Rozdział 26. Zasady

Nieco krótszy niż zwykle, tydzień spóźniony i bez korekty, ale nie trzymam Was dłużej w niepewności.


Świt to nieco dziwna pora. Ani noc ani dzień, coś pomiędzy co trudno jednoznacznie określić. Właśnie wtedy najbardziej chciało się spać, a uwaga przestawała być tak silna jak do tej pory. Inni zaś nie mogli zasnąć ponownie, wyczuwając zbliżający się dzień, choć spokojnie mogliby przestać jeszcze kilka godzin.

Świt był porą wielu ataków. Nocna zmiana strażników traciła koncentrację, sen był najgłębszy, co tylko ułatwiało sprawę. O świcie najwięcej osób traciło życie. Wszyscy o tym wiedzieli już od wieków. Obawiano się tej pory, często mówiono o niej szeptem, jakby sama w sobie była zabójcza. A przecież to ludzie zabijali, nie budzące się niebo.

Wtedy też przychodziły różne myśli. Wątpliwości, obawy, wspomnienia, o których chcielibyśmy zapomnieć. Przychodzą ze zdwojoną siłą, czyniąc nas słabymi, podatnymi na ataki. Łatwo zejść ze swojej ścieżki, gdy przychodzi świt, bo nie jesteśmy pewni, czy do tej pory wybieraliśmy właściwie. Przez to nikt nie lubił świtu.

Fabio nie należał do osób, które egzystowały w czasie świtu bez wyraźnego powodu. Uwielbiał spać do późnych godzin, gdy normalni ludzie mieli za sobą większą część dnia. Przez wiele lat szkoła była dla niego prawdziwym utrapieniem, zmuszając do wstawiania o nieludzkiej, jego zdaniem, porze. Przecież wszyscy wiedzieli, że ludzie sukcesu muszą wstawać w dobrym humorze, a nie o drakońskich godzinach. Że też od najmłodszych lat człowiek jest torturowany.

Na szczęście teraz nie był uzależniony od zegarka, choć zdarzało mu się pracować o świcie. Czasami zadanie wymagało doczekania do tej dziwacznej pory, gdy strażnicy już tylko marzyli o łóżku. Wtedy to było tak proste, że aż nudne. Poziom Rabbii sprawiał, że czuł się, jakby się bawił, nie zaś pracował.

Nie miał pojęcia, co go obudziło. W pokoju panował półmrok, a zegarek wskazywał zbyt wczesną porę, żeby wstawać. Niedługo niebo na wschodzi zacznie jaśnieć, lecz noc jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Dworek Rabbii pogrążony był we śnie, o tej porze nawet Cesare kończył swe igraszki, gdy sprowadzał sobie towarzystwo. Służba też spała. Nie było potrzeby wystawiania straży, bo też nikt był tak głupi, by atakować bazę Rabbii. W końcu to czyste samobójstwo. Nawet o świcie.

Obrócił się na bok i spojrzał na śpiącą obok Elenę. Przez moment myślał, że to ona wyrwała go ze snu. Nadal zdarzały jej się koszmary, w czasie których strasznie się kręciła. Niejednokrotnie skopywała go z łóżka albo nabijała siniaka, nim zdążył ją obudzić i uspokoić. Dawniej nie do końca wiedział, czym są one spowodowane i tym bardziej go to denerwowało, ale nauczył się akceptować również i tę wadę partnerki.

Elena spała spokojnie wtulona w poduszkę. Kołdra starannie zasłaniała jej ciało aż po szyję. Chyba zmarzła, co nie zdarzało się zbyt często. A może to po prostu zły sen. Nie wiedział, a nie zamierzał jej budzić tylko po to, by o to zapytać. Byłoby to bezsensowne i zupełnie nie w jego stylu. Już lepiej, żeby ją po prostu do siebie przygarnął, chyba lepiej, żeby obudziła się w jego ramionach? To zawsze pretekst, by miło zacząć dzień.

Powstrzymała go jednak myśl o Pajęczycy. Nadal było mu głupio, że tak się dał załatwić. Był wierny Elenie, tylko o niej powinien myśleć, a pozwolił, by omotała go jakaś zdzira. I to z taką łatwością. Nie był z tych, których łatwo zauroczyć. To raczej on był stroną dominującą, co z mało włoską urodą było naprawdę łatwe do osiągnięcia. Kobiety same się nim interesowały, a on tylko wybierał tą, która w danej chwili najbardziej mu odpowiadała. Jednak nigdy nie czuł tak silnego pożądania wobec ledwo poznanej potencjalnej partnerki. W większości były to po prostu przygody, czasami ułatwienie sobie zadania, bo do związków podchodził inaczej. I nigdy, nawet w myślach, nie zdradzał swoich partnerek. To była jedna z najważniejszych zasad, którymi się kierował w życiu.

Nie miał pojęcia, jak Pajęczyca to robiła, ale jednym uśmiechem całkiem zawróciła mu w głowie. Minęło kilka dni, a on doskonale potrafił odtworzyć tamtą scenę i chęć pchnięcia kobiety na bar. Aż czuł do siebie obrzydzenie, bo jedyną, o której mógł pozwolić sobie tak myśleć, była Elena.

Tak spokojnie przy nim spała. Nie powiedział jej prawdy, nie potrafił wyksztusić z siebie tych słów, choć miał świadomość, że zasługuje na pogardę z jej strony. I nawet nie chodziło o samą chęć zdrady, ale o to, jak łatwo dał się zmanipulować. Nie wyobrażał sobie zresztą, że przyjęłaby to ze spokojem. Tym razem kilkoma słowami doprowadziłby ją do wściekłości, a to nie zdarzało się często. Tylko że nic jej nie powiedział. Może i lepiej. Wystarczy, że ktoś nasłał tę nieudacznicę na Salevannov.

Nie wiedzieli kto. Pajęczyca zdołała uciec, więc nie mieli szansy jej przesłuchać. Może i sam zamach nie był niczym niezwykłym – to się zdarza w ich zawodzie – ale Fabio czuł niepokój i nieopisaną wściekłość na zleceniodawcę. Nie miał pojęcia, kto czyha na życie jego partnerki, a przez to nie mógł działać. Przecież nie zamknie Eleny w domu, nigdy by się na to nie zgodziła. Chodzenie za nią krok w krok skończy się niepotrzebną awanturą, a nie o to chodziło. Gdyby wiedział, kto za tym stoi, zabiłby gnoja i byłoby po wszystkim. Tak się powinno tę sprawę rozwiązać.

Zdawało się, że na Elenie to nie robi wrażenia i nie interesuje jej, kto za tym stoi. Z jednej strony była do tego przyzwyczajona, z drugiej nawet jeśli się tego obawiała, nie zamierzała tego po sobie pokazywać. Prędzej czy później i tak się tego dowiedzą. Wątpliwe, by zleceniodawca wycofał swoje zamiary. Znajdzie innego zabójcę, który albo dopnie celu albo będzie dla nich cennym źródłem informacji.

Mimo to Fabio czuł niczym nieuzasadniony niepokój. Może był przewrażliwiony, ale czuł, że to początek kłopotów, w jakie wplącze się Elena. Coś przed nim ukrywała, choć oboje udawali, że nic takiego nie ma miejsca. Nawet nie próbował pytać, bo wiedział, że nie odpowie. Zostawi go z byle czym albo umiejętnie zmieni temat. Nie zamierzała się tym dzielić, chociaż było ryzyko, że to ją zabije. Wiedział to i nienawidził tej świadomości i jej poczucia niezależności. Przecież by jej pomógł. Zawsze bezpieczniej, gdy ktoś chroni twoje plecy. Dlaczego nie chciała mu na to pozwolić? W końcu byli partnerami.

Przesunął w palcach pasemko jej włosów. Nie wyobrażał sobie życia bez jej obecności obok. Już nie potrafił, choć jeszcze parę lat temu nie miał pojęcia, gdzie Elena przebywa. To nie było takie ważne. Wróciła do Włoch, do domu i była obok. Z nim. Sam nie miał pewności, kiedy uświadomił sobie, że ją kocha. Czy to było takie ważne? Liczyła się chwila obecna. Nie zamierzał niczego zmieniać w tej kwestii, a tym bardziej z kimkolwiek się nią dzielić. Była jego, nie da jej odejść. Już zawsze będą razem.

Wyglądała tak niewinnie we śnie. Nie jak zabójczyni czy pieprzona femme fatale zbierająca spojrzenia wszystkich dookoła, ale jak ta małolata, która dorastała u jego boku. Wtedy jej nie znosił, był zazdrosny o uwagę, jaką wszyscy ją darzyli. Nie chciał rozumieć samotności, z którą Elena żyła od dziecka. Dopiero gdy zamieszkała z Furpiami, zaczął to dostrzegać. Polegała na nim. Ile nocy przespała w jego łóżku, nim zaczęła dojrzewać? Nigdy nie mówiła, co ją przestraszyło, ale przy nim się uspokajała. Nie mógł powiedzieć, że nie czuł z tego powodu dumy. Był jej lekiem na koszmary, w zamian mógł ją obserwować we śnie. Może to właśnie wtedy stała się tak ważna?

Teraz też nic jej nie niepokoiło. Wtulona w poduszkę, z rozsypanymi dookoła czarnymi włosami, z cieniem uśmiechu w kącie ust. Wysoko gatunkowa pościel komponowała się z niej urodą bardzo dobrze, było po prostu widać, że nie jest jakąś pierwszą lepszą kobietą, ale członkinią mafii. Nieważne, że teraz jej ciało było szczelnie osłonięte. Wystarczy, że wiedział, co kryje się pod kołdrą, by poczuć przyjemne podniecenie. Przez moment miał ochotę obudzić ją pocałunkiem, ale dał sobie spokój. Byłaby niezadowolona i marudziłaby, że budzi ją niepotrzebnie. Wolał na nią popatrzeć i powyobrażać sobie, co będą robić, gdy sama wyrwie się z krainy Morfeusza. Nie ma potrzeby się śpieszyć.

Sam nie wiedział, kiedy ponownie zasnął. Obudził go dopiero ruch Eleny, która przecierała właśnie oczy. Uśmiechnął się, widząc, jak nieziemsko jest rozczochrana, a na obojczyku wykwita malinka, którą osobiście zrobił wieczorem. Tylko on mógł ją taką oglądać – nieperfekcyjną i mało zabójczą. Taka też była piękna i na pewno wyjątkowa. Nie zamierzał dzielić się tym widokiem absolutnie z nikim, a i Elena starała się wyglądać w miarę porządnie przy innych. Zawsze oddzielała to, co prywatne od tego, co publiczne. Prawdopodobnie przez specyfikę swojej pracy. Nie mógł się z tym nie zgodzić, gdyby nie granice i zasady, dawno mogliby się zapomnieć. Tak nie powinno być.

– Co ci tak wesoło z samego rana? – zapytała.

– Miałem piękny sen – odparł i kontynuował, gdy uniosła pytająco brew. – Leżałaś wśród pościeli naga i chętna, a ja mogłem robić z tobą, co mi się żywnie podobało.

Elena westchnęła ciężko i odsunęła kołdrę, żeby wstać i zacząć dzień. Fabio jednak nie pozwolił jej na to, pochylając się nad nią.

– Dokąd to, małolato?

– Pod prysznic.

– Jeszcze cię nie zbrukałem, żebyś musiała się obmyć. – Uśmiechnął się szeroko.

– Widzę, że gorzej ci od samego rana – uznała.

– Nie spełnisz mojego snu?

– A powinnam?

– Byłoby to mile widziane, a nawet oczekiwane. No wiesz, w końcu jesteśmy w idealnej pozycji, żeby zacząć realizację moich marzeń sennych.

Ponownie westchnęła. Fabio czasami ją osłabiał tymi swoimi zagrywkami, ale to było u niego normalne. Zbyt dobrze się znali, żeby jeszcze się na to dziwiła.

Uśmiechnęła się zaraz z drwiącym błyskiem w oku. Dłonią sięgnęła do jego włosów, ujmując delikatnie jeden z kosmyków.

– Wątpliwe, żebyś sobie zasłużył na pełną uległość – stwierdziła, spoglądając na niego uważnie. – Ale chyba mam pewien pomysł, który moglibyśmy zrealizować.

– Jestem otwarty na propozycje.

Pchnęła go na plecy i sama się nad nim pochyliła. Pocałowała go w nos, potem bardzo delikatnie w usta.

– Ani drgnij – ostrzegła.

Fabio skrzywił się nieznacznie, ale powstrzymał przed ruchem, oczekując wyjaśnień co do pomysłu. Nie czekał długo, czując jak jej dłoń pełznie nieśpiesznie ku kroczu. Syknął na pierwszy, niezbyt delikatny dotyk. Elena zaśmiała się na to.

– Chyba naprawdę jesteś niedopieszczony, skoro nadal zdarzając ci się takie młodzieńcze ekscesy – zakpiła.

– Zamknij się. Zachowuję się jak normalny, zdrowy facet, który ma w swoim łóżku piękną kobietę.

– Normalny, zdrowy facet nie ekscytuje się każdym kawałkiem skóry pięknej kobiety – odparła. – Niedopieszczony gówniarz o zboczonej wyobraźni już bardziej.

Z warknięciem złości przewrócił ją na plecy, podciągając koszulę nocną do samych piersi. Zanim zdążyła zaprotestować, bielizna wylądowała na podłodze, a ona poczuła jego palce zagłębiające się w niej. Syknęła z bólem, ale się nie wyszarpnęła. Po chwili stało się to dużo przyjemniejsze. Zamruczała z aprobatą, co wywołało uśmiech na twarzy Fabia.

– I tak powinno być – powiedział. – A nie jakieś szczypanki od samego rana.

– Sam mnie szczypiesz – odparła na wydechu.

– Bo mnie wolno, małolato. – Zaśmiał się. – Ty musisz na to dopiero zasłużyć.


Droga ciągnęła się w nieskończoność, jakby w ogóle jej nie ubywało. A przecież nie przegapiła żadnego skrętu, nie stała też w korkach. To chyba kwestia niepokoju, który towarzyszył jej od początku podróży. Nigdy bowiem nie miała z tym problemów, bo lubiła prowadzić samochód. Może nie było to aż taką przyjemnością jak inne zajęcia, ale wystarczającą, by nie krzywiła się na samą myśl.

Warczenie silnika sportowego auta nadawało całości pewien rytm. Automatycznie zmieniała biegi i utrzymywała prędkość w granicach bezpieczeństwa wobec warunków pogodowych i potrzeb danej chwili. Może nie była tak dobrym kierowcą jak Fabio, ale tyle wystarczało, by nikt nie mógł narzekać na jej jazdę.

Dziś to jednak nie wystarczało. Choć starała się uspokoić, to i tak jechała nieco za szybko. To przez rozmowę z Don Lorenzem, który nie dał jej jednoznacznej odpowiedzi, czego oczekiwała. Co prawda rozumiała wątpliwości mężczyzny, ale skoro poprosiła go o pomoc, to chyba jasne, po której stronie powinien stanąć. Nie było to takie trudne do zrozumienia.

Westchnęła nad swoimi myślami. Chyba zaczęła zachowywać się jak rozpuszczona nastolatka, której po raz pierwszy czegoś odmówiono. Przecież wiedziała, że to nie jest takie proste. Rodzina Tovarro nie może podejmować nieprzemyślanych działań, bo to mogłoby przynieść przykre konsekwencje. Nieważne, czego ona chciała, ważniejsze, co jest najlepsze dla rodziny. Nie zawsze te interesy muszą się zgadzać.

Nie mogła jednak czekać na podjęcie decyzji przez Don Lorenza. Może sprowadzi to na nią kłopoty, ale zignorowanie sprawy bardziej zaszkodzi niż pomoże. Dlatego postanowiła działać. Weźmie to na siebie, nie pierwszy raz, więc się nie obawiała.

W końcu minęła otwartą bramę i chwilę później zatrzymała się przed niewielką rezydencją przebudowaną parę lat temu na nieco nowszy styl. Dookoła panowała cisza, co ją tylko bardziej niepokoiło. Może rodzina Scinta była niewielka, ale dość żywotna. Za każdym razem, gdy Elena tu przyjeżdżała, witało ją wesołe ujadanie psów i uśmiechnięci strażnicy. Dziś panowała tu cisza. Nikt nie wyszedł jej naprzeciw, a drzwi puściły, gdy tylko nacisnęła klamkę. W nos uderzył ją zapach śmierci.

– Zach?! – zawołała, sięgając po broń.

Nikt nie odpowiedział i z każdym krokiem była bardziej przekonana, że tak się nie stanie. Zresztą w salonie znalazła pierwsze trupy należące do członków rodziny i psów. Wiedziała, spóźniła się. Zbyt dużo czasu zmarnowała u Tovarro, gdy powinna być tutaj. Poczuła złość na samą siebie.

Przeszła przez dom, chcąc ocenić straty. Szukała też Zacha, mając cichą nadzieję, że on i Elis zdołali się uratować. Straciła ją jednak, gdy weszła do gabinetu młodego szefa. Oboje leżeli na podłodze. Zach na brzuchu w kałuży czerniejącej już krwi, z raną postrzałową na ramieniu. Podejrzewała, że zabiła go inna, której w tej chwili nie widziała. Nie to jednak było najtragiczniejsze, ale ręka wyciągnięta w ostatnim odruchu w stronę siostry.

Elena aż się zapowietrzyła, gdy zobaczyła ciało trzynastolatki. Pozbawione ubrania, zakrwawione i posiniaczone. Wewnętrzną stronę ud pozbawioną miała skóry, z łatwością można było dostrzec żywe mięso, rozwijające się jeszcze piersi zostały pocięte ząbkowanym ostrzem.

– Skurwiele – warknęła pod nosem.

Gniew na samą siebie ukierunkowała na sprawców tego bestialskiego mordu. Zabicie całej rodziny przeciwnika to jedno, ale tego już nie potrafiła zrozumieć, a tym bardziej wybaczyć.

– Przepraszam, Zach. Prosiłeś mnie o pomoc, a ja nie przyszłam, gdy tego potrzebowaliście. Przepraszam. Obiecuję, że dorwę ich i wykastruję. Będą cierpieć bardziej niż Elis. Przyrzekać ci to na krew moich przodków.

Tylko tyle jej zostało – prawo do zemsty. Nie pozwoliła sobie na łzy ani słabość. Z innego pokoju przyniosła koce i przykryła nimi ciała rodzeństwa. Nie zasługiwali, żeby ich tak zostawić.

Dopiero wtedy sięgnęła po telefon i wybrała numer Don Lorenza. Powinien usłyszeć o tym jako pierwszy.

– Rodzina Scinta została wymordowana – poinformowała mężczyznę chłodnym tonem. – Nikt nie przeżył.

– Przykro mi to słyszeć, Eleno. Wiesz, że tego nie chciałem.

– Nie dzwonię, by robić ci wyrzuty, Don Lorenzo. Postąpiłeś zgodnie z własnym sumieniem i dobrem rodziny. Nie mam o to żalu, ale pomyślałam, że powinieneś usłyszeć o tym jako pierwszy.

– Wyślę ludzi, żeby zajęli się ciałami.

– Dziękuję.

Nie powiedziała już nic więcej, choć na usta cisnęły jej się słowa dotyczące sprawców. Dobrze wiedziała, kto za tym stoi i nie zamierzała odpuścić. Nieważne, co o tym powie Tovarro czy ktokolwiek inny. Teraz nie było to tylko kwestią interesów, ale odciskiem na jej stopie. Tak samo postąpiłaby w przypadku członków swojej rodziny czy ważnych dla niej sojuszników. Zach Scinta był tym drugim i przyjacielem, a tych miała niewielu.

Nie była to przyjaźń bardzo zażyła, nie widywali się często. Elena poznała Zacha Scintę zaledwie parę lat temu przy okazji jednego z zadań. Scinta udzielił jej wtedy schronienia i zajął się jej ranami bez patrzenia na to, po której stronie stoi. Rodzina Scinta nie należała do wpływów Tovarro ani do jej przeciwników. Byli zbyt mali, żeby ktokolwiek się nimi przejmował, choć nie obywało się bez problemów. Stąd właśnie pomysł na sojusz z Tovarro. Dzięki temu mieli być bezpieczni.

Elena poczekała na ludzi Tovarro, którzy mieli się tu wszystkim zająć. Powierzyła im opiekę nad ciałami rodziny Scinta, po czym wsiadła w samochód i odjechała. Nikomu nie powiedziała, dokąd jedzie, nikt też o to nie pytał. Rozwścieczonej diablicy Rabbii lepiej schodzić z drogi. Może jej twarzy nie wykrzywiał gniew, a ona nie przeklinała na każdym kroku, ale było czuć wokół niej coś niebezpiecznego, co mogło grozić śmiercią komuś, kto się niepotrzebnie narazi kobiecie.


Dudniąca muzyka zagłuszała rozmowy. Trzeba było krzyczeć do ucha, by rozmówca cokolwiek usłyszał. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. To specyfika tego miejsca pełnego spoconych ciał, mieszaniny zapachów i niezbyt czystych intencji. Alkohol, narkotyki, łatwy seks – wszystko zyskać bądź stracić.

Mimo tłumu Elena zwracała uwagę. Głównie mężczyzn, którzy nie potrafili oderwać wzroku od długich nóg w krótkiej sukience, ładnie skrojonego dekoltu czy kształtnych pośladków ukrytych pod czarnym materiałem.

Kobiety rzucały Salevannov bardziej nieprzychylne spojrzenia. Były zazdrosne o jej urodę i pewność siebie. Domyślały się, czuły, że ma wszystko, o czym one mogły tylko marzyć. A jednak przyszła właśnie tutaj z jakiegoś powodu. Do miejsca, w którym były królowymi jednej nocy. Odbierała im to w tak łatwy sposób i nawet nie zwracała na to uwagi skupiona na swoim celu.

Ten siedział w jednej z lóż otoczony dużo młodszymi kobietami. Ledwo dziewczynkami, które ktoś tu wpuścił pomimo ich wieku. Może to ten mocny makijaż, a może czyjeś wstawiennictwo. Nie to jednak było ważne.

– Ty jesteś Christian Pullme – odezwała się Elena.

– Zależy kto pyta, ale dla takiej piękności mogę nim być.

Elena zmrużyła oczy. Nie miała dzisiaj cierpliwości do takich rzeczy, a obleśny uśmiech na twarzy mężczyzny sprawiał, że miała ochoty zwrócić wczorajszy obiad.

– Pójdziesz ze mną – oznajmiła.

– Hola, może jakieś „proszę"? – oburzył się.

Miał powiedzieć coś jeszcze, gdy w końcu rozpoznał Elenę. Przełknął nerwowo ślinę i rozglądnął się za drogą ucieczki. Nim jednak się ruszył, dwóch mężczyzn chwyciło go pod ramiona i podniosło z miejsca ku jego przerażeniu i oburzeniu towarzyszących mu małolat. Elena nie zwróciła na to uwagi, kierując się ku tylnemu wyjściu.

Tam dogonił ich barman, który zauważył, że dzieje się coś niebezpiecznego.

– Signorina, nie chcemy tu kłopotów – powiedział.

Elena spojrzała na niego, przez co barman przełknął nerwowo ślinę. Nie był pewny, czy to z powodu strachu czy ekscytacji.

– Don Cornel nie będzie miał nic przeciwko, jeśli pozbędziemy się jednego śmiecia z jego terenu – odparła beznamiętnie.

– Przepraszam, nie powinienem pani zaczepiać – zreflektował się.

– W porządku. Czasami zdarza się, że w pierwszej chwili nas nie rozpoznają. Nie będzie kłopotów, co najwyżej trochę krwi. Niech nikt tędy nie wychodzi.

– Oczywiście, proszę pani. Dopilnuję tego.

Elena uśmiechnęła się pięknie, wynagradzając w ten sposób nadgorliwego barmana. Miała pewność, że wykona swoje zadanie z odpowiednią pieczołowitością. Dzięki temu mogła spokojnie wyjść i zająć się swoją robotą.

W przeciwieństwie do niej Pullme był dużo bardziej zdenerwowany i szarpał się bezradnie w uścisku prowadzących go mężczyzn. Domyślał się, kim są i to chyba dużo bardziej go przerażało. Może dlatego nawet nie uciekał, gdy został brutalnie pchnięty na śmietnik.

– Nie masz prawa tego robić – pisnął spanikowany. – Należę do rodziny Cortizia.

– Nie mam jeszcze demencji – odparła spokojnie Elena. – A dziś nie chodzi o prawo, ale o zasady.

– Nic ci nie powiem – oświadczył. – Nie zmusicie mnie.

Uśmiechnęła się słodko. Wiedziała, że przerażały go pewne siebie, silne kobiety. Wystarczyło spojrzeć, jakimi małolatami się otaczał.

– Więc będziesz bronić Fabiana? – zapytała. – On by się nie wahał wkopać cię w najgłębsze bagno. I pewnie gdybym nie wiedziała, może nawet uwierzyłabym, że to ty postanowiłeś o zamordowaniu rodziny Scinta. Czy raczej o jej zmasakrowaniu.

– To nasi wrogowie – syknął.

– Od trzech tygodni byli pod opieką rodziny Tovarro, o czym twój szef doskonale wiedział.

– Nie mieszacie się w takie sprawy – przypomniał.

– Tovarro nie, o ile strony nie poproszą o pomoc w rozwiązaniu konfliktu. Ale nie przychodzę tu dzisiaj jako członkini Tovarro. Nie przychodzę tu nawet jako Rabbia, ale jako Elena Salevannov. Tak się składa, że Zach Scinta był moim przyjacielem i nie zamierzał popuścić Fabianowi tego, co zrobił.

– Nie masz dowodów – syknął. – Inaczej załatwiłabyś to przez Tovarro.

– Nie muszę mieć dowodów, żeby wiedzieć, że to robota Fabiana – odparła zimno. – Nękał ich już od miesięcy. Powiedz, Christianie, jak to jest gwałcić płaczącą trzynastolatkę? Takie to podniecające?

Wrzasnął, gdy wbiła mu nóż w bark i przyszpiliła go do cienkiej blachy śmietnika. Z ciała wystawała tylko rękojeść.

– Będziesz miała przejebane, suko.

– O to się nie martw. Ty tego momentu nie dożyjesz. – Uśmiechnęła się złowróżbnie. – A teraz odpowiadaj na pytania.

Nie zdążył obrzucić jej kolejnym wyzwiskiem, gdy przekręciła nóż i wyszarpnęła go szybkim ruchem. Mógł tylko ponownie wrzasnąć z bólu. Elena czuła jego strach. Jakaś część jej samej uwielbiała ten zapach i świadomość, że ma nad kimś władzę. To potrafiło upajać, łatwo dać się ponieść i przekroczyć granicę. Wystarczy nieuważny ruch.

– Gdzie jest Fabian? – zapytała.

– Nie wiem.

Wbiła nóż znowu w jego ciało – tym razem drugi bark. Nie zadała pytała ponownie, ale czekała na odpowiedź.

– Rozdzieliliśmy się, więc nie wiem, gdzie poszli – odparł spanikowany.

– Kto strzelał do Zacha?

Znów był oporny. Elena nie miała do tego cierpliwości, ale nie mogła też odpuścić. To poczytałby sobie za zwycięstwo tej głupiej upartości, a do tego doprowadzić nie chciała. Nie kłopotała się rozpinaniem czegokolwiek – nożem rozcięła mężczyźnie spodnie razem z bielizną.

– Co ty chcesz zrobić? – zapytał.

– Pedofili powinno się kastrować bez znieczulenia. – Wzruszyła ramionami.

– Czekaj! Wszystko powiem, ale nic nie rób!

Uniosła brew w wyrazie uprzejmego zainteresowania, ale nóż w jej dłoni nadal był niebezpiecznie blisko przyrodzenia mężczyzny.

– Fabian zawołał nas do siebie i powiedział, że czas skończyć ze Scintą, zanim się rozbestwią.

– Ilu was było?

– Ośmiu razem z Fabianem. Pojechaliśmy tam. Zabiliśmy strażników i psy, wdarliśmy się do domu. Scinta krzyczał, że są pod ochroną Tovarro i nie ujdzie nam to na sucho. Że lada chwila ktoś od nich się pojawi. Fabian mu nie uwierzył i postanowił poczekać, żeby się przekonać, czy Scinta mówił prawdę. Zabiliśmy resztę pracowników i czekaliśmy. W końcu Fabian zaczął się nudzić i zaczął dobierać się do siostry Scinty. Dalej już wiesz, co się wydarzyło.

– Mów dalej – rozkazała.

Przez chwilę chciał zaoponować, ale twarde spojrzenie Eleny przypomniało mu, z kim ma do czynienia.

– Fabian kazał jej się rozebrać i zrobić sobie loda. Nie chciała, więc ją zmusił, a potem zgwałcił na biurku Scinty. A potem każdy z nas. Zabawialiśmy się z nią aż padła. Scincie udało się wyrwać, więc dostał kulkę w brzuch, a drugą w ramię. Skurwiel miał ukrytą pod biurkiem broń. Celował do Fabiana i prawie go zastrzelił. Fabian przekręcił gówniarze kark. Nie zdechła od razu. Czekaliśmy aż wykituje, trzymając Scintę kilka metrów od niej. Dopiero wtedy pojechaliśmy stamtąd.

– Słyszałeś, Don Lorenzo? – zapytała Elena.

Już na początku opowieści połączyła się z Tovarro. Nie zamierzała niczego robić bez jego wiedzy, ale nadal działała na własną rękę. Nie powinna nawet zabierać ze sobą Scintille – nie po to jednostka została stworzona. Była jednak gotowa ponieść konsekwencje.

– Tak, słyszałem. Chciałbym, abyś dorwała sprawców mordu na rodzinie Scinta. Rabbia na zgodę na akcję.

– Dziękuję, Don Lorenzo. Nie zawiodę.

– Uważaj na siebie.

– Oczywiście.

Rozłączyła się i schowała telefon. W obliczu tak wyraźnych dowodów Tovarro nie mógł nie zareagować. O to też jej chodziło. O wiele łatwiej pracowało się, gdy za plecami było wsparcie. Zwłaszcza w takiej sprawie.

– Ty nie jesteś już potrzebny, Christianie Pullme – oznajmiła.

Kiwnęła Iskierkom na zgodę i ruszyła w stronę wylotu alejki. Za sobą usłyszała strzał. Polowanie zostało rozpoczęte. Nie spocznie, dopóki nie dopadnie Fabiana Cortizii i jego świty. Ich dni są policzone.


Rozdział 27. Bez przebaczenia - 5.5.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top