Rozdział 25. Cenna róża


Strach to potężne uczucie. Sprawia, że przestajemy logicznie myśleć, zachowujemy się irracjonalnie, choć później wyrzucamy sobie słabość. Bo przecież mogliśmy zachować się inaczej. Wszystko zmienić, choć na to już za późno.

Są różne rodzaje strachu. Czasami to tylko lęk, czasem lekkie ukłucie, które mobilizuje do określonego działania. Innym razem zalewa nas grzmiącą falą, wywołuje panikę, która doprowadza do ucieczki. Ma też wiele źródeł. Boimy się czegoś, o coś, o siebie, o kogoś. Nie chcemy tracić i strach jest tego objawem. Poddajemy mu się albo z nim walczymy. Wszystko zależy od nas. Od naszej woli, psychiki, od naszych emocji.

Strach może wszystko zniszczyć. Obawiamy się czegoś, przez co działamy w zbyt ostrożny sposób bądź gonimy przed siebie jak szaleni i sami doprowadzamy do upadku. Wystarczy jeden błąd.

I właśnie Vincent wpadł w tę pułapkę. Pozwolił sobie na nieostrożność, choć był w trakcie zadania. Dlaczego wcześniej nie wpadł na to, że obecność Sttünera w Monachium zwiastuje kłopoty? Dlaczego zostawił Alie samą? Zachował się jak gówniarz i dlatego teraz stał na hotelowym korytarzu z lufą przyłożoną do skroni.

Nigdy wcześniej się tak nie bał. Znał strach, bo kto w mafii go nie odczuwał? Mieli rodziny, które mogły stać się celem wroga. Każdy miał tego świadomość, lecz ten strach udomowili. Potrafili z nim żyć, bo i stosowali środki, które mogły zapobiec tragedii. Powszechność broni, zabezpieczenia. Niekiedy pilnie ukrywali fakt, że posiadają rodziny, by nie wystawiać ich na niebezpieczeństwo. Vincent doskonale o tym wiedział. Ojciec uczulał go na tym punkcie od dziecka, by nauczył się odpowiedzialności za swoje czyny i powierzonych mu ludzi. Każda akcja mogła przynieść tak przykre konsekwencje.

Zawiódł na całej linii. Przede wszystkim samego siebie, bo przecież nie żyje według tych zasad od wczoraj, a jednak pozwolił sobie na nieodpowiedzialność. Właśnie dlatego nie powinno się do siebie przywiązywać ludzi spoza mafii. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co Alie teraz czuje. Zawiódł ją znowu, a wystarczyło dać sobie spokój z tą znajomością po pierwszym spotkaniu. Przecież miał świadomość, że zabranie ją na wesele Pabla Tovarro aż prosi się o kłopoty. Prędzej czy później pojawiłaby się osoba, która próbowałaby wykorzystać przeciw niemu Rosalie, a przecież kobieta nie była na to przygotowana. Żyła na granicy normalności i świata przestępczego, o mafii nie wiedziała prawie nic. A on ją naraził. Z egoizmu, który teraz się na nim mścił.

Vincent wiedział, jakim człowiekiem jest Sttüner. Wystarczyło zobaczyć, jak traktuje własną żonę i podwładnych, by zacząć nim gardzić. Najlepiej nie mieć z takimi ludźmi do czynienia, ale czasami interesy tego wymagają. Sojusz z Tovarro dla obu stron był dość wygodny, nie mieli też wyraźnego powodu, żeby zrywać umowy, bo to oznaczałoby niepotrzebny rozlew krwi. Sttüner miarkował się tak, aby Lorenzo Tovarro nie mógł się do niego przyczepić, ale plotki o jego szemranych interesach krążyły po sojusznikach niemal przez cały czas.

Nie to jednak było najważniejsze, ale bezpieczeństwo Alie. Tylko na tym w tej chwili zależało Vincentowi i zrobiłby wszystko, aby nie spadł jej włos z głowy. Gdyby tylko przewidział, że Sttüner przypuści atak... Przecież już wczoraj miał co do tego złe przeczucia, bo Sttüner miał być tysiące kilometrów stąd. Pierwszą myślą była współpraca z którymś z uczestników spotkania, może nawet z przedstawicielem Sworty, ale nie wpadł na to, że sam stanie się celem.

– Rosalie nie ma z tym nic wspólnego, więc każ ją wypuścić – zażądał.

– Naprawdę sądzisz, że powinieneś mówić takim tonem, Vincencie Razanno? – zapytał Sttüner. – Chyba nie chcemy, żeby ktoś stwierdził, że doszło do jakiegoś spięcia, bo przecież to tylko niewinne zaproszenie na śniadanie, nie uważasz?

W jego tonie czaiła się groźba. Vincent nie mógł ryzykować, że ludzie Sttünera zrobią coś Alie. Powinien się uspokoić i przekonać, jak wygląda sytuacja. Inaczej może być ciężko, a tego nie chciał.

– Przepraszam, nie powinienem się tak unosić – powiedział już spokojniej. – Skoro panna Unthorn przyjęła zaproszenie, z chęcią zrobię to samo.

– Od razu lepiej. Chodźmy więc.

Ochroniarz wyciągnął spod marynarki Vincenta broń, nie przejmując się złotą bransoletką, która tkwiła w tym samym miejscu. Chyba z góry założył, że teraz Razanno nie stanowi już zagrożenia, a ten na razie nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Priorytetem była Rosalie.

Skierowali się na górę. Najwyższe piętro hotelu było zamknięte dla normalnych gości, niewielu też wiedziało, co się tam naprawdę znajduje. Vincent wiedział tylko tyle, że to część należąca do kogoś z mafii, kto współfinansował budowę budynku. Domyślał się, że nie będzie to zbyt przyjemna wycieczka.

Już od drzwi uderzało bogactwo wnętrza, choć Vincent nie zwrócił na to uwagi. Jego spojrzenie padło od razu na siedzącą na sofie Alie. Na jej twarzy gościł paniczny wręcz strach zwłaszcza, że tuż za nią stało dwóch ludzi Sttünera z odbezpieczoną bronią. I tak bez trucizn niewiele mogła zrobić. Nie znała się wiele na walce wręcz, a z dwoma rosłymi mężczyznami nie miała szans.

– Rosalie, jesteś cała? – zapytał Vincent.

Pokiwała jedynie głową niepewna własnego głosu. Pragnęła, aby ten poranek już się zakończył. Żeby to był jakiś zły sen, bo przecież to nie może dziać się naprawdę.

– Nigdy nie pozwoliłbym, aby moi ludzie skrzywdzili tak cennego jeńca – odezwał się Sttüner. – Na to stanowczo zbyt wcześnie.

Podszedł do Rosalie i ujął w palce kosmyk jej włosów. Zacisnęła usta w geście pogardy i obrzydzenia, co tylko rozbawiło Matthiasa.

– Kto by pomyślał, że taka przeciętna dziewczyna jest sławetną Różaną Zabójczynią. Tylko bez trucizn jesteś jedynie zwyczajną kobietą, którą tak łatwo wywlec z pokoju. Do tego taka naiwna – zakpił. – Naprawdę wierzysz, że Razanno cię z tego wyciągnie? Bo mam wrażenie, że już cię zawiódł.

Rosalie odtrąciła jego rękę ze złością. Było to głupie posunięcie. Sttüner bowiem chwycił ją za łokieć i przekręcił boleśnie, aż osunęła się na kolana z jękiem bólu.

– Przestań – warknął Vincent. – Zostaw ją. To do mnie masz interes.

– Problem w tym, że takie bezczelne zachowanie należy surowo karać. Inaczej niczego się nie nauczy.

W oczach Alie stanęły łzy, nie poruszyła się jednak, żeby nie pogłębić bólu. Wystarczy, że Matthias nadal na nią naciskał, łapiąc dodatkowo za nadgarstek tej samej ręki.

– Puść Rosalie – powtórzył Vincent.

Przeciwnik nie zwrócił na niego uwagi, pozostawiając dopilnowanie członka Rabbii ochroniarzowi, który nadal czaił się za plecami Razanno z bronią gotową do wystrzału. Naciskał na ramię Rosalie do momentu, gdy usłyszeli wyraźny trzask łamanej kości. Kobieta krzyknęła z bólu, po policzkach popłynęły łzy, zaś Vincent zacisnął zęby w bezsilnej wściekłości. Nienawidził bezsensownej przemocy, niepotrzebnych pokazów brutalności, które do niczego nie prowadziły. Chciał, naprawdę chciał znaleźć się obok Alie, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale poruszenie się mogło sprowokować ochroniarzy, by strzelili mu w plecy. Z pewnością nie mieliby z tym problemów, a Alie zostałaby na łasce tego gnoja.

– Zapłacisz za to, Sttüner – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

– Jeśli nie nauczysz jej teraz posłuszeństwa, potem wejdzie ci na głowę – odparł spokojnie Matthias. – Dzisiejszym kobietom wydaje się, że są lepsze od mężczyzn, a to niedopuszczalne.

– Don Tovarro nie będzie zadowolony, gdy o tym usłyszy.

– Czego Lorenzo Tovarro nie usłyszy, to go nie zaboli – odparł Sttüner, łapiąc Alie za podbródek. – Zwłaszcza, że go tu nie ma.

Vincent wziął głęboki oddech, próbując się przynajmniej trochę uspokoić. Inaczej nie pomoże Alie, a o to chodziło. Nie mógł jednak pozbyć się wściekłości na to, co Sttüner jej zrobił.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał ponuro. – Bo wierzę, że nie chodzi tylko o danie mi kilku rad, jak powinienem sobie radzić ze swoją kobietą.

– Oczywiście, że nie. Rady daję ci przy okazji. Zaprosiłem cię tu, aby zlecić ci pewne zadanie. Dziś na kolację z przyszłą synową do Monachium przyjedzie Sabrina Volcatto. Zapewne zdajesz sobie sprawę, w jak wrogich stosunkach z nią jestem. Chciałbym, abyś skonstruował i podłożył bombę, która zabije tę sukę, jej syna i przyszłą synową.

– Wystarczyło poprosić Don Tovarro o pomoc Rabbii zamiast wciągać w to postronnych – odparł Vincent.

– Zbyt długo by to trwało. Znasz Lorenza, kazałby wszystko sprawdzać, do tego Cesare mógłby odmówić z jakiegoś głupiego powodu. A tak możesz to zrobić od razu. Moi ludzie dostarczą ci potrzebnych materiałów.

Niespodziewanie Vincent uśmiechnął się. Był to uśmiech zimny i bezlitosny, który przypominał, że Razanno jest jednym z siedmiu diabłów Rabbii. A ci nie lubili, gdy ktoś im coś narzucał.

– Nie sądziłem, że potrafisz być tak arogancki, by myśleć, że wzięcie Rosalie na zakładnika wystarczy, bym tańczył, jak mi zagrasz – odezwał się chłodno. – Chyba zapominasz, kim jestem.

– Zdajesz sobie sprawę, że mogę ją zabić w każdej chwili? – zapytał Sttüner.

– Nawet wtedy, gdy będę wykonywać dla ciebie zadanie – stwierdził Vincent. – Bo jesteś zdolnym do tego skurwysynem.

– Chyba naprawdę masz o mnie tak niskie mniemanie, że sądzisz, że złamię umowę.

– Której warunków jeszcze nie ustaliliśmy. Należę do Rabbii rodziny Tovarro. Moje usługi mają swoją cenę.

Sttüner zaśmiał się nieco drwiąco.

– Chyba nie sądziłeś, że zlecam ci to za darmo? – zapytał. – Płacę za usługi, których żądam.

– Nie tylko o pieniądzach mówię, bo to, że zapłacisz, to pewne. Jeśli nie rodzina Tovarro, to ludzie Volcatto dobiorą ci się do tyłka. A jest tam kilku takich, co mają na to piekielną ochotę.

– To ostrzeżenie było nieco nie na miejscu – zauważył Sttüner.

– To tylko przyszłość – odparł Vincent. – Lecz nas interesuje teraźniejszość. Stawki za moje usługi znasz, chyba nie muszę podawać ceny.

– Oczywiście, że nie. Jednak zmierzasz do czegoś innego, prawda?

– Do mojego powrotu ze zlecenia Rosalie nie spadnie włos z głowy, będzie traktowana z należnym jej szacunkiem i uprzejmością, a co najważniejsze, lekarz złoży złamaną rękę. Im szybciej, tym lepiej.

– Dobrze. Mam nadzieję, że panna Unthorn nie będzie sprawiała problemów.

Rosalie nadal siedziała na podłodze, przytulając do siebie złamaną rękę. Załzawione, czerwone oczy pełne były błagania, by Vincent nie zostawiał jej tutaj samej. Przerażenie sprawiało, że nie mogła wydobyć z siebie głosu, nawet nie śmiała zwracać na siebie uwagi.

– Alie, wrócę po ciebie wieczorem – powiedział łagodnie Vincent. – Wytrzymaj do tej pory, dobrze?

– Nie zostawiaj mnie tutaj – szepnęła błagalnie.

– Wrócę. Obiecuję.

Naprawdę nie chciał tego robić, ale wątpił, by udało mu się wyciągnąć ją z tego bez możliwości porażki. Miał nadzieję, że zrobił wystarczająco dużo, by nie cierpiała bardziej.

– Mam nadzieję, że jasnym jest nieinformowanie rodziny Tovarro o całej sprawie, by zareagowali – przypomniał Sttüner.

– Oczywiście.

– Doskonale. Zaraz sprowadzę pannie Unthorn lekarza, a ty, mój drogi Vincencie Razanno, bierz się do pracy. Moi ludzie przekażą ci wszystkie szczegóły.

Jeden z ochroniarzy szturchnął Vincenta, dając mu do zrozumienia, że spotkanie zostało zakończone.

– Vincent! – krzyknęła Rosalie.

Posłał jej przepraszające spojrzenie i wyszedł w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Słyszał, jak nazywa go dupkiem, ale już się nie odwrócił. Gdy się uspokoi, zrozumie, że nie miał wyboru. Nie mógł pozwolić jej zginąć, choć pozostawienie jej w towarzystwie Sttünera było groźbą samą w sobie. Poczuł do siebie odrazę, pewnie nawet większą niż Rosalie teraz czuje. Obiecał sobie jednak, że wyciągnie ją z tego i pozwoli jej wrócić bezpiecznie do domu. Nawet jeśli już nigdy jej nie zobaczy.

Wściekły na siebie zszedł do hotelowej restauracji, gdzie zamówił tylko filiżankę białej herbaty. Musiał się skoncentrować, a kawa w tym momencie sprawiłaby, że trzęsłyby mu się ręce. Skoro miał skonstruować bombę, musiał być pewny dłoni. To delikatna robota, a wysadzenie samego siebie byłoby najgorszą z możliwych opcji.

Ochroniarz podał mu teczkę ze szczegółami zadania i usiadł przy innym stoliku, dając Vincentowi do zrozumienia, że każdy jego krok jest pilnie obserwowany. Nie dziwił się, Sttüner był aroganckim draniem, ale nie idiotą. Zdawał sobie sprawę ze wściekłości Vincenta i tego, że gdy tylko spuszczą go z oka, zacznie przygotowywać odwet i wezwie wsparcie. A to wszystko by skomplikowało.

Vincent był zdany na samego siebie. Na szczęście jeszcze wczoraj złożył meldunek o zakończeniu zadania, więc Cesare nie zadzwoni z pytaniem o misję. To mogłoby sprowokować ludzi Sttünera do niepotrzebnych działań, które zagrażałyby Rosalie. Razanno postanowił zostawić odwet na później, to nie ucieknie, a życie Alie było ważniejsze. Gdy ktoś ginie, to już na zawsze, tego nie można było odwrócić.

Skrzywił się, czytając dokumenty. Był to gotowy plan zamachu dokładnie w stylu Sttünera – głośno i brutalnie. Vincent nawet nie chciał zakładać liczby dodatkowych ofiar, które ze sprawą nie mają nic wspólnego. Jakby nie wiedział, że Rabbia załatwia takie sprawy inaczej. Prostak. Tutaj trzeba całkiem innego planu uwzględniającego świeżą sytuację w Europie. Głupie, zwracające uwagę zdarzenia może zostawić amatorom i terrorystom, których mafia nie znosiła na równi z normalnymi ludźmi. Obu tym grupom terroryzm utrudniał życie, czym Sttüner chyba się nie przejmował.

Vincent potrzebował godziny, by stworzyć nowy plan działania. Przygotował listę narzędzi i materiałów, którą przekazał ochroniarzom Sttünera. Czekało go mnóstwo pracy.


Ręka Rosalie została porządnie opatrzona, choć lekarz był nieco zaniepokojony tym, że kazano mu założyć gips w hotelu. Nic jednak nie powiedział, gdy zobaczył broń, wolał się nie mieszać, choć upomniał Rosalie, aby pamiętała zgłosić się do lekarza za jakiś czas na kontrolę. Potem zostawił ją samą na pastwę Matthiasa Sttünera.

Czuła się opuszczona i bezsilna. Zdawała sobie sprawę, że do wszystkiego doprowadziła znajomość z Razanno. Gdyby nie to, nigdy nie wpadłaby w łapy mafii ze złamaną ręką i pozbawiona trucizn. Nic nie mogła zrobić. Sttüner tylko czekał na jej nieuważny ruch, by złamać obietnicę daną Vincentowi. Widziała to w jego oczach.

– Nie rób takiej obrażonej miny – odezwał się Matthias. – Nie spadnie ci włos z głowy, jeśli nie będziesz kombinować.

– Czemu miałabym w to wierzyć? – zapytała ze złością.

– Nie musisz. To umowa pomiędzy mną a Razanno. Ty liczysz się tu najmniej, ale powinnaś okazać mi choć odrobinę wdzięczności. Zawsze mogłem mu powiedzieć, kim naprawdę jesteś. Jestem niemal stuprocentowo pewny, że szybko porzuciłby córkę Allana Goshacka. – Uśmiechnął się.

– Skąd o tym wiesz? – zapytała pobladła Rosalie.

– Dużo wiem. O tobie, Allanie Goshacku, a także o twoim ukochanym Razanno. Na pewno nie byłby zadowolony, bo wiesz, Goshack narozrabiał rodzinie Razanno wiele lat temu. Mafia nie zapomina, a wiele spraw przechodzi z pokolenia na pokolenie. Nie martw się, nie powiem mu, o ile będziesz grzeczna. Niedługo przyniosą drugie śniadanie, więc na głód też nie będziesz mogła narzekać.

Wstał i spojrzeniem polecił Anji, by przeszła do sypialni, co kobieta niezwłocznie zrobiła.

– Szefie, możemy? – zapytał jeden z ochroniarzy.

– Nie, oddamy Różaną Razanno nietkniętą. Nie ma powodu zbytnio go drażnić, skoro jest grzeczna. Wiem, co robicie, psy, ani mi się ważcie.

Nie byli zadowoleni, ale nie dyskutowali z rozkazami szefa, który nie zamknął za sobą drzwi sypialni. Zupełnie nie przejmował się tym bądź nawet chciał, żeby widzieli, co robi. Alie odwróciła spojrzenie, gdy Matthias zdarł z żony sukienkę i pchnął ją na kolana. Potem było już tylko gorzej i Rosalie modliła się, aby wieczór przyszedł jak najszybciej.


Restauracja była pełna ludzi. Zupełnie nieświadomych, jak niebezpieczny jest ten wieczór. Śmiali się, rozmawiali o błahostkach, dwie pary świętowały zaręczyny, inna rocznicę ślubu. Przy jednym ze stolików trwała kolacja biznesowa, od której zależał los pewnej firmy i tysiąca jej pracowników, którzy mogli pójść na bruk w razie niepowodzenia rozmów.

Syn Sabriny Volcatto, Mark, w towarzystwie narzeczonej, Sylwii, uroczej dziewczyny o rozległej wiedzy i ślicznym uśmiechu, już czekał na matkę, która lada chwila miała się zjawić. To pierwszy raz, kiedy spotka się z przyszłą synową i para była tym nieco zdenerwowana. Sabrina należała do kobiet zdecydowanych i niezależnych, które jawnie mówiły, co im nie odpowiada. Oczywiście w razie kłopotów Mark zamierzał powiedzieć matce, że to on ma ostatnie słowo, ale nie chciał niepotrzebnego konfliktu.

Gdy zobaczył matkę w drzwiach, podniósł się z miejsca z uśmiechem. Gest zastygł, kiedy kobietę zaczepił jasnowłosy mężczyzna, którego skądś kojarzył. Przez kilka chwil o czymś rozmawiali i Mark nie był pewny, czy wkroczyć już czy dopiero za chwilę, bo nie wyglądało na to, żeby jego matce groziło niebezpieczeństwo.

– Spokojnie, panie Volcatto – usłyszał za sobą. – Nie jesteśmy tu dzisiaj z wrogimi zamiarami. Przynajmniej nie wobec państwa.

Odwrócił się. Trzy kroki od niego stała zjawiskowo piękna brunetka o szarych oczach w eleganckiej, czerwonej sukni. Uśmiechała się niezwykle uprzejmie, choć widać było, że lepiej z nią nie zadzierać. Tuż za nią stał wysoki szatyn w najwyższej klasie garniturze.

– Jesteście...

– Nie trzeba mówić tego głośno – przerwała mu kobieta. – Proponuję zmienić lokalizację dzisiejszej kolacji. To miejsce jest zbyt oczywiste.

Zrozumiał aluzję. Zastanawiało go jedno.

– Dlaczego przyszli nas państwo ostrzec? – zapytał. – Bo jakoś nie wierzę, że z czystej uprzejmości.

– Powiem tylko tyle, że osoba, która państwu źle życzy, bardzo nas dzisiaj zdenerwowała, a jak mniemam, pan doskonale zdaje sobie sprawę, że to bardzo głupi pomysł.

– W takim razie cieszę się, że to on ściągnął państwa wściekłość na siebie. Choć zapewne nie robią tego państwo dla nas, nie zapomnę się odwdzięczyć.

– W takim razie trzymam pana za słowo. – Uśmiechnęła się pięknie.

Kilka chwil później Sabrina Volcatto, jej syn Mark i przyszła synowa Sylwia jedli uroczystą kolację kilka ulic dalej w równie wykwintnym miejscu co to feralne. I wyglądało na to, że wszystko idzie ku najlepszemu rozwiązaniu.


Vincent upił łyk kawy z papierowego kubka, nie krzywiąc się na pośledni smak zaburzony do tego papierem. W końcu chodziło tylko o to, by się pobudzić przed akcją, która może go kosztować dużo więcej niż karierę. Obawiał się, że to jego ostatnie zadanie, bo nie udało mu się zminimalizować skutków do zera – Sttüner musiał mieć jakiegoś specjalistę od bomb, który zmienił składniki na inne niż te, o które prosił Vincent. Był zły, ale niewiele mógł z tym zrobić, jeśli chciał ocalić Alie.

Nie widział jej przez cały dzień, więc nie wiedział nawet, czy Sttüner dotrzymał warunków umowy. Przez wyjściem na akcję też nie pozwolono mu się z nią zobaczyć. Przez to się martwił. Wszystko mogło pójść nie tak.

Wysiadł przed restauracją, w której miało dojść do zamachu. Z tego, co wiedział, w środku Sttüner miał swoich ludzi, więc ci, którzy go przywieźli, zostali w samochodzie. Kombinować i tak nie będzie ugrany pod zagrania Sttünera.

Przy wejściu powiedział, że jest posłańcem, który ma ważne papiery dla pani Volcatto. To miało wystarczyć według planu, który dostał. Chwilę czekał, przystanąwszy tak, aby zobaczyć salę. Przy wskazanym stoliku siedziały dwie kobiety i mężczyzna, stąd nie widział szczegółów, ale wszystko wyglądało jak trzeba.

Jedna z kobiet podniosła się i opuściła salę, nim dotarł do nich kelner wysłany z pytaniem, czy posłaniec może podejść. Vincent jej nie kojarzył, w papierach nie było zdjęcia partnerki Marka Volcatto, ale podejrzewał, że to ona. Skierowała się do toalet, więc miał nadzieję, że przynajmniej ją ominie smutny los narzeczonego i przyszłej teściowej.

Chwilę później został zaproszony na salę. Sabrina siedziała do niego tyłem, starał się na nią nie patrzeć, żeby przypadkiem się nie zdradzić.

– Pani Volcatto, przywiozłem ważne dokumenty od mojego szefa – wyrecytował.

– Może z nami usiądziesz, nim zrobisz jakąś głupotę? – odparła znajomym głosem.

Dopiero wtedy przyjrzał się obojgu. Usłyszał śmiech na widok jego zbaraniałej miny.

– Elena, Lukas – wykrztusił.

– Usiądź z nami. Napij się wina – zaproponowała Salevannov. – Mamy jeszcze chwilę, nim ruszymy w drogę powrotną.

– Skąd się tu wzięliście?

Usiadł na wolnym miejscu zupełnie zdezorientowany. Przecież nie dał nikomu znać, że coś jest nie tak, a ta dwójka powinna być nadal w Hiszpanii.

– Mały ptaszek nam wyćwierkał, że pewien kwiatek więdnie w cudzym dzbanku – odparła Elena. – Szefowi bardzo się to nie spodobało.

– A gdzie Volcatto? Zaraz, tu są ludzie Sttünera.

– Vini, ta panika jest do ciebie niepodobna, kochany – odezwał się Lukas.

Razanno zmieszał się na tę uwagę. Ten dzień był stresujący, przez co stracił zimną krew. Przecież to oczywiste, że zajęli się czujkami.

– Fabio jest na zewnątrz, prawda? – zapytał.

– Dokładnie. Posłanie pionków spać z kurami naprawia jego zepsuty humor – odparła Elena. – Nie znamy wszystkich szczegółów, więc gdybyś wziął się w garść, bylibyśmy bardzo wdzięczni.

Jej uprzejmy ton był jawną groźbą. Nie było czasu na głupoty i strach, skoro mieli działać i ocalić Rosalie. Robili to dla Vincenta i ze wściekłości, że ktoś śmiał rozkazywać jednemu z nich. Do tego prawo miał jedynie Lorenzo Tovarro i najwyższy czas o tym wszystkim przypomnieć.

Vincent upił łyk wina i zrelacjonował im wypadki poprzedniego wieczoru i tego dnia. Zastanawiało go, kto ich poinformował, ale o to zapytać mógł później. W międzyczasie dołączył do nich Fabio z pochmurną miną. Czuć było od niego krew i proch, choć nikt się tym szczególnie nie przejmował.

– Iskierki są już na pozycjach – powiedział, gdy Vincent zamilkł. – Wszystkie piętra oprócz ostatniego przejęte.

– Wypada złożyć wizytę panu Sttünerowi i podziękować za opiekę nad naszymi ludźmi – odparła Elena. – Różyczka pewnie wypatruje stęskniona swego rycerza.

– Bardzo śmieszne – mruknął Vincent. – Ruszajmy.

Żadne się nie przebrało, nawet Elena. Była przyzwyczajona do noszenia eleganckich sukni w czasie akcji, tego wymagała jej praca, choć ta elegancja zwracała uwagę w hotelu. Niektórzy goście wychodzili sprawdzić, co się dzieje, ale broń szybko studziła ich ciekawość. Pobladły menedżer obiecał współpracować, o ile Rabbia nie wciągnie w to postronnych. Później policji zeznał, że wszystko robił ze strachu o życie swoje, podwładnych i gości. Przecież mogło się to skończyć większą tragedią.

Ostatnie piętro było ciche i spokojne. Iskierki bez trudu pozbyły się czujek, więc członkowie Rabbii bez problemów dotarli do drzwi apartamentu, który zajął Sttüner. Weszli bez pukania. Akurat Sttünerowie i Rosalie siedzieli przy kolacji – małżeństwo w hotelowych szlafrokach. Na pozbawionej makijażu twarzy Anji wykwitał kolejny siniak. Alie była blada, oczy miała czerwone od płaczu i nawet nie ruszyła postawionego przed nią posiłku.

– Co to ma znaczyć? – warknął Matthias.

Iskierki, które weszły do środka tuż po rabbijczykach, w ciągu chwili pozbyły się ochrony, pozostawiając Sttünerów na łasce swych dowódców. Ci rozsiedli się przy stole bez zaproszenia.

– Rosalie, moja droga, czy pan Sttüner dotrzymał umowy, którą zawarł z Vincentem? – zapytała Elena.

Kiwnęła głową, ale nic nie powiedziała. Salevannov zmrużyła oczy.

– Czemu kłamiesz, Różyczko? Pan Sttüner wystarczająco nas zdenerwował, ale to nie znaczy, że coś zostanie mu puszczone w niepamięć.

Rosalie spuściła głowę, na obrus opadły pierwsze słone krople. Była przerażona.

– Zabiorę ją stąd – postanowił Vincent.

– Nie chcesz przy tym być, Vini? – zapytał Lukas.

– Przecież sobie poradzicie. A może się mylę?

Fabio prychnął na tę zniewagę. Odczekali, aż Vincent i Rosalie wyjdą.

– Anju? – odezwała się Elena.

– Obserwowała nas. Z tym nic nie mogłam zrobić, ale nikt jej nie ruszył.

– Idź się ubierać.

– Nie, chcę przy tym być.

– Ty szmato!

Sttüner zrozumiał, kto go zdradził. Nim jednak zaatakował żonę, Fabio przyłożył mu broń do głowy.

– Siedź, Sttüner – wycedził. – Już tu nie rządzisz.

– I co? Zabijecie mnie? Lorenzo o tym wie? – zakpił Matthias.

– Don Lorenzo jest jedyną osobą, która ma władzę nad siedmioma diabłami Rabbii – powiedziała spokojnie Elena. – Wszyscy to wiedzą, a my to akceptujemy. Gdy jednak ktoś próbuje nas splątać w swe sieci, nasza wściekłość nie zna granic. I nie jesteśmy usatysfakcjonowani, dopóki nie ukarzemy delikwenta. Don Lorenzo o tym wie.

– Więc tę różaną dziewuchę też powinniście zabić.

– O Różaną niech się pan nie martwi. Anju, masz coś do dodania?

– Nie, już oddałam Don Tovarro wszystko, co powinnam. Życie mojego męża należy do was, Wściekłościo Tovarro.

– Jakieś ostatnie życzenie? – zapytał Fabio.

– Idźcie wszyscy do diabła – warknął Sttüner.

Strzał zabrzmiał w pomieszczeniu, trysnęła krew, a bezwładne ciało padło twarzą w talerz z dziczyzną. Nikt nie mrugnął nawet okiem. Przez kilka chwil trwała niczym niezmącona cisza.

– Poradzisz sobie? – zapytała Elena.

– Teraz będzie łatwiej. Musiałam to zrobić – odparła Anja, z czułością dotykając brzucha. – Żałuję, że nie odważyłam się na to wcześniej.

– Ważne, że w ogóle zrobiłaś pierwszy krok. – Uśmiechnęła się Salevannov. – To wiele kosztuje, ale nie jesteśmy przedmiotami w ich rękach. Nie wolno nam o tym zapominać.

– Idźcie już. Pan Razanno z pewnością potrzebuje waszego wsparcia.

– Iskierki odwiozą cię na lotnisko. Tym się nie przejmuj.

Pozostawili ją z dwoma podwładnymi pośród trupów męża i jego ludzi. Reszta nie należała do nich, Anja Sttüner sama musiała na nowo poukładać swój świat. Już bez przemocy człowieka, którego poślubiła na życzenie ojca. Samej siebie nie potrafiła ochronić, lecz teraz spodziewała się dziecka, które chciała wychować na porządnego człowieka. Takiego, którym nigdy nie był jego ojciec.

Gdy zeszli na dół, Rosalie wciąż płakała. Wcześniej odepchnęła Vincenta, więc siedział nieco dalej i obserwował ją bezradnie. Elena szepnęła coś do jednej z Iskierek, chłopak zniknął, by wrócić ze szklanką z bursztynowym płynem, którą przekazał Salevannov. Ta podała naczynie Rosalie.

– Wypij – poleciła. – Jednym haustem.

Alie zawahała się, ale twarde spojrzenie Włoszki sprawiło, że wychyliła całość, po czym zakrztusiła się.

– Co to? – wyksztusiła.

– Whisky. Trochę cię uspokoi. Kobieta mafii nie powinna się tak zachowywać.

– Nie jestem kobietą mafii! Nie chcę mieć z wami nic wspólnego!

– Więc rzucasz Vincenta? Tylko z powodu Sttünera?

Rosalie zamachnęła się na Elenę, lecz ta złapała ją za nadgarstek z zimnym spojrzeniem. Skrzywiła się z bólu, bo użyła do tego ranionej ręki, a środki przeciwbólowe przestały już działać.

– Nie atakuj bezmyślnie – zrugała młodszą kobietę. – Ten świat taki jest. Czasami nawet nam powinie się noga i nie możemy nic zrobić poza ugięciem się do woli wroga i odczekania do właściwego momentu. Powinnaś być tego świadoma, Różana Zabójczyni. Pomyśl o tym, nim obwinisz kogoś, kto dla ciebie był gotowy zabić trzydzieści osób, które nie mają z nami nic wspólnego.

Rosalie spuściła spojrzenie. Była przerażona i wściekła, a ochrzan Eleny sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Nie wiedziała już, czy słusznie obwiniła o wszystko Vincenta.

– Chciałabym wrócić już do domu – powiedziała cicho.

– Nie będziemy zatrzymać cię dłużej w Monachium. Jednak przemyśl, co ci powiedziałam. Inaczej zawsze będziesz stała na rozdrożu. – Elena podniosła się i spojrzała na Vincenta. – A ty naucz się w końcu pocieszać płaczące kobiety. Zwłaszcza swoje.

Dotknęła ranionego ramienia. Nieco pobladła, ale trzymała się całkiem nieźle.

– Wszystko w porządku? – zapytał Vincent.

– Mieliśmy niespodziewane towarzystwo, które atakuje i spieprza. Amatorka – wyjaśniła Elena.

– Zbieramy się – oznajmił Fabio.

– Możecie dać nam chwilę? – zapytał Vincent.

Wszyscy wyszli bez szemrania. Razanno kucnął przed Rosalie z poczuciem winy wypisanym na twarzy. Może i Elena miała rację, ale mimo to czuł się odpowiedzialny za te wydarzenia.

– Rosalie, przepraszam, że cię zawiodłem i nie ochroniłem. Z własnego egoizmu naraziłem cię na nieprzyjemności i cierpienie. Zależy mi na tobie i na tym, żebyś za jakiś czas znów się tak pięknie uśmiechała.

– Naprawdę chciałeś zabić tych wszystkich ludzi? – zapytała.

– Nie, ale opleciony siecią przeciwnika niewiele mogłem zrobić. Inaczej nie mógłbym ochronić twojego życia.

– Nie chcę mieć z mafią nic wspólnego.

– Wiem. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Nie będzie ci się już narzucał. Żegnaj, Rosalie.

Wyszedł, nim usłyszał odpowiedź. Może to tchórzliwe zachowanie, ale nie chciał słyszeć, jak bardzo go nienawidzi. Chyba będzie musiał poprosić szefa o kilka dni wolnego, żeby jakoś do siebie dojść.

– No to jeszcze sobie poczekamy na panią Razanno – usłyszał Elenę.

– Zajmij się swoim niedopieszczonym facetem – syknął ewidentnie zły na żarty kobiety.

– Wróci do ciebie, gdy tylko to przetrawi – odparła niezrażona jego tonem. – Daj jej trochę czasu.

Prychnął. Nie miał na to nadziei. Wszystkie kobiety w końcu od niego uciekały i Rosalie postąpił tak samo. Nie widział sensu w walce o nią, wolał zostawił ją w spokoju. Przynajmniej będzie bezpieczna i odzyska swój piękny uśmiech, który tak go oczarował.


Rozdział 26. - ok. 28.4.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top