Rozdział 15. Proces łamania
W Starożytnym Rzymie, by zachować pokój, należało dać ludowi dwie rzeczy: chleba, by nie głodował, i igrzysk, by w codzienność wprowadzić nieco odmienności. Dość okrutna rozrywka, choć zapewniała przychylność władcy i porządek. Dzięki temu lud miał dość krwi na jakiś czas. Tacy już są. Im brutalniejsza rozrywka, tym większą mają satysfakcję. Krew, śmierć, zagrożenie – o to czego pragną ich zdeprawowane serca.
Minęły wieki. Cywilizacja poszła do przodu, domy wznosiły się coraz wyżej, mniej miejsc pozostało nieodkrytych i nietkniętych, ludzie sięgali coraz dalej. Świat się zmieniał. Wiele rzeczy było łatwiej dostępnych, stały się codziennością. Jednak ludzie w głębi serca pozostali tacy sami – okrutni, bezwzględni i pełni pragnienia gnębienia innych.
Igrzyska przetrwały. Nie były już tak jawne, zwłaszcza teraz w XXI wieku. Stały się niehumanitarne i nielegalne. Nie można w taki sposób decydować o ludzkim życiu, zmuszać nieszczęśników do mordowania siebie wzajemnie ku uciesze gawiedzi. To bestialstwo. A jednak znudzeni normalnymi, łatwo dostępnymi rozrywkami ludzie płacą krocie, by tylko usiąść na trybunach areny, na której rozegra się bitwa o przetrwanie kolejnej nocy. Pragną krwi i zapachu śmierci unoszącego się w powietrzu. Możliwości decydowania o losie innych.
W wielu miejscach w organizowanych igrzyskach uczestniczyli ludzie z własnej woli. Gdy zwyciężali, często zarabiali krocie w ciągu jednej walki, stawiając na nią wszystko. Adrenalina temu towarzysząca uzależniała, więc przychodzili wciąż i wciąż, by stanąć na granicy życia.
Byli też ci, którzy nie mieli wyboru. Spłacanie w taki sposób długu miało ich ocalić przed jeszcze gorszym losem, dać nadzieję, że jakoś wymkną się kłopotom. Zwykle i tak uginali się w jednym z pojedynków, lecz czasami było to lepsze niż inne opcje.
Igrzyska organizowane przez braci Civello były nieco inne. Może nie bardzo oryginalne, lecz rzadko wyglądało to w ten sposób. Do walki stanąć miały porwane kobiety, które nie trafiły w inne ręce bądź do burdeli. Nadal był czas, aby ktoś je wykupił nawet z areny. Do tego żadna z nich nie potrafiła w rzeczywistości walczyć. Był to raczej pokaz rozpaczliwej próby przetrwania wywołujący w widowni drwiący śmiech. Zabij albo zostań zabitym – jedyna zasada, która obowiązywała na tych igrzyskach.
W ten sposób przez ręce Domenica Civello przechodziły duże kwoty pieniędzy, a część z nich już tu zostawała, dzięki czemu mógł finansować swój główny projekt. Udało mu się wypełnić pewną lukę, będąc niezauważonym przez tych, których chciał zniszczyć.
Tym razem było nieco inaczej. Z dumą ogłosił swym gościom, że dziś mieli jedną uczestniczkę, która umiała zabijać. Zamierzał stworzyć teatr jednego aktora, choć wiedział, że przekonanie jej do mordowania przerażonych kobiet nie będzie łatwe. To walka z jej dumą, którą odbierze brance kawałek po kawałku, aż nic nie zostanie. Będzie się buntować, odgrażać, ale nic nie będzie mogła zrobić. Los tych, które staną przeciwko niej, został już przesądzony. Pozwoli jej wybrać im rodzaj śmierci, a potem będzie delektować się jej cierpieniem po otruciu bezsilnością. W końcu upadnie złamana u jego stóp.
Elena miała złe przeczucia, gdy po nią przyszli. Zbyt kusa sukienka nie nastawiała dobrze, bose stopy nieco marzły na zimnych płytkach, choć to i tak lepsze niż pozostanie w samej bieliźnie. Odkąd się tu ocknęła i spotkała szefa tych ludzi, miała sporo czasu na myślenie. Początkowo czekała na ruch przeciwnika, ale najwyraźniej chcieli ją nieco przetrzymać w niepewności. To było bardziej męczące niż jakiekolwiek cielesne tortury. Musiał o tym wiedzieć, wiec pozwolił jej się zadręczać.
Z drugiej strony miała czas odpocząć i uspokoić się. Nie wiedziała, ile czasu minęło od akcji w restauracji. Zakładała, że co najmniej dwa dni. Gdzieś pod skórą czuła narastającą panikę, którą wzmacniała myśl, że jest zdana na łaskę przeciwnika. Wiedziała, co zamierza z nią zrobić. Widziała to w jego oczach, słyszała w jego głosie. Nie da się zniszczyć, prędzej umrze, choć może właśnie ta próba walki nakręcała go bardziej. Jednak nie potrafiła się poddać. Nie, dopóki miała choć niewielką szansę na ucieczkę.
Pierwszej okazji nie wykorzystała. Pomimo związanych z tyłu rąk mogła zaatakować tuż po wyjściu z pokoju, w którym ją zamknęli. Nie zrobiła tego. Cenniejsze było zebranie informacji o przeciwniku i tym miejscu. Ucieczka na oślep była dużo bardziej podatna na niepowodzenie. Potrzebowała planu, więc chwilowo grzecznie wykonywała polecenia.
Wyprowadzili ją do amfiteatru, który widziała ze swojego okna. Na trybunach oddzielonych od areny siatką siedzieli obcy jej ludzie. Rozpoznała jedynie Ricka i tego drugiego, który kazał nazywać się „panem". Teraz jeszcze bardziej było widać pomiędzy nimi podobieństwo. Różnica lat była dość niewielka, więc z niemal stuprocentową pewnością uznała ich za braci.
– Jest i nasza gwiazda – odezwał się ten drugi. – Dla tych, którzy nie mieli okazji spotkać naszej gwiazdy, przedstawiam członkinię Rabbii, elitarnego składu zabójców rodziny Tovarro, ostatnią ze swego rodu i ulubienicę obecnego szefa Tovarro, Elenę Salevannov.
Wśród obecnych pojawiły się rozgorączkowane dyskusje. Niektórzy wątpili, że jest na pewno członkinią Rabbii, inni wątpili w siłę jednostki, skoro dała się schwytać. Stała się obiektem drwin, które w ogóle jej nie poruszyły. Bardziej zastanawiało ją, dlaczego została tu przyprowadzona, choć miała już pewne podejrzenia co do tego.
Rozwiązano jej ręce i strażnicy wycofali się poza granicę areny. Chwilę później z drugiej strony wpuszczono młodą kobietę o ciemnorudych, nieco przetłuczonych włosach i szarych oczach. Ubranie na niej było brudne – najwyraźniej od czasu porwania nie miała dostępu do łazienki. Przy czystej Elenie wyglądała okropnie.
– Zasady są proste: zabij albo zostań zabitym. Tylko jedna z was wyjdzie z amfiteatru żywa.
Elena prychnęła. Nie zamierzała dać się wciągnąć w głupie gierki, które mają rozbawić tych krwiożerczych drani. Z góry było przesądzone, że wygra i nawet nie musiała wkładać w to zbyt wiele wysiłku. Naprawdę sobie z niej kpił. Założyła ręce na piersi, jednoznacznie dając do zrozumienia, że się tak nie bawi.
Ruda rzuciła się na nią po chwili wahania. Na jej twarzy pojawiła się desperacka nadzieja, że kiedy zabije Elenę, będzie mogła wrócić do domu i zapomnieć o tym koszmarze. Chciała wierzyć, że to tak działa.
Elena usunęła się z drogi, jakby nie robiło to na niej wrażenia. Sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie ku niezadowoleniu widowni i rudej przeciwniczki.
– Walcz, do cholery! – wrzasnęła na Salevannov.
– Sądzisz, że cię wypuści, jeśli mnie zabijesz? – odparła chłodno Elena. – Pojawi się następna kobieta i następna. Nigdy się od tego nie uwolnisz aż do śmierci.
– Takaś pewna siebie?!
Elena podstawiła rudej nogę, gdy zaatakowała ponownie. Gdzieś w głębi serca współczuła tej kobiecie, ale teraz bardziej czuła pogardę wobec organizatora tych śmiesznych igrzysk.
– Nie zamierzam cię zabijać – oznajmiła głośno. – To poniżej mojej godności.
Uchyliła się znowu nieco zniecierpliwiona zachowaniem przeciwniczki. Nie mogła powiedzieć, że nie rozumie tego pragnienia życia, ale też nie oszukiwała się, że jeden pojedynek wszystko zakończy. Może i stała się w tej chwili okrutna, lecz dla niej była to rozgrywka pomiędzy nią a braćmi.
Wykorzystała moment, gdy ruda wyprowadziła niewprawny cios. Chwyciła ją za nadgarstek, obróciła plecami do siebie i drugim ramieniem przydusiła.
– Koniec – oznajmiła. – Wynik zawsze będzie ten sam – zwróciła się do starszego z braci. – Chyba, że ściągniesz tu ten kościsty tyłek i sam spróbujesz ze mną walczyć, bezimienny dupku.
– Znasz zasady, Eleno. Zabij.
– Nie jestem twoim bezmózgim psem. Wygrałam. Koniec przedstawienia.
Domenico uśmiechnął się nieprzyjemnie. Spodziewał się oporu, co uczyniło igrzyska ciekawszą rozrywką niż do tej pory. Przynajmniej dla niego, bo jego goście nie okazywali entuzjazmu wobec tego pokazu buntu.
– Czy to twoja ostateczna decyzja? – zapytał.
Elena westchnęła ciężko, jakby miała do czynienia z idiotą, który nie rozumie słów w ojczystym języku. Podejrzewała, że chcą ją zmusić do uległości tą grą. Puściła zrezygnowaną rudą, ta opadła na kolana.
– Oczekujesz od zawodowego zabójcy, że będzie łamał karki tych słabeuszek? – prychnęła. – Nie obrażaj mnie.
– W porządku.
Gestem dał znak swoim ludziom, by wkroczyli na arenę. Elena sądziła, że mają zabrać stąd rudą i przyprowadzić następną, ale obie zostały pochwycone.
– Czy ktoś poruszony męstwem i desperacją chce złożyć ofertę?
Amfiteatr ucichł. Wszyscy oczekiwali kolejnych wydarzeń. Nikt też nie był zainteresowany życiem rudej kobiety, którą Elena oszczędziła.
– Jest wasza.
Na arenę wtargnęło jeszcze kilku podwładnych braci. Wszyscy ruszyli w stronę rudej, która zbyt późno zorientowała się, o co chodzi. Na nic błagania o litość, szarpanina i krzyki. Sprawa została przesądzona.
Eleny nie ruszyli. Trzymały ją dwie pary rąk w dość mocnym uścisku, by nie mogła nic zrobić, ale nic poza tym. Miała obserwować, jak jej przeciwniczka zostaje niemal rozerwana przez te psy. Nie było to przyjemne widowisko, a jednak słyszała okrzyki zachęty, gwizdy i wulgarne komentarze z trybun. Ci ludzie mieli poprzewracane w głowach. Nawet nie próbowała tego zrozumieć. Jedynie czekała, aż skończą to marne przedstawienie.
– Nie patrzysz? – usłyszała kolejną drwinę pod swoim adresem. – To ty okazałaś jej „miłosierdzie".
– Nie ja wypuściłam na nią psy, które co najmniej od pół roku nie umoczyły – odparła chłodno.
Nie pozwoliła sobie na przypływ współczucia dla rudej, która stała się tylko pionkiem w rozgrywce pomiędzy ich dwójką. Przez ten zbiorowy gwałt mówił jej, co się stanie z każdą, którą oszczędzi. Chciał ją zmusić do zagrania według jego zasad. Nie cofał się przed niczym, naciskał na nią ze wszystkich stron, byle tylko się złamała.
Nie miała pewności, ile to trwało. Krzyki i szarpanina ustały bardzo szybko, pozostał tylko dźwięk uderzających o siebie ciał i reakcje widowni. Gdy skończyli, trudno było powiedzieć, czy kobieta nadal żyje. W tym momencie lepsza byłaby dla niej śmierć. Jeden z mężczyzn chwycił ją za nogę i wywlekł z areny, nie bacząc na to, że jeszcze bardziej rani poharatane ciało. Nikt się tym nie przejmował. Przecież to tylko zepsuty towar, którego nikt nie chciał.
– Czas na kolejną rundę. Może tym razem zobaczymy prawdziwe zabójstwo.
Elena rozmasowała zdrętwiałe od trzymania ramiona. Ludzie Civella chyba naprawdę sądzili, że wyrwie się, by pomóc rudej ofierze, lecz Salevannov nawet nie drgnęła. Nie miała w sobie odruchu ratowania każdej osoby w opresji. Takie bohaterstwo to prosta droga do śmierci.
Na arenę weszła młoda dziewczyna. Mogła mieć co najwyżej osiemnaście lat. Jasne włosy opadały na ramiona w rozczochranych falach, niebieskie oczy miała przeszklone. Jedną ręką bezwiednie osłaniała brzuch, czym jednoznacznie dawała do zrozumienia, że jest w ciąży. Drobna i słaba pomimo strachu i stresu donosiła dziecko aż dotąd. Trzęsła się. Prawdopodobnie widziała, co stało się z jej poprzedniczką. Trudno było wymagać, by ktoś przejmował się uczuciami branek.
– Zabij albo zostań zabitym. Zaczynajcie.
Jasnowłosa nawet się nie poruszyła. Wiedziała, że nie ma z Eleną szans. W jej oczach był strach.
– Nie chcę umierać – szepnęła.
– To już nawet nie jest śmieszne – stwierdziła lodowato Elena. – Jagnię kontra lew. Za to ci dranie płacą kupę kasy? Co za głupota.
– Masz rację. Powinniśmy trochę wyrównać szanse. Przecież jest dwoje na jedną – zakpił. – Dajcie ciężarnej nóż. Będzie jej łatwiej, bo przecież Elena ma serce.
Salevannov miała ochotę rozszarpać go gołymi rękoma. Tak ją wkurzał. Musiała się mocno pilnować, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Poddanie się teraz gniewowi mogłoby się źle skończyć. Gdyby miała broń, rozwaliłaby tę imprezę w drobny mak. Pragnęła zrównać to miejsce z ziemią.
Jasnowłosa dostała do ręki nóż. Była jednak zbyt przerażona, by dźgnąć strażnika, który pośpiesznie opuścił arenę z głupim uśmiechem na twarzy.
– Chcę żyć – powtórzyła.
– Zabij Elenę. Ona tego nie zrobi, bo dla niej nie jesteś godnym przeciwnikiem.
Coraz więcej głosów powtarzało „zabij". Byli przekonani, że członkini Rabbii umrze w tak żałosny sposób, bo do końca chciała trzymać się swoich zasad i dumy. Jasnowłosa za to miała w sobie pragnienie życia. Chciała też chronić swoje nienarodzone dziecko. To sprawiło, że uzbrojona w nóż ruszyła na Elenę.
– Przepraszam – powiedziała, nim uderzyła.
Elena odruchowo chwyciła dziewczynę za nadgarstek i odebrała jej nóż. Przeciwniczka jęknęła, wiedząc, jak to się skończy. Salevannov nie chciała tego robić, ale miała świadomość, co się wydarzy. Jednak teraz pojawiła się przed nią szansa do zakończenia tego przedstawienia. Wprawnie wbiła nóż w ciało, zabijając od razu. Dziewczyna prawdopodobnie nawet nie była świadoma momentu własnej śmierci. Tyle mogła dla niej zrobić, choć okazywanie uczuć mogło mieć tragiczne skutki.
W amfiteatrze zapadła cisza. Nikt nie sądził, że Elena jednak dokona zabójstwa na przeciwniczce, której ciało właśnie delikatnie ułożyła na ziemi. Chwilę później nie traciła już czasu, który dał jej szok widowni. Nie próbowała przedrzeć się przez siatkę. Zakrwawiony nóż poszybował w stronę Domenica Civello z zabójczą precyzją i tylko refleks sprawił, że uniknął ciosu. Strażnik tuż za nim nie miał tyle szczęścia i ostrze wbiło się w jego klatkę piersiową.
Elena prychnęła z niezadowoleniem. Zmarnowana szansa, która wybudziła wszystkich z konsternacji. Strażnicy rzucili się w jej stronę, by ją obezwładnić, lecz była gotowa. Ruszyła przeciwko nim z obojętną maską zabójcy na twarzy. Uderzała z precyzją w punkty witalne tak, aby zabić bądź choćby wyeliminować z gry i zajmowała się kolejnym. Ciosy przychodziły automatycznie, ciało pamiętało tysiące godzin morderczych treningów walki wręcz. W Rabbii lepsi od niej byli tylko Cesare, Fabio i Lukas – specjaliści tej dziedziny. Co prawda pierwsi dwaj woleli broń palną, ale jeszcze nigdy z nimi nie wygrała.
Czyjaś noga wytrąciła ją z równowagi i tyle wystarczyło, by straciła przewagę. Przeciwników było zbyt wielu i choć połowę już obiła, wszystkim nie mogła dać rady. Brutalnie wykręcili jej ręce i przycisnęli do ziemi, by nie mogła nic zrobić prócz ciskania gromami z oczu.
– Zabierzcie ją do jej pokoju – polecił starszy Civello. – Później się nią zajmę.
Nie była w stanie się wyrwać, gdy wlekli ją z powrotem. Bezceremonialnie rzucili nią o łóżko, chwilę później została do niego przyciśnięta całym ciałem, a na twarzy poczuła nieświeży oddech. Zresztą nie tylko to wzbudziło w niej obrzydzenie.
– Jak tylko szef z tobą skończy, będziesz nasza – usłyszała groźbę. – Spraw się wtedy, bo lubimy na ostro.
Chwilę później puścił ją i Elena została sama z własnym niepokojem i myślami. Czuła strach wdzierający się w każdy kawałeczek jej ciała. Dawno już nie była tak bezsilna i przytłoczona wydarzeniami. Wiedziała, że o to chodzi wrogowi – zniszczyć ją psychologicznie, stłamsić najmniejszą myśl o buncie. Znała te taktyki, choć sama używała ich może kilka razy. Wolała inne sposoby walki. Poza tym była zabójcą – wchodziła do akcji, załatwiała, co powinna i odchodziła. Gierki zostawiała sobie na inne okazje.
Zwinęła się na łóżku i objęła kolana ramionami. Wcześniej tego po sobie nie pokazywała, ale wydarzenia z areny uderzyły w nią. Wiedziała, nie może się winić, bo podejmowała decyzję zmuszona przez sytuację. Jednak nie mogła spokojnie przyjąć do wiadomości tego, co zrobili z rudą. To nawet na nią było trochę za dużo. Bezsensowne okrucieństwo, którego nie chciała zrozumieć. Nieco ją przerażało, że można tak spokojnie patrzeć na coś takiego, a nawet dopingować oprawców. To nie bezmyślne psy wzbudzały w niej obrzydzenie, ale cała reszta.
Podniosła się do siadu, gdy usłyszała otwierające się drzwi. Na twarz przywołała maskę obojętności. Nie zamierzała dać nikomu tej satysfakcji. Prędzej czy później się stąd wydostanie. Jeszcze nie wiedziała jak, ale nie porzuciła tej myśli.
Do pokoju wszedł Rick. Rękawy czerwonej koszuli podwinął, więc było widać jego tatuaże. Zatrzymał się dopiero przy oknie i oparł o parapet.
– Zawsze była z ciebie twarda sztuka – odezwał się.
– Czyżby skończyły wam się uczestniczki, Rick? – zadrwiła.
– Znudziło mi się patrzenie na ten słaby pokaz – wzruszył ramionami. – Nigdy mnie to szczególnie nie bawiło. I właściwie moje imię to Enrico. Enrico Civello. Znasz to nazwisko, prawda?
W jej oczach pojawiło się zaskoczenie. Młodszy z braci zrozumiał, że do tej pory nie miała świadomości, czyim więźniem się stała.
– Domenico nic ci nie powiedział? – zapytał.
– Stwierdził, że nie jest mi potrzebna taka wiedza.
– Typowe – westchnął. – Maniery mojego brata są gorsze od słonia. To posiadłość rodziny Civello.
– Civello zostali zniszczeni wiele lat temu za zdradę – odparła.
– Niecałkowicie. Jesteśmy synami poprzedniego szefa i teraz weźmiemy odwet na Tovarro.
– Popełniacie spory błąd, jeśli sądzicie, że garstka może zagrozić Tovarro.
Enrico uśmiechnął się kpiąco i podszedł bliżej. Delikatnie ujął jej podbródek w dłoń.
– Rozumiem, że jesteś dumna ze swojej rodziny, ale sama widzisz, w jakiej sytuacji się znalazłaś. Jeszcze kilka dni temu nie miałaś pojęcia o mojej prawdziwej tożsamości. Może nawet mi ufałaś, a teraz mój brat powoli cię łamie. A to tylko jeden z przykładów. Fabio jest już daleko stąd i nigdy już nie wróci. Osobiście o to zadbałem.
– Co mu zrobiłeś? – zapytała lodowato.
– Nic takiego. Zapewniłem mu tylko daleką podróż i miłe towarzystwo. Na pewno się nie nudzi.
Niespodziewanie chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie. Nie zdążył zareagować, gdy wylądował na łóżku, a Elena usiadła mu na biodrach z ręką na gardle.
– Bardzo wkurzę twojego brata, gdy cię zabiję? – zapytała.
– Trudno powiedzieć, ale im bardziej się buntujesz, tym bardziej go nakręcisz – odparł spokojnie. – Czy mnie zabijesz czy nie, zniszczy cię, by uderzyć w Lorenza Tovarro.
Podejrzewała, że pokój jest okamerowany, a teraz miała okazję to sprawdzić. Powinni zareagować, skoro młodszemu z braci właśnie grozi śmierć. Zacisnęła palce gotowa zabić. Była wściekła, rozżalona, upokorzona, a w ten sposób pomoże własnej organizacji. Jednego wroga mniej.
Nim całkiem odcięła mu dopływ powietrza, Enrico odwrócił się gwałtownie i przygniótł ją do materaca. Oderwał od swojego gardła jej palce i zebrał nadgarstki kobiety nad jej głową.
– Ty jesteś zbyt słaba, ja nie dam się tak po prostu zabić – oznajmił. – Jesteśmy przygotowani, by stanąć do walki nawet z siedmioma diabłami Rabbii, Eleno.
Nie szarpała się. Wiedziała, że to nic nie da. Nie znała jego możliwości, był jej kompletnie obcy. Dawno straciła kontrolę nad sytuację i teraz jedynie miotała się jak tygrys w klatce.
– Co zamierzasz ze mną zrobić? – zapytała chłodno.
– A co proponujesz? Przyszedłem porozmawiać, ale doprowadziłaś do takiej sytuacji, w której nie sądziłem, że się znajdziemy – uśmiechnął się nieco drwiąco.
– I obiecasz, że nie oddasz mnie bratu? – zakpiła. – Nie jestem sprzedajną dziwką.
– Wiem o tym. Jesteś zbyt dumna, by dać dupy tylko po to, by dostać szansę na przeżycie. To w tobie lubię – powiedział szczerze. – Mało jest kobiet jak ty. Tylko, że to ci nie wróży długiego życia. Duma zaprowadzi cię na cmentarz okrężną drogą.
Podniósł się, uwalniając ją. Przez chwilę patrzył na nią nieco pożądliwie, choć wiedział, że ona nigdy nie pozwoli mu się tknąć. Zresztą to Domenico chciał się nią zająć, a nie zwykł wchodzić bratu w drogę.
– Lepiej byłoby, gdybyś dała się zabić na arenie – dodał. – Tovarro to i tak nie pomoże.
– Nie lekceważ mojej rodziny – warknęła. – Dopadną was szybciej, niż myślisz.
– Sądzisz, że cię ocalą?
– Nie muszą. Jestem gotowa umrzeć dla rodziny.
– Na arenie nie byłaś tego taka pewna – zadrwił. – Możesz mówić, że nie, ale wiesz, że sama się stąd nie wydostaniesz. Liczysz, że twoi cię stąd wyciągną, zanim mój brat poważnie się za ciebie weźmie. Nie musisz zaprzeczać.
– Naprawdę sądzisz, że czekam na wsparcie? – zapytała wściekle. – A jeszcze niedawno szczyciłeś się, że mnie tak dobrze znasz. Zawiodłeś mnie.
– Nieważne, w co wierzysz. Zdechniesz jak każda dziwka Domenica. Od ciebie zależy jak długo to potrwa.
Odwrócił się, by odejść. Elena zerwała się z miejsca, lecz zatrzymała gwałtownie, gdy drzwi otworzyły się nieco niespodziewanie. W pokoju zjawił się starszy z braci.
– Tu jesteś, Enrico. Zastanawiałem się, gdzie cię wcięło.
– Skończyliście?
– Nie spodziewałem się, że emocje opadną po usunięciu Eleny z areny, więc na dziś dałem sobie z tym spokój. Chyba ją rozgniewałeś – uśmiechnął się, spoglądając na pochmurne oblicze Salevannov.
– Nawet nie próbowałem. W końcu to twoja zabaweczka.
– Nie mam nic przeciwko, byś się nią uraczył. Z pewnością starczy dla nas obu.
– Chwilowo odbija mi się po „Maladze" i ostatniej aukcji – stwierdził Enrico.
– Jak zwykle grasz świętoszka – zaśmiał się Domenico. – Jeszcze do niedawna sam snułeś scenariusze z Eleną w roli głównej.
Enrico rzucił bratu wyzywające spojrzenie. Chwilowo zapomnieli o obecności Salevannov, która obserwowała ich z uwagą. Atmosfera też stała się jakaś cięższa.
– Masz z tym jakiś problem? – warknął. – Powiedziałeś, że jest twoja, to ci ją zostawiłem. Mieliśmy zająć się Tovarro, a ty tracisz czas na głupie gierki. Zerżnij ją i miejmy to za sobą.
– Nie ma powodu, byś się denerwował. W chwili obecnej Tovarro mają inne problemy niż rodzina Civello. Venerdì nadal zbiera swoje żniwo, a syn ich najlepszego strzelca został uprowadzony z Europy, prawda? – uśmiechnął się Domenico. – Lorenzo nawet nie będzie szukał swej ulubienicy w innym miejscu niż jakiś podrzędny burdel.
– Ty tu rządzisz – wzruszył ramionami i podszedł do drzwi.
– Nie zostaniesz?
– Jestem zmęczony. Furpia wydarł ze mnie zbyt wiele sił. Baw się sam.
Enrico wyszedł ku żalowi starszego brata. Nie mógł jednak zmusić go do zostania, bo to już nie byłoby zabawne. Nadrobią to później.
– Czasami straszny z niego nudziarz – stwierdził.
Nie zdążył się odwrócić, gdy na szyi zacisnęła mu się pętla z poszewki. Elena wykorzystała moment, gdy nie patrzyli, by przygotować sobie broń. Zaciągnęła materiał mocniej, starając się panować nad szarpiącą się ofiarą. Domenico był od niej cięższy, więc dłuższa walka mogła źle się dla niej skończyć, a broń była improwizowana.
Stanął jej na bosej stopie i nacisnął, łamiąc kości. Krzyknęła, ale nie puściła poszewki. Nie pozwolił jej wyszarpnąć nogi, przez co stała się podatna na ataki. Ten moment wykorzystało dwóch osiłków, którzy wpadli do pokoju ratować swojego szefa. Oderwali ją od mężczyzny i brutalnie powalili na podłogę. Kolano jednego z nich wbiło się w jej kręgosłup, unieruchamiając ją na dobre.
Domenico potrzebował kilku chwil, by złapać oddech. Poszewka leżała u jego stóp. Gdyby to był jakiś sznurek albo kabel, byłby już martwy. Chyba nieco ją zlekceważył, zajmując się fochami młodszego brata.
– Było blisko – stwierdził. – Cieszę się, że jesteś taka energiczna, Eleno.
– Sądziłeś, że będę czekać na twój ruch? – warknęła.
– O nie, nic bardziej mylnego. Oczekiwałem, że coś zrobisz. Podejrzewam, że gdyby nie wizyta Enrica, byłabyś bardziej kreatywna, ale na to wciąż jest czas. Wypad.
Elena została puszczona, a mężczyźni wyszli. Podniosła się, odciążając ranioną nogę. To jeszcze bardziej ograniczy jej możliwości. Stopa nie dawała pewnego oparcia, więc walka będzie ryzykowna. Cofnęła się o krok, chcąc nieco zwiększyć dystans.
– Nie będę grać w twoje durne gierki – warknęła.
– Obawiam się, że nie masz wyboru, bo nie zamierzam zostawić cię w spokoju. Złamanie kogoś takiego jak ty jest zbyt ciekawym wyzwaniem, żebym miał odpuścić.
– Jesteś spaczonym skurwysynem – odparła.
– Mów do mnie jeszcze – zaśmiał się.
Nie cofnęła się, gdy podszedł, choć wiedziała, że to ryzykowne. Brakowało jej opcji, a ucieczka skończyłaby się na najbliższej ścianie.
– Podoba mi się to spojrzenie – stwierdził. – Niewiele kobiet potrafi je utrzymać do pierwszej próby.
Elena wymierzyła mu policzek. Złapał ją za nadgarstek tuż przy swojej twarzy i pociągnął do siebie. Nie utrzymała równowagi, gdy kopnął ją w ranioną nogę. Nosem uderzyła o jego tors, musiała chwycić się jego ramienia, żeby nie opaść na kolana. Nie dał jej jednak czasu na reakcję, bo już ją odepchnął. Plecami uderzyła o szafkę nocną, do której ją przyszpilił. Obie ręce miała przyciśnięte do krawędzi mebla w dość bolesny sposób.
– Pocałuj mnie – rozkazał.
– Pierdol się – syknęła.
Im bardziej cofała głowę, tym mocniej się nad nią pochylał, aż nie miała dokąd uciec. Kręgosłup zbuntował się falą bólu przez takie traktowanie. Domenico zaśmiał się, puszczając jedną jej rękę, chwycił ją za kark i pocałował agresywnie. Nie była w stanie go odepchnąć, uderzenia, ciągnięcie za włosy nic nie dawało, mężczyzna nie reagował. Zębami rozszarpał jej dolną wargę, zmuszając do uchylenia ust. Dopiero gdy zaczęła się dusić, puścił ją i pchnął na podłogę.
– Mogłabyś się trochę bardziej zaangażować – zakpił, obserwując ją z rozbawieniem.
Przystanął na jej złamanej stopie, wyrywając okrzyk bólu. Z satysfakcją zauważył łzy w kącikach oczu Eleny. Złapał za materiał sukienki i szarpnął, rozdzierając ubranie.
– I tak ci nie pasowała ta szmata – uznał.
Uchylił się przed kopniakiem zdrową nogą, uwalniając tym samym ranną. Elena odsunęła się, by spróbować wstać. Na to jednak nie pozwolił, chwytając ją za włosy i rzucając nią o łóżko. Usiadł jej na biodrach, ręką przyciskając za kark do materaca.
– Taka byłaś mocna w gębie – zaśmiał się. – A teraz biorę cię jak zwykłą dziwkę. Zawodzisz mnie, Eleno. Jeśli myślisz, że cię teraz zerżnę i dam spokój, grubo się mylisz. Niedługo sama rozłożysz mi śliczne nóżki.
– Po moim trupie – syknęła w materac.
Próbowała go z siebie zrzucić, ale tylko wyśmiał jej wysiłki. Rozpiął kobiecie stanik i przejechał palcem po linii kręgosłupa, sprawdzając, jak to na nią wpłynie. Po chwili usłyszała, jak rozpina spodnie. Zdusiła panikę. Musiała myśleć, żeby go pokonać i się ochronić. Żarty się skończyły.
Z trudem odwróciła głowę, by złapać głębszy oddech i kątem oka spojrzeć na Civello. Nie zsunął się pomiędzy jej nogi, lecz zaczął się na niej poruszać. Poczuła obrzydzenie, słuchając jego stęków i nierównego oddechu. Zaparła się stopami o podłogę, ignorując ból złamań, kolana wbiła w materac i jeszcze raz próbowała się unieść, by jakoś go zrzucić. Wtedy przechylił się do przodu i nacisnął bardziej na jej kark. Jęknęła z bólu przekonana, że zaraz ją zabije, choć to pewnie byłoby lepsze od takiego losu.
Nachylił się nad nią bardziej, żeby podyszeć jej do ucha.
– Podnieca cię to? – zapytał z rozbawieniem.
– Pierdol się, zboku – syknęła.
– Zaraz zobaczymy – zaśmiał się.
Jeszcze kilka ruchów i w uchu usłyszała jęk, a po plecach spłynęło jej nasienie. Zamknęła oczy, by zapanować nad mdłościami. Żołądek podszedł jej do gardła.
Domenico uniósł się na nogach i wsunął dłoń pomiędzy jej uda. Szarpnęła się, gdy poczuła dotyk.
– A jednak twoje ciało daje reakcje – zaśmiał się. – Chcesz, żeby cię zerżnąć.
Próbowała wykorzystać sytuację, lecz przewrócił ją na plecy, pozbawiając bielizny i zajął miejsce na jej udach. Nadal nieco ciężko oddychał po wysiłku, ale wyglądał na usatysfakcjonowanego.
– I jak się prezentuję? – zapytał.
– Widziałam okazalsze – odparła beznamiętnie.
– Ukochanego?
– Nie twój gówniany interes.
Unieruchomił jej nadgarstki nad głową, żeby nie mogła się bronić, a drugą ręką chwycił prawą pierś. Uśmiechał się przy tym kretyńsko. Elena szarpnęła się, choć z góry wiedziała, jaki będzie tego wynik.
– Wiesz, jaki jest twój największy problem? – zapytał. – Chcesz tego, ale nie chcesz się przyznać, choć widzę, co mówi twoje ciało. Widziałaś, jak chłopcy brali rudą, teraz ja cię dotykam. Za chwilę sama będziesz o to prosić, a ja spełnię twoje życzenie, oddając cię później moim ludziom, gdy już staniesz się nudna. Zamkniesz oczy i wyobrazisz sobie ukochanego. Będzie dużo łatwiej.
– Chciałbyś.
– Oczywiście – zaśmiał się. – I tak się stanie, bo przecież nawet nie możesz się uwolnić.
Zacisnął pięść, wyrywając z niej bolesny jęk. Przejechał dłonią po brzuchu aż do ud. Syknęła, gdy poczuła w sobie jego palce.
– Jedno twoje słowo i dostaniesz odrobinę przyjemności – kusił.
– Nudny jesteś – odparła na wydechu.
– To twoja decyzja – odpowiedział.
Po kilku kolejnych minutach zaczepek puścił ją i wstał, poprawiając ubranie. Z satysfakcją patrzył na jej unoszące się w krótkim oddechu piersi i upokorzenie w oczach.
– Wstań – rozkazał.
Nie usłuchała, zagryzając wargę, gdy znów stanął na połamanej stopie. Złapał ją za kolano i strącił z łóżka.
– Powiedziałem „wstań".
Kopnął ją w brzuch, gdy podniosła się na klęczki. Westchnął jakby z udręką.
– Upartość to zła cecha, Eleno. Widzisz, do czego cię doprowadziła. Jesteś obolała i rozgorączkowana. Tylko marzysz o tym, by ktoś ci wsadził.
– Chyba ty – szepnęła, starając się uspokoić.
– Jeszcze nie czas na to, ale spokojnie. Moi ludzie już się ustawiają w kolejce do ciebie. Obsłużysz ich wszystkich.
Pociągnął ją za włosy i pocałował równie brutalnie, co na początku, po czym wyszedł zadowolony. Elena jeszcze długo leżała na podłodze, nim zebrała siły, by dowlec się do łazienki i zmyć z siebie cały ten brud. Musi coś wymyślić, inaczej nie przetrwa.
Rozdział 16. Przewrotna gra - 24.10.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top