Rozdział 18. Gdy jesteśmy sami

Buon Compleanno, Fabio!


Niektóre noce są ciężkie. Bezsenne i pełne wspomnień, których nie chce się pamiętać. Wierzymy, że sobie z nimi poradziliśmy, że to już za nami. Jesteśmy silniejsi o te doświadczenia, mądrzejsi. Teraz będzie łatwiej. Nie popełnimy więcej tych samych błędów, nie pozwolimy na powtórkę tych wydarzeń.

Jakże się mylimy. Wspomnienia wracają w najmniej oczekiwanym momencie, gdy jesteśmy najmniej osłonięci i łatwiej nas zranić. W nocy, gdy chroni nas jedynie nagrzana pościel i pojedyncza lampka. Wtedy najtrudniej je odegnać, smutek, rozpacz, łzy są niemal nie do powstrzymania. Uderzają tak nieoczekiwanie, że nie ma się wyjścia, drogi ucieczki. Stają się silniejsze niż my i często to my polegamy w tej walce, bo sen nie nadchodzi, a myśli nie odchodzą. Można tylko czekać.

Elena nie mogła ponownie zasnąć, gdy obudziła się ze snu. Był jeszcze środek nocy, Fabio obok spokojnie spał zupełnie nieświadomy burzy, która utrudnia noc jego partnerce. Odwrócony do niej plecami, z twarzą ukrytą pod włosami, z odkrytym torsem i kołdrą naciągniętą tylko do pasa. Spał tak spokojnie, że aż mu zazdrościła. Gdyby też mogła do niego dołączyć...

Myślała o tym, co wydarzyło się w rezydencji Civello. Mogło się wydawać, że jej to w ogóle nie obeszło. Że przeszła nad tym do porządku dziennego. Była zabójczynią, na co dzień miała do czynienia ze zbrodnią i śmiercią, jej ręce czerwieniły się od krwi, więc nie powinna aż tak tego przeżywać. Znała ryzyko swego fachu. Każdego dnia mogła zginąć, trafić w ręce wroga. Trudno, żeby nie była na to przygotowana. A jednak nadal była tylko człowiekiem, kobietą. Miała uczucia, które można było zranić.

Civello zgotowali jej piekło. Doprowadzili ją do skraju wytrzymałości, miała dość i niemal ją złamali. Tylko duma sprawiała, że nie pozwoliła się całkiem upokorzyć. Nie mogła ochronić własnego ciała, myśli, uczuć, ale dumy nie pozwalała sobie odebrać. To było ostatnie, co mogła stracić przed śmiercią, więc w tamtej chwili była jedyną wartością, którą postanowiła chronić. Bez dumy byłaby nikim. To jedyne, co mogło ją ochronić przed całkowitym zniszczeniem, przed upodleniem i uprzedmiotowieniem. Nie chciała stać się jak te kobiety, które u Civello robiły wszystko, aby przeżyć. To ją przerażało i obrzydzało. Co to za życie? Jak przedmiot, zabawka w czyimś ręku. Nie chciała tego dla siebie.

Psychicznie była bardziej zraniona niż fizycznie. Teraz, w nocy wracały do niej słowa Civella, dotyk, spojrzenia tych mężczyzn. Żołądek ściskał się boleśnie, podchodząc do gardła, skóra paliła, oczy zachodziły łzami. Przygryzała wargę, by tylko zapanować nad szlochem. Maska bezwzględnej zabójczyni Rabbii opadła z hukiem, pozostawiając przerażoną, małą dziewczynkę kręcącą się po łóżku. Całkiem samą wobec wspomnień z tych kilku dni wyciągniętych jak z koszmaru.

– Owsiki masz? – usłyszała tuż przy uchu.

Odwróciła się do Fabia, który przecierał sennie oczy. Najwyraźniej jej nieudane próby zaśnięcia w końcu go obudziły.

– Nie – odparła cicho.

– Myślisz o tym? – zapytał. – Czemu mnie nie obudziłaś?

Nie musiał zadawać tego pytania, bo oboje znali przyczynę. To było proste. Przeklinał ją za to, bo robiła to po raz kolejny. Odkąd wróciła do Włoch, była właśnie taka i to go najbardziej w niej denerwowało.

Już miał coś powiedzieć, gdy wyślizgnęła się spod kołdry.

– Dokąd idziesz?

– Zaraz wrócę.

– Miałaś nie nadwyrężać nogi.

Westchnął ciężko, gdy go zignorowała i wyszła z sypialni. Nie mógł powiedzieć, że nie rozumie jej zachowania. Przeżyła prawdziwy koszmar. To, co zrobili jej Civello, już kwalifikowało się do gwałtu i nie miał pojęcia, dlaczego Rabbia tak delikatnie obeszła się z braćmi. Zwłaszcza starszy powinien porządnie oberwać, aż błagałby o litość i śmierć. Dlaczego Cesare kazał mu jedynie skręcić kark? Ze względu na Don Lorenza? Fabio był pewny, że szef Tovarro nie miałby nic przeciwko zemście za Elenę. Przecież ten skurwiel zasługiwał na porządne obicie mordy. Na myśl o tym Fabio cały się trząsł. Gdyby tylko tam był...

Elena wróciła z dwoma kubkami parującej, gorącej czekolady, sądząc po zapachu. Nie mógł nie dostrzec, że nadal kuleje. Złamanie nie było poważne, kości się nie przemieściły, więc kontuzja miała szybko się zagoić. Co prawda jeszcze przez jakiś czas nie będzie mogła wrócić do pracy, ale nie oznaczało to, że w ogóle. Obyło się bez poważniejszych konsekwencji.

Podała mu kubek, z drugim wsunęła się do łóżka. Pili w milczeniu, małymi łyczkami, chcąc przedłużyć tę chwilę spokoju.

– Ciocia zawsze robiła nam czekoladę, gdy byliśmy przygnębieni – odezwała się Elena.

Fabio uśmiechnął się pod nosem. Przez pierwszy rok, odkąd Elena z nimi zamieszkała, gorąca czekolada była stałym elementem ich diety. Pomimo, że to dziewczynka potrzebowała pocieszenia, oboje ją pili. To się stało ich małą tradycją, z którą nie mogli się rozstać, mimo że byli już dorośli.

– Matki zawsze wiedzą, czego potrzeba ich dzieciom – przyznał Fabio. – A my mamy najlepszą mamę na świecie.

– To twoja mama.

– Twoja też. Zawsze nią była i nigdy w to nie wątp.

Elena uśmiechnęła się kątem ust. Nigdy nie uważała Caroliny Furpii za swoją matkę, wciąż pamiętała, że ta kobieta pomimo całej miłości i życzliwości nie dała jej życia. Własnej mamy nie pamiętała, nie wiedziała, jak to jest ją posiadać, ale to właśnie Carolina była najbliższym wyobrażeniem postaci matki. Elena ją kochała i była wdzięczna za każdą chwilę, którą jej poświęciła.

Oparła głowę o ramię Fabia. Niepokój, który jeszcze kilkanaście minut temu nie dawał jej spać, teraz zupełnie zniknął. Wystarczyło jedno głupie pytanie, gorąca czekolada i obecność kochanej osoby.

– Seks? – zapytał Furpia.

– Nie mam ochoty, ale możemy tak jeszcze posiedzieć – odparła leniwie.

– Jak chcesz.

Niedługo później Elena zasnęła. Fabio ostrożnie wyciągnął z jej dłoni pusty kubek i odłożył go wraz ze swoim na stoliku nocnym, po czym ułożył partnerkę do snu. W tej chwili wyglądała rozkosznie. Nie jak bezwzględna zabójczyni Rabbii i femme fatale, ale jak małolata, którą lata temu musiał się opiekować. Wtedy też tak zasypiała w jego łóżku. Najpierw nie mogła spać, przychodziła go budzić, a potem niespodziewanie zasypiała, nim zdążył wygonić ją do własnego łóżka. Choć tak naprawdę nie potrafiłby tego zrobić, przez co pozwalał jej zostać za każdym razem. Sam się sobie dziwił, ale Elena od zawsze robiła z nim, co chciała. Nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć czy przeklinać kobietę.

– Ty to się nigdy nie zmienisz, małolato – mruknął pod nosem.

Gdy się obudził, było blisko południa. Połowa łóżka Eleny była pusta i zimna. Musiała wstać już jakiś czas temu, co nie było takie dziwne. Nawet jeżeli była zmęczona, ranna albo po prostu miała wolny dzień, nie spędzała go zwykle w łóżku. On przeciwnie, mógłby leżeć całymi dniami, a w jej towarzystwie nawet nie pomyślałby o jakiejkolwiek aktywności, która zmusiłaby go do opuszczenia pościeli.

Przeciągnął się i skrzywił. Nie tak wyobrażał sobie poranek tego dnia. Liczył na trochę zainteresowania, a Elena zostawiła go samego w łóżku. Cóż za niewdzięczna kobieta.

Nie podnosił się jeszcze przez kilkanaście minut, ale nie wyglądało, żeby Elena zamierzała sobie o nim przypomnieć. Niezadowolony zwlekł się w końcu z łóżka i poszedł pod prysznic. Brakowało mu towarzystwa, ale przecież nie będzie wydzwaniać po tę niewdzięcznicę. Jej strata. A mogli tak miło spędzić poranek...

Nie kłopotał się ubieraniem, przewiązał ręcznik w biodrach i zszedł na dół. Dom był cichy i pusty, choć poczuł zapach świeżo parzonej kawy, który powiódł go do kuchni.

– Tak myślałam, że się w końcu ruszysz – stwierdziła Elena, przekładając jedzenie na talerze.

– Liczyłem na śniadanie do łóżka – odparł.

Przytulił się do jej pleców, brodę opierając na ramieniu kobiety. Zupełnie nie zwracał uwagi na fakt, że przeszkadza. Elena westchnęła.

– Skoro już wstałeś, to trochę za późno na to – stwierdziła.

– Bo mogłaś się trochę zainteresować, a nie, że to ja mam do ciebie złazić – mruknął.

– W takim razie brak ci cierpliwości – zaśmiała się. – A teraz puść i siadaj. Chcę podać śniadanie.

– To powinnaś się rozebrać.

– Ty tylko o jednym.

– Mogłabyś chociaż dzisiaj udawać miłą.

Elena zaśmiała się w odpowiedzi i łagodnie wyswobodziła się z jego ramion. Zamiast jednak przenieść jedzenie na stół, odwróciła się do niego i pocałowała go namiętnie. Fabio nie dał się długo prosić. Objął kobietę zaborczo, przejmując kontrolę nad dalszymi wydarzeniami. Po chwili Elena siedziała na kuchennym blacie i odchylała głowę, gdy ustami pieścił jej szyję, a jego niespokojne ręce sunęły po kobiecych udach w dół i górę. Czuł, jak pod nogawkami dżinsów nieco spina mięśnie. Ten odruch przypominał mu, że jeszcze nie wydobrzała. Gdzieś w środku wciąż dotyk kojarzył jej się z grozą niewoli u Civello.

– Rozluźnij się – wymruczał w jej szyję. – Rodzicami się nie przejmuj.

– Nie ma ich.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – oderwał się od niej na chwilę.

Uśmiechnęła się przepraszająco. Pomimo swoich dwudziestu ośmiu lat Fabio nadal czasami zachowywał się jak nastolatek, który tylko czeka, aż będzie miał dom tylko dla siebie. To było w nim jednocześnie urocze i irytujące.

– Mamy się z nimi spotkać dopiero na kolacji, jak się umawialiśmy – powiedziała. – A teraz już bierzmy się za śniadanie, bo całkiem wystygnie.

– No dobra. Ale następnym razem pamiętaj o fartuszku. I żadnych więcej dodatków.

Elena nie odpowiedziała. Zbyt dobrze znała te jego fantazje, żeby na nie reagować. To było zupełnie niepotrzebne, a dziś zamierzała potraktować go pobłażliwie. W końcu to był jego dzień.

W spokoju zjedli śniadanie. Rodzinny dom Furpiów pogrążony był w ciszy, która działała na nich odprężająco. To tutaj przyjechali po tym, jak wyszli ze szpitala. Mniej ich kusiło, żeby wracać do obowiązków, nim ich rany całkiem się wyleczą, do tego mogli odpocząć od zgiełku mafii. Życie Tovarro toczyło się bez ich udziału, a im to nie przeszkadzało. Spędzali czas w domu, miejscu, gdzie wszystko się dla nich zaczęło.

– Powinieneś się ubrać.

– Nie, to ty powinnaś się rozebrać – odparł.

– Ale wychodzimy.

– Teraz? Dokąd?

– Zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo.

– Rządzisz się dzisiaj – stwierdził z niezadowoleniem. – Chyba powinienem przywołać cię do porządku, małolato.

Zaśmiała się i zerwała z miejsca, by umknąć przed jego wyciągniętą ręką. Chwilę później gonili się wokół stołu niczym dwójka dzieciaków. Elena nie mogła przestać się śmiać, choć nie do końca zdawała sobie sprawę z powodu tej wesołości. Umykała mu za każdym razem, gdy myślał, że ją dosięgnie, co doprowadzało go do szału. W końcu przeskoczył przez stół, gdy się tego kompletnie nie spodziewała i przyszpilił do blatu. Przy okazji ręcznik zsunął się z jego bioder, więc Elena mogła go zobaczyć w całej okazałości.

– Coś ci upadło – zaśmiała się.

– I myślisz, że mnie to zawstydzi?

– Nie, bo jesteś bezwstydny. Gdyby ci pozwolić, pokazałbyś całemu światu swoje wdzięki.

– A ty sobie tego nie życzysz? – uśmiechnął się kpiąco.

– Straszna ze mnie egoistka.

– Co racja, to racja – przyznał. – Ale teraz jesteś w mojej mocy. Co zamierzasz z tym zrobić?

– Powtórzyć, że powinieneś się ubrać, bo chcę ci coś pokazać. Nie daj się sto razy prosić.

Wesołe iskierki w jej oczach jasno mówiły, że kobieta coś planuje. Tylko raczej z niej tego nie wyciągnie na innych warunkach niż te, które podyktowała. Za dobrze ją znał.

– Potem, gdy mi to już pokażesz, chcę cię w łóżku. Nagą i chętną – wyszeptał jej zmysłowo do ucha. – Rozumiemy się, małolato?

– Oczywiście, staruszku.

– Nie jestem stary, małolato.

Ugryzł ją w dolną wargę, ale nie pociągnął pieszczoty dalej. Podniósł się i poszedł do siebie, żeby się ubrać. Pozostał po nim tylko ręcznik na podłodze.

Elena jeszcze przez chwilę leżała na blacie pośród pustych naczyń. Dawno już nie czuła takiego pożądania i teraz ukłuło ją rozczarowanie. Fabio doskonale wiedział, co robi. Najpierw ją rozpalił, a potem zostawił, by złamać jej upór i zmusić do proszenia o jeszcze. Aż miała ochotę utrzeć mu nosa.

Gdy Fabio wrócił, naczynia były już w zmywarce, a Elena poprawiała fryzurę rozburzoną w czasie zaczepek. Spojrzała na niego w lustrze i uśmiechnęła się. Wyglądał świetnie, z roku na rok wydawał jej się jeszcze bardziej przystojny. To było dość przerażające. Jeszcze kilka lat i zupełnie straci dla niego głowę.

– Więc? Dokąd idziemy? – zapytał.

Zarzuciła na ramiona kurtkę. Była druga połowa listopada, dokładnie jego dwudziesty drugi dzień i w powietrzu czuć było już pierwszy powiew zimy. Co prawda jeszcze nie spadł pierwszy śnieg, ale lada moment mogło się to zmienić. Elena nie zamierzała ryzykować zdrowia przez drobną niefrasobliwość.

Gestem nakazała mu iść za sobą i wyszła przed dom. Fabio miał coś powiedzieć, gdy zobaczył czarny motocykl stojący tuż przed wejściem. Zatkało go.

– Wszystkiego najlepszego, Fabio – powiedziała Elena.

– Ty go kupiłaś?

– Złożyliśmy się z ciocią i wujkiem – uśmiechnęła się. – Tylko nie zanudzaj mnie danymi technicznymi.

Fabio nie zareagował na przytyk. Był zbyt pochłonięty oglądaniem prezentu, by złościć się na złośliwości Eleny. Od dawna miał ten model na oku, ale jakoś nie zdecydował się na kupno. A teraz ta czarna bestia stoi tuż przed nim.

Elena pokręciła tylko głową. Wiedziała, że jak tylko mężczyzna zobaczy motocykl, zapomni o całym świecie. Miał na tym punkcie prawdziwego hopla. Swoje motory i samochody traktował bardzo poważnie, a sama myśl o lekkim zadraśnięciu sprawiała, że sięgał po broń, by ukarać sprawcę. Czasami potrafił spędzać na ich pielęgnacji tyle samo czasu co w przypadku broni. Nikogo to już nie dziwiło.

– Chcesz się przejechać? – zapytał.

– Chcesz jechać ze mną? – zdziwiła się lekko.

– Czemu nie? Będzie fajnie.

Nim zdążyła odpowiedzieć, pobiegł po kaski. Nigdy nie zapominał o środkach ostrożności. Taka śmierć – przez zaniedbanie – byłaby głupia. Zresztą gdy zaczynał przygodę z motocyklami, widział zbyt wielu głupców, którzy przez własne fantazje kończyli na wózku bądź w trumnie. Fabio cenił własne życie, a gdy już kogoś wiózł, szaleństwa nie były mu w głowie. Zwłaszcza gdy pasażerką była Elena. Nigdy jej tego nie powiedział, ale uwielbiał z nią jeździć. Czuł się wtedy panem drogi, który może pojechać wszędzie. Mając ją u boku, nie troszczył się o nic.

Teraz też tak było. Czuł jej dłonie obejmujące go w pasie, drugie ciało za plecami. Oprócz niej była tylko mrucząca maszyna i prosta droga przed nimi. Upajał się tym uczuciem. Gniew na Civello całkiem wyparował, zmartwienia przestały mieć aż takie znaczenie, powrót do obowiązków był odległym dniem. Poczuł się wolny, nieskrępowany żadnymi zasadami. Trochę tak jakby wrócił do czasów dzieciństwa, nim kazano mu zwracać uwagę na różne rzeczy. Tęsknił za tym stanem i tylko jazda potrafiła mu o tym przypomnieć.

Zatrzymał się niedaleko piekarni znajdującej się przy szkole, do której uczęszczali. O tej porze była pusta, trwały lekcje, więc jedynie wagarowicze mogli kręcić się w pobliżu. Zostawił Elenę przy motocyklu i sam poszedł po bułeczki, z których słynęła piekarnia.

– Tęsknisz za starymi czasami? – zapytała Salevannov, gdy wrócił i poczęstował ją pieczywem.

– To takie dziwne, że mam ochotę na coś dobrego? – odparł.

– Zachcianki to raczej domena kobiet w ciąży – wytknęła. – A ty na taką nie wyglądałeś po śniadaniu.

– Zamknij się, małolato, bo będziesz wracać piechotą.

Uśmiechnęła się kpiąco i wgryzła w bułeczkę. Dobrze pamiętała ten smak towarzyszący im w szkolnych latach. To Fabio po raz pierwszy ją tu zabrał, marudząc przy tym na własną głupotę, że dał się wkręcić w „niańczenie" jej. Mieli tyle wspólnych wspomnień związanych z miejscami, do których wracali. Mogli przecież zamieszkać wszędzie, nic ich nie ograniczało. Świat stał przed nimi otworem, a jednak wciąż uparcie trzymali się ścieżek wydeptanych jeszcze w czasach dzieciństwa.

– Nie myślałeś kiedyś, żeby zamieszkać gdzieś indziej? – zapytała.

– Czemu? – spojrzał na nią kątem oka. – Szukanie dla siebie nowego miejsca, gdy mamy dom, to głupota i strata czasu.

– Nigdy nie próbowałeś innego życia – wytknęła mu.

– Czemu wróciłaś? – zapytał. – Skoro gdzieś indziej było lepiej, czemu znów tu jesteś?

Nie odpowiedziała od razu. Gdy w wieku piętnastu lat opuściła dom Furpiów, wyjechała również z Włoch i przez te parę lat mieszkała w różnych miejscach. Polubiła Barcelonę, w Paryżu też miała kilka swoich miejsc, ale zawsze tęskniła do Włoch. Do domu, w którym zostawiła wkurzającego Fabia, wujostwo i rodzinę Tovarro.

– Tu jest mój dom – stwierdziła cicho.

– To nie zadawaj głupich pytań, małolato. Jak zjadłaś, jedziemy dalej. Mam ochotę jeszcze się przejechać – odparł szorstko.

Uśmiechnęła się. Oboje czuli to samo wobec domu. Nie chcieli być nigdzie indziej, skoro to tutaj należeli. Byli kochani, potrzebni, dumni z tego, kim byli. Nie mieli potrzeby stąd odchodzić.

Jeździli jeszcze jakiś czas po okolicy. Fabio musiał się nacieszyć nową zabawką, choć Elena wiedziała, że to dopiero początek. Skoro pierwsza jazda była za nim, to teraz zacznie się dłubanie w mechanizmie. Nie żeby się na tym aż tak dobrze znał, ale wystarczająco, by móc rozebrać nawet nowy motocykl i złożyć go bez szkody.

W końcu wrócili do domu. Fabio uśmiechnął się drapieżnie. Dawno nie był tak zadowolony i zrelaksowany, a to tylko dzięki prezentowi urodzinowemu.

Złapał Elenę za rękę, gdy chciała wejść do domu. Przyciągnął ją do siebie.

– Chcę cię na tym motorze – zamruczał jej do ucha.

– Zapomnij. Jest na to za zimno.

– Zaraz cię rozgrzeję – uśmiechnął się wrednie.

– Nie będę świecić cyckami przed obcymi – mruknęła.

– Nikogo w pobliżu nie ma – oznajmił. – Nie daj się prosić w moje urodziny.

– Jest za zimno, listopadowy chłopcze – zaśmiała się.

Z łatwością wyślizgnęła się z jego rąk i ze śmiechem ruszyła ku drzwiom wejściowym.

– Wprowadzę motor do garażu.

Pomachała mu tylko i weszła do środka. Usłyszała jeszcze, jak niezadowolony prycha. Oparła się plecami o drzwi i odetchnęła, uspokajając rozedrgane emocje. Sama nie wiedziała, skąd ten niepokój, ale dzisiaj Fabio działał na nią zbyt mocno.

– Zwariuję przez niego – mruknęła sama do siebie i weszła głębiej do domu.

Była dobra pora na obiad. Na szczęście nie musiała gotować, Carolina zostawiła im przygotowany poprzedniego dnia posiłek, który wymagał jedynie podgrzania. Kobieta przewidziała, że nie będą mieć czasu na takie rzeczy. Za dobrze ich znała.

Gdy wszystko było gotowe, zauważyła, że Fabio nadal nie wrócił. Nie słyszała silnika, więc nie odjechał bez słowa. Zapewne siedział w garażu i zapomniał o bożym świecie przy swojej nowej zabawce. Naprawdę czasami był jak dziecko. Elena westchnęła ciężko i poszła go zawołać.

Tak jak myślała, był w garażu. Siedział na motorze zwrócony twarzą do drzwi i spokojnie palił papierosa.

– Tak myślałem, że w końcu do mnie zejdziesz – stwierdził.

– Wujek nie będzie zadowolony, że tutaj palisz – odparła. – Zresztą to niebezpieczne.

– Marudzisz.

– Obiad gotowy.

– Poczeka – uśmiechnął się znacząco. – Chodź do mnie.

– Nie zamierzasz odpuścić?

– Nie. Chcę cię nagą na tym motocyklu. Teraz.

Podeszła do niego, kołysząc biodrami. Zmysłowym ruchem sięgnęła po spinkę, która przytrzymywała włosy, gdy była w kuchni. Fabio nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Wiedział, że ona również tylko na to czeka. W jej oczach zobaczył obietnicę spełnienia i pożądanie. Tak wiele pożądania. Wyciągnął dłoń, objął ją w talii i przyciągnął do tęsknego pocałunku. Nie usłyszał skargi, że dopiero palił. Niecierpliwe, kobiece dłonie ściągnęły z niego kurtkę, odrzucając gdzieś na bok, i podciągnęły koszulę, nie kłopocząc się guzikami. Przez chwilę nie mogła sobie z nią poradzić.

– Spokojnie – usłyszała w uchu zmysłowy szept.

Rozpiął kilka guzików u góry, dzięki czemu Elenie udało się pozbyć koszuli. Fabio złapał ją za dłonie i odwrócił ich tak, by teraz ona opierała się o motocykl. Szybko poradził sobie z jej ubraniami, ustami błądził po dekolcie partnerki, słuchając jej rozkosznych pomruków.

– Nie przewróci się? – zapytała pomiędzy jednym a drugim jękiem.

– O to się nie martw.

Zsunął z niej dżinsy razem z bielizną i ułożył ją na motorze. Uśmiechnął się.

– Wiedziałem, że to widok godny moich urodzin – stwierdził. – Bardzo mnie chcesz? – zamruczał jej do ucha.

– Doprowadzasz mnie do szału.

Zaśmiał się, drażniąc jej sutki. Elena odwróciła głowę, chcąc ukryć rumieniec. Teraz już była jego. Żadna samokontrola jej nie pomoże. Przesunął dłonie po talii do pełnych bioder, które uniosły się do niego niecierpliwie. Już nie była spięta. Rozsunął mocniej uda, spoglądając na nią bezwstydnie.

– Powinienem nakręcić z tobą porno – zaśmiał się.

Nie spodziewał się, że go kopnie. Aż musiał się odsunąć, żeby złapać równowagę. Elena za to podniosła się do siadu z roziskrzonym podnieceniem i gniewem spojrzeniem.

– Tylko spróbuj, a będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu – warknęła.

– Nie złość się. I tak nikomu bym tego nie pokazał. Jesteś moja i nie będę się dzielić – zaśmiał się.

– Spróbowałbyś tylko – mruknęła.

Wrócił do niej i pocałował namiętnie.

– Nie ufasz mi? – zamruczał.

– Jesteś zdolny do wszystkiego – burknęła.

– O tak – potwierdził zadowolony. – A teraz bądź grzeczna.

Pchnął ją delikatnie z powrotem do pozycji leżącej, wsuwając palce pomiędzy jej uda. Jęknęła cicho, czując, jak ciepło rozlewa się po jej ciele. Fabio uśmiechnął się, obserwując grę emocji na jej twarzy. Zaśmiał się cicho, gdy Eleną wstrząsnął dreszcz orgazmu, potem następny. Przedłużył tę chwilę, ile tylko mógł.

– Rozkoszna... Moja mała małolata...

Nie zdążyła nawet złapać głębszego oddechu, gdy połączył ich ciała. Objęła go nogami i przyciągnęła do pocałunku. Ugryzł ją do krwi, zlizał strużkę, która uciekła po brodzie. Narzucił też tempo, którego się nie spodziewała. Ostre, niemal bolesne. Miała się sprzeciwić, gdy słowa ugrzęzły w gardle, z którego wydobył się tylko kolejny jęk, a ciało wygięło się w łuk. Fabio na tym nie poprzestał, dopóki sam nie poczuł się usatysfakcjonowany.

Oparła głowę na jego ramieniu, gdy usiadł na podłodze, układając ją sobie na kolanach. Przymknęła oczy, szukając odpoczynku, ale i ciepła. W garażu temperatura była niższa niż w domu i teraz, gdy podniecenie opadło, zaczęła to odczuwać.

– Zmęczona? – zapytał.

– Głupi jesteś? – odparła ochryple. – Wszystko mnie boli.

– Po obiedzie zrobię ci masaż – obiecał.

– Pewnie jest już zimny.

– Podgrzejemy.

Mruknęła jedynie nieco senna. Fabio uśmiechnął się pobłażliwie. Dłonią przejechał po jej biodrze.

– Nie czas spać – zaśmiał się.

– Cicho.

– Zaraz cię rozbudzę.

Poczuła znów jego palce, ale chwyciła go za nadgarstek i odciągnęła, po czym wstała.

– Obejdzie się – warknęła.

– Coś taka drażliwa? Jakby ci się nie podobało, a twoja mina w „tym" momencie mówiła sama przez się.

W odpowiedzi dostał stanikiem, a Elena nago weszła do domu. W tej chwili nie miał pojęcia, o co może jej chodzić, a przecież znał jej nastroje po seksie. Czyżby zrobił coś nie tak?

Ubrał się do połowy i ruszył za Eleną. Nie znalazł jej w kuchni, jak się spodziewał. Naczynia pozostały nietknięte, więc chyba nawet tu nie zajrzała. Wspiął się po schodach, nasłuchując. Gdy usłyszał szum wody, zrozumiał, że poszła pod prysznic. W innych warunkach dołączyłby do niej, ale dziś postanowił ją zostawić, żeby mogła się uspokoić. Może wtedy mu wyjaśni.

Elena poczuła apetyczny zapach już na schodach. Nie sądziła, że Fabio zajmie się obiadem. W końcu były jego urodziny i mógł oczekiwać, że to ona o to zadba, gdy wróci spod prysznica. A jednak stał półnagi przy kuchni i pilnował, aby nic się nie przypaliło. Gdy ją usłyszał, przełożył posiłek na talerze.

– Masz ochotę na wino? – zapytał.

Mało nie puścił talerzy, gdy ją zobaczył. Miała na sobie jedynie jego podkoszulek, który ledwo zakrywał pośladki, mokre pasma przemoczyły już jasny materiał, więc wszystko widział. Ciężko było mu się przywołać do porządku, bo przecież nie chciał jej znowu zdenerwować.

– Chętnie – uśmiechnęła się lekko.

Postawił talerze na stole i odsunął jej krzesło, by mogła usiąść. Nie odsunął się jednak od razu, ale pochylił nad nią i szepnął:

– Wybacz. Byłem za ostry.

– W porządku.

– Masaż nadal aktualny, gdy tylko zjemy.

– Brzmi nieźle.

I rzeczywiście wymasował ją porządnie i niezwykle skrupulatnie. Przez resztę dnia nie ruszali się z łóżka, odpoczywając i zaczynając zaczepki na nowo. Cień, który próbował zepsuć im ten dzień, już się nie pojawił. Przegonili go na dobre.

Wieczorem elegancko ubrani pojechali na spotkanie z rodzicami Fabia w restauracji. Furpiowie byli już na miejscu, przyjechali zaledwie pięć minut przed młodymi, więc jeszcze nie zamówili posiłku.

– Ciociu, wujku.

– Mamo, ojcze.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie – Carolina wyściskała syna.

Mimo wieku nadal była piękną kobietą o jasnobrązowych, kręconych włosach i szarych oczach, które Fabio odziedziczył po niej. Elegancka, czarna suknia tylko podkreślała jej urodę, co sprawiało, że wielu mężczyzn odwracało za nią spojrzenie. To powodzenie z pewnością przypominało Federickowi o tym, jaki skarb ma tuż przy boku. Zwłaszcza, że małżonka wybaczyła mu wszystkie zdrady, których się dopuścił przed laty. Zdawało się, że teraz są szczęśliwsi ze sobą niż w czasie, gdy Fabio był dzieckiem. Mimo to młodszy Furpia nie potrafił wybaczyć ojcu i od lat traktował go z dystansem.

– Dziękuję, mamo. Za motocykl również. Cudowna bestia.

Ojcu tylko skinął sztywno głową. Federick odwzajemnił gest i odsunął krzesło Elenie, którą w tej chwili miał najbliżej. Salevannov obdarzyła go szczerym uśmiechem. Chyba była bardziej wyrozumiała wobec niego. A może to kwestia wdzięczności i szacunku, którymi odwdzięczała się za opiekę po śmierci ojca. Z łatwością też dostrzegła kolejne siwe włosy wśród czarnych pasm, choć ciemnobrązowe oczy nadal były pełne życia. Cóż, czas nie dla wszystkich jest łaskawy, a niekiedy obchodzi się z ludźmi dużo gorzej.

– Jak noga, Eleno? – zapytał, gdy kelner odebrał ich zamówienia.

– W porządku. Niedługo powinnam być już w pełni mobilna. Choć nie wątpię, że do końca roku nie znajdzie się dla mnie zbyt wiele pracy – uśmiechnęła się lekko.

– Znasz Don Lorenza. Póki nie jest to konieczne, nie będzie narażał członków rodziny, gdy ci nie są do końca sprawni.

– Nawet nasz przełożony musi się z nim liczyć – przypomniała.

Chyba dla wszystkich w rodzinie brzmiało to nieco zabawnie. Ich świat obawiał się Cesare'a, mało kto chciałby stawać mu na drodze, a jednak stryj miał nad nim pełnię władzy. Młody Tovarro mógł się buntować, przeklinać, ale nigdy nie stanął przeciwko głowie rodziny.

– Dość o pracy – zarządziła Carolina. – Dziś już o tym zapomnijcie.

Federick uśmiechnął się. Może i on był głową tej rodziny, ale to jego żona miała kontrolę nad wszelkimi domowymi sprawami.

– Została już wyznaczona data ślubu następcy – oznajmił.

– Naprawdę? Gdy ostatnio pytałam o to Pabla, nie mogli z Aniką dojść do porozumienia – odparła Elena.

– Drugi dzień świąt. Rozesłali już zaproszenia – poinformowała ich Carolina.

– Nasze zapewne czeka w rezydencji Rabbii.

Elena uśmiechnęła się lekko. Zaledwie rok temu para się zaręczyła, a tu już ślub. Za chwilę pewnie pojawi się ich pierwsze dziecko i Pablo na nowo będzie mógł zacząć myśleć o przejęciu rodziny. Nie żeby Lorenzo szybko wybierał się na emeryturę, ale różne rzeczy się zmieniły, gdy inne pozostawały takie same.

– Najważniejsze, że się dogadują – stwierdziła Carolina. – Aranżowane małżeństwa są dość trudne.

– W ich przypadku nie jest takie aranżowane – przypomniała Elena. – Choć znając temperament Pabla wobec kobiet, na te zaręczyny czekalibyśmy jeszcze parę lat – zaśmiała się.

– Wielu młodym nie śpieszy się do małżeństwa – zauważył Federick, spoglądając na syna.

Ten tylko prychnął pogardliwie. Ojciec był ostatnią osobą, która powinna wypowiadać się na temat małżeństwa po tych wszystkich przykrościach, które sprawił żonie. Te aluzje doprowadzały go do szału. Jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Na każdego przyjdzie pora, wujku – odparła dyplomatycznie Elena. – Najważniejsze, by być pewnym tej decyzji, bo rzutuje na całe życie.

– Tylko czas idzie do przodu i nie daje drugich szans.

Carolina położyła dłoń na tej należącej do męża, by dać mu do zrozumienia, żeby skończył temat. Awantura dzisiaj była bardzo niewskazana. Co prawda sama martwiła się tą sprawą, ale to należało do młodych. Nie zamierzała ich przymuszać, skoro nie czują się gotowi.

Reszta wieczoru upłynęła im w dużo milszej atmosferze, a rozmowy stały się luźniejsze. Wspólnie wrócili do domu i przy kominku wypili po lampce wina.

– Pada śnieg – odezwała się Elena wpatrzona w okno.

Rzeczywiście za szybą drobne płatki w swym tańcu opadały na ziemię. Do tej pory przykryły białą warstwą podwórze, do rana zasłonią pewnie pozostałości po ostatniej w tym roku trawie.

– Zbliża się zima – stwierdził Federick. – Oby spokojna.


Rozdział 19. Koszty przyjaźni - 4.12.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top