Rozdział 37. Stare przyjaźnie

Rozdział bez korekty!


Każdy związek międzyludzki, czy to miłość czy przyjaźń czy też interesy, wymaga lojalności. Inaczej słowa i czyny nic nie znaczą. Jak można komuś zaufać i coś powierzyć, skoro ta osoba za chwilę zacznie działać na naszą szkodę? Byłoby to głupie i zupełnie nieopłacalne. Zresztą prowadziłoby do zemsty, ta pociągnęłaby kolejną aż do panowania chaosu. Zaś w nim nikt by nie wygrał, bo nic nie mogło się narodzić i nikt by niczego nie zyskał.

Właśnie dlatego tak ważna była lojalność. Zwłaszcza w interesach. Nikt nie chce tracić, ważny jest zysk. Każdy to wie. Mafia również. Generowanie strat mogło skończyć się zniszczeniem organizacji. Poza tym złamanie umowy w przypadku mafii zwykle pociągało za sobą konsekwencje w postaci utraty dochodu i życia. Rzadko kiedy wybaczano nielojalność.

Za każdym razem było to przykre. Ludzie naprawdę pragnęli wierzyć sobie wzajemnie, takie życie było lepsze dla wszystkich. Jednak świat to dość nieprzyjemne miejsce, gdzie każdy pilnował własnego interesu. Zdrada i szukanie korzyści u innych było na porządku dziennym. Nikt nikomu do końca nie ufał, każdy dzień mógł być końcem wszystkiego. Ta świadomość bolała, a jednak należało z nią żyć i znajdować w tym wszystkim pozytywy. Wierzyć.

Mafia nie wybaczała. Ceniła lojalnych współpracowników, tych, którzy zdradzili, bezlitośnie karała. Nieważne, jak długo byli połączeni. Zdrada kończyła wszystko. Różnił się tylko stopień przykrości. Po kimś nowym łatwiej się spodziewać nielojalności, często była to kwestia braku wyobraźni i zachłanności nowego współpracownika. Zdrada długoletniego partnera bolała dużo bardziej. Zwłaszcza gdy w grę wchodziła przyjaźń.

Fabio obserwował ruch wokół kawiarni w centrum miasta. Był tym już zmęczony, stanowczo bardziej wolałby być teraz z Eleną niż śledzić ostatnie godziny życia Patricka Nubreny. Tylko że nie miał wyjścia, od tego wiele zależało.

Nudził się też. Nubrena nie był zbyt ciekawym gościem. Niemal zwyczajny hotelarz o siwej głowie i ciepłym uśmiechu dobrego wujka, który wszystko wybacza. Zresztą zawsze taki był, Furpia nie pamiętał, żeby widział go zdenerwowanego. Nic dziwnego, że tak długo nikt go nie podejrzewał.

Teraz zaś siedział w kawiarni samotnie i najwyraźniej na kogoś czekał. Zapewne kolejne spotkanie biznesowe, pytanie tylko, czy będzie ono dla Fabia interesujące. Wolałby nie, dowód, że to wszystko pomyłka, pomógłby mu odzyskać spokój zachwiany przed wieloma tygodniami. Świat stanął na głowie i nie chciał wrócić na swoje tory.

Do kawiarni weszła ładna blondynka w beżowym, rozpiętym płaszczu, ołówkowej spódnicy i czarnej bluzce. Typowa urzędniczka, choć Fabio wątpił, żeby należała do jakiejś instytucji państwowej, a sam fakt, że Nubrena wstał, żeby się z nią przywitać, poświadczał, że dostali właśnie niezbity dowód potwierdzający zasadność rozkazów.

– Zaczynamy akcję – powiedział do słuchawki. – Chcę mieć nagrane każde słowo.

– Tak jest.

Resztę pozostawił Iskierkom, a sam przygotował broń i jeszcze raz przestudiował plany domu Nubreny. Nie to, żeby nie znał rozkładu budynku, ale chciał być pewny, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Szybka akcja bez żadnych dodatkowych atrakcji, a potem podróż do domu.

Podniósł spojrzenie na siedzącego obok Fantasmę, który przyglądał mu się beznamiętnym spojrzeniem. Ktoś inny z ich grupy odezwałby się, zapytał o to dość niezwykłe zdenerwowanie Furpii, Elena by wiedziała. Fantasma też to widział, ale jak zwykle się nie odezwał, nie czuł potrzeby pytania o stan psychiczny partnera. Liczyło się wykonanie zadania, nic więcej.

To irytowało Fabia, pomimo tych lat służby nie mógł się przyzwyczaić do stylu bycia Fantasmy. Czy raczej jego braku, bo mężczyzna był na wszystko tak obojętny, że aż trudno było uwierzyć, że tak można. Gdyby nie znał jego przeszłości, pewnie nigdy by w to nie uwierzył. Jednak to nadal było wkurzające. Nie żeby pytania o rzeczy oczywiste go nie irytowały, bo to zawsze doprowadzało go do furii. Teraz tym bardziej, nawet najmniejszy szczegół stawał się punktem zapalnym dla jego wściekłości. Wiedział, że to kwestia obecnej sytuacji i złości na samego siebie. Wszystko szło nie tak. Nic więc dziwnego, że zaczął chodzić wiecznie rozdrażniony.

– Jedź sprawdzić teren – polecił. – Tylko niech się nie zorientują.

Fantasma się nie odezwał. Po prostu wstał i poszedł wykonać polecenie. Fabio został sam. Z kieszeni wyciągnął telefon i przejrzał listę kontaktów, zatrzymując się na jednym. Przez chwilę miał ochotę wybrać ten numer i chociaż spróbować zmienić rozwój wypadków, ale wiedział, że to tylko by wszystko zniweczyło. Tak sentymentalna bzdura nawet nie powinna przejść mu przez myśl.

– Doprawdy, żałosny z ciebie gość, Fabio – mruknął pod nosem i zszedł z dachu.


Rezydencja Nubreny położona była za miastem, otoczona gęstymi iglakami, które miały zapewnić domownikom prywatność. Do tego prawie żadnych zabezpieczeń, przynajmniej z perspektywy członka mafii, który nie zważał na prosty alarm czy psy puszczone luzem na podwórzu. W sumie nie było to dziwne, Nubrena nie miał zbyt wielu niebezpiecznych kontaktów, a wartościowe dokumenty wraz z fortuną trzymał w strzeżonym sejfie w banku, do którego dostęp mieli nieliczni.

Weszli niemal niezauważalni do środka i od razu skierowali się do gabinetu pana domu. Nikt ich nie powstrzymał, zresztą dom był dziwnie pusty. Nie słychać było codziennej krzątaniny, nikt nie pałętał się po korytarzach. Zadanie zbyt proste, by posyłać do niego Rabbię. Gdyby nie jeden szczegół.

Furpia pchnął uchylone drzwi i wszedł do środka, celując do Nubreny. Ten spojrzał na niego nieco zaskoczony, lecz nadal spokojny. Może nawet nie wiedział, że Fantasma przeszukuje pozostałe pokoje wraz z kilkoma Iskierkami.

– Cóż to znaczy, Fabio? – zapytał.

– Współpraca ze Swortą to działanie przeciwko rodzinie Tovarro – odparł Furpia. – A to oznacza śmierć, panie Nubrena.

– Nie sądziłem, że mam obowiązek legitymować moich gości jako członków danej frakcji. Czyżby Don Lorenzo zmienił swoje oczekiwania wobec współpracowników?

– Dla świadomych działań nie ma usprawiedliwienia! – huknął Fabio. – To koniec twojej działalności.

Nim nacisnął spust, został odepchnięty na bok. Pocisk rozbił okno, Nubrena schował się za biurko, a Furpia zaklął szpetnie.

– Orient, panie strzelec. – Usłyszał.

W drzwiach stał Paolo Nubrena, dziedzic hotelowej fortuny i dawny szkolny przyjaciel Fabia, z którym na niejeden podbój wyruszył jako nastolatek. Niewiele się zmienił od ostatniego spotkania, nadal był postawnym brunetem o brązowych oczach, które zawsze przyciągały do niego kobiety, a teraz zaś błyszczały złośliwą satysfakcją.

– Paolo – warknął.

– Już myślałem, że nigdy nas nie odwiedzisz, a tu proszę, od razu celujesz do mojego ojca.

Fabio skrzywił się. Nie spodziewał się tu Paola, do tego Fantasma musiał go przeoczyć, co milczącemu zabójcy zwykle się nie zdarzało. Coś tu było nie tak.

– Doskonale wiesz, jak działa ten świat. Zdradzasz, giniesz. Koniec pieśni.

Paolo zaśmiał się drwiąco. Nie takiej reakcji spodziewał się Furpia i nie miał pewności, co sam powinien zrobić. Właśnie dlatego wolał uniknąć tego spotkania, zdrada przyjaciół i ich karanie nigdy nie przychodziły łatwo, nie było to też przyjemne. Do każdego innego zadania mógł podejść bezemocjonalnie, tu nawet wieloletni trening nie mógł pomóc trzymać samego siebie w ryzach.

– Polujecie na Swortę, ale celujecie nie do tego człowieka, co powinniście.

– O czym ty mówisz?

– Sworta to ja – oznajmił Paolo.


Milczenie nigdy nie było mocną stroną Lukasa, gdy podróżował w towarzystwie. Zwykle usta mu się nie zamykały chyba, że jadł albo spał. Nieważne, czy ktoś go słucha czy nie, bo zawsze zwracał na siebie uwagę potencjalnego słuchacza, nieraz doprowadzając do szału swoich współpracowników.

Tym razem jednak nie był zbyt skłonny do mówienia. Przez cały czas analizował to, co wyczytali w dokumentach od Luany i zastanawiał się, czy to mogła być prawda chociaż w kilku procentach. Nie miał pewności, brzmiało to dość abstrakcyjnie, do tego mogło przynieść naprawdę wielkie konsekwencje dla rodziny Tovarro. Aż bał się pomyśleć, co się wydarzy, gdy przekażą tę teczkę do rąk Don Lorenza.

Zresztą nie tylko on się nad tym zastanawiał. Miny Vincenta i Michelle'a jasno pokazywały, że oni również nie mogą się uwolnić od tej sprawy. Trudno im się dziwić, takie informacje naprawdę mogły wstrząsnąć światem. Nie tylko ich osobistym, ale tym dookoła.

Bez niespodzianek dotarli do rezydencji Tovarro. Nikt ich nie ścigał, nikt ich nie śledził, nikt nie próbował zabić. Albo Sworta nie miała pojęcia o istnieniu tych dokumentów i ich obecnej lokalizacji albo chcieli, żeby trafiły do rąk Lorenza Tovarro i także w jego sercu zaprowadziły zamęt. Trudno określić, które rozwiązanie było właściwe.

Zostali zaprowadzeni prosto do saloniku, w którym obecnie przebywał Lorenzo. Mężczyzna uśmiechnął się lekko na ich widok, odłożył czytany właśnie dokument i odprawił podwładnego, który przyprowadził rabbijczyków.

– Dobrze was widzieć, Michelle'u, Vincencie, Lukasie.

– Pana również, Don Lorenzo. Te dokumenty dostaliśmy od Luany Delucci z prośbą, aby trafiły prosto do pańskich rąk – odezwał się Licavoli i położył przed Tovarro teczkę.

Naprawdę miał obawy co do tego, co się wydarzy, gdy szef je przeczyta. Wojna domowa to najgorsze, co może im się teraz przytrafić, a wiedzieli, jaką cenę się za to płaci. Bajzel po Moskiewskiej Braci nadal był sprzątany.

– Dziękuję wam. Jak minęła podróż?

– Spokojnie. Prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się utrudnień ze strony Sworty.

– Sworta nie wie o istnieniu tych dokumentów. Nie mają też pojęcia, jak daleko posunęliśmy nasze działania w ich sprawie.

Lorenzo podniósł się z fotela i wziął teczkę do ręki. Nawet jej nie otworzył, tylko wrzucił do kominka, gdzie papier od razu zajął się płomieniem. Oficerowie Rabbii nie mogli wprost uwierzyć w to, co właśnie zobaczyli. Tego się nie spodziewali. Przecież był to klucz do rozwiązania problemu Sworty, a Tovarro tak po prostu wrzucił go w ogień.

– Don Lorenzo... – zaczął Michelle, ale w sumie nie był pewny, co powinien powiedzieć.

Mężczyzna spojrzał na nich i gestem zaprosił ich, żeby usiedli, po czym sam wrócił na fotel, na którym wcześniej siedział. Oficerowie Rabbii zajęli miejsca dość niepewnie, nie wiedząc, co się wydarzy.

– Z jakiegoś powodu Luana chciała, żebyście wiedzieli, co zawiera ta teczka i to sprawdziliście – powiedział spokojnie Tovarro. – Nie jestem o to zły. Nie ma nic złego w ciekawości, ale niech treść tych dokumentów pozostanie między nami, dobrze?

– Don Lorenzo, te dokumenty są prawdziwe? – zapytał Lukas.

– Niekompletne – odparł Tovarro. – Poprosiłem Luanę, aby zebrała wszystko, co się da, bym mógł je zniszczyć bez wzbudzania paniki.

– Ale dlaczego? – odezwał się Vincent. – Przecież to nie ma sensu.

– Nie znacie całej historii, chłopcy. Nie chcę, żeby zaczęło się polowanie na czarownice, a to byłoby wielce prawdopodobne, znając temperament choćby Cesare'a.

– Więc co z raportem?

– Nie widzę problemu, abyście zaznaczyli jedynie swój sukces w ukończeniu misji. Proszę, abyście nikomu o tym nie mówili, dobrze?

– Jak sobie życzysz, Don Lorenzo.

– Dziękuję wam. Pewnie jesteście zmęczeni po podróży, więc nie będę was dłużej zatrzymywać.

Jednoznacznie oznaczało to, że mają odejść. Kilka chwil później Lorenzo został sam ze swoimi myślami. Wciąż miał sobie za złe, że nie był na tyle przewidujący, żeby do problemu Sworty nigdy nie doszło. Mógł zrobić tak wiele, a pozwolił, by sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Nic nie zwróci ludziom życia, zdrowia i najbliższych, żadna rekompensata tego nie zmieni. Konsekwencje działań Sworty były potężne, musieli z tym żyć, a każdy kolejny dzień uświadamiał szefa Tovarro, jak bardzo się początkowo mylił.

– Jesteś pewny, że nie powiedzą Cesare'owi? – zapytał Falco, zajmując drugi fotel.

– Czemu by mieli?

– Twój bratanek doskonale wie, że coś umyka jego uwadze. Czasami jest zbyt inteligentny.

– Prawda nie będzie dla niego przyjemna. Chcę mu tego oszczędzić.

– Naprawdę nie zasługujemy na takiego szefa.

– Moja rodzina jest moim życiem. Nic tego nie zmieni, mój najdroższy przyjacielu.


Do Fabia początkowo nie docierało znaczenie słów Paola. Młody Nubrena był ostatnią osobą, która pchała się pod ostrzał. Chyba że mówimy o niewieścich spojrzeniach, bo na to zawsze był łasy, ale tego Furpia się nie spodziewał. Gestem powstrzymał Fantasmę, który właśnie pojawił się w drzwiach, przed atakiem. I tak już zawalił, skoro przepuścił Paola, a miał przeczesać dom w poszukiwaniu potencjalnych problemów.

– Co ty, kurwa, pierdolisz? – warknął, spoglądając na dawnego przyjaciela.

– Mały naiwny Fabio, którego świat kręci się wokół słodkiej Eleny – zakpił Paolo. – Nie rozumiesz ojczystego języka? Należę do Sworty. Nie rób takiej zbaraniałej miny. Nie przystoi to zabójcy twojej klasy.

– Ty pieprzony zdrajco.

– Zaraz tam „zdrajco". Muszę dbać o rodzinny interes, a Sworta daje mi dużo większe możliwości niż skostniała rodzina Tovarro hołdująca dawnym tradycjom. Gdybyś chociaż posłuchał, co mają ci do zaoferowania, sam byś do nich przystał.

– Nie jestem pieprzonym zdrajcą – warknął Fabio.

– Tak nie ochronisz Eleny. Słyszałem, co ją spotkało w Moskwie. Przykre.

– Zamknij swoją pieprzoną mordę.

– Boli? Sworta nie pozwoliłaby, aby jedna z naszych kobiet została zerżnięta przez bandę napalonych Rusków. Może powinienem zaoferować jej swoje usługi?

Tego dla Fabia było za wiele. Rzucił się na Paola z groźbą śmierci na ustach. Cała wściekłość nareszcie znalazła ujście. Nie chodziło jedynie o Elenę, ale też o rodzinę Tovarro. Nie zamierzał puścić tego płazem.

Nubrena uskoczył przed pierwszym ciosem rozwścieczonego Furpii, po czym sam uderzył, celując w twarz przeciwnika. Sięgnął w tym samym czasie, co poprawka ze strony Fabia. Okładali się pięściami, gdzie popadnie. Wściekłość Furpii dodała mu sił, nie czuł bólu, gdy Paolo uderzył go w twarz, a potem w brzuch. Nie był mu dłużny, złamał nos Nubreny, pozbawił go oddechu, uderzając w splot słoneczny. Nie przestał na tym, kolejny cios posłał na jego kark. Paolo upadł, spazmatycznie próbując złapać tchu. Fabio postawił nogę na jego plecach, przyduszając go do podłogi.

– To koniec, śmieciu – warknął, sięgając po broń. – To ty jesteś skończony, Paolo Nubrena.

– Nie będzie ci szkoda?

– Nie.

Fabio pociągnął za spust. W tym czasie Fantasma ukrócił życie Patricka Nubreny, który nawet się nie bronił. Umarł cicho, bez zbędnych dramatów. Za to Furpia władował cały magazynek w stygnącego trupa.

– Kurwa – warknął. – Kurwa, kurwa, kurwa.

Był wściekły. W głowie mu się nie mieściło, że ktoś ze współpracowników Tovarro mógł należeć do ścisłego grona oficerów Sworty. Powinien go porządnie przesłuchać, nim zabił, ale nad sobą nie panował. Po prostu musiał go rozwalić osobiście, choć to nie przyniosło ulgi.

– Zadzwoń po sprzątaczy – polecił.

Sam ruszył do pokoju Paola. Co prawda wątpił, że znajdzie coś naprawdę pożytecznego w sprawie Sworty, ale nie zaszkodzi spróbować. Im więcej uda im się ustalić, tym szybciej rozwiążą problem tej przeklętej organizacji.

Na górze nie spotkał nikogo. Za to bałagan w pokoju Paola był już bardzo znajomy. Na biurku leżały dokumenty w otwartych teczkach – chyba oderwali go od pracy – więc Fabio zaczął je przeglądać. Początkowo trafiał tylko na papiery związane z hotelami Nubrenów, niewiele z tego rozumiał czy nie bardzo naprowadzało go to na ślad Sworty, ale je także postanowił zabrać. Dopiero po chwili dokopał się do najbardziej interesujących.

Kilka minut później pożałował swojego małego śledztwa, gdy natknął się na nieoznakowaną niczym teczkę i zajrzał do środka. Gdyby nie zabił Paola, zrobiłby to teraz i to tak, że drań błagałby o śmierć.

Sięgnął po telefon i wybrał odpowiedni numer. Czekał tylko chwilę.

– Don Lorenzo, mam złe wieści – powiedział. – Sworta jest bliżej, niż sądziliśmy.


23 lata wcześniej


Tak upalnego lata dawno nie było. Słońce grzało niemiłosiernie bez ani jednej kropli deszczu, trawy wyschły, a ludzie starali się nie wychodzić w najgorętszej porze dnia. To było niebezpieczne dla zdrowia i życia.

Antonio Tovarro się tym zupełnie nie przejmował. Przynajmniej nikt nie będzie interesował się jego poczynaniami, byli na to zbyt zmęczeni upałem, który na nim nie robił żadnego wrażenia. Czemu miałby? Urodził się w tym klimacie i był do niego przyzwyczajony. Nie było powodu robić z tego szopki, bo słońce przeważa nad deszczem. Ludziom nigdy nie dogodzi.

Z rodzinnej rezydencji wyjechał na ostatnią chwilę, jednak brak innych aut na drodze pozwolił mu na zwiększenie prędkości i w efekcie dotarł tylko pięć minut spóźniony. Całkiem nieźle, skoro na swoich kontrahentów musiał czekać przez kolejną godzinę. I to on był znany z braku poszanowania czasu innych. Jakieś kpiny.

Wystraszona kelnerka wahała się, czy podejść i zapytać o kolejne zamówienie, a nikt nie kwapił się, żeby ją zastąpić. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, kto siedzi przy stoliku na środku sali – TEN Antonio Tovarro, młodszy brat obecnego szefa Tovarro, człowiek gniewny i okrutny, całkowite przeciwieństwo Lorenza, który niemal zawsze się uśmiechał. Z młodszym nikt nie chciał mieć do czynienia, wiedząc, że jedno nieuważne słowo oznacza wybuch gniewu i pociągnięcie za spust. Nikt nie chciał ginąć z jego ręki z błahego powodu.

W końcu drzwi się otworzyły, wybawiając drżącą kelnerkę z kłopotu. Nie na długo jednak. Dwóch nowo przybyłych mężczyzn przysiadło się do Tovarro i kobieta nie miała innego wyjścia, jak podejść do tego przeklętego stolika. Zabrała dwie karty dań i ruszyła z uśmiechem na twarzy.

– Dzień dobry. Zechcą panowie złożyć zamówienie? – odezwała się i żadna nuta w jej głosie nie powiedziała gościom, jak zdenerwowana była.

– Za chwilę. Na razie proszę podać kawę. Czarną, bez cukru i mleka.

– Oczywiście. Dla pana również? – Spojrzała na Antonia.

– Jeszcze raz to samo. – Potrząsnął pustą szklanką po whisky.

– Już podaję.

Odetchnęła z ulgą, gdy tylko zniknęła na zapleczu. Nie widziała więc spojrzenia, jakie posłał jej jeden z gości, ani dość wulgarnego komentarza na temat jej nóg w długiej, ciemnej spódnicy. Może lepiej dla niej, mogłaby się wystraszyć.

– Lepiej odpuść – mruknął Antonio. – Niewarta zachodu.

– Próbowałeś? – zapytał ten pierwszy.

– A której nie próbował? – prychnął drugi z wrednym uśmiechem na ustach.

– Morda, Ledger. Nie jestem taką dziwką jak ty – warknął Tovarro.

– Powtórz to! – wrzasnął obrażony, podnosząc się z miejsca.

– Dziwka. – Uśmiechnął się szeroko Antonio.

Zbliżającą się bójkę uciszył drugi z nowo przybyłych.

– Markusie, doskonale wiesz, że Tony uwielbia prowokować innych do bitek. Nie pozwól mu na to.

– Zawsze psujesz zabawę, Goshack.

– Nie sądzisz, że twój brat zacznie zadawać pytania, jeśli usłyszy o zdemolowaniu tej uroczej restauracji? A to mogłoby zaszkodzić naszym planom.

Tovarro tylko prychnął na wspomnienie Lorenza. Nie znosił, kiedy ich porównywano albo zwracano uwagę wszystkich dookoła na szefa Tovarro. To on zawsze był we wszystkim lepszy i zdolniejszy. Pieprzenie. Lorenzo był za miękki na szefa mafii. Zawsze tylko chciał gadać nawet, kiedy należało po prostu rozwalić przeciwnika w drobny mak. Zresztą dziedzictwo należało mu się jedynie ze względu na to, że urodził się pierwszy. Nie żeby się nadawał, bo tego Antonio nie mógł o nim powiedzieć. Wręcz przeciwnie, Lorenzo powinien żyć jak normalny człowiek, a to młodszemu pozostawić koronę. To jemu się należała.

– Czuły punkt. – Zaśmiał się Ledger.

Podeszła kelnerka, ustawiła napoje na stoliku, po czym odebrała zamówienie, starając się nie odchodzić zbyt szybkim krokiem. Szef sali obserwował wszystko, nie mając pojęcia, czy powinien poinformować o tym spotkaniu rodzinę Tovarro. Cała ta sytuacja zdawała mu się dość niebezpieczna i nienaturalna, ale z drugiej strony donoszenie na młodszego brata szefa również mogłoby się dla niego źle skończyć.

– Jaka jest wasza propozycja? – zapytał Antonio. – Bo myślę, że macie już jakiś plan.

– Bez niego nawet nie pokazywalibyśmy ci się na oczy – odparł Allan. – Pewnie obili ci się o uszy Indecibilmente. Wielu próbowało ich namierzyć, a nadal nikt nie wie, kim są ani gdzie mają swoją siedzibę. Przestudiowałem ten temat i mam wrażenie, że oni tak naprawdę nigdy nie przestali być częścią swoich rodzimych organizacji. Chciałbym stworzyć coś podobnego.

Antonio przez chwilę obserwował go uważnie, analizując każde słowo. O Niewymownych słyszał każdy w mafii, choć niewielu w nich wierzyło. Byli taką legendą, która krążyła od pokoleń. Informatorzy, którzy gromadzą całą wiedzę na temat mafii, choć nigdy się nią nie dzielą, jeśli ma to przynieść kolejny konflikt. Kim tak naprawdę byli? Jak wygląda ich struktura, liczebność? Kto nimi dowodzi? Wszystko to było jedną wielką niewiadomą.

Jednak posiadanie takiej organizacji mogłoby poważnie wzmocnić rodzinę Tovarro, bo to o niej myślał Antonio. Już teraz byli potężni, ale nikt nie powiedział, gdzie jest granica potęgi. Gdyby ten pomysł wypalił, nikt nie ważyłby się nawet próbować im podskoczyć. Staliby się absolutnym numerem jeden i mogliby samodzielnie rządzić światem mafii.

– Szczegóły – polecił.

– Stworzymy organizację, która będzie wiedziała o wszystkim i potrafiła te informacje przekształcić w działanie. Nie nasze, tych, których informacje dotyczą. Praktycznie nie kiwając palcem, wesprzemy tę stronę konfliktu, która będzie dla nas korzystniejsza. Wystarczy jeden podszept, żeby maszyneria poszła w ruch. I nikt się nawet nie zorientuje, że ktoś pociągał za sznurki. Szara eminencja, Sworta.

Goshack wymieniał kolejne elementy swojego dalekosiężnego planu. Z każdym słowem Antoniowi coraz bardziej podobał się ten pomysł i zamierzał w niego zainwestować. To miało rozwiązać wszelkie problemy, z którymi teraz borykała się rodzina Tovarro.

– Jeszcze w tym tygodniu dostaniecie pierwszą transzę – oznajmił.

– Wspaniale robi się z tobą interesy, Tony.

– Masz postawić Swortę na nogi w ciągu następnych trzech miesięcy. Będzie mi potrzebna.

Antonio miał już swoje plany do zrealizowania. Pomysł Goshacka tylko mu w tym pomoże. A potem rodzina Tovarro zajmie należne jej miejsce na samym szczycie.


Rozdział 38. Dwie bajki - grudzień

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top