Rozdział 21. Weselne dzwony

Ślub to wielkie wydarzenie w życiu człowieka, choć zwykle zaznacza się jego znaczenie dla kobiety. To wtedy przechodzi ona spod opieki ojca bądź brata pod opiekę męża, staje się częścią całkiem innej, nowej rodziny. Przynajmniej przez wiele wieków tak to funkcjonowało. Obecnie więcej jest niezależnych kobiet, które nie czekają jedynie na wsparcie mężczyzny. Robią kariery, są silne, dążą do innych celów niż zostanie żoną i prowadzenie domu. Jednak ślub nadal jest ważnym dniem w ich życiu, dla niektórych najważniejszym.

Nie zawsze oznacza wielką miłość aż po grób. Tyle jest teraz rozwodów, zdrad. Ludzie ślubują sobie wierność, a potem szukają ukojenia w ramionach innych. Może nie potrafią już kochać? Może to uczucie zostało spłycone, a może w ogóle nie istnieje? Jak inaczej wyjaśnić fakt, że po przysiędze wierności małżeńskiej istnieją inni partnerzy?

To nie tak, że zdrady małżeńskiej wcześniej nie było. Teraz jednak wszelkie brudy pierze się publicznie, co dodatkowo niszczy nadszarpnięte więzi. Czasami są one nie do odratowania. Więc po co ślub? Ludzie zaczęli żyć bez niego, uważając, że to tylko papierek i niczego nie zmieni. A jednak z jakiegoś powodu tyle panien cieszy się, gdy przychodzi ten dzień. Co za magia w nim tkwi, że tak go pożądają?

Ślub to poważny krok. Czasami zgubny. Złośliwi twierdzą, że po ślubie pozostaje rutyna, która niszczy miłość. Inni wskażą przykłady, gdy przed uroczystością jest jak w bajce, po niej zaś zaczyna się koszmar przemocy domowej. Czemuż jedna zmiana przynosi ze sobą aż tyle konsekwencji? Przecież są szczęśliwe, długowieczne małżeństwa, które nadal po wielu latach patrzą na siebie jak w obrazek. Gdzie tkwi tajemnica udanego małżeństwa?

Mafijny ślub to wielkie wydarzenie zwłaszcza, kiedy żeni się kolejny szef rodziny. Od tego tak wiele zależy. Nie tylko późniejsze życie małżonków, ale ich rodzin i sojuszników. Taki dzień niesie konsekwencje dla naprawdę wielu ludzi. Może stać się początkiem czegoś wspaniałego, ale również tragedii zakończonej śmiercią. Z tego powodu wiele osób ma coś do powiedzenia w tej sprawie. Jedni odradzają, inni wręcz przeciwnie. Czasami w tych dyskusjach nie ma miejsca dla małżonków, są tylko pionkami, które mają personalnie zawiązać sojusz. Aranżowane małżeństwa nie były niczym nadzwyczajnym. Nadal się je praktykuje, choć obecnie rodziny starają się również zapewnić szczęście młodym. To również gwarant udanej współpracy. O uczuciach nie wolno zapominać, bo to właśnie one są przyczyną wielu wydarzeń, które zmieniają bieg historii.

Uroczystość ślubna w mafii to wielki dzień pełny sprzecznych emocji. Jest wiele nerwów – wśród gości mógłby pojawić się wróg i stanowić zagrożenie bądź zaatakować weselników pozbawionych broni. Ochrona tego dnia jest zawsze wzmocniona i czujna, a goście muszą zastosować się do poleceń jej szefa. To jedyny gwarant bezpieczeństwa. Zasady zasadami, zaufanie zaufaniem, ale należy być ostrożnym. Wróg potrafi przeniknąć do środka jako gość bądź pracownik albo zaatakować od zewnątrz w najmniej oczekiwanym momencie.

Zdarzają się też pomniejsze konflikty. Na taką uroczystość czasami zapraszani są goście, którzy są skonfliktowani z innymi. Wystarczy jedna iskierka, by wybuchła kłótnia. Bezpieczniej jest, kiedy na podorędziu nie ma broni, lecz nadal po takim incydencie pozostaje niesmak. Dlatego tak ważne jest rozsadzenie gości. Lepiej, by obok siebie siedzieli dobrze do siebie nastawieni bądź obcy sobie ludzie niż wiecznie skłóceni. Próba naprawy ich stosunków w taki dzień to bardzo zły pomysł i nie należy go urzeczywistniać.

Ślub następcy Tovarro był naprawdę wielkim, ale też z dawna oczekiwanym dniem. Pablo nie należał do mężczyzn, którzy otaczają się przedstawicielkami płci przeciwnej, raczej od nich stronił, choć nie narzekał na brak zainteresowania. Uroda odziedziczona po ojcu, wiele zer na koncie, pozycja kolejnego szefa rodziny – to działało na wyobraźnię wielu kobiet. Jednak Pablo przez długi czas nie chciał angażować się w żadne związki. Zresztą w ogóle unikał kobiet. Zaczęto mówić, że ma odmienne preferencje, a to przyniosło troskę o rodzinę Tovarro. Przecież jego wręcz obowiązkiem jest przedłużenie linii głównego rodu. Co prawda ma młodszego brata bez takich problemów, ale takie przypadki sprawiały, że wszyscy dookoła byli niepewni przyszłości.

Złośliwe plotki zostały ucięte po informacji o zaręczynach Pabla z Aniką DeSerenno, które odbyły się w poprzednie Boże Narodzenie. Nikt ich wcześniej nie widział razem, nawet trudno było o poświadczenie, że się znają, więc zaczęto mówić, że to mariaż czysto polityczny. Co prawda Tovarro nie zyskają na nim wiele – umocnią jedynie swą pozycję na terenie podległym rodzinie DeSerenno, której pozycja wzrośnie po uroczystości – ale z pewnością było to spore wydarzenie w ich światku. Trudno było bowiem nadal liczyć na zyskanie czegoś poprzez podsunięcie Pablo narzeczonej, ta droga była już zamknięta. Na wydaniu pozostali Cesare i Cristina. Jednak bratanek Lorenza nie śpieszył się do ustatkowania, zaś córka szefa była jeszcze nieco za młoda. Może lata wcześniej bardziej by się o to starano, lecz w obecnych czasach dziewczyna miała więcej swobody w tym temacie.

Minął rok od oświadczyn i narzeczeni nie czekali dłużej ze ślubem. Nie było takiej potrzeby, zresztą w ich świecie sztuczne przedłużanie było niebezpieczne. No i ryzyko poczęcia nieślubnego dziecka wciąż nieco psułoby im opinię. Pewne wartości starano się nadal szanować, choć i wpadka nie byłaby aż taką tragedią.

Sama data ślubu została ustalona dosyć niedawno, co dawało kolejny powód do plotek. Dlaczego wcześniej tego nie zrobili? A może pojawiły się okoliczności, które zmuszają ich do przyśpieszenia ceremonii? Jakkolwiek by nie było, ludzie i tak będą gadali. Młodej parze zarzucano naprawdę wiele, ale każdy chciał być świadkiem ich ślubu. Taki dzień nie zdarza się codziennie, a jego oprawa z pewnością będzie zachwycająca. W końcu to rodzina Tovarro.

Nie wszyscy jednak pożądali zaproszenia na ten ślub. Można było uznać to za coś dziwnego i nienaturalnego, ale właśnie tak było. Dla Alie ten niepozorny kawałek papieru stanowił niebywały problem. Najchętniej po prostu by odmówiła, już poprzednio obiecała sobie nie wracać do Włoch, żeby nie kusić losu. Pieniądze, które zarobiła za zlecenie na Nathaniela Raccatto, nie wynagrodziły jej tamtego spotkania. Obawiała się, że wiele rzeczy stanie się teraz trudniejszych, ale dotąd jakoś nie odczuła konsekwencji. Może dlatego, że stroniła od zadań związanych z mafią?

Minęło parę miesięcy, niemal zapomniała o spotkaniu z Razanno, skupiając się na obowiązkach. Owszem, na początku odczuwała strach. Obawiała się ataku w każdej chwili, starała się o dodatkowe środki zaradcze. Jednak nic się nie działo. Najwyraźniej rzeczywiście chodziło tylko o to, by porządnie ją nastraszyć, a większość plotek o mafii była mocno przesadzona. Dlatego dała sobie z tym spokój i zajęła własnym życiem. Tak było lepiej.

Wszystko układało się do momentu, gdy ze skrzynki wyciągnęła niepozorną kopertę, a w niej znalazła zaproszenie na ślub następcy Tovarro. Miała być osobą towarzyszącą, co wyjaśniał dołączony list. Dlaczego to zrobił? Jakie ma intencje? W końcu ktoś taki jak Vincent Razanno gardzi wolnymi strzelcami i raczej nie ma ochoty przebywać z nimi w jednym miejscu dłużej niż to konieczne.

Wiedziała już, że mężczyzna zdobył na jej temat wystarczająco dużo informacji. Mógł je wykorzystać. W najgorszym wypadku przekazałby je osobom, którym zdążyła zaleźć za skórę. Miała przechlapane. Odmowa mogła go sprowokować, choć nie chciała też ugiąć się do jego woli. Jednak znów postanowił ją w sytuacji bez wyjścia. Nie znosiła tego gościa.

Pukanie oderwało ją na chwilę od odbicia w lustrze. Powinna się chyba najpierw przebrać, ale spodziewała się raczej kogoś z obsługi. To byłoby bardziej logiczne, bo na nikogo nie czekała. Mimo wątpliwości poszła otworzyć w sukience, którą właśnie mierzyła.

Czy była zdziwiona widokiem osoby, która stała w drzwiach? Nie. Czuła raczej złość, że ją w to wciągnął.

– Wyglądasz zachwycająco, Rosalie – odezwał się pierwszy. – Ta suknia naprawdę do ciebie pasuje.

– Prosiłam, żeby nikogo nie wpuszczać – odparła.

– Hotel należy do rodziny przyjaciela. Mam nadzieję, że niczego ci tu nie brakuje.

Znowu robił to samo. Strasznie irytowało ją to zachowanie, bo czuła się ignorowana w takich chwilach. Owszem, w czasie tamtej kolacji uważnie słuchał, co ma do powiedzenia, ale wcześniej potrafił udawać, że nic nie mówiła. I to wtedy, gdy sytuacja była dla niej niekomfortowa.

Vincent uśmiechnął się przyjaźnie. Naprawdę nie sądził, że przyjedzie. Nie dała przecież żadnej zwrotnej wiadomości i obawiał się, że zignorowała jego dobrą wolę. Jednak telefon z hotelu bardzo go ucieszył. Był też zachwycony widokiem jej w sukni, którą przygotował z drobną pomocą Eleny.

Krój sukienki podkreślał jej sylwetkę, ukrywając niedoskonałości, a pastelowy odcień zieleni ładnie komponował się z jej urodą. Co by nie mówić o Salevannov, miała prawdziwe wyczucie smaku. Wystarczyło jej tylko zdjęcie.

Gestem zaprosiła go do środka. Byłoby dziwnie rozmawiać w drzwiach, a czuła, że Razanno jej nie odpuści.

– Pozwolisz, że się przebiorę – powiedziała i nim odpowiedział, zniknęła w łazience.

Vincent usiadł w fotelu i rozejrzał się po pokoju. Był on skromniejszy od tego, który dla niej wynajął. Nie czuł zaskoczenia, że zmieniła miejsce, to oznaczało, że jest ostrożna. Nie ufała mu, z czego zdawał sobie sprawę. Jednak nie zamierzał zrezygnować z jej towarzystwa. Na wszystko potrzeba czasu.

Nie kazała mu na siebie długo czekać. W dżinsach i koszuli w kratkę czuła się pewniej niż w eleganckiej sukience. Cały czas zastanawiała się, o co temu człowiekowi chodzi. Teraz będzie miała okazję zapytać.

– Zmieniłaś pokój – zauważył.

– Zamierzałam i hotel, ale to by cię pewnie nie powstrzymało – odparła spokojnie. – Dlaczego mnie tu zaprosiłeś, Vincencie Razanno?

– Chciałbym, abyś towarzyszyła mi na ślubie Don Pabla. Wyjaśniałem w liście.

Zmarszczyła lekko brwi. O celu napisał, o powodach nie zająknął się ani słowem.

– Na taką uroczystość mogłeś zaprosić każdą. Raczej nie narzekasz na brak powodzenia.

Sama nie mogła zaprzeczyć, że ten postawny szatyn o brązowych oczach jest przystojny i bardzo przyciąga wzrok.

Vincent zaśmiał się nieco nerwowo. Nie lubił mówić o swoich stosunkach z kobietami, które były dość kiepskie, łagodnie rzecz ujmując. W Rabbii był to powód do żartów.

– Chciałbym, abyś to ty uczyniła mi ten zaszczyt – odpowiedział. – Nie ma w tym drugiego dna, jeśli tym się martwisz, Rosalie.

– Trudno mi uwierzyć, że odszukałeś mnie tylko po to, by zaprosić na ślub.

– Mężczyźni robią wiele głupich rzeczy z powodu kobiety – uśmiechnął się. – O nich chyba też mało wiesz, a sądziłem, że twoi bohaterowie też tak postępują.

Po raz pierwszy dzisiaj uśmiechnęła się do niego. Tu ją miał i to nieco ją uspokoiło.

– Sądziłam, że to tylko w książkach – stwierdziła.

– W prawdziwym życiu też się zdarza. Czy to przegoniło twoje obawy?

– To twój jedyny cel?

– Owszem. Nie mam żadnego interesu w przekazywaniu twoich danych innym, także zainteresowanym. Chciałbym po prostu miło spędzić czas podczas wesela następcy. Nie martw się, prócz kilku zaufanych osób nikt nie pozna twojej prawdziwej tożsamości, a mówię to, bo wiem, że naraziłaś się kilku naszym sojusznikom.

– A jeśli odmówię i nie pojadę z tobą?

– Będzie mi bardzo przykro, Rosalie.

Uśmiechnęła się nieco rozbawiona. W ogóle nie rozumiała tego mężczyzny. Gardził wolnymi strzelcami, ale dążył do spędzenia z nią czasu. Co mu chodziło po głowie? Bo jak zakochany też się nie zachowywał. Miała w przeszłości kilku adoratorów, a ci zabiegali o jej uwagę na każdym kroku, czasami w dość żałosny sposób. A może to kwestia wieku i klasy? Już przy pierwszym spotkaniu zauważyła, że Vincent jest bardzo dobrze wychowany i szanuje kobiety. To jej zaimponowało. Lubił się też droczyć, co ją irytowało, ale nie przekraczał granic smaku. Był ciekawy, choć jeszcze nie do końca wiedziała, co o nim myśli.

– Raczej nie zadawałbyś sobie tyle trudu, by się mnie pozbyć, skoro już wiesz, kim jestem i gdzie mieszkam. Pojadę z tobą na to wesele, Vincencie Razanno.

– Cieszę się. Mam dla ciebie prezent.

Z kieszeni wyciągnął niewielkie pudełeczko z nazwą rodzinnego zakładu jubilerskiego.

– Czy to kolejna bomba? – zapytała, nim uniosła wieczko.

– Tym razem w pełni bezpieczna – zapewnił.

Otworzyła. Jej oczom ukazała się srebrna bransoletka upstrzona drobnymi rubinami i szmaragdami, które tworzyły misterny, różany wzór. Nie miała pojęcia, co powinna odpowiedzieć. Był to najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostała.

– Nie mogę tego przyjąć – odezwała się w końcu. – Musi kosztować majątek.

– To drobiazg. Nic bardzo drogiego – odparł. – Zrób mi tę przyjemność i ją przyjmij.

– Nie mam się, czym odwdzięczyć.

– Wystarczy twoja obecność przy moim boku w czasie ślubu następcy.

Vincent musiał przyznać, że zawstydzona Różana Zabójczyni wygląda niezwykle słodko i niewinnie. Przez myśl przeszło mu, że chciałby zobaczyć więcej jej twarzy i mógłby się do nich przyzwyczaić. Tylko na takie rzeczy jest stanowczo za wcześnie. Szkoda, że nadal widzi go w kategoriach przeciwnika.

– Czas na nas, Rosalie. Nie bierz ze sobą swoich trucizn. Gościom nie wolno wnosić broni – poinformował ją.

– A ty? – zapytała.

Przez sekundę mogła dostrzec, że ma broń ukrytą pod płaszczem – po ostatnim spotkaniu wiedziała, gdzie szukać. Skoro mieli już jechać na teren uroczystości, to ją zainteresowało.

– Tak się składa, że Rabbia ma być w gotowości do walki – odpowiedział. – Prawdopodobnie nic się nie wydarzy, ale w razie czego mamy wspomóc ochronę. Nie wolno pozwolić, aby młodej parze i gościom coś się stało. To nasz obowiązek.


Zamek Arechi górujący nad Salerno na kilka dni został zamknięty dla odwiedzających. Częściowo odrestaurowana dawna warownia z piaskowca obecnie znajdowała się pod pełną kontrolą rodziny Tovarro – to tutaj miała odbyć się ceremonia ślubna Pabla Tovarro i Aniki DeSerenno, więc należało wszystko przygotować.

Na co dzień turyści mogli nieodpłatnie zwiedzać mury, skorzystać z restauracji bądź odwiedzić znajdujące się w środku muzeum. Widok na zatokę zapierał dech w piersiach, więc atrakcja zbudowana już w szóstym wieku cieszyła się sporym zainteresowaniem. Anika była tu po raz pierwszy jako mała dziewczynka i teraz przekonała narzeczonego, by to właśnie w tym miejscu stali się mężem i żoną. Co prawda Pablo początkowo był bardzo sceptyczny – potrzeba było ogromnych nakładów przeznaczonych na ochronę – ale w końcu się zgodził. Ufał, że Tovarro zabezpieczą zamek na czas ślubu i wesela. Nie chciał, aby komuś się coś stało. A zwłaszcza Anice.

Nadszedł drugi dzień świąt Bożego Narodzenia – dzień uroczystości. Od samego rana zamek tętnił życiem: w restauracji trwały ostatnie przygotowania wystroju sali, przygotowywano jedzenie, ochrona sprawdzała, czy teren jest rzeczywiście bezpieczny. Niedługo mieli pojawić się pierwsi goście. Na szczęście pogoda dopisywała, na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki, a temperatura choć niezbyt wysoka dawała wrażenie przyjemnego ciepła. Prognozy również były optymistyczne.

Narzeczonych dopadł stres. Przygotowywali się osobno, Pablo nie wolno było się zbliżać w obawie, że zobaczy suknię ślubną przed uroczystością. Jednak denerwowali się niemal tak samo mocno. Z tego wszystkiego zaczęli się obawiać, że druga strona się wycofa, do tego brakowało im odwagi, by powiedzieć „tak". Wątpliwości dotyczyły głównie najbardziej błahych spraw, co rozbawiało wszystkich dookoła. Mimo to starano się ich uspokoić. To normalne, że jest się niepewnym, gdy nadchodzą zmiany. Każdy tak ma w większym bądź mniejszym stopniu.

Gdy nadszedł czas, w ich sercach nadal była odrobina niepewności, co w przypadku Pabla skutkowało kpinami ze strony członków Rabbii, zwłaszcza Cesare'a i Eleny.

– Wyglądasz, jakby cię na ścięcie przyprowadzili – uśmiechnęła się słodko Salevannov. – A podobno to najszczęśliwszy dzień twojego życia.

– Zobaczymy, czy będziesz taka mądra na własnym ślubie – prychnął Pablo.

– Na razie mi to nie grozi.

– Bo wam tak dobrze bez ślubu.

– Bo niektórzy do niego nie dorośli – poprawiła go.

Fabio zareagował od razu, przyciągając kobietę do siebie z niebezpiecznym błyskiem w oku.

– Kto niby nie dorósł, co, małolato? – warknął.

– Uderz w stół, a nożyce się odezwą – zadrwił Cesare.

– Tobie nic do tego – odwarknął Fabio. – Z tobą to żadna nawet tygodnia nie wytrzyma.

– Jakby mi kobieta na stałe była potrzebna – prychnął Cesare. – Tylko kłopot.

– Chyba dla niej, szefie – zażartowała Elena.

Cesare rzucił jej złowróżbne spojrzenie. Czasami zapominała, z kim ma do czynienia i czym to grozi, a on nie przepadał za takimi kpinami.

– Koniec żartów, moi drodzy – podszedł do nich Lorenzo. – Czas zacząć uroczystość.

– Stchórz, a cię wykastruję – powiedziała cicho Elena do Pabla i mrugnęła do niego z rozbawieniem.

Rozeszli się na swoje miejsca. Wyjątkowo ślub nie odbywał się w kościele na wzgląd na poglądy ojca panny młodej, który nie przepadał za tego typu obiektami. Mówiło się, że to wina tego, że w młodości zamordował księdza, który odmówił udzielenia mu ślubu z miłością jego życia. Nikt jednak nie wiedział, ile jest prawdy w tej opowieści. Nie ryzykowano pytaniem.

Wykorzystano dobrą pogodę, by sama ceremonia mogła odbyć się na zewnątrz. Podenerwowany Pablo kręcił się niespokojnie na swoim miejscu i chyba tylko obecność obok Giotta jako świadka powstrzymała go przed ruszeniem narzeczonej naprzeciw. Może i widzieli się przecież rano, ale teraz chciał mieć ją już u swego boku.

Goście ucichli, gdy w bramie pojawiła się panna młoda w towarzystwie ojca. Anika DeSerenno była niewysoką, szczupłą kobietą o ładnej, oliwkowej cerze, granatowych oczach, pełnych ustach teraz podkreślonych malinową szminką i brązowych włosach ułożonych w koka z tyłu głowy. Biała suknia z długim trenem przyozdobiona była błękitnymi wstawkami i drobnymi szafirami wszytymi w spódnicę tak, że mieniła się ona w słońcu. Obecnie gorset ukryty był pod przygotowaną na tę okazję białą peleryną sięgającą kobiecie ud i chroniącą ją przed zimnem. Kok również ozdobiono szafirami, od niego na plecy spływał welon z drobnej siateczki – wyglądał jak pajęcza sieć. W dłoniach trzymała bukiet białych i błękitnych lilii. Żadna dziś nie wyglądała tak pięknie jak Anika, a szczęśliwy uśmiech, który zagościł na jej twarzy po ujrzeniu zachwytu w oczach Pabla, tylko dodawał jej uroku.

Marco DeSerenno szedł u boku córki z dość poważnym wyrazem pooranej zmarszczkami twarzy. Anika odziedziczyła po nim kolor oczu. Mężczyzna był od niej wyższy, nie tak umięśniony jak przed laty, włosy miał już siwe i tylko gdzieniegdzie widać było ich naturalny, czarny kolor.

Nim złączył dłonie młodych, spojrzał uważnie na Pabla, który odwzajemnił spojrzenie bez cienia wątpliwości czy strachu.

– Jeśli moja córeczka będzie przez ciebie płakać, cała potęga rodziny Tovarro nie ocali cię przed zemstą, chłopcze.

– Będę się nią opiekował – obiecał Pablo.

– Taką mam nadzieję.

Dopiero teraz złączył ich dłonie i odszedł, by zająć swoje miejsce.

Uroczystość odbyła się bez przeszkód. Widać było, że młodych łączy nie tylko szacunek i przyjaźń, ale i miłość, co zamknęło usta złośliwym. Wszystkie wątpliwości wyparowały, gdy składali sobie przysięgę miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. Oboje zamierzali jej dochować.

Gratulacji, sypania ryżu i confetti nie było końca. Wiele osób wzruszyło się i nie ukrywało łez. Nikt nie patrzył na młodych krzywo, zdawało się, że wszyscy cieszą się ich szczęściem. Ochrona do tej pory nie miała prawie nic do roboty po sprawdzeniu przy wejściu gości. Pozostawała jednak czujna, bo to dopiero początek. W czasie wesela również mogło wydarzyć się coś niespodziewanego.

Alie trzymała się blisko Vincenta nieco onieśmielona całym tym zamieszaniem. Co ciekawe, nikt nie zwracał na nią zbytniej uwagi pomimo tego, że była tu całkiem obca. Pozostali goście nie potrzebowało przedstawienia, wielu z nich rozpoznała bez szeptu Razanno, który starał się ją zaznajomić z towarzystwem. Nie sądziła również, że Rabbia jest tak miłą dla oka grupą. Zawsze mówiono o nich jak o diabłach, ich dane trudno było zdobyć – rodzina Tovarro bardzo dbała, aby były niedostępne dla osób z zewnątrz – więc rozrosło się wokół nich wiele legend. Alie sądziła, że Vincent jest pewnym ewenementem grupy, rzeczywistość dość mocno zrewidowała jej poglądy. Zresztą wszyscy tutaj wyglądali odmiennie od tego, co mówiło się o mafii. Nikt na nikogo nie szczerzył zębów, nie obruszano się na szczegółowe przeszukiwanie przez ochronę – jej to również nie ominęło, choć przyszła z Razanno – nie robiono problemów. Zdawało się, że to wesele w normalnej, dużej rodzinie, która ze światem przestępczym nie ma nic wspólnego.

Ona sama została przedstawiona rodzinie Razanno tuż po przybyciu. Czuła się z tym dziwnie, tak jakby była partnerką Vincenta, a przecież jedynie towarzyszy mu w czasie tej uroczystości. Może to włoska mentalność? Nie miała pewności.

– Zabiorę ci ją na chwilę – uśmiechnęła się Elena.

Vincent tylko westchnął. Mógł się tego spodziewać, choć to i tak lepsze niż gdyby zrobiła to jego mama. Tak długo nikogo nie przyprowadzał, że pewnie dośpiewałaby sobie do tego jakąś ideologię, a to mogło skończyć się przekreśleniem tej znajomości. I bez tego miał problem z kobietami.

– Tylko bez żadnych historii – poprosił.

– Masz mnie za aż taką zołzę? – zaśmiała się Salevannov.

– Jesteś zdolna do wszystkiego.

– Ranisz me serce – teatralnie wykrzywiła usta w podkuwkę. – Rosalie, wyjdźmy na moment.

Nie miała pewności, do czego to doprowadzi, ale odmówienie mogło zostać źle odebrane. Zresztą była ciekawa, czego od niej chce jedyna kobieta w Rabbii. Tylko z tego powodu dała się wyprowadzić z restauracji na mury, skąd miały świetny widok na Salerno i zatokę.

– Piękne miejsce – odezwała się Elena.

– Chyba nie przyszłyśmy tutaj oglądać widoków – zauważyła Alie.

– Czyżby moje towarzystwo było niepożądane dla kogoś klasy Różanej Zabójczyni? – Salevannov pozwoliła sobie na drobną uszczypliwość.

– Wiesz, kim jestem.

– Owszem. Wszyscy w Rabbii wiemy. Swego czasu wiele się o tobie mówiło w rezydencji.

– Czego ode mnie oczekujesz?

Elena uśmiechnęła się na to jasne przejście do rzeczy. Lubiła konkretnych ludzi, przy nich też mogła się nieco pobawić, choć tym razem niekoniecznie o to chodziło.

– Niczego. Zwykła, kobieca ciekawość – odparła lekkim tonem. – Może chciałam ci poradzić, żebyś uważała. Ci ludzie to prawdziwe hieny. Rozszarpią cię przy najbliższej okazji.

– Nie wyglądają na takich.

Elena zaśmiała się w odpowiedzi. W jej oczach Rosalie była jeszcze dość niewinna pomimo swego fachu. Za to z mafijnym światem była zupełnie nieobeznana.

– Podobno jesteś dobrą obserwatorką, ale łatwo dałaś się omamić pięknemu obrazkowi – odparła. – Na pierwszy rzut oka tak jest. Wino, radość, świętowanie dnia młodej pary. Jednak jest to również miejsce, gdzie nie brakuje interesów i rywalizacji. A ty, Różyczko, jesteś obca. Zostałaś przedstawiona rodzinie Vincenta?

– Tak, zaraz po ich przyjeździe.

– Vincent powiedział im, w jakich okolicznościach się poznaliście?

– Bardzo ogólnie. Ma to znaczenie?

– Dla rodziny Razanno fakt, że jesteś trucicielką, oznacza tylko tyle, że możesz pewnego dnia spróbować otruć ich syna. Poza tym patrzą na ciebie jak na potencjalną partnerkę Vincenta. Pozostali zaś są mniej mili. Jesteś obca, fakt, że przyszłaś z członkiem Rabbii, cię nie ratuje, bo wszyscy i tak są wobec ciebie nieufnie ostrożni.

Przesunęła w palcach luźny kosmyk włosów Alie. Było w tym niewinnym geście coś strasznego, co sprawiło, że Rosalie poczuła potrzebę cofnięcia się o krok. Nie zrobiła tego jednak, nie chcąc pokazywać Elenie, że ją zastraszyła.

– Wielu przygotowuje takie śliczne dziewuszki, by okręciły sobie wokół palca znaczących mężczyzn, by potem przynieść chaos. Nikt nie wie, skąd Vincent cię wytrzasnął, więc różne rzeczy przychodzą im na myśl.

– Czemu mi to mówisz? Nie lubicie takich jak ja.

– Z wolnymi strzelcami jest ten problem, że wielu z nich nie zna pojęcia lojalności. Idą tam, gdzie zarobią, co rusz stając po innej stronie. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Wiele rodzin ma swoich własnych wolnych strzelców, którzy działają w interesie rodziny i jej sojuszników. Sama nim kiedyś byłam – uśmiechnęła się Elena. – Jednak trudno zaufać komuś, kto nikomu nie przysięgał lojalności.

– Sądziłam, że każdy każdemu patrzy tu na ręce.

Salevannov zaśmiała się. O dziwo, nie było w tym kpiny, jedynie rozbawienie.

– Lojalność, wierność, zaufanie są fundamentami rodziny. Bez nich sami byśmy się zniszczyli, a rodzina powinna być monolitem wobec obcych. Gdzie nie ma zaufania i wierności, nie ma rodziny. Chociaż teraz wielu boryka się z tym problemem. Nawet Tovarro to nie ominęło. Jeśli chcesz znać moją opinię, Vincent głupio postąpił, zabierając cię tutaj. Nie wiem, dla kogo to się gorzej skończy, dla niego czy dla ciebie, ale uważaj na siebie, Różyczko. Dobrze ci radzę.

Alie wiedziała, że Elena nie daje jej tej rady z dobroci serca. Już raczej ze złośliwości, choć trudno powiedzieć, w kogo ma ona uderzyć. Przy tej kobiecie należało mieć się na baczności. Kto wie, co jeszcze wymyśli.

– Dziękuję – uśmiechnęła się ciepło Rosalie. – Będę miała to na uwadze.

Elena odwzajemniła gest. Wiedziała, że ją trochę wystraszyła, ale z klasą jej odpowiedziała. Nie spodziewała się, że z taką łatwością przejdzie tę próbę. Reszta była już w gestii Razanno.

– Wracajmy, bo Vincent tam jajko zniesie, sądząc, że próbuję cię zabić – zaśmiała się.


Wesele trwało bez zakłóceń. Wszyscy bawili się całkiem dobrze – może z wyjątkiem paru maruderów, którzy niekoniecznie chcieli tu być – a i młodzi wyglądali na szczęśliwych. Wszystko szło po ich myśli. Obawy odeszły, ważne było tylko to, że obok siedzi ta druga osoba. Zresztą bardzo szybko dali się wciągnąć w wir zabawy.

Przy stołach rozgorzały dyskusje przy winie. Nie obyło się bez interesów czy plotek. Damy mafii dość szeroko komentowały suknię panny młodej, a także kreacje poszczególnych gości. Wiele osób z kręgów Tovarro zastanawiało się, kogo przyprowadził dziedzic Razanno, bo do tej pory nikt tej dziewczyny na oczy nie widział. Nie omieszkano stworzyć kilku odrealnionych historii na ten temat.

Niektórym dyskusjom towarzyszyły emocje. Nie wszyscy tutaj darzyli się przyjaźnią, choć Tovarro starali się takich gości posadzić jak najdalej od siebie, by ich nie konfliktować niepotrzebnie. Jednak te wysiłki niekoniecznie dawały odpowiednie efekty.

Fabio wyszedł na papierosa pod nieobecność Eleny. Zupełnie nie rozumiał, co chce osiągnąć, zabierając partnerkę Vincenta na rozmowę sam na sam. Prawdopodobnie znowu zaczynała jedną ze swych gierek. Może lepiej, że z Różaną niż z jakimś facetem. Szlag by go chyba trafił, gdyby coś takiego zobaczył. Nie żeby nie wiedział, że robi to, gdy nie ma go w pobliżu, ale już sam fakt był niemiłosiernie wkurzający.

Przez chwilę miał ochotę podejść obie kobiety i posłuchać, o czym rozmawiają, ale dał sobie spokój. Gdyby Elena go przyłapała, mógłby zapomnieć o miłym wieczorze, a miał zbyt dobry humor, by go sobie psuć. Zresztą zawsze może zapytać Elenę, gdy wróci. Chyba nie ma powodu, by o tym nie wspominać.

Wrócił na salę akurat w momencie, gdy zaczęła się bójka. Przeciwnicy musieli wypić nieco za dużo, bo nie do końca kontrolowali swoje ruchy. Do tego obrzucali się obelgami jak jakieś przedszkolaki, co tak rozbawiło Fabia, że oparł się o futrynę i obserwował, zamiast pomóc ochronie rozdzielić walczących. Mimo swego stanu dość sprawnie stawiali opór.

– Panowie, czy naprawdę potrzeba rozwiązań siłowych?

Do walczących podszedł Falco. Mimo spokoju w głosie było w nim coś takiego, co sprawiło, że mężczyźni uspokoili się w ciągu chwili. Cóż, nikt nie chciał podpaść Prawej Ręce Tovarro. Byłoby to wielce niebezpieczne.

Walczący wymamrotali jakieś przeprosiny i rozeszli się w spokoju. Zabawa mogła trwać dalej, tylko obsługa wesela miała dodatkowy obowiązek, by nikt nie zranił się na rozbitym szkle. Z pewnością byli na to przygotowani.

Fabio prychnął pod nosem i wrócił na swoje miejsce. Nieszczególnie chciało mu się dołączać do zabawy. Zresztą Michelle i Elizabeth zwykle skorzy do tańców i wariactw dzisiaj więcej czasu siedzieli przy stole. Trudno im się dziwić po tym, co się stało. Liz dopiero wracała do formy. Fabio był zdziwiony, że w ogóle postanowili pojawić się na weselu, w tej sytuacji nikt nie winiłby Michelle'a, gdyby poprosił o urlop. To jednak dziewczyna powiedziała, że powinni żyć normalnie. Nadal była w żałobie, ale dzielnie stawiała opór codzienności. Była silna.

– O co poszło? – zapytał Furpia, wskazują stronę, gdzie jeszcze chwilę temu trwała bójka.

– O cnotę kelnerki. Chyba obaj mieli na nią ochotę – odparł Michelle.

– Głupki.

– Nie potrafią pić, to tak jest.

Chwilę później wróciła Elena. Powiedziała coś do Vincenta, ale zbyt cicho, by Fabio mógł usłyszeć. Zobaczył tylko skrzywienie na twarzy Razanno i rozbawienie własnej partnerki. Najwyraźniej kpiła sobie z niego.

Podeszła do Fabia kocim, zmysłowym krokiem, który przyciągnął wiele spojrzeń. Zdawała sobie z tego sprawę. W innych okolicznościach zabawnie byłoby obserwować te wszystkie cielęce spojrzenia i wyrzuty partnerek, ale w tym wypadku tylko go to rozdrażniło. Poczuł potrzebę pokazania wszystkim, że Elena należy tylko do niego.

Przyciągnął ją do siebie, nim usiadła obok. Posadził na swoich kolanach i pocałował z pasją. Nie broniła się, wręcz nakłoniła go do przedłużenia pieszczoty. Dłonią bezwiednie pogłaskał jej biodro, na co zamruczała z zadowoleniem.

– Jedźcie może do hotelu, co? – mruknął Michelle. – Nikt tu nie potrzebuje darmowego pornola.

Elena zaśmiała się i wróciła na swoje miejsce ku niezadowoleniu Fabia.

– Też byś próbował wszystkim udowodnić swoją męskość, gdyby Lizzy tak przyciągała spojrzenia – zakpiła z Francuza.

– Na szczęście Liz nie robi z siebie pieprzonej femme fatale – prychnął.

Elena zaśmiała się rozbawiona. Lubiła się czasami podrażnić z innymi, a najwyraźniej wracała do formy. Choć pewnie dla wielu nie miało znaczenia, że delikatnie jeszcze kuleje.

– Jak tam Różana? – zapytał Fabio. – Nie wystraszyłaś jej za mocno?

– Takie tam babskie gadanie – wzruszyła ramionami i upiła łyk wina. – Nic szczególnego.

Nie uwierzył jej, ale nie zamierzał się kłócić. To by do niczego nie doprowadziło, a po co psuć atmosferę?

Usłyszeli jakieś poruszenie. W pierwszej chwili uznali to za kolejną bójkę, ale gdy drzwi restauracji otworzyły się z trzaskiem, szybko zrewidowali poglądy. Bez problemu rozpoznali, kim są ci ludzie i kto nimi dowodzi.

– Ten to ma tupet – warknął Cesare.


Rozdział 22. Zawsze taki sam - 29.1.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top