Rozdział 13. Zabiorę cię ze sobą

Nikt nie lubił bólu. Oznaczał bowiem, że coś jest nie tak z ciałem, jest chore bądź zranione. Czasami był słabszy i łatwiej się go ignorowało, a czasami wyrywał z człowieka wszelkie siły i chęć działania. Przychodził i odchodził falami, pulsował, rwał. Paraliżował wszelkie ruchy, otumaniał.

Walka z nim nigdy nie była prosta. Wymagała środków przeciwbólowych bądź silnej woli i umiejętności odwrócenia uwagi. Nie każdy to potrafił. Niektórzy byli bardzo wrażliwi na ból i byle skaleczenie pozbawiało ich sił. Byli też tacy, którzy znosili naprawdę sporą jego dawkę i nadal zajmowali się swoimi sprawami. Wszystko zależało od danego człowieka.

Fabio prędzej należał do tych drugich. Z biegiem lat nauczył się ignorować ból. Zresztą był mężczyzną i nie wypadało, by dawał się pokonać czemuś takiemu. Mimo to nie lubił bólu. Nie był przecież masochistą. Jedyne przejawy wykazywał, gdy pozwalał Elenie zdominować się w łóżku, choć było mu to wybitnie nie na rękę. To jednak było akceptowalne.

Nie czuł już pleców. Mógł jedynie podejrzewać, że zamieniły się w krwawą miazgę po tylu uderzeniach. Przestał liczyć około setki, gdy na moment stracił przytomność przywróconą brutalnie kubłem zimnej wody. Zraniona ręka nadal paliła bólem, przez co zaczął podejrzewać, że kula była zatruta. To było tylko draśnięcie, a bolało, jakby utkwiły tam odłamki. Nogi też miał już zdrętwiałe i gdyby nie łańcuch, który przytrzymywał go w pozycji stojącej, dawno runąłby na ziemię. Zaczynał zresztą o tym marzyć, bo było mu niewygodnie, a ramiona dodatkowo przez ten łańcuch rwały.

Nie miał pojęcia, jakim sposobem, ale dali się złapać w pułapkę. Po raz kolejny wrócił myślami do tamtego wieczoru. Nie mówili nikomu, dokąd jadą. To nie była ich sprawa, a Cesare zadzwoniłby, gdyby byli potrzebni. Tak to zawsze działało. W restauracji wszystko zostało przygotowane wcześniej. To nie była spontaniczna akcja, żadna grupa nie potrafiła zrobić czegoś takiego. Byli zbyt dobrze przygotowani, żeby mógł to uznać za działanie pod wpływem chwili.

Część obsługi i gości było podstawionych. Wszystko wydawało się w porządku oprócz tego cholernego wina. Czyżby było zatrute? Jeśli tak, to użyli złego środka, skoro Elena poznała błąd po jednym łyku. Nie uwierzy, że nie sprawdzili tego. A może chcieli ich w ten sposób sprowokować do czegoś? Nie miał pojęcia, dlaczego Elena odeszła od stolika. Wydawała się czymś poruszona. Jakby zamierzała coś sprawdzić i ten moment przeciwnik wykorzystał, by ich zaatakować. Widział, jak ją atakują, ale nie mógł do niej dołączyć. Zdążyli go otoczyć, a potem postrzelić. Nie dał rady ochronić samego siebie, a co dopiero Eleny, która nadal powracała do formy po ataku na „Malagę". Jak mogli się tak dać podejść?

Nieważne, jak wiele razy to analizował, nie potrafił znaleźć momentu, w którym popełnili błąd i przeoczyli niebezpieczeństwo. Chyba mógł założyć, że pułapka czekała na nich od jakiegoś czasu. Tylko jakim cudem przeciwnicy wiedzieli, że wybiorą akurat francuską restaurację? Śledzili ich? Nie zauważyli tego? Przecież zawsze był uważny, a teraz nawet nie wiedział, czy Elena żyje.

Pejcz uderzył po raz ostatni, po czym poczuł, jak oblewają go lodowatą wodą. Zamiast przynieść ulgę, stało się dodatkową torturą. Nawet oddychać było mu ciężko. Gdyby stracił teraz przytomność, przynajmniej zebrałby odrobinę energii i przestał czuć.

Słyszał śmiech swoich oprawców. Kpili sobie z niego, wiedząc, że w tym stanie nic nie może zrobić. W innej sytuacji członek Rabbii byłby dla nich zbyt wielkim wyzwaniem. Korzystali z jego słabości. Czy tak ma zginąć? W mocy nieznanego nieprzyjaciela całkiem bezbronny? Kpina.

– Kurwa... – wycharczał.

– Rzeczywiście niezbyt przyjemna sytuacja – usłyszał.

Podniósł głowę na ten obcy głos. Ból jednak nie pozwolił mu się odwrócić. Wcale nie musiał. Czerwonowłosy mężczyzna stanął tuz przed nim. Fabio miał wrażenie, że gdzieś go już widział.

– Kim jesteś? – zapytał.

– Nie poznajesz mnie? Elena nie miała z tym problemów.

Fabio zazgrzytał zębami na te słowa. W końcu skojarzył.

– Barman – syknął.

– A jednak pamiętasz – zadrwił. – Pozwól, że się przedstawię. Enrico Civello.

– Civello... – powtórzył Fabio. – To jakiś żart...

– Żaden żart. Tovarro nie zepchnął nas w aż takie głębiny, żebyśmy nie zdołali wypłynąć i uderzyć w czułe punkty.

Fabio zrozumiał aluzję. Na cel wzięli sobie Elenę. Czy to oni nasłali na nią Kwasowego? Możliwe, choć pozornie mogło wyglądać to na dwa różne przypadki. Mimo że ta informacja była jawna tylko dla bliskich współpracowników Tovarro, to od dawna plotkowało się o tym, jak bardzo Don Lorenzo ceni sobie Salevannov. Zamierzali uderzyć w rodzinę w ten sposób i im się to udało. Dopadli ją.

– Gdzie ona jest? – syknął.

– Miała ten sam morderczy wzrok, gdy mnie rozpoznała – zauważył Enrico. – Chyba się o ciebie martwiła.

– Gdzie jest?

– Prawdopodobnie właśnie rozkłada seksowne nóżki mojemu bratu. Któż by się oparł, gdy wygląda w ten sposób?

Pokazał jeńcowi zdjęcie. Związana, zakneblowana i z czarną opaską na oczach, ale to na pewno była Elena. Fabio poczuł wściekłość na myśl o tym, że Civello może właśnie się do niej dobierać. Szarpnął więzami, chcąc rozszarpać młodszego z braci na strzępy.

– To na nic – powiedział Enrico. – Nie zerwiesz łańcucha. Nie starczy ci sił.

– Sukinsyn.

– Nie martw się o Elenę. Jak będzie grzeczna, pożyje trochę dłużej, a przecież jest mądrą i pojętną suką.

Fabio splunął mu w twarz. Nie zamierzał tego dłużej słuchać. Civello na chwilę przestał się uśmiechać i wymierzył Furpii cios pięścią w twarz. Pociekła krew.

– Rób tak dalej, to zginiesz przed nią – powiedział chłodno. – Chyba nie chcesz, aby patrzyła na twoje zmasakrowane zwłoki, co?

Furpia nie odpowiedział, posyłając przeciwnikowi tylko mordercze spojrzenie. Wściekłość kotłowała się w nim na sytuację, w której się znaleźli. Jak leszcze wpadli w sprytnie zastawioną pułapkę, rozdzielono ich i teraz oboje musieli zmierzyć się z konsekwencjami swojej nieostrożności.

– Odpocznij. Niedługo będziesz miał gościa.

Fabio został sam. Jeszcze przez jakiś czas próbował się szarpać, choć wiedział, że to nic nie da. Potrzebował jednak jakiegoś ruchu, czegokolwiek, by nie dać się odrętwieniu i beznadziei. Kierowała nim wściekłość na wszystko dookoła i samego siebie. Nie mógł nic zrobić właśnie teraz, gdy należało podjąć działanie. Tovarro prawdopodobnie jeszcze nie wiedzieli o powrocie resztek Civello, on z Eleną przepadli jak kamienie w wodę, do tego kobiecie grozi niebezpieczeństwo, a on utknął w tym miejscu, gdziekolwiek to było, poraniony i spętany. Gdyby tylko miał szansę, rozszarpałby młodszego Civello, wyduszając wcześniej, dokąd wywiózł Elenę. Albo chociaż powiadomiłby kogokolwiek z sojuszników, by mogli działać.

Nienawidził tego. Czekanie wydłużało minuty tak, jakby teraz trwały godzinami. Trudno było uwierzyć, że poza celą życie biegnie normalnie i zdarzają się kolejne rzeczy. Tylko jego to przestało dotyczyć. Pozostało mu myślenie nad kolejnymi scenariuszami, a każdy kolejny był coraz gorszy. Gdyby chociaż miał pewność, że Elenie nic nie jest...

Nie wiedział, jak wiele czasu minęło, gdy ktoś wszedł do jego celi. Podniósł głowę, sądząc, że to jego oprawcy na kolejną sesję bicia i ubliżania albo młody Civello z jakąś kolejną drwiną.

Jednak pierwsze, co zobaczył, to kobieca twarz. Jej właścicielka była od niego dużo niższa, więc rekompensowała sobie ten ubytek wysokimi szpilkami na długich nogach. Pachniała mocnymi, drogimi perfumami, w których lubowały się żony szefów mafijnych. Dość mocny makijaż prawdopodobnie ukrywał niedoskonałości cery, krwistą czerwienią podkreśliła pełne usta, czarną kredką oczy o ciemnobrązowej tęczówce i migdałowymi kształcie. Rozpuszczone włosy miała rozjaśnione do ciemnego blondu. Krótka sukienka odsłaniała stanowczo zbyt dużo, odwracając uwagę każdego mężczyzny w pobliżu.

– Proszę nie podchodzić zbyt blisko – usłyszał po angielsku.

Był i młody Civello, pojawiając się w zasięgu wzroku Fabia. Kobieta go jednak nie posłuchała i chwyciła w dłonie twarz Furpii. Nie mógł zaprzeczyć, że taki delikatny dotyk wypielęgnowanej, kobieciej skóry sprawił mu przyjemność po godzinach uwięzienia.

– Ładny jesteś – stwierdziła nienaganną angielszczyzną.

Akcent miała jednak inny. Fabio próbował go rozpoznać, bo po wyglądzie trudno było stwierdzić, z kim ma do czynienia. Z zaskoczeniem przyjął jej zachowanie, kiedy zaczęła przyglądać się jego włosom. Dopiero po chwili zrozumiał, że sprawdza, czy nie są farbowane. Mimo sytuacji to go rozbawiło jak zawsze, gdy ktoś zwracał uwagę na jego wygląd. Trochę niecodzienny kolor dla Włocha.

– Rzeczywiście naturalne – przyznała. – Zabiorę cię ze sobą – uznała. – Byłeś kiedyś w Wenezueli?

– Obawiam się, że nigdzie się nie wybieram bez mojej dziewczyny – odpowiedział po hiszpańsku.

Uśmiechnęła się, słysząc jego nienaganny akcent. W tej chwili ukrył swoje włoskie korzenie i można było go wziąć za rodowitego Hiszpana.

– Mówisz po hiszpańsku. I to bardzo ładnie.

Nie spodziewał się, że kobieta go pocałuje. Był tak zaskoczony, że nawet się nie cofnął, choć może większą rolę grało tu zmęczenie. Nie odpowiedział też, co nie spodobało się blondynce. Wykrzywiła usta w geście niezadowolenia.

– Nie podziękujesz za komplement i nie zareagujesz na pocałunek – powiedziała naburmuszonym tonem, po czym zwróciła się po angielsku do czerwonowłosego: – On taki zawsze, panie Civello?

– To prawdopodobnie wpływ środka, który mu podaliśmy – odparł Enrico. – Może i lepiej, bo nie jest agresywny.

Fabio prychnął z oburzeniem. Zabrzmiało to co najmniej, jakby mówił o jakimś zwierzęciu. Maskotki z niego nie zrobią. Mowy nie ma.

– A może tęskni za swoją dziewczyną? – dopytywała. – Może by mi się do czegoś przydała? – zastanowiła się głośno.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– Dlaczego?

– Jest martwa.

Fabio szarpnął łańcuchem, strasząc blondynkę, ale nie zwrócił na nią uwagi, wbijając spojrzenie w Civella.

– Co, kurwa?!

– Mam ci to przeliterować? – zapytał po włosku Enrico. – Elena okazała się być zbyt głupia i zapłaciła za to. Zapewne niedługo Tovarro dostanie pierwszą z przesyłek.

Fabio zaczął się szarpać i wrzeszczeć, wygrażając mężczyźnie. Nie miał pojęcia, czy to kłamstwo czy prawda. Nie miało to znaczenia. Chciał go zabić. Rozedrze na strzępy każdego, kto miał w tym udział.

Siły opuściły go szybciej, niż sądził. Opuścił głowę przegrany i wykończony. Oddychał ciężko, tracąc chęć, by zrobić cokolwiek innego. Słowa Civella odbijały się w jego głowie raz po raz, niemal doprowadzając go do szaleństwa. To nie mogła być prawda. Ta durna małolata nie dałaby się tak łatwo zabić. To musiało być kłamstwo. Nie mogła tak po prostu zginąć i go zostawić. To nieprawda.

Jednak skoro Civello chcieli uderzyć w Don Lorenza, było to sensowne. Zabić i wysyłać ciało w kawałkach jako deklarację wojny. Szef Tovarro odczułby to dość boleśnie. Zawsze czuł się odpowiedzialny za osieroconą Elenę, pamiętał o jej urodzinach, sprawiał prezenty na święta i dzień kobiet, pilnował, aby była bezpieczna i szczęśliwa. Docenił też jej umiejętności, rekomendując Cesare'owi na wolne miejsce w Rabbii. Traktował ją jak drugą córkę, więc ta śmierć będzie dla niego tragedią.

Wzdrygnął się, gdy poczuł dłoń tej blondynki na policzku. Wydawało się, że chce go pocieszyć, ale odsunął się. Nie chciał litości od jakiejś rozwydrzonej, rozpieszczonej księżniczki kartelu, która zamierza sobie z niego zrobić zabawkę. Jedyne, czego pragnął, to śmierć Civello.

– Zabiorę cię ze sobą – powtórzyła.

– Chrzań się – syknął.

Nie potrafił się jednak zmusić, żeby spróbować ją zaatakować. Nie walczył z kobietami, dopóki nie stwarzały dla niego realnego zagrożenia. Tak został wychowany. Wyładowanie na niej wściekłości i żalu nie przyszło łatwo, więc tylko wisiał smętnie, chcąc, żeby ten dzień już się skończył.

– W biurze załatwimy formalności – uznał Civello. – Każę go przygotować do podróży.

Niezbyt długo Fabio był sam, bo kilka minut później zjawiło się dwóch podwładnych Civella. Nie wydawali się zbyt inteligentni i przewidujący. Ot zwykłe głupki od czarnej roboty, którzy ślepo wykonują rozkazy i zawsze strzelają na oślep.

Sądząc, że Fabio jest zbyt wykończony, by stawiać opór, uwolnili go z kajdan. To był ich błąd. Furpia wiedziony wściekłością i przypływem adrenaliny nie padł bezsilnie na posadzkę, ale zaatakował. Wyprowadził kopniaka w brzuch bliżej stojącemu mężczyźnie. Cios był dużo słabszy, Fabio mimo wszystko ledwo stał na nogach, ale element zaskoczenia pomógł mu wystarczająco, by mógł poprawić prawym sierpowym.

Drugi z mężczyzn szybciej otrząsnął się z szoku i próbował pozbawić Fabia przytomności ciosem w głowę. Furpia odsunął się. Nie dość szybko jednak, przez co dostał w ramię i padł na kolana, ciężko dysząc. Trochę na oślep wyprowadził kolejnego kopniaka, podnosząc się, i opadł w bok, schodząc z drogi temu pierwszemu. Było to na tyle niespodziewane, że agresorzy zderzyli się i upadli. Wtedy też Fabio zobaczył broń za paskiem jednego z nic. Wiedział, że strzały prawdopodobnie przyciągną uwagę, ale nie zamierzał dać się wziąć żywcem. Nawet w takim stanie był członkiem Rabbii.

Pomimo rwącego bólu w plecach rzucił się na agresorów, skupiając się jedynie na zdobyciu broni. Nie zdołał jej jednak chwycić, gdy dostał pięścią w brzuch i padł na kolana, próbując złapać oddech. Chyba jednak nie da rady.

Rozwścieczeni przeciwnicy zapomnieli, co w rzeczywistości mieli zrobić. Fabio został szarpnięty do góry za szyję i uderzony tak, że padł do tyłu wprost na drugiego mężczyznę, który odwrócił go do siebie i również wymierzył cios.

– I co? Nie jesteś już taki bitny, durniu.

Fabio przyjmował ciosy, nie mając siły wyrwać się z tego błędnego koła. Adrenalina przestała już działać, to był tylko krótki przypływ, za który zapłacił teraz kompletnym wyczerpaniem. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie, dołączy do Eleny szybciej, że sądził. Może tak będzie lepiej. Nie chciał życia bez wkurzającej małolaty, która nadawała każdemu dniu kolorytu i kradła mu noce. Zresztą teraz perspektywy miał fatalne – zostanie maskotką członkini wenezuelskiego kartelu. Już chyba naprawdę wolał śmierć.

Po raz kolejny padł w ramiona mężczyzny, u którego dostrzegł broń. Był ledwo przytomny, obraz mu się rozmazywał i stał się jasną plamą. Mimo to usłyszał tego drugiego:

– Chyba mu wystarczy. Ta laska z Wenezueli może się wkurzyć.

– Nasza wina, że się stawiał? Teraz przynajmniej nie będzie fikał.

To był raczej odruch niż świadome działanie. Dłoń Fabia odnalazła chłód broni i zacisnęła się na niej. Gdy Furpia został odepchnięty przez przeciwnika, automatycznie wyciągnął pistolet zza jego paska. Wyćwiczone przez lata umiejętności pozwoliły mu oddać strzał, choć był on raczej instynktowny. Tylko fart sprawił, że trafił. Odruchowo też odwrócił się i zastrzelił drugiego.

Przez chwilę leżał na zimnej posadzce, walcząc z utratą przytomności. Wszystko go bolało, na jedno oko w ogóle nie widział – tak opuchło po pobiciu przez tych dwóch. Zabił ich, ale nie miał siły nawet pełzać, by się stąd wydostać. Nasłuchiwał jedynie, czy ktoś idzie zwabiony przez strzały, ale wydawało się, że nikogo to nie obeszło. Jednak prędzej czy później znajdzie się osoba, która sprawdzi, czy został już przygotowany do wyjazdu. W końcu Civello sprzedał go jak jakąś zabawkę. Był na tyle bezczelny, by to zrobić zamiast po prostu zabić i ukryć ciało do czasu wydania wojny Tovarro. To byłoby prostsze. Czemu zadał sobie tyle trudu?


Enrico spojrzał dyskretnie na zegarek, nie chcąc, aby towarzysząca mu blondynka zaczęła zadawać niewygodne pytania. Łatwo było ją zdenerwować, a wolał mieć Erin Sànchez po swojej stronie. Może na pierwszy rzut oka wydawała się rozpuszczoną i niemal niewinną panienką dbającą przede wszystkim o swój wygląd, ale nie bez powodu była następczynią swego ojca. Już teraz zajmowała się wieloma sprawami kartelu, przejmując organizację kawałek po kawałku. Sànchez był już stary, coraz częściej wahał się przed podjęciem kluczowych decyzji, a to dawało ich przeciwnikom znak do ataku. Jednak kilka brawurowych akcji Erin na nowo ich usadowiło na miejscach. Sam był świadkiem jej drugiej strony, więc tym bardziej wolał, aby całość obeszła się bez problemów.

Był też inny powód tego pośpiechu. Chciał jak najszybciej pozbyć się z rezydencji Furpii, by zmylić ewentualną odsiecz. Z Salevannov się udało. Będą jej szukać w całkiem innym miejscu, a i tak nie znajdą. Teraz pozostał jeszcze Fabio. Dzięki zainteresowaniu Erin mógł upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Dotąd wszystko szło według planu. Chwilami sam nie mógł w to uwierzyć, a jednak dotąd Tovarro nie zorientowali się, kto w rzeczywistości pociąga za sznurki. To będzie upadek z wielkim hukiem.

Erin dopiła herbatę. Wydawała się zadowolona z umowy z Civello. Może i musiała porozumiewać się z nim po angielsku, ale to był mały koszt zdobycia nowej fascynacji. Początkowo sądziła, że Furpia będzie dobry jedynie do fizycznej pracy, ale był na tyle wyjątkowy, że zaczęła snuć wobec niego bardziej wzniosłe plany. W końcu była gotowa odkupić od Civella tę dziewczynę, ale skoro jest martwa, to nawet lepiej. Niedługo przestanie o niej myśleć. Już Erin o to zadba.

– Długo schodzi to przygotowanie – zauważyła. – Włosi są tak powolni czy pan nie jest ze mną szczery?

– Nie mam pojęcia, co ich tak długo zajmuje – odparł. – Pójdę to sprawdzić. Jeszcze herbaty?

– Nie, dziękuję.

Enrico nie był zadowolony z tej sytuacji, ale nie dał po sobie tego poznać przy blondynce. Czym prędzej zszedł na dół, przywołując do siebie szefa ochrony. Miał złe przeczucia co do tego. Nie sądził, żeby Furpia się uwolnił i sprawił problemy. Urządzili go dość porządnie, a słowa o śmierci Eleny wystarczająco nim wstrząsnęły, by się poddał. Jednak nadal nie należało go lekceważyć.

Dwóch ochroniarzy weszło do celi Furpii gotowych do walki. Civello zaś czekał na informację, że może bezpiecznie wejść. Nie zamierzał narażać niepotrzebnie życia.

– Szefie.

To, co zobaczył, rozwścieczyło go. Tych dwóch debili leżało w kałużach krwi – jeden miał dziurę we łbie, drugi trochę powyżej serca. Nie wątpił, że są martwi. Pomiędzy nimi leżał Furpia, którego twarz bardziej przypominała mielone mięso. Broń, którą jeden z ochroniarzy podniósł, wyjaśniała wszystko.

– Co za kretyni – warknął pod nosem. – Żyje? – wskazał Furpię.

– Tak, jest tylko nieprzytomny.

Odetchnął z ulgą. Gdyby zastał tu jego trupa, byłby w nie lada kłopotach. Bez tego czeka go niemiła rozmowa. I to szybciej niż się spodziewał.

– Co tu się stało? Panie Civello, nie taka była umowa – usłyszał za sobą.

W drzwiach stała Erin. Najwyraźniej również postanowiła sprawdzić, dlaczego jej maskotka nie została przeniesiona do samochodu. Na twarzy wykwitł gniew, który skierowała na niego.

– Pan sobie ze mnie kpi? – warknęła.

– Moje najszczersze przeprosiny, panno Sànchez. Nie przewidziałem, że tych dwóch idiotów postanowi zrobić sobie z niego worek treningowy. Zaraz obejrzy go lekarz.

Ochroniarzom dał znak, żeby się tym zajęli, nim kobieta pokaże im, dlaczego nie powinni jej denerwować.

– Ja myślę. Umowa była inna.

– Rozumiem pani złość. Ukarałbym ich, ale, jak pani widzi, są martwi. Jeśli jednak mogę zagwarantować zadośćuczynienie, chętnie porozmawiam o warunkach.

Erin zmierzyła go zimnym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu, przez co poczuł ukłucie strachu. W każdej chwili mogła zażądać jego głowy, nie bacząc na to, że była na obcym sobie terenie. Na parterze wciąż było kilku jej ludzi gotowych rozpocząć tu rzeź na jedno skinienie swej nowej szefowej. Był w tarapatach.

Erin wyciągnęła telefon i przez chwilę rozmawiała z kimś po hiszpańsku. Nie znał tego języka, więc nie miał pojęcia, czego się spodziewać.

– Moi ludzie zajmą się resztą – powiedziała po angielsku. – Nie chcę, żeby pańscy podwładni go bardziej uszkodzili.

– Oczywiście, panno Sànchez. Wydam odpowiednie dyspozycje.

Pół godziny później nareszcie odetchnął z ulgą. Erin zabrała Furpię na swój okręt bez dodatkowych warunków. Nie chciała też żadnych dodatków, chyba nawet za bardzo próbował jej nadskakiwać, ale przynajmniej nie narozrabiała. Może w przyszłości nie będzie pamiętała o tym szczególe i stanie się potężnym sojusznikiem, którego będą potrzebować, gdy już uporają się z Tovarro.

Dopiero teraz wydał rozkaz opróżnienia rezydencji i jej zniszczenia. Nie mógł już korzystać z tego miejsca, wiedząc, że może stać się celem przeciwnika. Trochę żałował, zdążył się przyzwyczaić przez trzy lata mieszkania, ale nie miał wyboru. Wciąż było zbyt wcześnie, aby Tovarro poznali prawdę o nich. Niech na razie ganiają po całym świecie za uprowadzoną dwójką i rozwiązują niby błahe problemy. Czas na fajerwerki już się zbliżał.

Sięgnął po telefon, obserwując przez szybę samochodu ostatnie chwile domu, który służył mu trzy lata.

– Tu też już skończyłem – poinformował krótko i się rozłączył.


Nic go nie bolało. Był to dość zaskakujący wniosek zważywszy na obrażenia, jakich doznał przez ostatnich kilkanaście godzin. To z pewnością nie był sen, nie miewał takich mar nawet w nienajlepszych chwilach. Zresztą nie pamiętał, kiedy ostatnio śnił mu się jakiś koszmar, nie licząc tego, w którym Elena powiedziała, że ma szlaban na łóżko na czas nieokreślony tylko dlatego, że zjadł jej muffinkę.

Drugie, co zauważył po przebudzeniu, to fakt, że już nie wisi. Pamiętał, jak tych dwóch durniów go rozkuło, co skończyło się dla nich kulką. Nie miał pewności, czy na pewno ich zabił. Faktem było, że leżał na brzuchu na czymś miękkim, a pod policzkiem miał poduszkę. W tej sytuacji był to luksus, na który w czasie uwięzienia nie mógł sobie pozwolić. Teraz dzięki temu poczuł się lepiej.

Trzecie to dźwięk charakterystyczny dla maszyn i ruch – lekkie drżenie. Z pewnością nie był to samochód. Czyżby samolot? Albo statek. Nie miał pewności. Śmiało jednak założył, że jest w ruchu. Nie wiedział, ile czasu minęło od momentu, gdy stracił przytomność. Mogła to być godzina, a może nawet doba. Kompletnie stracił poczucie przepływającego czasu. Mógł być teraz bardzo daleko od domu. I Eleny, jeśli żyła. Tego też nie wiedział, bo i skąd? Na ile słowa Civella były prawdziwe? Był dobrze przygotowany. Wiedział, że taka informacja w niego uderzy. Nieważne, czy była kłamstwem czy nie. Same słowa stanowiły broń, której nie należało lekceważyć. Wzbudziły gniew na oprawcę Salevannov, rozpacz po jej stracie, poczucie bezsilności, że nie mógł jej ochronić, choć wielokrotnie to sobie obiecywał. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Sama wizja takiego stanu rzeczy była koszmarem, którego nie chciał przeżywać.

Czuł znużenie, które przytrzymało go na posłaniu. Nieważne, że powinien rozeznać się w sytuacji i pomyśleć nad ucieczką. Chciał po prostu tak leżeć głuchy na cały świat, bo jeśli nie ma w nim Eleny, to miał to gdzieś.

A może należałoby to najpierw sprawdzić? Przecież mogła oczekiwać pomocy. Sama przeciwko Civello nie miała zbyt wielkich szans. Ci dranie byli za dobrze przygotowani, żeby tak po prostu pozwolić jej na kontratak. Tovarro również mogą jeszcze nie mieć świadomości, że do ich drzwi za chwilę zapuka wojna. Bez przygotowania straty będą dużo większe, a na to nie można pozwolić. Leżenie i umywanie rąk niczego nie zmieni. Wręcz nie przystoi oficerowi Rabbii i strzeleckiej dumie organizacji. Złamałby zasadę lojalności rodzinie.

Podniósł się gwałtownie i to był jego błąd. W plecy uderzyła go potężna fala bólu, zmuszając do powrotu do poprzedniej pozycji. Rzeczywistość okrutnie o sobie przypomniała. Nie ma mowy, żeby tak szybko do siebie doszedł. Jego gotowość do walki została właśnie ograniczona przez otrzymane rany. Należało podejść do tego nieco ostrożniej.

Gdy ból częściowo minął, podniósł się powoli na łokciach. Plecy nieco się buntowały przed takim traktowaniem, ale był w stanie się poruszać. To rokowało całkiem nieźle. Jeśli nie napotka zbyt wielu problemów, a nawet zdobędzie broń, sytuacja powinna się odwrócić na jego korzyść.

Rozejrzał się. Pomieszczenie było raczej niewielkie o ścianach pokrytych drewnianą boazerią i niewielu meblach. Oprócz wąskiego łóżka stała tu jedynie niewielka szafeczka nocna i wąska szafa, prawdopodobnie na ubrania. Niewielkie okienko było okrągłe. To był statek. Znajdował się na pokładzie okrętu płynącego do Wenezueli. Dość niecodzienny sposób podróżowania, lecz kartele często wykorzystywały statki do przemytu. Ten musiał należeć do tej blondynki, która odkupiła go od Civella.

Fabio skrzywił się nieznacznie, opadając ponownie na poduszkę. Wolał oszczędzać siły, bo sytuacja nie wyglądała zbyt wesoło. Spodziewał się, że musi to być duża jednostka, prawdopodobnie tankowiec albo coś w tym stylu. To oznacza dużą liczbę załogi. Sam może nie dać im rady, nie w tym stanie. Zresztą nie ma mowy, żeby miał samodzielnie zawrócić tak duży statek. Bezpieczniej byłoby znaleźć szalupę ratunkową i uciec, nim ktoś zauważy jego nieobecność. To też raczej będzie ciężkie do wykonania, ale bardziej możliwe. Musiał skupić się na przetrwaniu, bo tylko to daje możliwość zawiadomienia Tovarro, odszukania Eleny i powieszenia Civella za jaja. Martwy niczego nie zrobi.

Ostrożnie obrócił się na zdrowszy – przynajmniej w jego mniemaniu – bok i zsunął nogi z krawędzi łóżka. Wtedy usłyszał dzwonienie łańcucha. Podążył spojrzeniem za źródłem dźwięku i przeklął szpetnie. Nad lewą kostką miał metalową pętlę, która łączyła go z koją. Dopóki się z tym nie upora, nigdzie nie pójdzie.

– Diabli to wszystko nadali – warknął pod nosem.

Głos miał zachrypnięty, a suche gardło nieprzyjemnie drapało. Próbował zwilżyć je śliną, ale na razie nie szło mu zbyt dobrze. Przydałaby się szklanka wody. Alkoholem też by nie pogardził, tak swoją drogą. Na razie usiadł, skoro łańcuch przy nodze mu na to pozwalał, i skupił się na stanie własnego ciała. Powinien znać swoje ograniczenia, żeby być gotowym, gdy nadarzy się okazja.

Drzwi kajuty otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Spojrzał w tamtą stronę. Do środka wchodziła właśnie blondynka, która go odkupiła od Civella. Miała na sobie dokładnie tą samą sukienkę co przy wcześniejszym spotkaniu. Przyniosła szklankę i butelkę wody.

– Nie powinieneś się podnosić – odezwała się po hiszpańsku. – Plecy potrzebują czasu, żeby się wygoić.

Pośpiesznie odstawiła przyniesione przedmioty i próbowała pociągnąć go z powrotem na posłanie. Nie pozwolił jednak na to, twardo siedząc na miejscu.

– Nie jestem twoim zwierzaczkiem – warknął nieprzyjemnie.

– Rozumiem, że jesteś rozgoryczony po śmierci dziewczyny, ale nie martw się, pomogę ci o niej zapomnieć – uśmiechnęła się.

Fabio zmrużył gniewnie oczy. Nie zamierzał zapomnieć o Elenie i stać się posłuszną zabawką panienki z kartelu. Wystarczy, że już teraz traktuje go w tak irytujący sposób. Pobłażliwie, jakby nie rozumiał sytuacji.

Nalała do szklanki wody i podała mu, nadal się uśmiechając.

– Musisz być spragniony. Proszę.

– Nie chcę.

– Butelka była dopiero otwierana. Nie ma tam trucizny.

Wzruszył ostrożnie ramionami, żeby nie urazić pleców. Próba otrucia nic go nie obchodziła. Zresztą byłoby to głupie, skoro go odkupiła. Co prawda mogło być tam inne świństwo, żeby uśpić jego czujność, ale nadal nie robiło to na nim wrażenia.

– Dlaczego jesteś taki uparty? – zapytała.

– A czemu miałbym cokolwiek ułatwiać?

– Bo nam obojgu się to opłaci – uśmiechnęła się. – Wybacz, że do tej pory się nie przedstawiłam. Nazywam się Erin Sànchez.

– Nie kojarzę – odparł.

– Organizacja mojego ojca nie jest jeszcze zbyt znana w Europie. Dopiero wchodzimy na ten rynek i sprawdzamy, czy jest dla nas opłacalny – wyjaśniła.

– Stąd współpraca z tym gówniarzem Civello? – zapytał.

– Współpraca to zbyt duże słowo. Civello na razie jest użyteczny – uśmiechnęła się słodko.

Fabio widział ten gest u Eleny. Nie był zbyt przyjazny, a wręcz zapowiadał kłopoty. Nawet mu się to spodobało, zobaczył też w tym pewną szansę. Takie warunki były dobre, by jedna ze stron łatwo wydała drugą. W końcu łączą ich jedynie interesy. Umowa w każdej chwili może przestać być korzystna.

– Za chwilę będzie martwy – odparł.

– Całkiem możliwe. Jednak nie przyszłam tu rozmawiać o Civello.

– A o czym?

– O twoim samopoczuciu – położyła dłoń na jego policzku. – Mocno cię pobili. Mój lekarz opatrzył rany, ale i tak się martwię.

– Nie przyjdzie ci z tego nic dobrego – ostrzegł.

– Nie boję się twojej rodziny. Teraz jesteś mój na moim okręcie. Niedługo będziemy w Wenezueli i stamtąd już nikt mi cię nie ukradnie. Teraz musisz odpoczywać. Boli cię gdzieś?

Pokręcił głową, domyślając się, że nadal działają leki przeciwbólowe, które mu zaaplikowali. To by wszystko wyjaśniało.

– To dobrze. Wypij wodę i połóż się z powrotem – poleciła. – Spojrzę na twoje plecy.

– Nie mam ochoty leżeć – mruknął.

– Jesteś uparty – westchnęła.

Okrążyła łóżko i zwinnie się na nie wspięła. Gdy zaczęła rozwijać bandaże, Fabio przestał się nią interesować. Przynajmniej w jawny sposób. Poczęstował się też wodą. W najbliższym czasie może nie mieć okazji, żeby ugasić pragnienie, więc zaryzykował. Zresztą już mógł mieć jakieś narkotyki w krwioobiegu, więc raczej to niewiele zmieni. Woda była przyjemnie chłodna i orzeźwiająca. Nie czuł posmaku żadnej innej substancji, więc takie mógł śmiało wykluczyć.

– Sądziłem, że w Wenezueli mówią również po włosku – zagaił. – Z Civello rozmawiałaś po angielsku.

– Nie znam włoskiego. W mojej rodzinie mówi się głównie po hiszpańsku. Angielski znam dzięki matce, Angielce – odparła, owijając go świeżym bandażem. – Dobrze mówisz po hiszpańsku. Jakbyś pochodził z Hiszpanii.

– Miałem dobrych nauczycieli – mruknął.

– Możesz nauczyć mnie włoskiego – uśmiechnęła się, choć tego nie widział. – Będziemy mieć na to sporo czasu – szepnęła mu do ucha.

Nim zdążył zaprotestować, rozpięła mu zamek spodni i wsunęła dłoń w fałdy ubrania. Fabio drgnął nerwowo, ale ukłucie bólu w plecach skutecznie powstrzymało go przed zerwaniem się do pionu.

– Co ty wyprawiasz? – warknął.

– Chcę, żebyś się rozluźnił. Póki plecy się nie zagoją, nie możemy zbytnio szaleć. I nie protestuj – ostrzegła.

Złapał ją za nadgarstek i odciągnął od swojego ciała. Ta dłoń nie miała prawa go dotykać, a on nie zamierzał na to pozwalać.

Erin skrzywiła się na ten bunt, choć nie mogła powiedzieć, że się go nie spodziewała. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się myli w swym osądzie. Należało go dopiero przekonać do jej racji, ale na razie wymagało to dość drastycznych środków. Z wprawą, jakiej się po niej nie spodziewał, odciągnęła mu rękę do tyłu i spięła ją kajdankami. Z drugą zrobiła to samo i w ten sposób Fabio utknął pomiędzy wezgłowiem a drugim skrajem łóżka.

– Rozkuj mnie natychmiast – zażądał.

– Nie ma mowy – szepnęła mu uwodzicielsko do ucha. – Nie odbierzesz mi tej przyjemności.

Jej dłoń wróciła na poprzednie miejsce, a usta skubnęły małżowinę. Na nic zdały się Fabio przekleństwa we wszystkich znanych językach i żądania pełne złości. Nie mógł się wyrwać tej blond żmii, która oplotła go w najmniej oczekiwanym momencie. I choć ciało mówiło coś innego, to wcale nie było przyjemne. Nie w jej wykonaniu.


Rozdział 14. Zmarnowana szansa - 26.9.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top