~Prawie Martwy~

Gdy się pojawiłeś, mój świat, przestał być tylko moim.

Nie pamiętam dlaczego pozwoliłem ci wtargnąć do mojego życia.

Dlaczego pozwoliłem ci patrzeć na moją grę.

Zobaczyłeś twarz, która przez lata pozostawała w ukryciu i... wyśmiałeś mnie.

Nie pamiętam dlaczego ci wtedy nie przyłożyłem, zapomniałem słów które wtedy wypowiedziałem.

Jedyne co pamiętam to nasz pierwszy pocałunek i moje słowa gdy lekarze wywozili mnie z tego opuszczonego budynku.

,,Mors sola"

Ach, pamiętam jeszcze twój śmiech i cichą prośbę której nie mogłem wtedy spełnić.

###

Poranek był pochmurny, lubiłem zimne i wietrzne dni, ale prześladowało mnie dziwne, lekko nostalgiczne uczucie niepokoju oraz dobrze znanego już lęku, którego to, nie potrafiłem okiełznać. Nie wiem, czy obawiałem się kolejnego z naszych niemych spotkań, czy rodziców którym wyjawiłeś nasz wspólny sekret. Zapewne dużo byś na tym zyskał, ale, o dziwo, w domu nie panowała wrzawa, jak zwykle to było o poranku. Nie przerwany od 10 lat poranny chaos zamilkł.

Mój dom nigdy nie należał do szczególnie głośnych, ale rano było zawsze głośno. Zawsze było głośno, wręcz zbyt głośno, ale dzisiaj było cicho, za cicho. O tej godzinie Laura powinna krzątać się w kuchni i przygotowywać śniadanie tak ohydne, że ja robiłbym kolejne dla naszej dwójki. Ale dzisiaj nie słyszałem tłuczenia metalowych patelni, ani „cichych" przekleństw z ust kobiety, było cicho, ZA cicho.

Moje uczucie niepokoju nasiliło się, a ręce poczęły dygotać. Bez namysłu połknąłem przygotowaną wczoraj tabletkę, by uspokoić swoje nerwy i zmobilizować się do opuszczenie ciepłego posłania. Od czasu wstania do położenia stopy na podłodze upłynęło pół godziny. Druga noga zajęła mi mniej czasu, wystarczyły cztery minuty i kilka przełkniętych obaw bym wstał i po cichu wyszedł z pokoju. Laury, nie było. Byłeś ty. Siedziałeś na blacie stołu i patrzyłeś gdzieś w dal, za okno. Twoje oczy miały karmazynową barwę, a ja wzdrygałem się na wyrazistość krwawego odcieniu. Wydawałeś się kpić z mojego odruchu, ale nie skomentowałeś go niczym więcej, niż prychnięciem.

- Co tu robisz?- Odezwałem się pierwszy doszczętnie rujnując napięcie tworzące się między nami. Uśmiechnąłeś się lekko zapewniając mnie, że też je czułeś, a moje uczucie niepokoju nie jest jednostronne. -Dlaczego tu jesteś?

Nie odpowiedziałeś mi słowami, ale wiedziałem, że krzyczysz, twój wzrok krzyczał ponawiając twoje błaganie. Nie słuchałem twoich próśb, nie chciałem ich słyszeć. Byłem zbyt wielkim tchórzem, by zrobić to, o co mnie prosiłeś. Twoje, moje, oczy zamilkły a usta poruszyły, lecz nie po to, by dalej błagać, a po to, by zadać pytanie i równocześnie odpowiedzieć na moje.

- A ty, dlaczego tu jesteś? - Nie znałem odpowiedzi, nigdy się nad nią nie zastanawiałem. Zdałem siebie jednak sprawę, że to, że tu byłem nie było moją decyzją. To, że dalej znajdowałem się w tym samym miejscu, znaczyło, że byłem słaby. Nie chciałem tu być, ale nie potrafiłem stąd odejść, mimo wszystko, nie było to moje miejsce. - Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?

Nie, nigdy nie poznałem powodu. Nigdy nie pytałem, ani nigdy nie poszukiwałem odpowiedzi, było to zbyt naturalne, to, że tu byłem, wydawało się naturalne. Choć, jeśli się teraz zastanowię, nie było w tym sensu. Zdałem więc kolejne pytanie, a błagalne krzyki znów odbiły się w twoich oczach. Twoje, moje, czerwone oczy były przerażająco piękne, kolor krwi do nich pasował i sprawiał, że moje ciało drżało gdy tylko na mnie patrzyłeś. Cieszę się, że nie robiłeś tego często.

-Kim jesteś? - Z początku milczałeś starając się wymusić na mnie spełnienie prośby, ale nie uzyskałeś efektu który by cię zadowolił, nie mogłem spełnić twojej prośby, jeszcze nie teraz. Miałem bowiem zbyt dużo pytań, albo zbyt mało odpowiedzi.

-A ty, kim jesteś?- Zawsze, prawie zawsze, odpowiadałeś pytaniem które to ja zadałem tobie. Jednak w tedy tego nie wiedziałem i ślepo grałem w twoją grę, grę której sam nie mogłem wygrać. -Kim jesteś?

Milczałem, nie wiem, czy znałem odpowiedz na to pytanie, każda z odpowiedzi która przetaczała się przez mój umysł była zbyt zwykła, banalna. Ja wydawałem się być taki jak każdy, moje problemy i moja osobowość wydawały się być bezbarwne. Ja byłem pusty, a ta pustka mnie przerażała, nie widziałem sensu w tym wszystkich, zapewne tak, jak każdy człowiek, choć wydawałem się mieć od nich lepiej, moje problemy wydawały się być niczym w stosunku do tego świata. A więc milczałem, tak jak ty na początku. Wydawało mi się, że znów ponowisz pytanie, ale odwróciłeś wzrok po raz wtóry patrząc w dal, dokładnie tak, jakbyś czegoś szukał. Zapytałem czego poszukujesz patrząc na bezkresne morze za szklaną szybą, ale ty nie odpowiedziałeś. Zapytałem więc po raz drugi, ale później zdałem sobie sprawę, że nie ważne ile razy o to zapytam, ty nie odpowiesz bo moje pytanie było niewłaściwe, ty niczego nie szukałeś bo to czego mogłeś poszukiwać nie istniało. A więc postanowiłem odpowiedzieć ci na twoje pytanie, które w rzeczywistości było moim.

-Ja, jestem nikim, niczym... - Naprawdę tak o sobie sądziłem? Tak, moje słowa były szczere, ale i tak zabolało, wiedziałeś, że boli i uśmiechnąłeś się, tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Wiedziałem, że mnie słyszysz, mimo, że na mnie nie patrzysz, ignorujesz, twój uśmiech potwierdził, że słyszysz mnie głośno i wyraźnie, ale i utwierdził w przekonany, że nic dla ciebie nie znaczę. Dlaczego miałbym?

Nie mogłem zapomnieć o tym uśmiechu, nawet nie wiesz jak się starałem, ale nie mogłem. Z jakiegoś powodu nawiedzał mnie w snach, powodował blizny, te w głowie i te na ciele. Pamiętam, że byłeś lepszy ode mnie, pamiętam również wiecznie bijącą od ciebie aurę wyższości, tak okrutną, tak znaną... Ja też emitowałem taką aurą, ale ja grałem, a ty, ty wydawałeś się być prawdziwy. Teraz wiem, że byłeś bardziej sztuczny niż ja, cholernie sztuczny.

-Poszukuje swojej przyszłości, a ty, czego poszukujesz?- Ogarnęło mnie paraliżujące uczucie niepokoju. Po raz pierwszy odpowiedziałeś, ale zrobiłeś to tylko dlatego, że wiedziałeś jak zadziała na mnie to pytanie. Spojrzałem w okno i jedyne co zobaczyłem to czerń, bezkresna niekończąca się otchłań która zdawała się mnie pochłaniać. W twoich, moich, oczach znów dojrzałem błaganie. Wiedziałem, że muszę odpowiedzieć.

- Szukam przyszłości, która...- N i e i s t n i e j e. Szukam drogi która mógłbym podążyć, ale to na nic, widzę tylko ciemność, a w niej oczy, moje, twoje oczy. Nie mogę stwierdzić, czy jesteś prawdziwy. Istniejesz, tego mogę być pewnym, ale niepewnym jest twoje życie. Nie wiem, czy żyjesz, czy tylko istniejesz. Niczego już nie wiem, o sobie ani o tobie. Gubię się w naszych istnieniach, gubię mój świat który uczyniłeś naszym. Kręci mi się w głowie i upadam pozwalając ci sponiewierać moje, nasze, ciało. Stoisz nade mną z nożem w ręku, ale ja nie czuję się zagrożony, pozwalam ci przejechać nim po moim nadgarstku. Jednak, czy aby na pewno twoja ręka trzyma nóż? Patrzę w twoje, moje, oczy, a w ich głębi odnajduje moje, twoje, odbicie. Już nie wiem, który z nas jest prawdziwy, nie wiem, którego z nas powinienem się obawiać. Nie wiem, czy jest czego.

Puszczam nóż, ach, więc to jednak ja go trzymałem. Widzę jak karmazyn, dotąd ukryty w naszych oczach, powoli skrapla się na moim nadgarstku, też go widzisz. Szkarłatna ciecz strumykiem ześlizguję się z mojej ręki brudząc białe kafelki w kuchni, wiem, że Laura będzie zła za ubrudzenie podłogi.

- Po co tu jesteś? - Twoje słowa uderzają we mnie boleśnie, zbyt gwałtownie. Patrzę w twoje, moje, oczy, ach, znów krzyczą a ja mam co raz większą ochotę spełnić tułającą się w nich prośbę. - Żyjesz czy istniejesz?

Oczekujesz odpowiedzi? Dlaczego więc przecinasz mi drugi nadgarstek? Twoje, moje, oczy znów błagają. Skupiam się więc na pytaniu starając odwrócić od nich moją uwagę, ale twoja niema prośba ciśnie się na moje usta. Dlaczego chcę ją to powiedzieć, dlaczego chcę błagać ciebie o spełnienie jej? To nie ja tego chcę, to twoja prośba, więc dlaczego ja mam prosić? Zabierz ją ode mnie, teraz, natychmiast. Spełniasz moje życzenie zamykając moje usta w pocałunku, powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś? Ile się już znamy? Dlaczego się poznaliśmy? Nie wiem również kim jesteś, ale wiem, że słyszysz słowa których nie wypowiadam.

-Pozwól mi to zrobić? - Pytasz? To zdanie wydaje się pytaniem mimo formy. To twój, czy mój głos? Czy to ty trzymasz nóż, czy może robię to ja? Jestem tobą, czy ty jesteś mną? Jak mam cię nazywać, czy mogę zwracać się do ciebie moim imieniem? Ach, to imię, jest moje czy twoje? Jesteśmy jednością, czy dwoma różnymi osobami?

Och, wątpię w znaczenie tych pytań. To naprawdę nie ma już znaczenia, mało ważne kogo ręka trzyma nóż i do czyjego gardła go przykłada, jeśli któryś z nas umrze znaczy to, że ten drugi również jest martwy. Przeklinam cię więc, ale jest już za późno. Pamiętam twój chichot, który był moim, pamiętam twoje, moje, ręce wbijające nóż głębiej.

To morderstwo, ale kto mi w to uwierzy, skoro popełniam samobójstwo?

###

Teraz wiem, że byłeś mną, moim smutkiem, moim cierpieniem, wiem też, że sam nigdy bym cię na pokonał, byłem na to za słaby.

Znam już twoje imię, ale ono nie ma znaczenia, dla mnie na zawsze zostaniesz łzami, pustką i żyletką.

Byłeś moją bezsilnością, każdym z negatywnych uczuć, innym światem w którym byliśmy tylko my.

Pamiętam też twoje ostatnie słowa:

,,Menento mori"

I nie ma znaczenia, że były też moimi.



~1520-słów~

W końcu poprawiłam ten one-shot.

Jeździe i pijcie z niego wszyscy, choć nie ma on zbytnio znaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top