6. Broken Hearts Go To Hell
Rozmawiali. Przez krótki moment po mojej głowie przeszła dosyć czarna myśl uruchamiająca milion o wiele gorszych scenariuszy. Mogli jej nie znaleźć i uznać, że to moja wina. Mogli stwierdzić, że to koniec śledztwa, a ja jakimś cudem, choć brzmiało to jak nierealna fikcja, jestem winny. Moje dłonie delikatnie się trzęsły i nie potrafiłem tego za nic opanować. Miałem wrażenie, że nie minie sekunda, a moja głowa wybuchnie. Wszystko wisiało na włosku. Szary, zdarty kolor ścian nie budził we mnie dobrych odczuć. Chyba bałem się. Nie kłamałem. Nie tym razem. Dopiero, kiedy policjant wrócił do środka z wciąż obojętnym wyrazem twarzy, coś się we mnie ruszyło. Chciałem go zapytać, co dalej. Czy to w ogóle mnie dotyczyło?
Wyraz się nieco zmienił. Rysy złagodniały. Fascynowało mnie to, że może on jednak posiadał w sobie jakikolwiek gram uczuć. Obecnie spoglądał na mnie posępnym wzrokiem, dybiąc możliwe, że na niewidzialnego zabójcę. Czekałem na to, jak na wszechobecny wyrok. Cóż, strach mnie napędzał i to niemiłosiernie. Dopiero, kiedy zaczął mówić, poczułem niejasny paraliż. Ciężkość w połykaniu śliny.
– Znaleziono ciało należące do Niny Olsen. Podczas sekcji zwłok ustalono, że odciski twoich palców nie zgadzają się z tymi, które znaleziono na jej ciele w poszczególnych miejscach, gdzie została podduszona lub była bita. Dlatego, na razie zostajesz wykluczony z grona podejrzanych, Elias.
Miałem wrażenie, że jego głos był chłodny i spokojny, niczym jedna z grudniowych nocy w Bergen. Czułem, że to wszystko abstrakcja. Czułem... właściwie nie wierzyłem. Gapiłem się na mężczyznę, a potem nie potrafiłem już niczego z siebie wydusić. Dał mi czas na przemyślenie, ale to... mnie przerosło? Pierwszą myślą okazało się – to niemożliwe. To nie mogła być prawda. Mogłem wmawiać sobie wiele rzeczy. Wciąż byłem przecież głupim nastolatkiem pełnym ambiwalencji i chęci odrobiny nieodpowiedzialności. A wtedy stawałem w dorosłym świecie. Widziałem zawód na twarzach każdego z osobna. I mimo że faktycznie mi wierzyli, poczułem, że to moja wina. Wyszedłem. Przecież nie tego się spodziewałem. A kiedy znalazłem się w publicznej toalecie, zaczęło mi się wzbierać na wymioty. Nie potrafiłem na siebie spojrzeć. Może tak naprawdę nic nie wiedziałem o Ninie Olsen. Może miała problemy, o których nigdy nie rozmawialiśmy. Może potrzebowała pomocy, której nigdy ode mnie nie otrzymała.
Stojąc nad metalową umywalką na komisariacie po raz pierwszy uświadomiłem sobie, jak wielkim byłem śmieciem. Jak ogromnym ignorantem stawałem się, żyjąc samą żądzą pożądania. Jak traciłem grunt pod nogami, a potem siebie. Na mojej twarzy widniała bladość i czerwone, podpuchnięte oczy, które w dalszym ciągu przecierałem drżącymi, jak cholera dłońmi. Przerażało mnie to, co właśnie się ze mną stało. Jak bardzo okazałem się głupi i nieświadomy, a ona... ona... moje spierzchnięte wargi reagowały tak samo, jak ręce. A ja nie potrafiłem opanować łez, które udowadniały mi, że jestem słaby i destrukcyjny. To nigdy nie było proste – udowodnić swoją siłę. Chyba wtedy poczułem, że nie ma przy mnie nikogo. Stawałem sam wobec śmierci Niny. Nikolas byłby szczęśliwy, że nie jest winny. Josef wyjaśniłby to w jakiś rozumny sposób. Felix... Felix zniknął. Wyjechał do Oslo, a ja zaczynałem czuć jego brak tutaj. Wiedziałem, że gdy tylko rodzice się dowiedzą, wszystko dotknie mnie dwukrotnie mocniej.
Zwymiotowałem. Wszystko mnie bolało. Czułem, że cała sytuacja mnie wykańcza, jak nigdy. Przecież nie miałem do czynienia z czymś takim wcześniej. Może chodziło o to, że zdawałem sobie sprawę z faktu, że ludzie się rodzą i umierają. Bywałem na pogrzebach dziadków i wujków, ale nie rówieśników. Nie kogoś tak wybitnego i ambitnego, jak Nina Olsen. Znów brakowało mi oddechu. Tym razem spojrzałem w lustrzane odbicie. Byłem żałosny.
***
– I jak poszło? Wszystko w porządku, Elias? – zapytała moja matka, kiedy tylko przekroczyłem próg drzwi z ogromną gulą w gardle.
Jakkolwiek nierealnie to brzmiało, słyszałem ciszę. W moich uszach wirowały głuche momenty aż zastąpił je głos Niny. A wtedy nie wiedziałem co robić. Głos kobiety ocucił mnie ze sfery, która jeszcze bardziej wpływała na moją podświadomość. Chyba naprawdę starałem się jej pokazać, że może potrafię być dobry. Jednak już na wstępie spodziewałem się jawnej krytyki.
– Jadę do Oslo – wydusiłem z siebie, próbując powstrzymać to, co właśnie się we mnie nagromadziło.
Żal. Wina. Problem. Łzy. Dowiadywałem się o sobie coraz nowszych rzeczy. Nina nie była mi obojętna. Nie kochałem jej, ale w jakimś stopniu mi na niej zależało. W jakimś stopniu coś nas ze sobą łączyło. Złamałem jej serce? Cokolwiek do mnie czuła? A może dla kogoś złamanego na kilka metaforycznych kawałków nie było już niczego. Na pewno nie. Nie od dziś. Jeśli Bóg istniał, dlaczego w takim razie pozwolił jej na spotkania ze mną?
– A wiadomo już coś o Ninie? – dopytywała, wycierając w kuchni jedną ze szklanych waz.
To wystarczyło, abym zaczął się trząść i czuć gorzej. Spadać w stronę nieuniknionego dna. Oszukiwałem wielu – a przede wszystkim siebie.
– Nie wiem. – Krótka odpowiedź, sprawiająca że chciałem po prostu zniknąć na nieokreślony czas bez poczucia winy.
Wiedziałem, że kobieta martwiła się o mnie i nie negowałem tego, ale każde słowo dotyczące Niny sprawiało, że przygniatały mnie niewidzialne kamienie. Byłem pewien, że jej rodzina już mnie nienawidziła. Nie zabiłem jej. Byłem ostatnią osobą, z którą ją widziano. Zniknęła, a ja jej nie dopilnowałem.
– Muszę się spakować. – Brzmiało to cholernie bezpłciowo i nijako.
Wystarczyło, żebym uciekł na górę do swojego pokoju. Poczuł się jeszcze gorzej. Wtedy uderzyło mnie to ze zdwojoną siłą. Myślałem o Felixie, który pewnie zacząłby mnie pocieszać. Powstrzymałby mnie od tego, o czym w obecnej chwili myślałem. Myślałem o Ingrid, która kiedy tylko dowie się o śmierci swojej koleżanki, pomyśli sobie: „tak, to jego wina". Myślałem o tym, jak wielu ludzi będzie na mnie spoglądać, biorąc za tego najgorszego. Zaczną mnie szkalować, a ja nie będę mógł nic z tym zrobić.
Na zewnątrz wciąż padał śnieg. Dużo śniegu. Dziś po raz kolejny okazało się, że nie ma szans na oddanie jakichkolwiek skoków. I wtedy po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu naszła mnie ochota na zapalenie czegoś. Czegokolwiek. Miałem dość. Czułem, jak wyprucie z emocji, łzy i stres torpedują mnie i to z zawrotną prędkością. Choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafiłem się od tego odciąć. Siedziałem na balkonie, dokładnie w tamtym miejscu, gdzie z Ingrid i wpatrywałem się w zamieć, która ogarniała wszystkie domy i widoczną z daleka skocznię. Teraz obiekt budził we mnie tylko lęk. Głupi lęk.
Trudno było powiedzieć czy trzęsę się z zimna i ujemnej temperatury, czy też poprzez coś innego.
To moja wina. Tylko i wyłącznie moja.
Wtedy usłyszałem dźwięk telefonu, który wystarczył, abym poczuł jeżące się na ciele włoski. Emily. Pieprzona Emily Moen. Najlepsza przyjaciółka Niny. Próbowałem zignorować nieustannie dzwoniące urządzenie. Mogłem je wyciszyć i wyłączyć. Mogłem je wyrzucić. A mimo to, odebrałem, wiedząc jak wielki popełniam błąd.
– Elias? – Słyszałem jej drżący, ochrypły od płaczu głos.
Znów poczułem gulę w gardle. Problem za problemem. Mój żołądek się zacisnął, a ja odtwarzałem wszystko powoli. Udając spokój.
– Emily – odpowiedziałem, starając się chociaż ten jeden raz powstrzymać od czegokolwiek podobnego do łez.
Chyba brakowało mi oddechu.
– Dzwoniła do mnie mama Niny, wiesz? – zapytała niewyraźnie.
Usłyszałem szum w telefonie. Najprawdopodobniej wycierała nos chusteczką. Nie chciałem wymawiać tych trzech słów, które zamierzały nastąpić. Szczerze mówiąc, byłem przerażony całą tą perspektywą. Nina nie żyła.
– Dlaczego... cholera, dlaczego wyszliście z klubu? Dlaczego w ogóle pozwoliłeś jej odejść? – Teraz słyszałem już tylko lament, który z siebie wydawała.
Płakała. Trzęsła się. Szukała oprawcy. A mi po raz kolejny zrobiło się niedobrze, dlatego milczałem. Olsen zawsze wracała. Nie miałem pojęcia co się stało – ktoś ją zamordował? Miała wrogów? Nie chciałem wiedzieć. Naprawdę nie chciałem.
– Elias, dlaczego myślałeś tylko o sobie? – zapytała przez łzy.
Wtedy poczułem, jak to wszystko mnie przerasta. Nie potrafiłem jej odpowiedzieć na to pytanie. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego zachowywałem się, jak ignorant. Dlaczego czułem wobec Niny chłodną obojętność. Dlaczego wtedy liczyła się dla mnie jako jedno. Dlaczego tak bardzo bawiłem się uczuciami.
– Może nie mówiła ci tego, ale kochała cię. – Zamilkła na moment. – Elias, do cholery, myślała, że ją wyśmiejesz! Ona... nie potrafię w to uwierzyć.
Nie potrafiłem wytrzymać. Znów płakałem. Moje łzy bezwiednie spadały na betonową powierzchnię balkonu, a śnieg okrywał je swoim puchem. Więcej nie mówiłem. Słyszała, jak mój oddech staje się gwałtowniejszy, a ja nie umiem niczego zatrzymać. Byłem idiotą.
***
– To przeze mnie – wyszeptałem, kiedy dochodziła pierwsza w nocy. – Felix, to moja wina.
Słyszałem tylko jego miarowy oddech. On też nie spał. Od ponad godziny wysłuchiwał tego, jak bardzo nieodpowiedzialny byłem. Dowiedziałem się wcześniej, że Nina Olsen została utopiona niedaleko skoczni, a potem zakopana gdzieś w lesie w śniegu. I nie potrafiłem uwierzyć. Bo kto mógłby to zrobić? Kto był w stanie dopuścić się takiego czynu?
Bolały mnie głowa i brzuch. Wciąż nie potrafiłem się uspokoić.
– Doskonale wiesz, że nie miałeś na to wpływu. Elias, ona miała dziewiętnaście lat. Była istotą myślącą, wiedziała na co się pisze.
„Miała", „była", „wiedziała" – Felix starał się polepszyć sytuację, a ja odchodziłem od normalności. On jej nie ufał, tak jak i Emily. Miał do tego prawo.
– Nie chciałem, żeby ona... po prostu...
Słyszałem ciche westchnięcie w jego głosie. On mi wierzył. Przynajmniej on. A mimo to słyszałem smutek w jego głosie. Może jednak ją lubił.
– Elias, powinieneś coś zażyć. Mówię serio – powiedział przyciszonym głosem. – Nie jesteś w dobrym stanie.
Nie byłem. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale wciąż dręczyłem się. On myślał stoicko. Mądrze. Mądrzej w przeciwieństwie do mnie.
– Nie wiem co robić, Felix. – Na moment przymknąłem oczy i od razu przeniosłem się do innej scenerii.
Tam, gdzie Nina straciła swoje życie. Do lasu obok Lysgårdsbakken. Chciałem powiedzieć, że cierpię. Że użalam się nad sobą, ale to mnie pożerało. Nie potrafiłem dłużej wytrzymać.
– Pamiętasz swój pierwszy skok? – Po dłuższej chwili milczenia usłyszałem jego ochrypły głos. – Co po nim czułeś?
– Jeśli chcesz, żebym... – przerwał mi.
– Zastanów się, zanim odpowiesz. Wyobraź to sobie.
Mogłem myśleć. Miałem czas. Jednak przestrzeń cały czas się zaburzała, a ja próbowałem się uspokoić.
Byłem mały. Miałem może z cztery lub pięć lat, kiedy po raz pierwszy wszedłem na K-10 razem z moim ojcem i dziadkiem. Padał śnieg i wszędzie było biało. Czułem się trochę, jak w nierealnej baśni, kiedy słyszałem gwizd wiatru, spadające płatki śniegu i świst wybijających się z progu nart. Miałem niemałe szczęście – akurat dziś trenowała tutaj narodowa kadra Norwegii. Mój dziadek przywitał się z ich trenerem, a potem przedstawił mnie jako swojego wnuka. Było to... niezwykłe? Dla chłopca w moim wieku równało się to ze spełnieniem marzeń, choć chyba nie miałem jeszcze do końca świadomości kogo tak naprawdę zobaczyłem. Wchodząc na maleńką skocznię, wypuściłem z siebie powietrze. Skakaliśmy już wcześniej na uklepanych przez nas tych ze śniegu. Oczywiście nietrwałych. Z kim? Zazwyczaj były to dzieci z okolicy, którym rodzice zabraniali bratać się z ogromnym obiektem, który zapierał mi dech w piersiach. A potem ruszyłem. Słyszałem, jak wiatr zatyka mi uszy, a ja przez drobny moment unoszę się. I... spadłem. Moje narty się wypięły, a ja z głuchym łoskotem wylądowałem na śniegu. Mój ojciec zamierzał do mnie podbiec, ale dziadek go zatrzymał. Chciał, abym sam się podniósł i pokazał, że zwyciężyłem tę skocznię. Był to pewnego rodzaju rytuał, który powtarzali sportowcy po swoim upadku. Nie czułem ogromnego bólu. Przede wszystkim wydawała się to być radość i satysfakcja. Chciałem jeszcze raz i jeszcze. Skakanie na nartach mnie połknęło.
– Brakuje mi tego – rzuciłem ciszej, na co usłyszałem potakującą odpowiedź. – Bardzo.
Chyba wiedział co czułem. Rozumiał mnie. Na ten jeden moment zniżyłem się. Nie rozpamiętywałem. Łzy spływały, ale ja oddychałem. Głośno i spokojnie. Felix znał mnie wystarczająco dobrze, żeby sprawić, że choćby na chwilę pomyślę o czymś innym. Był mądry. Mądrzejszy ode mnie.
– Przypomnij sobie o tym w Oslo. Może znów się zobaczymy – odpowiedział, a właściwie prawie, że zapytał.
Brakowało mi go. Nie potrafiłem wydusić z siebie tych słów, ale on wiedział. Nawet bez jakiejkolwiek mowy. Mieliśmy swój własny język – milczenia.
Nie chciałem się rozłączać. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedy tylko urwie się dźwięk jego głosu, wrócę do melancholijnego świata. Będę musiał się spakować i spróbować zasnąć. A to oznaczało nieprzespaną noc, rozpamiętywanie, zachowywanie się, jak skończony idiota i niekończący się ból głowy. Nie chciałem mówić mu "do zobaczenia". Ten jeden raz chciałem, aby ktoś ze mną został.
***
Hej, hej! A więc mamy to. Możecie napisać co uważacie o tym rozdziale, a ja powiem wam tylko, że tytuł rozdziału, jest tytułem piosenki, która jest cudowna :'). Także miłego wieczoru! x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top