8. Wonderful Life
Ingrid
Wiedziałam, że Ava była zakochana w Eliasie i to od zdecydowanie dłuższego okresu. Wiedziałam też, że Amundsen chciał być sam, a moje oczy prezentowały dość patetyczny stan. Dlatego, kiedy wychodziłam, moja głowa spuszczona była w dół. Przynajmniej nikt nie posądzał mnie o jakiekolwiek spoufalanie się z blondynem.
– Ingrid? Co się dzieje?
W pewnym momencie wszystko trafiał szlag. Milion problemów i niepotrzebnych komentarzy. Nilsen wyglądała na wyraźnie zatroskaną, choć sama nie prezentowała się najlepiej – fizycznie, jak i psychicznie. Bolało mnie to, jak następne rzeczy, które niekoniecznie byłam w stanie zmienić. Jej głos sprawiał, że prostowałam się niczym struna, a potem udawałam, że to nie wygląda na to, na co by mogło.
– Twój Elias jest w środku – rzuciłam bezgłośnie, sugerując aby póki co nie wchodziła do środka.
Widziałam po jej minie pytanie – czy coś mi zrobił. Czy wszystko w porządku i czy przypadkiem nie popełniłam jakiegoś głupiego błędu. Jednak w tamtym momencie posiadałam sumienie i swoją moralność – nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego przyjaciółce, a tym bardziej Mikaelowi.
Czułam się dziś przemęczona, a Oslo wywoływało we mnie sentymentalną i psychodeliczną odsiecz. Wszystko stawało się jednym, wielkim rozmazanym obrazem, a rozmowa z Avą o Eliasie Amundsenie napawała mnie czymś w rodzaju niezrozumiałego strachu.
– To przez niego tak... – zaczęła niepewnie po czym, kiedy pokręciłam automatycznie głową, zamilkła.
Wracała z pierwszego treningu łyżwiarstwa figurowego, a że miałyśmy się wspólnie spotkać przed obiadem w hotelu to skocznia pozostawała najprostszą opcją. Nie przewidziałam tylko komplikacji. Moja „seria próbna" rozpoczynała się za jakieś trzydzieści minut, a ja nie byłam nawet przebrana w kombinezon. Po raz kolejny nie przewidziałam Amundsena w moim życiu.
– Nie. Widzimy się na obiedzie, okej? – skwitowałam, po czym ruszyłam przed siebie.
Łzy minęły, lecz niepokój wciąż pozostał.
***
Wiedziałam, doskonale wiedziałam, jak bardzo nieodpowiedni był Elias Amundsen. A jednak czułam to, co on przeżywał, mimo że nie powinnam. W końcu nie znałam go i nie miałam ani krzty prawa, żeby zadręczać się jego problemami. Nie odzywałam się, kiedy przechodził i widząc, jak bardzo samotny się czuje. Nie komentowałam i nie rzucałam wiązanką przekleństw tego, jak się porusza, zachowuje. Generalnie egzystuje.
Siedziałam przy stole z czwórką dziewczyn, które skakały na nartach lub trenowały łyżwiarstwo figurowe. W tym Emily Moen, która nie szczędziła ciętych słów.
– Są do niego całkiem duże kolejki, Ingrid – rzuciła prowokacyjnie, co z początku zignorowałam.
Widziała, jak wpatrywałam się w niego mimo, iż przez ostatni czas otwarcie go krytykowałam. A on przecież żył, wręcz rozkwitał w towarzystwie takim, jak ona i... Nina. Chwilę potem pojawili się Bjoereng z Lunde, cały czas się o coś kłócąc. Jednak wystarczyło, żeby zobaczyli Amundsena, a wszystkie emocje znów wyparowały.
Co takiego się stało? A przynajmniej, czy w ogóle coś się działo? Szczerze mówiąc, sytuacja nie prezentowała się najlepiej. Nie wśród kadry skoczków.
– Nie będę ci tego utrudniać – odpowiedziałam ironicznie, na co wywróciła oczami, mamrocząc pod nosem, jak najwięcej, jak najgorszych słów.
– Całe szczęście, tylko marzę o tym, żeby być z mordercą.
Cieszyłam się z faktu, że nie zdążyłam wziąć ani kęsa owego jedzenia do ust. Pewnie wyplułabym je i zwróciłabym na siebie co najmniej połowę uwagi obecnych tu ludzi. Zupełnie, jak teraz – znalazła się we mnie „obrończyni zwierząt".
Kusił mnie zapach przygotowanego z cytryną pstrąga. Kusiło mnie, aby wreszcie napić się schłodzonej wody. Ale jeszcze bardziej kusiło mnie to, aby przemówić Emily Moen do rozsądku.
– Przecież doskonale wiesz, że to nie był on – rzuciłam zdecydowanie głośniej niż mi się wydawało. – Masz dowody? Przecież wtedy w klubie, kiedy postanowiłaś pieprzyć się z Bjoerengiem i całkowicie odlecieć, nie pamiętałaś niczego. Magicznie odzyskałaś pamięć?
Ryzykowałam swoim statusem szkolnym, który w hierarchii znajdował się tak naprawdę gdzieś na dole. Miałam spokój, jeśli tego chciałam. Obecnie nie wykluczałam tego, że dużo rzeczy może się zmienić. Naraziłam się jej.
– Ty zdziro – wysyczała pod nosem. – Nic o mnie nie wiesz. Twój chłopak już wie, że zakochałaś się w tym psychopacie? Może ktoś powinien mu to jasno uświadomić?
Jej głos był pełen jadu. Oczywiście, że nie zamierzała mi tego odpuścić. Nastąpiłam na gniazdo żmii, a to skazywało mnie na śmiertelny ból. Wpatrywanie się w jej ostre rysy twarzy ani na trochę mi nie sprzyjało. Wystarczył jej złośliwy, niszczycielski uśmiech. Wystarczył.
– Jesteś nienormalna – odparłam, prawie że wstrzymując oddech.
Wtedy zobaczyłam jego pieprzone spojrzenie. Jak gdyby nie chciał ode mnie niczego, a jednocześnie zagryzał wargę, krzywo się uśmiechając. Zwyczajnie smutno. Nie chodziło mi o to, że w jakikolwiek sposób mi na nim zależało. Nie było tak.
Byłam dobrym człowiekiem.
– I kto to mówi – odpowiedziała, wbijając następną szpilę.
Było ich całkiem dużo. A wtedy uświadomiłam sobie, że to już z góry jest skazane na porażkę. Emily miała władzę, a przynajmniej w szkole. Emily wiedziała co robić.
Ja nie znaczyłam nic. A przynajmniej nie w Oslo. Ono ze mną wygrywało i to pod każdym względem.
***
Elias
Widziałem jej wzrok, kiedy wychodziła. Widziałem cierpienie i żałość w jej oczach, jak gdyby zdawała sobie sprawę z wielu nieobliczalnych rzeczy. A potem wyszła, a ja poczułem się jeszcze gorzej. Kotłowało się we mnie.
Przed moimi oczami znów znalazła się Nina. Byłem cholernym nikim. Pieprzonym nikim. Spadałem na swoje własne dno i sytuowałem się na nim. Deski skrzeczały pod ciężarem mojego ciała, a mnie wykańczały gonitwy ciągłych myśli. Chciałem, żeby to się skończyło.
I wtedy napisał do mnie Felix z zapytaniem o spotkanie.
Nie chciałem spędzać czasu z Nikolasem po kolejnej burzliwej kłótni. Nie w klubie. Chyba dlatego zdecydowałem się na spotkanie z Jakobsenem. Brakowało mi go, a telefon nie potrafił zastąpić zwykłej rozmowy.
Potrzebowałem przerwy.
Po obiedzie wyszedłem jako jedna z pierwszych osób, pytając trenera o zgodę na opuszczenie tego cholerstwa. Nie wyjaśniałem dlaczego.
Dopiero, kiedy znalazłem się sam pośród zimnego, ostrego powietrza, poczułem, że żyję. Śnieg chrzęścił pod moimi nogami, a cisza huczała. Drzewa delikatnie unosiły swoje gałązki pod wpływem najmniejszego podmuchu wiatru. Przede mną znajdowała się ogromna skocznia, która wielu odejmowała oddechu. Wyglądała majestatycznie. Mijając ją, wracałem do profanum. Znów stykałem się z problemami, ale tym razem biegłem. Najszybciej, jak mogłem, najciężej, jak potrafiłem. Byłem sobą. Wiedziałem, gdzie Felix zamierza na mnie czekać, mimo że nie podał dokładnego adresu zamieszkania.
Zamierzaliśmy usiąść w jednej z knajp i pewnie zamówić coś do picia. Nie mieliśmy czasu na alkohol. Kiedy go zobaczyłem, chciałem powiedzieć tak wiele, ale finalnie milczałem, a on nie dopytywał. Myślałem, że jego też to „przybiło". Jednak on wydawał się rozumieć. Wchodząc poprzez ciężkie, mosiężne drzwi do środka, widziałem co najmniej pięć choinek i dwadzieścia rzędów lampek. Klimat wydawał się bajkowy dla tych, którzy kochali kicz.
Święta były przecież radosnym świętem. Każdy je uwielbiał.
– Moglibyśmy wyjechać gdzieś do Europy w wolne – zaproponował, uśmiechając się niepewnie. – Weźmiemy narty, pozjeżdżamy we Włoszech albo w Austrii... myślę, że moglibyśmy odpocząć.
Jako jedyny nie wspominał o Ninie. Kontekst wydawał się jasny, ale brakowało mi czegoś... czegoś innego i nieprzepełnionego bólem. Wiedział, że uwielbiałem austriackie alpy. Wiedział, że na tych skoczniach oddawałem swoje najlepsze wyniki.
– A Nikolas i Josef? – zapytałem, unosząc brwi do góry. – Wczoraj pokłóciłem się z nim. – Znów zacisnąłem usta w wąską kreskę, czując słoność w przełyku. Przez dobre paręnaście sekund milczałem. – Wiem, że chce dobrze. Tylko... – To był ten dobrze znany ucisk.
Zachowywałem się, jak pizda.
– Dalej nie umiem w to uwierzyć.
Widziałem jego smutne spojrzenie skierowane w moją przybladłą twarz. Skręcało mnie w żołądku.
– Nie przypilnowałem jej, Felix. Ktoś ją zabił i dalej jest na wolności.
Pokiwał głową, tym razem wbijając swój wzrok w podłogę. Jakobsen wahał się co powiedzieć w takiej podbramkowej sytuacji. Już kilkakrotnie mówił, że to nie moja wina. Że nie mogę się obwiniać o coś, na co nie posiadałem wpływu.
A ja znów występowałem naprzeciw.
– Dobrze wiesz, że go złapią i wtedy odpowie za wszystko. Elias, nie jesteś w dobrym stanie. Nie powinieneś teraz występować. Chodzi mi o to, że może nawet teraz taki wyjazd byłby dobrym pomysłem. To brzmi dennie, i jak ucieczka od rzeczywistości, ale czasem jest potrzebne.
Słuchałem jego słów, z pozoru tak nierealnych. W końcu mówił do mnie o czymś, o czym ludzie w naszym wieku marzyli. To nie były byle jakie wydatki. Poza tym, odbywało się Oslo Osiem. Turniej, który zaczynał się jutro – dziesiątego grudnia.
– To nie jest dobry pomysł – zacząłem. – Nie mogę tego zostawić. Poza tym muszę porozmawiać z Nikolasem. Mógłbyś przyjść dzisiaj wieczorem do nas. Ty i on też moglibyście się pogodzić – mówiłem wolno i dosyć niepewnie. Jak na mnie.
Ten westchnął pod nosem, kiwając głową. Oboje musieliśmy się z czymś zmierzyć.
***
Wróciłem wieczorem. Felix finalnie powiedział, że zobaczy czy zdąży z obowiązkami, które na siebie wziął. Dlatego czekałem. Problem tkwił w tym, że robiło się późno, właściwie to dochodziła dwudziesta trzecia, a jutro odbywały się zawody. Nikolas i Josef mieli być w naszym czteroosobowym pokoju o maksymalnie dwudziestej drugiej trzydzieści. Mieli. Żaden z nich nie odbierał telefonu i żaden z nich nie pofatygował się, żeby tu przejść. Klub znajdował się dwieście metrów od naszego noclegu, ale i tak słyszałem dochodzącą stamtąd muzykę, która dudniła, ogłuszając mnie swoimi wysokimi dźwiękami.
Zasięg zanikł. Może działo się tak tylko w naszym pokoju, a może i w całym ośrodku. Wychodząc na oświetlony lampami sodowymi korytarz, wciąż byłem wpatrzony w ekran smartfona, który szczerze mówiąc, „nie odpowiadał". A potem dostrzegłem dosyć chudą postać, która prawdopodobnie też próbowała się gdzieś bezskutecznie dodzwonić.
– Ja pierdole – usłyszałem z jej ust i mimowolnie skinąłem głową, wyrażając nieme poparcie.
Może to nie było zrządzenie losu i Ingrid po prostu pojawiała się wszędzie tam, gdzie ja. Lub na odwrót.
– Zakładam, że tu też nie ma zasięgu – mruknąłem, na co automatycznie się odwróciła w moją stronę. – Nie ma.
Jej wzrok wyrażał konsternację. Nie mam pojęcia skąd to wiedziałem. Nigdy nie byłem dobry w odgadywaniu uczuć. To trochę w rodzaju „którym z tych rodzajów chleba dziś jesteś?".
Jej włosy związane były w nieco dziwny kok, a postura schowana w dużej, pluszowej bluzie.
– Miałam się nie wybierać do klubu, ale moja przyjaciółka tam została – powiedziała nagle nieco ochrypłym głosem. – Nie odbiera.
Skinąłem głową, widząc że prawdopodobnie denerwuje się. Nie miałem pojęcia co na nią tak działało. Nie dopytywałem. Powiedziałem tylko o Nikolasie i Josefie, którzy nie wrócili na wyznaczony czas. Generalnie nie było to niczym nowym, gdyby nie fakt jutrzejszych kwalifikacji do pierwszych z zawodów. Dlatego właśnie ruszyliśmy przed siebie poprzez śnieg spadający na nasze głowy. Prosto po ludzi zwanych „przyjaciółmi".
***
Wchodząc, jak zwykle oświetlała mnie dotkliwa ciemność. Muzyka huczała w moich uszach, a alkohol lał się litrami. Spoceni ludzie tańczyli bez najmniejszego oporu, a ja szukałem wzrokiem Josefa i Nikolasa. Zrobiło mi się gorąco, a chwilę potem znów miałem przed oczami Ninę i siebie tamtej pamiętnej nocy. Wszystko, co do tej pory miałem w ustach, podeszło mi do gardła. Czułem nieuchronnie zbliżający się letarg. Wizja była realna – niszcząca, dotkliwa, nie miałem pojęcia, co tak naprawdę powodowała.
I wtedy znów zobaczyłem tę dobrze znaną mi postać. W kącie, na cholernej podłodze leżał Lunde, mamrocząc coś pod nosem. Ledwie. W odcieniu dyskotekowej lampy, jego włosy wyglądały wręcz na palącą się czerwień. Sollheim stała tuż obok mnie. A kiedy próbowałem go podnieść o mało nie zwymiotował. Pytałem gdzie jest Nikolas. Wciąż odpowiadał, że wyszedł – krótkimi, pojedynczymi słówkami.
Starałem się być cierpliwy.
– Josef. Josef, nie odpływaj – mamrotałem do niego pod nosem, choć w głębi duszy mnie to przerażało. – Gdzie poszedł? Josef.
I tak w kółko. Aż w końcu wymamrotał coś w rodzaju „obok Holmie". Tej dobrze znanej skoczni. Wiedziałem, że znajdował się tam stok narciarski, ale nic więcej. Kolejne dwieście metrów. Może dwieście pięćdziesiąt. Dlatego nie miałem wyjścia i zadzwoniłem do ojca Josefa. Zamierzał przyjść.
A potem wyszedłem, spoglądając na Ingrid, która bezgłośnie rzuciła: „minęłam się z Avą. Już wraca". Odebrała od niej telefon, a ta ruszyła za mną.
***
Zbliżając się, słyszałem coraz głośniejszy dźwięk. Dźwięk, którego nie powinienem słyszeć, ponieważ ratraki o tej porze nie funkcjonowały. Chyba dlatego stało się to dla mnie dziwne. Nikolas robił po alkoholu różne rzeczy, ale żeby dopaść się do czegoś... takiego?
Przyspieszyłem tempa, czując, jak w gardle powoli zaczyna mnie palić, byle tylko wbiec na szczyt. Przeinaczyłem swoje możliwości i to aż zanadto. Budził się we mnie dosyć ambiwalentny... strach. Czy posiadałem jeszcze do niego prawo?
Ucisk w żołądku rósł, a bicie serca przyspieszało. Coś było nie tak. Dopiero wtedy usłyszałem krzyk. I ciszę. Oba bezwzględne. Już nie miałem wątpliwości. Biegłem w stronę Nikolasa, ostatni raz wstrzymując oddech. Miałem tę cholerną, głęboką nadzieję. Wierzyłem, a to nie wystarczało. Widziałem i upadłem na twardą, śnieżną bryłę. A moje łzy kapały.
***
Nie miałam w planach dodać dzisiaj rozdziału, ale jednak się pojawił. Możecie dać znać kogo uważacie za zabójcę. Miłej nocy x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top