Rozdział 14. Zmarnowana szansa

Zdrada to paskudny czyn. Nieważne, z jakiego powodu dokonana, czyni prawdziwe spustoszenie, uderzając przede wszystkim w zaufanie. Po zdradzie nic już nie jest takie samo, a człowiek nią dotknięty staje się bardziej nieufny. Czasami zostaje mu tak do końca życia.

Powody zdrady są różne. Od tych najbardziej błahych i trywialnych po wiarę w większą ideę. Przeważają te najbardziej egoistyczne. Jeśli się zdradza, to dla siebie. Dla własnej korzyści, przyjemności, satysfakcji. Rzadko dla kogoś innego, bo to zawsze paskudne działanie. Nie ma, czym się chwalić.

Zwykle zdrajcy są święcie przekonani, że ujdzie im to na sucho i nikt się nie dowie. Nie myślą o konsekwencjach i zadanych ranach. Najważniejsze jest to, że dzięki niej zyskują. Przyjemność, koneksje, satysfakcja, poczucie adrenaliny. Niekiedy nadaje życiu pikanterii, choć jedynie na krótko. Żadne działanie nie odbywa się bez skutków. Nieważne, czy ktoś chce w to wierzyć czy nie. Tak po prostu jest.

W mafii zdrada jest obecna w wielu sferach życia. Zdrada małżeńska, gdy łamie się wieczną przysięgę miłości. Z wielu przyczyn. Z nudów, z chęci odmiany, zapełnienia pustki. Czasami pojawia się tam, gdzie nie było miłości, a jedynie rozsądek i układy. Czasem staje się głupim wybrykiem, konsekwencją nierozważnego czynu. Czasami to tylko gra przynosząca same straty. Zawsze jednak pozostaje po niej niesmak.

Poważniejszą zdradą jest zdrada rodziny, szefa, sojuszu. Taki czyn karany jest śmiercią, bo i jego konsekwencje są dużo gorsze. Nie ma miejsca na usprawiedliwienie czy wybaczenie, kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo, tajemnice, zwycięstwo. To poważne przestępstwo, które wszystko zmienia. Wszyscy są tego świadomi, uczą się tego od małego, by móc żyć w miarę normalnie. Bez zasad nie mogliby spać spokojnie nawet we własnym łóżku.

Zresztą bycie zdrajcą to ciężki kawałek chleba. Gdy się raz zdradzi, nie można liczyć na to, że zostanie się obdarzonym nowym zaufaniem. Każda para oczu spogląda na zdradzieckie ręce, czy znów tego nie uczynią. Nikt nie powierzy zdrajcy sekretu, poważnego stanowiska czy zadania. Już zawsze będzie miał przyczepioną łatkę odszczepieńca, który jest użyteczny tylko do czarnej roboty i do momentu, gdy jego wiedza może nowej stronie przynieść zwycięstwo. Potem można go z czystym sumieniem zlikwidować bądź oddać na pastwę tym, których zdradził. Nie otrzyma nic poza pogardą.

Cesare gardził wieloma rodzajami ludzi. Zdrajcy byli najwyżej na tej liście. Nie chciał rozumieć pobudek kierującymi takimi osobami. Jak można sprzedać innym własną rodzinę, z którą żyło się tyle lat, czasami od zawsze? Trzeba nie mieć ani odrobiny honoru i dumy. Wielu zdrajców wcale nie musiało stawać przed wyborem: życie bądź śmierć. Chodziło im o pieniądze, wpływy, kobietę, której nie potrafili zdobyć inaczej, inne tego typu bzdury. Dla Cesare'a wierność rodzinie była kwestią najwyższej wagi i nie tolerował innych wyjść. Każdego zdrajcę automatycznie skazywał na śmierć. Nigdy też nie pozwoliłby sobie na taki błąd, jaki dwadzieścia lat temu popełnił Don Lorenzo. Dzięki temu nie musieliby się teraz uganiać za resztkami rodziny Civello.

Cała ta historia miała tylko jedną przyczynę – ambicję ówczesnego szefa, Domenica. Sądził on, że dzięki swym koneksjom z wpływowymi ludźmi spoza mafii i sojuszowi z Tovarro podpisanym przez jego ojca może wpływać na większe rodziny i sporo na tym zyskać. Dzięki informacjom o ruchach Tovarro zaognił konflikt z inną organizacją, który od kilku lat stał w martwym punkcie. Żadna ze stron nie miała przewagi, dopóki Domenico Civello nie zaczął realizować swego planu.

Początkowo wszystko szło po jego myśli. Tovarro nie wpadli na to, że ktoś podsuwa informacje wrogowi, co kończyło się kolejnymi klęskami i śmiercią wielu ludzi. Civello natomiast po cichu rozszerzał swe wpływy i bogacił się. Sądził, że lada chwila będzie mógł zyskać więcej od Tovarro, gdy użyczy im swej siły. Jednak przeliczył się w tej sprawie. Ludzie Falca dość sprawnie odkryli przeciek informacji i ustalili sprawcę, a to skutkowało decyzją o zlikwidowaniu rodziny Civello. Odpowiedzialność była zbyt duża, by włożyć ją na ramiona jedynie jednego człowieka. Zniszczone zostały również dowody współpracy zdrajców z Tovarro. To był jasny znak, że większa organizacja się ich wypiera i nie mogą już liczyć na ich opiekę.

Jednak Lorenzo nie był aż tak bezwzględny. Oszczędził bowiem synów Civella: Domenica Juniora i Enrica, skoro byli na tyle mali, by nie pociągać ich do odpowiedzialności za ojca. Chłopcy zostali odesłani do dalekiej rodziny tak, aby ich nogi wśród mafii już nie postały.

Los jednak zdecydował inaczej i po dwudziestu latach ciszy nazwa „Civello" znów pojawiła się wśród ludzi Tovarro, zwiastując kolejne kłopoty. Wszystko wskazywało na to, że bracia postanowili wziąć odwet za zniszczenie swojej rodziny.

Cesare'owi nie trudno było powiedzieć, że cała sprawa jest konsekwencją decyzji stryja o oszczędzeniu dzieciaków. Jednak nie miało to teraz większego znaczenia. Stało się i należy naprawić sytuację. Tym razem śmierć ich nie ominie.

Musiał przyznać im jedno – cała intryga została przygotowana bardzo dobrze. To musiało potrwać lata, skoro do tej pory Tovarro nie zwrócili uwagi na ich ruchy. Popełniali jednak jeden błąd – lekceważyli przeciwnika. Z pewnością sądzili, że przy takim rozrzucie informacji Tovarro nie będą w stanie nic zrobić i poczekają na ich kolejny ruch. Nieźle zacierali ślady, fałszowali informacje, lecz czynnik ludzki nadal stanowił słaby punkt całego planu. To sprawiało, że działania Tovarro były już dość prężne, choć nadal stwarzali pozory niezbyt zorientowanych w temacie.

Dopił kawę i zszedł do konferencyjnej. Należało podjąć pewne decyzje dotyczące działania i to było na jego głowie, skoro celem stali się jego podwładni. Nadal nie mógł uwierzyć, że tak łatwo dali się schwytać, ale to tylko potwierdzało, jak dalekosiężny był plan przeciwnika. Zmuszenie ich do opuszczenia gardy, pułapka, do tego rozdzielenie. Cesare podejrzewał, że nie chodziło im o Fabia, lecz jedynie o Elenę, a Furpia miał być zasłoną dymną, żeby pomęczyli się z wieloma sprawami jednocześnie. Lekceważyli możliwości Tovarro.

Wszyscy już czekali. Wyglądali na nieco zniecierpliwionych i zirytowanych. Nie dziwił im się, skoro wróg ośmiela się kpić im w twarz. Jednak tego pożałuje.

– Co mamy? – zapytał, siadając na swoim miejscu.

– Falco potwierdził, że rozdzielono ich zaraz po porwaniu. Jego ludzie ustalili kryjówkę młodszego z braci. Teraz to zgliszcza, ale udało się namierzyć ludzi, z którymi się spotkał – odezwał się Vincent. – To nowa szefowa wenezuelskiego kartelu, Erin Sànchez. Jej okręt wypłynął z portu wczoraj późnym wieczorem. Falco obiecał się tym zająć.

– Elena?

– Tu jest większy problem – głos zabrał Rafael, dowódca Scintille. – Według zdobytych informacji panienka Elena trafiła na nieautoryzowaną, internetową aukcję. Jej organizator był widziany w towarzystwie Enrica Civella, ale teraz nie możemy go znaleźć. Kupiec zaś to fałszywy trop.

– Wszystko wskazuje na to, że to Eliś była ich głównym celem – stwierdził Lukas. – Myślę, że mają ją u siebie.

– Kryjówka Civello?

– Nadal pozostaje nieodkryta – odparł Rafael.

Cesare skrzywił się wymownie. Przeciwnik nadal był o krok przed nimi. Odbicie Furpii było bułką z masłem i nawet nie zamierzał angażować w to Rabbii. Mieli za zadanie zlikwidować braci Civello i ich podwładnych. Ma zniknąć wszelki ślad po tych pozostałościach po zdrajcy, lecz bez pewnych informacji nie mógł wydać rozkazu rozpoczęcie akcji. To go frustrowało zwłaszcza, że mieli w swych łapach Elenę, którą stryj rozkazał odnaleźć i odzyskać żywą. Sprawa się skomplikowała.

– Jakie są rozkazy? – zapytał Michelle. – Idziemy po tego tlenionego głupka?

– Nie. Falco da sobie radę. Czekajcie w gotowości. Scintille mają nadal szukać ludzi powiązanych z aukcją i wydobyć z nich zeznania. Bądźcie gotowi.

Po chwili został sam w konferencyjnej. Coś im umykało. Podejrzewał, że Civello są bliżej, niż się spodziewają, a może nawet używają brudnych sztuczek swojego ojca, żeby manipulować informacjami. Musiał to przedyskutować ze stryjem. Może dzięki temu będzie mógł zacząć działać.


Dzieci nie powinny odpowiadać za czyny swych rodziców. Tak uważał. Zwłaszcza, kiedy są małe i niewiele jeszcze wiedzą o świecie dorosłych. Może to kwestia tego, co stało się pomiędzy nim a Antoniem, jego młodszym bratem i ojcem Cesare'a. Obecny szef Rabbii wychował się z piętnem ojca-zdrajcy próbującego przejąć władzę. Niektórzy nadal traktują go jak tego, który powtórzy zamach stanu, by wziąć koronę Tovarro dla siebie. Ile razy słyszał, kiedy członkowie rodziny bądź sojusznicy wypominali niechlubny fakt chłopcu, który nie rozumiał, o co chodzi? Nie mógł pamiętać braterskiej walki, bo był za mały. Zresztą Antonio uniósł się po tym wszystkim dumą i skończyło się to jego śmiercią. Do dziś żałował, że na to pozwolił. Czasami, mając dużo władzy, i tak jest się bezsilnym wobec złośliwości losu. Wziął odpowiedzialność za wychowanie Cesare'a – tyle mógł zrobić, by wyrósł na porządnego człowieka i poważanego członka rodziny Tovarro. Mimo to piętno pozostało. Zbyt wielu o tym przypominało. Nie ugiął się jednak i powierzył Cesare'owi Rabbię. To nie tak, że nie miał wątpliwości. Bratanek miał wiele cech swojego ojca, do tego wyrósł na bardzo dumnego egocentryka ze skłonnością do zbyt szybkiego chwytania za broń. Wielu powtarzało, że danie mu takiej władzy, jaką ma dowódca Rabbii, to proszenie się o kłopoty. Jednak postanowił mu zaufać. Cesare nigdy nie pokazywał po sobie, że pragnie korony Tovarro. Był, jaki był, lecz dochowywał wierności rodzinie. Wyniósł Rabbię jeszcze wyżej, tworząc całkiem nowy oddział pełny młodej krwi i niebezpieczeństwa. Gdyby chciał, mógłby nabałaganić w głównej rezydencji, lecz minęło dziesięć lat i ani razu nie spróbował. Lojalności Rabbii mógł być pewien.

Zdrada Domenica Civella uderzyła go dość mocno. Przez tyle lat łączyła ich przyjaźń, choć wygląda na to, że niezbyt mocna. Ambicje Domenica kosztowały zbyt wiele ludzkich żyć, zrujnowały ważne projekty i przyniosły zagrożenie dla tych, którzy nie byli bezpośrednio związani z mafijną działalnością Tovarro. Nie mógł tego puścić płazem. Rodzina Civello musiała zapłacić za swoje czyny, a inne organizacje zobaczyć, że z Tovarro lepiej żyć w zgodzie. Jeden błąd Domenica stał się przykładem dla innych.

Jednak nie miał serca wydać wyroku na synów Civella. Myślał wtedy, że jeśli dostaną szansę, staną się porządnymi ludźmi i winy ojca ich nie zniszczą. Może się mylił? Nie miał teraz tej pewności, skoro podnieśli rodzinę po upadku i próbowali wziąć odwet. Ta jedna decyzja sprawiła, że teraz muszą stanąć do walki, a kogoś może to kosztować życie. Może Fabia, może Elenę, których bracia Civello wzięli na cel w pierwszej kolejności. Tylko czy był sens zadręczać się decyzją sprzed dwudziestu lat? Dał im szansę, a oni wykorzystali ją w ten sposób. Za to już nie mógł brać odpowiedzialności.

– Myślisz o Civello, ojcze?

Na biurku przysiadł Pablo, brunet o granatowych oczach będący niemal kopią Lorenza. W dłoni trzymał teczkę z dokumentami, które chwilowo nie interesowały go na rzecz stojącego przy oknie ojca.

– Mógłbyś nie siadać na biurku? Od tego są krzesła – skarcił go Lorenzo.

– Nie odpowiadasz za ich czyny.

– Jednak to konsekwencje mojej decyzji.

– Elena i Fabio z wielu opresji wychodzili obronną ręką. To w końcu członkowie Rabbii i Furpiowie. Powinieneś im zaufać. Zresztą cała rodzina jest postawiona na nogi, żeby wrócili do domu cali i zdrowi.

– Mimo to obawiam się o nich. Nie wątpię, że młodzi Civello będą chcieli poprzez nich ukarać naszą rodzinę.

– Zwłaszcza, że Elena jest naszą krwią – westchnął Pablo. – W przypadku najgorszego scenariusza Furpiowie stracą ich oboje.

– Rozumiesz więc, dlaczego mnie to męczy – zauważył Lorenzo. – To brzemię szefa.

Pablo przez chwilę wpatrywał się w niebo za oknem. Nie mógł się nie zgodzić z ojcem, a za kilka lat to on będzie musiał myśleć o takich rzeczach. Czasami to trudne.

– Nie uważam, że zrobiłeś źle, tato – odezwał się. – To wkurzające, kiedy zawsze powtarzają ci, że powinieneś być jak ojciec. Ten idealny szef Tovarro, przy którym każdy czuje się bezpiecznie, ale pamięta o swojej pozycji. Kiedy nie widzą wad i presji, którą przez to narzucają. Większość widzi Lorenza Tovarro jako szefa, ja widzę ojca. Surowego, wymagającego, marudzącego o każdy szczegół, ale troskliwego i kochającego. Ojca, który poświęciłby dla nas życie, ale też czasami podejmującego głupie, emocjonalne decyzje. Postanowiłeś wychować Cesare'a, choć wuj Antonio cię zdradził. Gdy dorósł, powierzyłeś mu Rabbię, jedną z najważniejszych jednostek rodziny. Dbałeś o Elenę, choć u Furpiów było jej dobrze. Pozwoliłeś synom Civello dorosnąć i podejmować własne decyzje. Naprawdę wielu ludzi docenia to, jak troszczysz się o innych. To tylko trzy przykłady, ale takich rzeczy jest więcej, co sprawia, że mają cię za porządnego człowieka, za którym można bez wahania podążać. Jestem dumny, że mam takiego ojca.

Lorenzo uśmiechnął się wzruszony szczerością syna. Pablo nieczęsto mówił takie rzeczy, raczej unikał przyznawania się do uczuć, chcąc chociaż wyglądać jak poważny następca swojego ojca. Zresztą nieco szorstkie traktowanie ze strony rodziciela zawsze go odstręczało i sprawiało, że chciał się zbuntować. Czasami miał wrażenie, że nigdy nie będzie nawet bliski osiągnięciu stawianych mu wymagań.

– Powiem coś jeszcze – dodał. – Dałeś im szansę, którą postanowili zmarnować na wojnę z nami. Mogę zrozumieć, albo chociaż spróbować zrozumieć, że mają żal o śmierć swojej rodziny. Też byłbym zły, ale wszyscy wiedzą, że Civello musieli ponieść konsekwencje swoich decyzji.

– Czasami trudno nie wziąć odwetu. Ludźmi kierują emocje – odparł Lorenzo. – Z nimi jest tak samo. Nie do końca mogę ich za to winić, ale nie pozwolę, by krzywdzili członków naszej rodziny.

– Dorwiemy ich. Prędzej niż się spodziewają – obiecał Pablo.

– Co przyniosłeś w tej teczce?

Lorenzo usiadł w swoim fotelu, więc młodszy Tovarro zszedł z biurka i podał ojcu dokumenty.

– Poszperałem trochę w archiwum. Tam, gdzie są prywatne listy. Znalazłem kilka wskazówek dotyczących miejsc, których Civello używał przed zdradą. Może jedno z nich stało się kryjówką dla braci?

– Interesujący pomysł. Wyślę ludzi, żeby to sprawdzili.

– Oddziały są już gotowe. Czekają tylko na zgodę na wyruszenie.

– Udzielam, lecz niech nic nie robią bez Rabbii. Jeśli wpadną na Civello, mają się wycofać i wezwać Cesare'a.

– Tak będzie.

Młodszy z mężczyzn ruszył do drzwi, by jak najszybciej posłać grupę poszukiwawczą w teren. Liczył się czas. Spóźnienie może oznaczać dwa trupy, których pragnęli uniknąć.

– Pablo – zatrzymał go głos Lorenza.

– Tak, ojcze?

– Dziękuję.

– Nie ma sprawy – uśmiechnął się Pablo i wyszedł.


Kąpiel zmyła z niej napięcie ostatnich godzin. Nie była zadowolona z postępów, które uczyniła. Zresztą były prawie żadne. To ją denerwowało, bo dotąd nikt jej nie odmawiał. Była piękna, bogata, wpływowa. Mężczyźni bili się o to, by uznała ich względy. Każdy chciał ją dla siebie.

Ten był inny. Cały czas patrzył na nią z pogardą i nie chciał współpracować, a dawała mu niemal cały świat. Jedno jego słowo, a stałby u jej boku na czele całego kartelu. Miałby wszystko i ją. Dlaczego to odrzucał? Z powodu jednej martwej dziewczyny pozwalał sobie na takie sentymenty? To kpina. Tu nie ma miejsca na takie bzdury jak miłość. Przecież można ją kupić. Jak wszystko. Wystarczy odpowiednia cena.

Spojrzała w lustro. Bez makijażu wyglądała na znacznie młodszą, co nie sprzyjało interesom. Wielu ją wtedy jawnie lekceważyło, a tego nie znosiła. Może i szybko wyprowadzała ich z błędu, ale to żadna przyjemność słuchać takich słów pod swoim adresem. Tylko dlatego zaczęła się tak mocno malować. Tylko ona sama widywała tę młodą twarz.

Teraz pomyślała o tym, by zaryzykować i pokazać brańcowi tę stronę siebie. Ciągnęło ją do niego. Był inny niż większość mężczyzn, których spotkała. Civello mówił o nim jak o niebezpiecznej bestii, więc planowała to jakoś wykorzystać. Jednak jedno spojrzenie zmieniło nieco jej plany. Chciała go dla siebie. Jak kochanka, a może i kogoś więcej. Fascynował ją zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Z takim wyglądem na pewno przyciągał spojrzenia kobiet dookoła, więc posiadanie go przynosiło satysfakcję. Gdyby jeszcze poddał jej się całkowicie...

Usłyszała pukanie do drzwi swojej kajuty. Jako jedyna miała osobną łazienkę, choć pomieszczenie było bardzo małe. Przynajmniej nie umykał jej żaden dźwięk, a ten był dość naglący. Coś się musiało wydarzyć.

– Czego się rozbijasz? – zapytała, otwierając drzwi.

– Kłopoty, szefowo.

W pierwszej chwili pomyślała, że to braniec zaczął szaleć lub się uwolnił, ale na to był zbyt osłabiony po tym, co sprezentował mu Civello.

– Sprecyzuj – poleciła chłodno.

– Tovarro nas odnaleźli. Chcą rozmawiać z przywódcą.

– Zaraz przyjdę.

Musiała przyznać, że Civello nie docenił Tovarro. Działali szybciej, niż się spodziewali. Sądziła, że nie dopadną ich, nim wypłyną na ocean, a jednak do Cieśniny Gibraltarskiej było jeszcze dość daleko. Starcie było nieuniknione, lecz nie miała ochoty spełniać ich żądań. Nie zwykła uginać się pod wolą innych.

Na mostek przyszła w pełni ubrana i umalowana. Nie przejęła się tym, że przeciwnik może się zniecierpliwić i zaatakować pomimo wcześniejszej chęci przedyskutowania sprawy. Nawet Tovarro nie będą jej dyktować warunków. Nie na jej okręcie.

– Erin Sànchez. Z kim mam przyjemność? – zapytała po angielsku do mikrofonu radia.

– Falco – przedstawił się krótko.

Ludzie Erin zaczęli szeptać pomiędzy sobą. O Prawej Ręce szefa Tovarro słyszał każdy w tym biznesie. Niezawodny człowiek Lorenza wzbudzający niepokój nawet w sojusznikach. Nikt nie chciał stanąć mu na drodze, gdy był w nie najlepszym nastroju.

Uciszyła ich stanowczym gestem. Wpadaniem w panikę niczego nie zmienią.

– Czego pan ode mnie oczekuje, señor Falco? – zapytała.

– Uwolnienia naszego człowieka.

– Nie do końca rozumiem.

– Na pani okręcie przebywa Fabio Furpia porwany przez rodzinę Civello. Zaprzeczanie niczego nie zmieni.

– A jeśli się nie zgodzę? – zapytała. – Nie zwykłam oddawać innym swoich zdobyczy.

– Ufam, że pani rozumie swoją sytuację. Współpraca z Civello, przetrzymywanie członka rodziny Tovarro, prawdopodobnie próba rozpowszechniania narkotyków na terenie wpływów rodziny Tovarro i jej sojuszników. To poważne przestępstwa, które już w tym momencie pozwalają nam na interwencję. Jeśli jednak jest to możliwe, chciałbym uniknąć takiego rozwoju wypadków. Proszę uwolnić Fabia, a pani okręt bez problemów będzie mógł opuścić Morze Śródziemne i wrócić do macierzystego portu.

– To już brzmi jak groźba – zauważyła.

– To tylko możliwości, señorita Sànchez.

– Pan mnie lekceważy, sądząc, że wejdzie na mój okręt i będzie mi rozkazywać.

– Proszę to jeszcze przemyśleć. Chyba nie warto trzymać się nadal przegranej strony Civello.

– Civello jest jednorazowym interesem, skoro psy Tovarro są już na jego tropie. To wyłącznie jego głupota. Nie zamierzam jednak wpuszczać pana na mój pokład czy pozwalać na odebranie mi mojej zdobyczy. Koniec negocjacji.

– A więc do zobaczenia na pokładzie pani okrętu – pożegnał się Falco.

Erin zgrzytnęła zębami. Ten mężczyzna właśnie ją zlekceważył i to w obecności jej podkomendnych. Sądził, że coś ugra taką gadką-szmatką? Nie z nią. Gorzko tego pożałuje szybciej, niż się spodziewa.

– Przygotować się do walki – rozkazała.

– Na ile możemy sobie pozwolić?

– Zmiażdżyć ich.

Nie mieli dużo czasu, by przygotować się do starcia. Siły Tovarro były już o krok – dwie łodzie i helikopter w ciągu kilku chwil zbliżyły się na tyle, by rozpocząć ostrzał. Żarty się skończyły. Teraz nadchodzi czas walki.


Fabia obudziły strzały. W pierwszej chwili sądził, że nadal śni, a ten dźwięk pochodzi z jego wyobraźni. Spał może dwie godziny – nie miał pewności – a organizm domagał się większej dawki snu. Instynktownie sięgnął pod poduszkę w poszukiwaniu broni, a gdy jej nie znalazł, przypomniał sobie, w jakiej sytuacji się znajduje. Momentalnie się ocknął i dopiero ból ran powstrzymał go przed gwałtownymi ruchami. Środek przeciwbólowy przestał już działać i to go nieco osłabiło. W tej chwili niewiele mógł zrobić.

Nasłuchiwał. Kolejne serie z broni maszynowej i pojedyncze strzały powiedziały mu, że niedawno rozgorzała bitwa. Jedną stroną była załoga Sànchez. Co do drugiej nie miał pewności. Wątpił, żeby była to straż nabrzeża bądź inna morska służba – na coś takiego przywódczyni kartelu raczej by sobie nie pozwoliła. Jakaś mafia? Może jego sojusznicy z misją uwolnienia go. Może ktoś wysłany przez Civello, by upozorować wypadek bądź inne nieszczęście i wyeliminować świadków. Może ktoś, kogo interesy właśnie zostały zagrożone. Nie potrafił tego rozpoznać po huku broni. Modele owszem, ale nie ludzi naciskających spust.

Znów pozostawało mu czekanie. Nie znosił tego, lecz nie miał wyboru. Łańcuch przyczepiony do nogi nie pozwoli mu nawet dotrzeć do drzwi kajuty, a nie ma pod ręką niczego, co pomogłoby mu się uwolnić. Zresztą nie było to zbyt mądre. Poraniony stanowił łatwy cel dla przeciwnika, a w ferworze bitwy mógł oberwać nawet od swoich. Szansa na trafienie na przeciwnika także była wysoka. Chciał czy nie, oczekiwanie było jedyną rozsądną opcją. Reszta to podejmowanie ryzyka. Zbyt wysokiego i zbędnego w tej sytuacji.

Przez myśl przeszła mu postać Eleny. To nadal go niepokoiło i denerwowało. Nie wiedział, czy kobieta jest bezpieczna. Obawiał się, że Civello mógł przygotować jej prawdziwe piekło, a tylko dlatego, że Don Lorenzo poświęcał jej dużo uwagi. Zamierzał uderzyć szefa tam, gdzie go najbardziej zaboli, a będzie nieco łatwiej to zorganizować. Porwanie Crissi czy któregoś z synów Tovarro stanowiłoby dużo większe wyzwanie i musieliby to zorganizować inaczej.

Może było to nieco głupie, ale miał nadzieję, że to ją uwolnili bądź uwolnią pierwszą. Gdyby groźba młodego Civello miała się spełnić, dla niego byłby to koniec świata. Najchętniej już by go dorwał i powolutku zabijał, aż zacząłby błagać o śmierć. To była najlepsza kara dla kogoś takiego, choć teraz jedynie w sferze wyobraźni Furpii. W końcu siedział jak ten szczur w klatce i czekał, bo jedynie tyle mógł zrobić.

Strzały na zewnątrz ucichły. Trudno było powiedzieć, która strona zwyciężyła, choć statek zaczął zwalniać, a maszyny chyba przestały pracować. Przestał drżeć, co skłoniło Fabia do myśli, że ktokolwiek ich zaatakował, przejął kontrolę nad ludźmi Erin. Powinien się cieszyć? To zależy, kim są najeźdźcy. Sojusznik czy wróg? Życie czy śmierć? Nie lubił takiej niepewności. Za dużo czasu na myślenie nigdy nie wróżyło dobrze. To wtedy pojawiały się głupie scenariusze i wątpliwości, a to nie przystoi zabójcy tej klasy.

Kroki w ciężkich buciorach zbliżały się nieubłaganie do jego drzwi. Poczuł niepokój. Ile by dał, by mieć teraz przy sobie broń, bo jeśli przyszli go zabić, nie mógł nawet stawić oporu. Nie chciał tak umierać. Zdobył się na to, by usiąść, nim otworzyły się drzwi.


Falco ścisnął nasadę nosa. Był zmęczony. Trzecią dobę nie spał i organizm stanowczo przypominał, że zaczyna być za stary na takie akcje. Gdyby nie to, że za całą sprawą stoją bracia Civello, zleciłby to komuś innemu, a sam koordynowałby działania z dystansu. Tym razem jednak nie mógł tak po prostu się cofnąć, skoro wiedział, że Lorenzo nie śpi po nocach. Ta sprawa była dla niego zbyt ważna i jako jego Prawa Ręka Falco nie mógł zostawić go z tym samego. Honor mu na to nie pozwalał.

Na szczęście teraz, gdy już ustalili miejsce pobytu Fabia, wszystko szło sprawnie. Co prawda to tylko połowa sukcesu, ale na razie myślał jedynie o uwolnieniu młodego Furpii. To był najlepszy sposób rozwiązywania problemów z wrogami – metodyczne dążenie do kolejnych celów. A ile nerwów przy tym oszczędzało? Gdyby nie to, Falco już dawno by osiwiał, a tego raczej wolał uniknąć.

Dość szybko dogonili okręt należący do Erin Sànchez. Jeżeli kobiecie zależało na wywiezieniu Fabia poza obręb wpływów Tovarro, wybrała zły sposób. Samolotu nie doścignąłby w żaden sposób, o zawróceniu prawie nie było mowy. Wtedy prawdopodobnie musieliby udać się do Wenezueli i liczyć, że uda im się to załatwić w dość korzystny sposób. Wybierając transport morski, Sànchez oszczędziła im sporego wysiłku.

Powstrzymał swoich ludzi przed atakiem. Nie miał zbyt wielkich nadziei, że uda mu się wynegocjować bezpieczny powrót Fabia, ale spróbować nie zaszkodzi. W końcu rodzina Tovarro miała pewne standardy, które należało utrzymywać. Skądś ich taka a nie inna opinia pochodziła.

Jedynie westchnął bezgłośnie, słysząc odmowę. Zwykle przeciwnicy nawet nie próbują posłużyć się rozsądkiem i takie są tego skutki – walka i śmierć. Jej wybór. Niech sobie nie myśli, że może uprowadzić członka jego rodziny i nie ponieść tego konsekwencji.

Wenezuelczycy odpowiedzieli ogniem już po pierwszej serii. Byli jednak dużo gorzej wyszkoleni niż ludzie, których zabrał ze sobą Falco. Wystarczyło kilka minut, by oddział ze śmigłowca przejął kontrolę nad głównymi punktami oporu i nad mostkiem. Wsparcie z dwóch łodzi też sporo pomogło i niedługo później Falco znalazł się na pokładzie wrogiego okrętu.

– Oddział Alfa właśnie przejął maszynownię – poinformował go jeden z podwładnych. – Jeńcy zostali rozbrojeni i oczekują na pańską decyzję.

– Dziękuję, Paolo.

Załoga składała się z samych mężczyzn, więc nie trudno było określić, kim jest Erin. Blondynka wydawała się dość niewinna i niegroźna na tle swych podwładnych, lecz Falco wiedział, że pozory mogą mylić. Niejednokrotnie przekonywał się, że płeć piękna jest równie niebezpieczna, a może nawet bardziej niż mężczyźni. Należało mieć się na baczności, jeśli chciało się żyć.

Odczekał, aż zostaną sprowadzeni ludzie z maszynowni. Zakładał, że jeszcze kilka osób może się gdzieś kryć i wpaść na jakiś głupi pomysł ratowania szefowej lub zabicia jeńca.

– Oddział Beta ma sprawdzić, czy kogoś nie przeoczyliśmy – polecił i spojrzał na Erin. – Zgodnie z obietnicą spotykamy się na pokładzie pani okrętu, señorita Sànchez.

Kobieta posłała mu lodowate spojrzenie pełne pogardy. Była wściekła, że przegrali. Jeszcze nikt jej tak nie upokorzył jak ten mężczyzna.

– Gratuluję – powiedziała z kpiną. – Zdobył pan mój okręt.

– Interesuje mnie tylko Fabio. Będzie pani tak uprzejma i wskaże miejsce jego przetrzymywania?

– Co zaś później z nami będzie? – zapytała.

– Odpłynie pani w asyście lokalnych służb aż do Cieśniny Gibraltarskiej. I lepiej, żeby pani nigdy nie wracała, jeśli nie chce pani nieprzyjemności – odparł spokojnie.

– Dość łagodne traktowanie – zauważyła.

– Uznajmy to za ostatnie ostrzeżenie. W chwili obecnej powinna się pani z tego cieszyć. Czy może zamierza pani nadal utrudniać cała procedurę?

Erin zgrzytnęła zębami ze złości. Spokój tego człowieka doprowadzał ją do szału bardziej niż świadomość przegranej bitwy. Była na łasce Tovarro, którzy w każdej chwili mogli ich wybić co do nogi, a okręt zatopić, gdy już znajdą jeńca. Nie dawał jej za wielkiego wyboru.

Spojrzała na jednego ze swoich ludzi.

– Zaprowadź ich do jeńca – poleciła.

Falco wskazał dwóch podwładnych, którzy mieli się tym zająć. Niebezpiecznie byłoby iść samemu i pozostawić sprawy bez kontroli. To mogłoby się źle skończyć, a liczył się czas. Chciał to jak najszybciej zakończyć.

Oddział Beta wrócił z pozytywnym raportem – cała załoga została schwytana. Nie będzie żadnych niespodzianek, które utrudniłyby zadanie.

Erin milczała, marszcząc gniewnie czoło. Miała jednak na tyle dużo rozsądku, by nie chwytać za ukrytą broń. Zdążyłaby zabić dwie, może trzy osoby, nim sama by oberwała. Bezsensowne działanie, skoro mogą wyjść z tego bez szwanku. Jedyny problem to urażona duma, lecz na to na razie nie ma lekarstwa.

Falco nie pokazał po sobie żadnych emocji związanych z widokiem Fabia, który nie wyglądał najlepiej. Musiał mieć dość ciężkie ostatnie dni. Nie wiedział tylko, czy to robota Civello czy ludzi Sànchez.

– Dobrze widzieć cię w jednym kawałku, Fabio. Don Lorenzo bardzo się niepokoił – odezwał się pierwszy.

– Znaleźliście Elenę? – zapytał Furpia.

Głos miał zdarty, ochrypły. W oczach czaił się niepokój o los partnerki.

– Elena i Civello zapadli się pod ziemię. Gdy wyruszaliśmy po ciebie, trwały poszukiwania – odpowiedział Falco. – Nie wiem, jak to wygląda obecnie.

– Rozumiem.

– Znajdziemy ją. Musisz jej zaufać. Przetrwa.

Fabio tylko skinął głową na te słowa pocieszenia. Nie ufał Civello, którzy mieli wobec Salevannov dość nieprzyjemne zamiary. Czułby się pewniej, gdyby było już po wszystkim.

– Wygląda na to, że pani eskorta już przybyła – zauważył Falco, gdy zbliżyły się dwie łodzie. – Czas się pożegnać.

– Myśli pan, że ujdzie to panu na sucho? – zapytała Erin.

– Proszę nie marnować ponownie szansy. Więcej może jej pani nie otrzymać – odparł Falco. – Zmywamy się.

Jego ludzie zaczęli wracać na łodzie, kilku nadal obserwowało Erin i jej załogę. To był niebezpieczny moment, kiedy jeńcy mogli zaatakować. Tak się jednak nie stało.

– Naprawdę chciałam, żebyś popłynął ze mną do Wenezueli.

Fabio nie obrócił się, ale zatrzymał na chwilę.

– Nie lubię Ameryki Południowej – odparł.

Chwilę później z niewielką pomocą znalazł się na łodzi należącej do rodziny Tovarro. Tam został wstępnie zbadany i opatrzony. Ani razu nie spojrzał za oddalającym się wenezuelskim okrętem. Teraz liczyło się tylko jedno – odzyskać Elenę.


Rozdział 15. Proces łamania - 10.10.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top