale o nic nie pytano. Jego wiedza nie była tak cenna jak sama pomsta za Elenę. I oto nadeszła chwila, gdy Rabbia we własnych osobach sześciu diabłów z bratankiem Lorenza Tovarro na czele przyszła go ukarać.

– A czuję się żywy. W przeciwieństwie do tej suki.

Fabio nie wytrzymał. Złapał Rosjanina za strzęp koszuli i rzucił nim o ścianę, szczerząc zęby w zwierzęcej furii. Przyłożył mu w twarz dwa razy, cios po ciosie, a każdy wypełniony był żądzą mordu.

– Jeszcze jedno takie słowo i pożegnasz się z językiem – warknął Furpia.

Siemion uśmiechnął się krwawo. Wściekłość Fabia go bawiła, a skoro to ostatnia przyjemność, którą miał w życiu, zamierzał to wykorzystać.

– Nie mów, że w twoim towarzystwie jest taka święta – zakpił. – Waleczna z niej sucz. Prawie w ogóle nie krzyczała, a jak się broniła na początku...

Nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo cios Fabia zbił go z nóg, a kopniak w splot słoneczny pozbawił oddechu. Strzelec nie poprzestał na tym, kopiąc w brzuch, nerki, po nogach, a nawet w głowę. Siemion, choć w bólu, uśmiechał się, co tylko podjudzało furię.

– Furpia – warknął Cesare.

– Nie wtrącaj się, kurwa.

Tovarro złapał podwładnego za ramię i odepchnął go na bok. Fabio w pierwszej chwili zamierzał się na niego rzucić, ale wycelowana broń nieco ostudziła jego zamiary.

– Dajesz się robić w chuja jak jakaś ciota – stwierdził Cesare. – A jego to bawi.

– Odpierdol się. Chuj jest mój.

– Jak sobie narysujesz – prychnął Tovarro. – A teraz się nie wtrącaj, póki nie ochłoniesz, bo zarobisz kulę w ten pusty, tleniony łeb.

Fabio skrzywił się wymownie. Nie chciał zaakceptować faktu, że nie może zemścić się za Elenę osobiście. Ten gówniarz pozwolił sobie na zbyt wiele i powinien ponieść tego konsekwencje. Pragnął zrobić z niego miazgę, doprowadzić go do tego samego stanu co on Elenę. Nie, to nie sprawi, że kobieta nagle ozdrowieje, ale przynajmniej wyrzuci z siebie tę energię i emocje, które wykańczały go od kilku dni. Dlaczego Cesare zawsze musi wejść mu w drogę? Pieprzony drań.

Wiedział, że długo nie wytrzyma w jednym pomieszczeniu z oprawcą kobiety, którą kochał. Za kilka minut znów wybuchnie i pomimo rozkazu zaatakuje więźnia, może nawet zabije, nim reszta go odciągnie bądź dostanie kulkę od wkurwionego szefa. Ta perspektywa wcale nie była taka zła, ale w żaden sposób nie pomoże Elenie. Właśnie dlatego wyszedł, trzaskając drzwiami. Tak było lepiej.

– Chyba nieco się zdenerwował – zakpił Siemion.

– Nie ciesz się tak, gówniarzu – warknął Cesare i gestem nakazał Fantasmie, by postawił jeńca do pionu. – Zatłuczenie przez tego durnia byłoby zbyt łagodną karą dla ciebie, ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Rosjanin zwisał w ramionach Fantasmy, nogi nie chciały go utrzymać w pozycji stojącej dłużej niż przez kilka sekund, ale to się nie liczyło.

– Chcesz posłuchać, jak twoja podwładna dziwkarsko się wije na rozkaz?

Wszyscy w mafii wiedzieli, że Cesare'a bardzo łatwo wyprowadzić z równowagi. Wkurzało go wszystko, a przede wszystkim błahostki. Wystarczyło mu się postawić albo rzucić nieodpowiednim słowem. Sprowokowanie szefa Rabbii byłoby małym zwycięstwem, pokazaniem, że Siemion nadal się liczy pomimo swego położenia i bolesnej odpowiedzi, którą niebawem otrzyma.

– Wygląda na to, że dawno nikt cię nie wyjebał, skoro od samego początku pierdolisz o seksie – odparł Cesare. – Lukas, uczynisz mu ten honor?

Mina Siemionowi zrzedła, gdy Licavoli zaczął mu się przyglądać w dość oceniający sposób. Początkowo myślał, że to groźba bez pokrycia, ale z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że Lukas to prawdziwy gej.

– Wybacz, szefie, ale nie gustuję w takich ścierwach – orzekł Licavoli.

– To może kij od szczotki? – zaproponował Michelle. – Ciekawe, jak głęboko by wszedł.

– To było niesmaczne – stwierdził Vincent.

Cesare pociągnął za spust. Kula roztrzaskała kolano Wasylowicza, który wrzasnął z bólu i zaskoczenia. Nie spodziewał się, że którykolwiek zaatakuje.

– Piszczysz jak baba – warknął Cesare. – A taki byłeś chojrak, opowiadając o Elenie. A może się jednak przechwalałeś, a to twoi podwładni tak ją urządzili, a ty tylko patrzyłeś?

Złapał Rosjanina za włosy i odciągnął mu głowę, żeby mogli spojrzeć sobie w oczy. U Siemiona pojawił się strach przed tym, co mogą mu tu zrobić. Żarty się skończyły, a nikt go nie ocali, bo pozostałości Moskiewskiej Braci i ich sojusznicy byli przekonani, że zginął. Był sam zdany na łaskę i niełaską wroga.

– Czyżbyś zapomniał języka w gębie? – zadrwił Cesare. – Bo chyba tylko w niej jesteś mocny, gówniarzu.

Oparł nogę w wojskowym, ciężkim buciorze o przyrodzenie więźnia. Ten pisnął boleśnie, w oczach pojawiły się łzy, gdy nacisk się wzmocnił.

– Przestań!

– I czemu się drzesz? – warknął Cesare. – Tak się przechwalałeś, że Elena była taka dzielna i nie krzyczała, gdy ją gwałciłeś, a ty co? Odważny jesteś tylko wtedy, gdy ofiarę trzyma ci dwóch półgłówków? Szef mafii się znalazł – drwił.

– Mnie też trzyma ten koleś – wydyszał Siemion.

– Fantasma.

W jednej chwili Fantasma puścił Wasylowicza, odsuwając się na krok. Rosjanin nie zdążył upaść, bo Cesare kopnął go na ścianę i znów przygniótł jego przyrodzenie butem.

– Teraz lepiej? – zakpił. – Będziesz dzielniejszy?

Przycisnął go mocniej, Siemion wrzasnął boleśnie.

– Co się drzesz? I tak nie będą ci już potrzebne, więc je obetniemy.

– Błagam...

Cesare prychnął zniesmaczony i odsunął się od chłopaka, który padł na podłogę w kałuży własnej krwi. Siemion się bał, bo ta zimna furia przywódcy Rabbii mogła oznaczać wszystko.

– Teraz odpowiesz nam na kilka pytań – oznajmił Tovarro. – Nie martw się, Brać i bez tego jest skończona, ale przynajmniej jej agonia będzie trwała krócej.

Nie trzeba było wiele czasu, by Siemion zaczął zdradzać tajemnice swojej rodziny w strachu przed bólem, który mogli mu zadać. W ich oczach widział jedynie obrzydzenie jego słabością. Nie musiał im mówić, bez tego wiedzieli, że Elena nawet torturowana i wielokrotnie gwałcona niczego nie powiedziała Braci. Przez cały czas była wierna rodzinie, choć również świadoma, ile dodatkowego bólu i upokorzenia jej to przyniesie. W przypadku młodego przywódcy Moskiewskiej Braci tak niewiele trzeba było, żeby go złamać.

– Wyciągnijcie z niego, co się da – polecił Cesare.

– A potem? – zapytał Michelle.

– Ma umierać tak, by czuł, że umiera. Licavoli, idziesz ze mną.


Szpital to miejsce, gdzie ratowane jest zdrowie i życie ludzi. Bez tej instytucji śmiertelność z pewnością byłaby wyższa i może zaczęłaby w końcu zagrażać ludzkiej populacji. Właśnie dlatego medycyna rozwijała się i powstawały takie ośrodki. Publiczne, prywatne, specjalistyczne, zaopatrzone lepiej lub gorzej. To nie tylko budynki i sprzęt, ale i personel. Od niego wiele zależało. Im lepiej przygotowany do swojej misji, tym większe szanse na ozdrowienie i przeżycie. Lecz chodziło o coś więcej niż umiejętności i wiedzę. Także o charakter, postawę wobec innych. Jeśli wzbudza się zaufanie u swoich pacjentów i ich bliskich, było łatwiej.

Oczywiście są wyjątki od tej reguły. Dobrym przykładem jest tutaj pewien kulawy, opryskliwy lekarz z telewizyjnego serialu. Zgorzkniały po utracie zdrowia, uzależniony od środków przeciwbólowych wobec wszystkich dookoła zachowywał się bardzo grubiańsko, obrażając ich bez wysiłku czy wyrzutów sumienia. Jednak jego umiejętności i wiedza sprawiały, że był najlepszy w swoim fachu i niejednokrotnie ratował życie pacjenta w ostatniej chwili.

Lecz to rzeczywistość serialu. W prawdziwym życiu zwykle było nieco inaczej. Z pewnością nie zmieniało się jedno – niechęć ludzi do szpitali. Mało kto lubił w nich przebywać, a jeśli już musiał, chciał skrócić pobyt do minimum. Nie zawsze było to możliwe. Przewlekłe choroby, nawroty bądź rozległe obrażenia zadane mechanicznie sprawiały, że pacjent musiał pozostać w placówce dłużej, a dla niektórych szpital stał się niemal domem. Bez leczenia nie mogliby żyć. To ich jedyna szansa.

Niechęć jednych sprawiała, że na personel medyczny patrzono jak na wariatów albo bohaterów. Chcieli przebywać w tym przybytku chorób i ran z własnej woli, choć z różnych przyczyn. Jednych przyciągnęło tu powołanie, chęć niesienia pomocy, prawdziwy altruizm. Innych stabilne zatrudnienie i duże pieniądze, dla których otwierali własne kliniki. Dla jeszcze innych była to rodzinna tradycja. Może pielęgniarki nie, ale już lekarze do niedawna nadal byli dość zamkniętą kastą społeczną. Niemal jasne było, że dziecko lekarzy pójdzie w ich ślady, a gdy miało inny pomysł na życie, zaczynał się rodzinny dramat. Obcym zaś bardzo utrudniano wejście na tę ścieżkę. Nadal się to zdarzało, ale już w mniejszym stopniu niż kilka dziesięcioleci temu.

Jakby nie było, szpital raczej kojarzył się negatywnie, bo pobyt w nim oznaczał, że zdarzyło się coś złego. Choroba bądź wypadek. Nie zawsze, bo przecież to w szpitalu na świat przychodzi nowe życie, rzadko już kobiety rodzą w innych miejscach, lecz to tylko jedna ze specjalizacji. Zwykle w szpitalu należy „naprawić" to, co zepsuło się w organizmie i wymaga profesjonalnego oka lekarza-specjalisty.

Miarowe piski aparatury przerywały ciszę pustej, szpitalnej sali. Tylko one świadczyły o tym, że drobna, blada postać w łóżku jeszcze walczy ostatkiem sił o własne życie. Wydawała się mała i bezbronna, jakby nawet podmuch najlżejszego wiatru bądź najcichszy szelest miał ją pozbawić ostatniego oddechu i bicia serca. Całkiem inaczej niż zwykle, gdy jawiła się jako silna, przebojowa i niebezpieczna kobieta mafii.

Nie to jednak było najgorsze w tym przygnębiającym obrazku. Była tu kompletnie sama. Nikt przy niej nie czuwał, nie czekał na cud lub koniec. Walczyła osamotniona i może zabraknie jej sił w kluczowym momencie. Kto jej wtedy poda pomocną dłoń, gdy nikogo tu nie ma?

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, kiedy mimo zakazu pielęgniarki Fabio wszedł do środka. Nie miał ochoty słuchać tych nic niewartych wywodów. W butelce, którą trzymał, zachlupotał alkohol, jego zapach wypełnił szpitalną salę, lecz nie zwrócił na to uwagi.

– Proszę stąd wyjść – powtórzyła pielęgniarka. – Nie może pan tu wchodzić w takim stanie.

Wyciągnął broń i wymierzył do kobiety, do reszty tracąc cierpliwość. Nie zamierzał tego wysłuchiwać. Przyszedł tu w konkretnym celu i nie pozwoli tego zmienić. Nie ma takiej możliwości.

– Wynoś się – warknął.

Kobieta zbladła i cały jej upór zniknął na widok lśniącej lufy. Po chwili Fabio został sam z umierającą postacią podpiętą do aparatury.

– Tchórz – warknął pod nosem, chowając broń.

Podszedł bliżej do łóżka i spojrzał na leżącą w nim postać. To, jak wyglądała śmiertelnie blada z podkrążonymi oczami i widocznymi siniakami, rozwścieczyło go bardziej. Nie potrafił zaakceptować tego faktu i nawet nie zamierzał. Był wściekły na wszystko dookoła, najchętniej by coś rozwalił, ale ograniczył się jedynie do pociągnięcia kolejnego łyku whisky z butelki. Skrzywił się.

– I czemu tu leżysz jak trup? – warknął. – Nie znoszę tego w tobie. Ta twoja durna samodzielność, wszystko po swojemu, a ty się nie odzywaj, bo i tak nie zrozumiesz. Sądziłem, że mi ufasz. Wierzyłem w to, kurwa. Takiego wała. Nic dla ciebie nie znaczyłem. Te twoje durne maski. Do czego ci w ogóle byłem potrzebny? Relikt przeszłości i tyle. Że też byłem taki durny i wierzyłem w to twoje zaufanie.

Zacisnął pięść i upił łyk alkoholu. Gniew na chwilę ustał, pozostało poczucie zdrady i bezsilności. Mógł tylko czekać, teraz już niczego nie zmieni. To doprowadzało go do szału.

– Myślałem, że jesteśmy rodziną. „Jesteś najbliższą mi osobą". Kłamstwo. Puste zdanie. Raczenie mnie nim pewnie było zabawne. Już od dawna nie jesteśmy rodziną. Zostałem odsunięty. Zrobiłem coś nie tak? Bo nie wiem. Mam czuć się winny, że o ciebie dbałem. Szanowałem cię i nie dlatego, że ojciec zagroził mi śmiercią. To była moja decyzja. Tylko moja. Sądziłem, że należy ci się szacunek, ale to chyba nic nie znaczyło. Śmieciem byłem i śmieciem pozostanę. No tak. – Zaśmiał się gorzko. – Bo co ja ci mogłem zaoferować? Chyba niepotrzebnie się łudziłem, że jestem ważny i mogę być ważniejszy. Kpina.

Przez chwilę śmiał się z samego siebie, choć bardziej brzmiało to jak nieudolne łkanie. Nawet gdyby chciał płakać, to chyba nie potrafił. Przecież był mężczyzną, a oni nie płaczą.

Zamilkł i upił kolejny łyk whisky. Już nie czuł smaku, wypił stanowczo za dużo, ale co z tego? To nic nie zmieni. Zresztą na trzeźwo nigdy nie zdobyłby się na powiedzenie tego wszystkiego. Chyba bał się, że straci resztki szacunku, jeśli ten kiedykolwiek istniał.

– Wiesz? Poszedłbym z tobą. Wystarczyło jedno słowo, a rzuciłbym to wszystko w cholerę i poszedłbym z tobą. Zawsze byłem na twoje cholerne skinienie. Tak trudno zauważyć? Poprosić o cholerną pomoc? O krycie tyłka? Po cholerę ci ta samodzielność, skoro prowadzi do destrukcji? Jak możesz mi to robić, co? Wstydu nie masz? Tak cię wychowali moi rodzice? Ty, ty, ty... – Przez chwilę brakowało mu słów, po czym wybuchł: – No co tak leżysz i trupa udajesz?! Wstawaj! Kurwa, wstawaj i powiedz coś! Odpyskuj mi! Wykpij mnie! Zrób cokolwiek, tylko nie leż tak! Kurwa! Kurwa!

Przeklinał tak coraz bardziej rozwścieczony sytuacją. Już miał kopnąć w nogę łóżka, kiedy drzwi sali otworzyły się ponownie i usłyszał:

– Co ty tu wyprawiasz?

Odwrócił się z gniewem wypisanym na twarzy. Jeszcze jego mu tu brakowało.

– Nie twoja, kurwa, sprawa. Spierdalaj.

Zupełnie się tego nie spodziewał. Cesare uderzył go pięścią w twarz z taką siłą, że wylądował na ścianie. Butelka wypadła mu z dłoni, potoczyła się po podłodze, a resztka alkoholu wylała.

Fabio podniósł się ciężko do siadu i starł odrobinę krwi z rozbitej wargi. Ból nieco go otrzeźwił.

– Zachowujesz się jak ostatni śmieć. Nie wstyd ci?

– Nie masz prawa mnie oceniać – warknął Fabio.

– To fakt. Myślisz, że przychodzenie tu po pijaku i robienie awantury cokolwiek zmieni? A może strach cię obleciał i na trzeźwo nie byłeś w stanie? – zadrwił Cesare.

– Odpierdoliłbyś się.

– Jesteś słaby i żałosny. Nie potrafiłeś jej powstrzymać, a teraz masz pretensje do całego świata, że ci źle. Skupiasz się tylko na tym, że cierpisz. Werter się znalazł. O Elenie nie pomyślałeś ani przez moment.

– Zamknij ryj. Nie masz prawa mnie pouczać. Jesteś mistrzem patrzenia tylko na czubek własnego nosa.

– Nie ja przylazłem tu pijany. Gdybyś ją naprawdę kochał, nie zachowywałbyś się w tak żałosny sposób. Wracaj do domu i ogarnij się, durniu. Zapijaczony tym bardziej nic dla niej nie zrobisz.

Spuścił spojrzenie na swoje dłonie. Najbardziej bolał go fakt, że Cesare miał rację. Ten, który nie zwraca uwagi na uczucia innych i potrafi tylko siać destrukcję, wie o nim więcej niż on sam. Miał cholerną rację, choć może nie znać tego poczucia bezsilności, które towarzyszy mu przez ten cały czas.

Podniósł się ciężko. Świat trochę wirował, ale utrzymał się na prostych nogach i podszedł do łóżka. Spojrzał na nieprzytomną Elenę i skrzywił się. Była bezbronna. Taka krucha i delikatna. Owszem, zawsze we śnie wyglądała na niewinną, ale teraz zostało to pogłębione. Cholernie bolało, bo nic nie mógł dla niej zrobić.

Pogłaskał delikatnie blady policzek. Skóra w tym miejscu nadal była miękka i gładka. Kontrast dla śmierci, która obejmowała niemal już całą postać.

– Przepraszam – szepnął. – Tak bardzo cię przepraszam.

Cała złość z niego uleciała. Nie miał już sił, by wrzeszczeć, bo co to zmieni? Elena nie wstanie, a on tylko zrobi z siebie idiotę większego niż jest. Nie powstrzymał jej i teraz karano go w najokrutniejszy z możliwych sposobów.

Cesare spojrzał na stojącego w progu Lukasa. Ten zrozumiał niemy przekaz i podszedł do Fabia. Nie dotknął go jednak. Ze smutkiem spojrzał na pogrążoną we śnie Elenę, po czym przeniósł wzrok na milczącego Furpię.

– Wracajmy do domu. Eliś nie chciałaby cię tu widzieć w takim stanie. Czułaby się winna – powiedział łagodnie.

– I dobrze. Może wreszcie by się nauczyła zachowywać jak na dorosłą przystało – mruknął Fabio.

Jednak posłusznie ruszył za Lukasem, gdy ten wyszedł z sali, w której pozostał tylko Cesare. Problem pojawił się, kiedy zeszli na parking. Fabio sięgnął po kluczyki do swojego auta, zupełnie nie przejmując się stojącą niedaleko Hondą Licavoliego.

– Fabiś, oddaj kluczyki. – Lukas wyciągnął rękę. – Nie możesz prowadzić w takim stanie.

– Pieprzenie.

Gdyby był to tylko jeden drink, nawet nie zwróciłby mu uwagi, ale butelka whisky sprawiała, że Fabio nie mógł być pewny swojej oceny sytuacji, a to sprowadzałoby niebezpieczeństwo z przykrymi konsekwencjami.

– Nie chcesz chyba wylądować obok Eliś. Nie byłaby szczęśliwa, gdyby tak się stało.

Fabio wykrzywił się gniewnie na ten argument, bo to przypominało, dlaczego w ogóle prowadzą tę idiotyczną dyskusję na szpitalnym parkingu. Miał złapać Lukasa za kurtę, ale ten był szybszy. Wyrwał Furpii kluczyki z dłoni i schował w tylnej kieszeni spodni, wiedząc, że strzelec nie ośmieli się wyrwać ich stamtąd siłą. Nawet po pijaku.

– Chodź, pojedziemy do domu. Weźmiesz kąpiel, wyśpisz się i od razu poczujesz się lepiej.

– To tej durnej małolacie nie pomoże – warknął.

– Oboje potrzebujecie odpoczynku. No wsiadaj już i zapnij pasy jak na grzecznego chłopca przystało. – Uśmiechnął się pod nosem.

– Nie traktuj mnie jak dziecka – warknął Fabio.

– Dobrze, już dobrze. Nie droczę się więcej.

W końcu udało się zapakować Furpię do samochodu. Trochę marudził, że musi zostawić własne auto, uciszył się jednak, gdy Lukas obiecał mu, że wyśle Rafaela, kiedy tylko wrócą. Przywódca Scintille znany był z tego, że każde powierzone zadanie wypełnia z należytą dbałością o szczegóły, więc Fabio mógł być pewny stanu samochodu, który tak ubóstwiał.

Do dworku dotarli w milczeniu. Fabio zaczął nawet nieco przysypiać w czasie drogi, więc Lukas nie męczył go zbędną rozmową. Sam był w dość kiepskim nastroju po wizycie u Eleny. Nadal nie mieli pewności, czy kobieta z tego wyjdzie i jedyne, co im w tej kwestii pozostało, to czekanie.

Zaprowadził Fabia prosto do jego pokoju. Dworek był wyjątkowo cichy, co nie umknęło uwadze Furpii. Spodziewał się raczej głośnego, prześmiewczego powitania, które doprowadziłoby go na nowo do szału.

– Gdzie reszta? – zapytał.

– Pewnie jeszcze przesłuchują Wasylowicza. Po twoim wyjściu stał się dużo bardziej rozmowny. Odpowiedział na wszystkie pytania szefa bez kantowania.

– Ten dupek potrafi wystraszyć ofiarę – mruknął zniesmaczony Fabio. – To jedno trzeba mu przyznać.

– Za to Wasylowicz to totalny śmieć. – Lukas wzruszył ramionami. – Nawet nie musieliśmy się zbytnio wysilać, żeby zmusić go do mówienia. Śpiewa jak opętany.

– Co za szmata – prychnął Fabio. – Mocny tylko, gdy ma pod sobą słabszych. Mały chuj.

– I tak nic mu to nie da.

– Trudno. Należy mu się za to, co zrobił tej idiotce.

Lukas przez chwilę przyglądał się Furpii z zastanowieniem. Nie był pewny, czy Fabio był bardziej wściekły na partnerkę czy na to, co się wydarzyło.

– Wiesz, Fabiś, Eliś próbuje być samodzielna.

– I chuj jej z tego wychodzi – warknął. – Pojechała i za chwilę trzeba będzie ją wrzucić do drewnianej skrzyni.

– Fabiś, skończ z tym pesymizmem – zrugał go Lukas. – Doskonale wiesz, że ten świat jest zdominowany przez mężczyzn. Brutalny i krwawy. Kobieta może w nim być co najwyżej dodatkiem lub towarem. Eliś jest zabójczynią, należy do Rabbii, więc nic dziwnego, że stara się sama radzić ze wszystkimi sprawami. Nie chce polegać na innych, bo widzi w tym słabość.

– A ja nie widzę słabości w tym, żeby się na kimś oprzeć. Po to jest rodzina, najbliżsi. Wyszkolono mnie na snajpera, mam być wsparciem dla tych, którzy walczą bezpośrednio. Czemu ona nie potrafi tego zrozumieć?

– Bo cię kocha miłością tak egoistyczną, że odmawia ci dostępu do swoich problemów i trosk.

– To znaczy, że mi nie ufa, idiotka.

– I mówi to facet, który pojechał do niej do szpitala po butelce whisky.

– Odpierdol się.

– Oboje zachowujecie się jak idioci. Eliś zaślepiona żądzą zemsty, ty poczuciem winy. Kiedy Eliś dojdzie do siebie, powinniście poważnie porozmawiać. Inaczej wzajemnie się zniszczycie.

– Myślisz, że ona z tego wyjdzie?

– Eliś to silna kobieta. Nie zostawiłaby cię tak po prostu. Walczy tam, a ty powinieneś ją wspierać. I to na pewno nie w ten sposób.

Fabio odwrócił wzrok zawstydzony. Gdy Cesare zwrócił mu na to uwagę, czuł gniew na samego siebie. Nie był dość silny, żeby stanąć przed nią trzeźwy, więc sięgnął po whisky jak ostatni przegraniec. Tylko że nie chciał, żeby to Cesare był osobą, która mu to wypomni. Ten, którego nic nie interesuje poza czubkiem własnego nosa. Dla niego pewnie było to zabawne, kiedy on czuł potworny strach o życie najbliższej mu osoby. Nie chciał stracić Eleny za żadne skarby, była mu potrzebna do życia jak nikt inny. Nie wyobrażał sobie przyszłości bez niej, to z nią pragnął założyć rodzinę.

Teraz, gdy Lukas zwrócił mu uwagę na jego zachowanie, czuł wstyd. Elena pewnie by go wyśmiała, gdyby zobaczyła, co wyprawia. I pewnie byłoby jej przykro, że do tego doprowadziła. Owszem, początkowo chciał ją ukarać za takie zachowanie. Okłamała go, pojechała sama, ale to nie było takie ważne w perspektywie tego, że mogła nie przeżyć. Teraz pragnął tylko tego, by się obudziła i wyzdrowiała. Cała reszta się nie liczyła.

– Idę pod prysznic, więc spieprzaj – mruknął. – Nie pałętaj mi się tu.

– Prześpij się później. To ci dobrze zrobi.


Cesare w milczeniu przyglądał się śpiącej Elenie. Sama nie miała pojęcia, jak wiele rzeczy skomplikowała swoją małą vendettą. I nawet nie chodziło o doprowadzenie do wojny z Moskiewską Bracią. Raczej martwiły go sprawy wewnętrzne Tovarro. Furpia kompletnie się rozbił, nie będzie z niego pożytku, jeśli tak dalej pójdzie. Stryj też nie był zadowolony z jej obecnego stanu. Czuł się za nią odpowiedzialny jako ostatnią z Salevannovów i krew Tovarro. Poza tym osłabienie Rabbii mogłoby sprowokować wrogów do jakiś nieprzemyślanych działań. W perspektywie wojny z Moskiewską Bracią nie wyglądało to najlepiej.

Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka Lorenza z bukietem kwiatów, które wezwana pielęgniarka wstawiła do wazonu. Dopiero po jej wyjściu starszy Tovarro się odezwał:

– Nie spodziewałem się tu ciebie spotkać, Cesare.

– Ktoś musiał utemperować wymysły Furpii – mruknął ze wzruszeniem ramion.

Przez myśl przeszło mu, co będzie, jeśli Elena naprawdę umrze. Wątpił, by Fabio przyjął to ze spokojem. Nie obędzie się bez krzyków, alkoholu i strzałów. Może nawet trzeba będzie go zamknąć, żeby ochłonął. Rozpęta się piekło.

Prawdopodobnie Salevannov byłaby w trochę lepszym stanie, gdyby nie transportowali jej do Włoch. Jednak tutaj miała szanse przeżycia. W Moskwie musieliby ją cały czas pilnować, a i tak nie mieli pewności, czy ktoś z personelu szpitala czegoś nie zrobi. Nie znali tamtych ludzi, a sprawdzenie ich mogło nie wystarczyć.

Cesare odczekał jeden dzień od operacji i wtedy wydał odpowiednie rozkazy mimo ostrzeżeń lekarza, że to może przynieść przykre konsekwencje. We Włoszech Elena miała odpowiednią opiekę, ci lekarze od lat zajmowali się członkami rodziny Tovarro, więc można było im zaufać. Nie zaryzykowaliby życia własnego i swoich najbliższych zdradą. Mieli jednak wątpliwości, czy Elena przeżyje. Jej stan nadal był ciężki, choć stabilny. Nie byli też zadowoleni z przenoszenia Salevannov, ale rozumieli sytuację i zabrali się za swoją pracę z odpowiednią sumiennością, starając się doprowadzić kobietę do stanu używalności.

– Są ze sobą bardzo blisko, więc to normalne, że Fabio bardzo to przeżywa – odparł Lorenzo.

– Przylazł tu pijany. Mało nie zabił pielęgniarki, a chyba nie masz ochoty się za niego tłumaczyć, co? – Cesare uniósł brew w drwinie.

– Na szczęście ma odpowiedzialnego przełożonego – odpowiedział Lorenzo. – Rozmawiałem z lekarzem prowadzącym. Ma nieco lepsze wiadomości niż wczoraj, więc są szanse, że Elena niedługo się obudzi.

– Szanse – prychnął Cesare. – To trochę mało. Zresztą nawet jeśli się obudzi, jeszcze długo będzie bezużyteczna.

– Po otrzymaniu takich ran każdy potrzebuje czasu na dojście do siebie. Nie jesteś wyjątkiem, mój drogi.

Szef Rabbii skrzywił się na tę uwagę, bo dobrze wiedział, do czego Lorenzo pije. Zawsze musiał uderzyć w ten moralizatorski, wręcz ojcowski ton. Nie znosił tego. Nie był już dzieckiem, które Tovarro musiał uczyć życia. Mógłby to w końcu zaakceptować i dać sobie spokój z wychowywaniem bratanka.

– Najważniejsze, że żaden z tych śmieci nie zrobił jej dzieciaka, bo to byłby jeszcze większy problem.

– Wątpię, żeby ewentualna ciąża przetrwała operację, ale masz rację. Inaczej Elena stanęłaby w dość kłopotliwej sytuacji. Jak sytuacja? – zmienił temat.

– Z młodego Wasylowicza wyciągnęliśmy wszystko, co się dało. Vincent miał to przekazać Falco. Obserwujemy też ruchy innych rodzin. Na razie spokój.

– To dobrze.

Lorenzo pogłaskał czule blady policzek Eleny. Cesare miał dość nieprzyjemne odczucie, jakby ojciec tracił córkę. Może i był draniem, ale nikomu tego nie życzył.

– Wierzysz, że przeżyje? – zapytał w przypływie chwili.

– Elena to silna kobieta.

– Ta silna kobieta leży tutaj na skraju życia i śmierci. Pozwoliłeś jej wybrać najtrudniejszą ścieżkę, którą mogła obrać. Ty, który nauczyłeś własnych synów szacunku i troski wobec kobiet.

– Teraz wiele kobiet jest niezależnych od mężczyzny. To trochę boli. – Uśmiechnął się Lorenzo. – Chcielibyśmy, by nadal były naszym światłem, gdy my nurzamy się w ciemności półświatka. Kobieta narodziła się z żebra mężczyzny i jest jego najpiękniejszą częścią. To właśnie dlatego Ewa została celem dla szatana w Biblii. By uderzyć w człowieka w najczulszy punkt. I to dzieje się znowu, raz po raz przez całe stulecia.

– Ciekawa interpretacja – prychnął Cesare.

– Jedyna, w którą chcę wierzyć. Tak samo jak w to, że Elena wkrótce do nas wróci.

Szef Rabbii nie odpowiedział. To było istotne, by Salevannov przeżyła, bo jej śmierć skomplikowałaby wiele spraw. Nie potrzebowali dodatkowego zamieszania i zmian personalnych w rodzinie. To nikomu nie przyniesie nic dobrego.

Lorenzo został sam, gdy bratanek wyszedł bez słowa pożegnania. W tej chwili szef Tovarro wątpił, czy jego decyzje były słuszne. Czy jednak powinien tak myśleć? To on był przywódcą, zawsze prowadził tak politykę wobec członków swojej rodziny, aby byli niezależni w swych działaniach, ale wierni organizacji. To sprawdzało się przez tyle lat, a teraz pojawiło się zwątpienie. Bo nie potrafił jej zabronić. A przecież musiał być skałą, o którą wszyscy w rodzinie mogli się oprzeć. Gdzie pewność co do decyzji?

– Wracaj do nas, Eleno. Jesteś potrzebna. Kochamy cię – szepnął.

Po chwili sala opustoszała. Pozostała jedynie śpiąca Salevannov, która nie poruszyła się ani o milimetr przez całą wizytę gości, a także później. Nieświadoma tak wielu rzeczy, jakie zdarzyły się po dokonaniu przez nią zemsty. Aparatura nadal piszczała miarowo, zaś w powietrzu krążyła śmierć, czekając na moment, gdy kobieta się podda i odda w jej kościste ręce. I tylko od Eleny zależało, jak to się skończy.


Rozdział 33. A więc wojna - 28.7.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top