Rozdział XXX Zaliczone

— Coś nie tak? — zapytała zaskoczona reakcją kobiety.

— Gabriel użył mocy absolutnej!

— Jak? Czy on...

— Niestety tak! — przerażona zaczęła płakać. Położyła blondyna na podłodze i miejąc nadzieję, próbowała go w jakikolwiek sposób obudzić.

Marinette poczuła, że grunt jakby właśnie się pod jej nogami osunął, a serce chciało przestać pracować. Pisk w głowie, chwilowy brak tlenu w płucach. Ta informacja tak bardzo nią wstrząsnęła, że zaniemówiła.

Tak bliska jej osoba właśnie przechodzi na drugą stronę. Tym razem nie tą cudowną ze snów, ale tą prawdziwą i to bez możliwości powrotu.

— Adrien! — w końcu wydusiła z siebie i pod wpływem emocji odepchnęła Emily od Adriena. Kobieta nie była ani trochę na nią zła za ten czyn, ponieważ wiedziała co czuje. Niedopuszczając do siebie myśli, że on właśnie umiera i nie będzie to happy end, zaczęła go reanimować. Przez morze łez w równym tempie naciskała na jego klatkę piersiową.

— Adrien, proszę obudź się! Proszę!

W końcu z braku sił położyła głowę na jego ramieniu, płacząc. Na jej twarzy gościły czarne plamy po resztkach makijażu, który w większości strał się podczas walki.

— Marinette...możemy go uratować — mówiła także zapłakana.

— A-ale jak? — jej głos łamał się — przecież nie da się!

— Eh, postanowione! Jestem w stanie poświęcić się, dla niego wszystko. Byle by wszystko było jak dawniej!

— Jesteś wielka... — rzuciła się jej w ramiona — Ale na pewno?

— Tak, ale najpierw coś muszę zrobić. Mam wasze Miracula. Teraz może się wam nie przydadzą, ale potem zrobicie, razem, z nimi co chcecie.

Granatowowłosa odebrała swoje kolczyki jak i pierścień. Mayura pobiegła w inną stronę, zaraz potem znalazła się na dachu.

Marinette położyła głowę blondyna na swoich kolanach. Wiedząc, że narazie nic nie może zrobić, poczęła głaskać go po włosach i policzkach.

— Będzie dobrze, chyba... — mówiła do niego mimo, że wiedziała, że jej nie usłyszy. — masz niesamowitą mamę. Nie dziwię się, że tak bardzo za nią tęskniłeś. Pamiętam jak straciłeś wiarę w to, że ją odzyskasz i płakałeś w poduszkę. Myślałeś, że nie było mnie w domu co? Serce mi się kraja, gdy widzę ciebie cierpiącego. Jeżeli kiedykolwiek jeszcze otworzysz oczy... — do jej oczu napłynęła kolejna, tym razem o wiele większa, fala łez. — obiecuję Ci, że już nigdy tak się nie poczujesz.

Nastolatka delikatnie musnęła swoimi ustami o jego wargi. Zaczęła znów szlochać w jego potarganą bluzę. Kątem oka zobaczyła ruszające się postacie na samym czubku wieży Eiffla.

— A więc to ten moment... — wspomniała tamtejszy dialog i rozłożyła dłoń, w której trzymała kolczyki i pierścień.

Nie była pewna czy przemienić się i pomoc Emily, czy może jednak zostać przy ukochanym. Zacisnęła mocno zęby, przełknęła ślinę i jeszcze raz spojrzała na magiczną biżuterię. Natychmiast obok pojawiła się Tikki i Plagg.

— Co się stało? — zapytała zdezorientowana istotka.

— Adrien! — kotek podleciał do ucha swojego właściciela i począł mówić do niego.

— Wiecie, że Gabriel użył...z resztą sami tam byliście.

— O nie, czyli jednak osobą zastępczą był właśnie Adrien. Wszystko będzie dobrze, Marinette. A gdzie jest Emily?

— Tam. — wskazała palcem na czubek wszystkim dobrze znanej budowli. — Chce jej pomóc, ale nie zostawię go tutaj! Przed walką słyszałam ich wymianę zdań, Adrien umiera...

***

— Poddaj się w końcu!

— Emily nie mam zamiaru z tobą walczyć! — odsuwał się na w miarę bezpieczną odległość.

— Gabriel! Niszczysz życie nam wszystkim! To przez ciebie cholerny dupku!

— To nie tak! — rzucił, unikając jednocześnie ciosu swojej żony. — chciałem i Adrienowi, i tobie zafundować wieczny spokój! Po tym jak prawie cię straciłem, chciałem odwrócić to, co nie powinno się zdarzyć!

— Nie rozumiesz, że przez to nasz syn właśnie umiera?!

— Nie chciałem tego przecież!

— Ale to zrobiłeś! Od lat chcesz osiągnąć coś, za wszelką cenę, to jest chore! Zrozum to w końcu! — krzyczała przez łzy —Dlaczego wyszłam za kogoś tak bezmyślnego?! Myślałam, że dotrzymasz ten słynnej obietnicy, ale nie! Musiałeś zrobić to, co tobie pasowało!

— Nie mów tak, chciałem... Chciałem po prostu ciebie odzyskać! Byłaś jedyną osobą, która mi pomogła wyjść z życiowego bagna i to w tobie się zakochałem! W tobie, Emily!

— Szedłeś po łebkach, Gabrielu — zatrzymała się i podeszła do niego bliżej, patrząc mu w oczy — i nic tego nie usprawiedliwia. Miałeś go chronić, tak obiecywałeś, a przez ciebie on właśnie odchodzi. Odchodzi na zawsze.

Mężczyzna sam zaczął płakać żywnymi łzami. Od ich napływu zamknął oczy i upadł na ziemię. Emily patrząc na niego z bezdusznością i ewidentnym smutkiem z góry. Podniósł głowę, a ta sprzedała mu soczyste uderzenie w twarz. Zaczął masować zaczerwieniony polik i z wyrzutem rzucił pojedyncze, ciche słowa.

— Zasłużyłem sobie... Nooroo, chowaj mroczne skrzydła.

— Panie? — zdjął broszkę i oddał w jej ręce. Kwami nie dokońca świadome aktualnych wydarzeń spoglądało to na nią, to na niego. W końcu zostało wciągnięte do swojego niewielkiego mieszkanka.

Zielonooka schowała Miraculum do jednej z kieszeni i skoczyła w dół.

***

Marinette dalej siedziała w tym samym miejscu z niedającym znaków życia blondynem. Cieknące po jej policzkach kropelki kolejno skapywały na jego twarz. Teraz jak o tym myślała, mogła go i w tym momencie przywrócić, ponieważ miała obydwa Miracula. Zaś z drugiej strony mogła stracić kolejną bliską jej osobę. To nie byłoby dobrym ruchem.

Zaczęła znów wspominać całą ich znajomość. Dzień, w którym się poznali, nieszczęsna guma mogąca zaważyć na ich jakiejkolwiek relacji. Adrien mimo wszystko nie chciał by ich pierwsze spotkanie nie było też tym ostatnim. Od razu zobaczył w niej dobrą duszyczkę. No i w tedy Marinette pękła, a w jej sercu znalazło się jeszcze jedno wolne miejsce, które zajął właśnie on. Przez tyle lat ukrywała to przed nim i jej się to udało.

W przeciągu tych ostatnich czterech miesięcy w jej życiu zadziało się tyle, co nawet przez całe życie się nie wydarzyło. Najprawdopodobniej to był ten odpowiedni czas na końcowy efekt tej wieloletniej przyjaźni. Oczywiście nie kończący jej, tylko bardziej ją rozwijający. Miejmy nadzieję, że potrwa do końca świata i jeden dzień dłużej.

Czas mijał, a Adrien coraz bardziej tracił kolory. Miał suche i sine usta, bladą cerę i zimne ciało. Krew w nosa dawno przestała się sączyć, a rany całkiem zaschły. W oczach po prostu się tracił, malał. Nie było już szansy. To był całkowity koniec.

— Nie ma już chyba dla ciebie szansy, — uśmiechała się przez niekończące się wodospady łez — byłeś najlepszą osobą, przyjacielem, chłopakiem, rodziną. Najlepszym, co mnie w moim pokracznym życiu spotkało. — zacisnęła powieki, próbując nie wybuchnąć głośnym płaczem.

Deszcz ustał, a zza chmur wypadały pojedyncze promyczki słońca. Zawiał zimny, lecz po chwili letni wietrzyk.
Wydawałoby się, że właśnie miasto powstaje do życia, ale brakowało na nim ludzi. Włosy fiołkowookiej zaczęły lekko falować.
Jeden z promieni słońca dotknął serca chłopaka.
Nagle poczuła na swoim policzku czyjś dotyk. Natychmiast otworzyła oczy.

— Ty też, kochanie.

— Adrien?! — krzyknęła i oboje wpadli w swoje objęcia.  — myślałam, że...

— Jakimś dziwnym trafem jedno z nas na zmianę chce przejść na drugą stronę, zauważyłaś? — zażartował.

— Nawet tak nie mów!

— Nie ma opcji, nie zostawiłbym cię tutaj! Sam nie przeżyłbym bez ciebie.

— Adrien... — blondwłosa z tęsknotą na twarzy podeszła do swojego syna.

— M-mama?

— Emily? Ale jak...

Dwójka z całej siły się przytuliła. Marinette szczęśliwa i lekko zmieszana odsunęła się trochę na bok, nie chcąc przeszkadzać w takiej chwili. To prawda, że nie miała ochoty chociażby na krok odstępować od swojego ukochanego. Ta chwila jednak całkowicie na to zasługiwała.
W jej oku zakręciła się pojedyncza, tym razem łza szczęścia.
Wzruszenie ogarnęło każdego.
Mała Tikki razem z Plaggiem wyszli ze swoich domków. Kotek od razu ruszył do właściciela, czerwona istotka przykleiła się do policzka granatowowłosej.

— To co, Tikki? Czas przywrócić to miasto do porządku?

— Jak najbardziej! — odpowiedziała.

Siedemnastolatka podała polecenie przemienienia jej w bohaterkę. Jej strój jednak różnił się od tego wcześniejszego. Włosy miała rozpuszczone, maska była tylko błyszczącym cieniem. Czerwony, lateksowy strój zamienił się w wiśniowy. Na biodrach zdobiła go spódniczka, a rękawy miały otwór na ramionach. Nie sięgał już do czubków palców, tylko do przedramienia. Wyglądała olśniewająco.

— Wow, co się stało? — zapytała sama siebie. Dopiero teraz Agreste z matką zwrócili na nią uwagę.

— Nie wiem, ale wyglądasz przepięknie. — odezwał się, a jej twarz pokryły rumieńce. Założył na palec swój pierścień — no to czas i na mnie! Plagg, wysuwają pazury!

Strój chłopaka również się zmienił. Tak samo jak maska Biedronki, jego też stała się cieniem. Uszka zostały na swoim miejscu, jednak włosy były ładnie ułożone. Nie miał już paska. Góra stroju wyglądem bardziej przypominała czarny t-shirt, a dół został podobny.

Adrien wstał i podrzucił swoją dziewczynę na rękach. Jak na swój przed chwilą umierający stan, był całkiem w formie. Oboje wyglądali na prześliczną parę. I taka była prawda. Będąc dalej pod ramieniem Czarnego Kota podrzuciła w powietrze swoje jojo.

— Niezwykła Biedronka!

I na niebie zapanowała równowaga chmur i słońca. Wokoło zaczęły odżywać kwiaty, krzewy i drzewa. Trawa znów była zielona i młoda. Budynki i inne budowle odzyskały swój dawny wygląd. Ulice odżyły, a ludzie zaludniły sklepy, kawiarnie i swoje domy.
Jednym słowem wraz z wiatrem migotający pył dotknął wszystkiego, co stanęło mu na drodze i obudził to coś do życia.

Na rynku, tuż obok całej trójki pokazała się resztą ich paczki. Alya widząc swoją najbliższą przyjaciółkę rzuciła się w jej stronę i nie chciała wypuścić z uścisku. Nino także nie oszczędził kumplowi okazania szczęścia. Luka razem z Chloe dołączyli do grupowego przytulasa.

Chwilę później reszta zwróciła uwagę na mamę swojego przyjaciela, która ze łzami w oczach i bananem na twarzy przyglądała się przyjaciołom. Adrien przeprosił ich i do niej podszedł.

— Dziękuję, że jesteś — wyszeptał. — Tylko męczy mnie jedno pytanie.

— Tak, synku?

— Co się stało z tatą i przede wszystkim z Władcą Ciem? Wiem, że miałaś styczność z Miraculami i tak dalej...

— Chyba jeszcze tego nie wiesz, ale twój ojciec nim był.

— J-jak to?! — niedowierzał — walczyłem z własnym ojcem...

— Obydwoje nie wiedzieliście, ale nic nie usprawiedliwia jego zachowania. Jak się okazało chodziło o wskrzeszenie mnie mocą absolutną.

— Ale przez to prawie zabił tylu niewinnych ludzi...w tym mnie i Marinette.

— Nie był doinformowany co do użycia tej mocy, ale nie wracajmy już do tego.

— No, ale co z nim?

— Wyjechał. Oddał mi Miraculum, ale powiedział, że jeśli kiedykolwiek mu wybaczymy i pozwolimy wrócić, mamy zadzwonić. Żałował tego co zrobił i uważa, że należało mu się, nie chce nas i nikogo więcej skrzywdzić. Uświadomiłam mu to i też ty.

— Mimo, że nie traktował mnie zbyt dobrze i wyrzucił z domu i tak go kocham. Chciał dobrze...

— Dobrze, koniec. Już po wszystkim! Nie będziesz miał nic przeciwko, że zamieszkam w naszym domu?

— Oczywiście, że nie! A czy ja mógłbym wrócić też do niego? Miałem kupować dla siebie mieszkanie, żeby nie siedzieć więcej na głowie Mari, ale w końcu nic nie znalazłem...

— Co to w ogóle za pytanie?! To też twój dom!

— No wiem, haha! — oboje się roześmiali.

Przez ten czas Marinette zdążyła wszystko każdemu opowiedzieć. Alya i Nino, Luka i Chloe postanowili już wrócić do swoich domów i porozmawiać z najbliższymi. Granatowowłosa kręciła się tylko w kółko, ale gdy w końcu także postanowiła wrócić zatrzymał ją głos przemienionego już Adriena.

— Mari? Zaczekaj! — podbiegł do niej.

— Tak? Coś się stało?

— Moja mama może prosić się na słówko?

— Ależ oczywiście.

Pani Agreste miała bardzo interesującą propozycje dla niej, jak i jej rodziców. Zaproponowała, by razem z nimi wprowadzili się do rezydencji. Przynajmniej na jakiś czas, póki czegoś wspólnie z nią nie znajdą. Zapewniła również, że przynajmniej w większości pokryje koszty wybudowy ich domu.

— N-naprawdę? Ja nie wiem co powiedzieć... Dziękuję. — wzruszyła się.

— To nic takiego, uwierz. Naprawdę na to zasługujesz, wy na to zasługujecie. Oczywiście porozmawiam jeszcze z twoimi rodzicami osobiście, więc tym samym chciałabym zaprosić was jutro na wspólny obiad. Przekażesz im?

— Przekażę. — szczerze się uśmiechnęła.

Cała trójka wspólnie się objęła. Marinette, jak i Adrien poczuli, że ich życie powstaje jakby na nowo. Nie ma opcji, że Biedronka i Czarny Kot z resztą grupy pójdzie w zapomnienie, jednak teraz będzie się wszystkim żyło łatwiej i z większym poczuciem bezpieczeństwa. Patrole i ratowanie przed najmniejszym niebezpieczeństem dalej będą ich  obowiązkami.

Już za kilka miesięcy skończą szkołę. Potem ewentualne studia. Wchodzą w dorosłość, teraz tą tylko umowną. Dlaczego? A dlatego, że musieli dojrzeć przez swoją pracę, wydarzenia w życiu i zwykłą codzienność.

Na pewno ich życie właśnie obraca się o te sto osiemdziesiąt stopni. Koniec złych motylków latających po mieście i nawiedzających niespełnionych, smutnych lub zezłoszczonych ludzi. Koniec z naprawdę niebezpiecznymi walkami i starciami, bycia o włos od śmierci.

Teraz w ich sercach gościło szczęście i ciepło, duma i poczucie wygranej. Udało im się! Ludzie, udało! Dokonali dla większości niewykonalnego. Zrobili to, co mieli za zadanie zrobić.

Dali radę!

— Zaliczone!

Hejka!

No cóż...
Doszliśmy do końca histori tej pięknej pary❤️❤️❤️

Mam nadzieję, że ten rozdział, jak i cała książka wam się podobała! Dziękuję za tyle odczytów i głosów! Nigdy nie spodziewałam się, że moje wypociny( a zwłaszcza pierwsze) komukolwiek przypadną do gustu 😭❤️

Tak jak wcześniej wspomniałam, to była moja pierwsza książka i pierwsze zetknięcie się z tym światem.

Strasznie dziękuję Wikitra, przez którą zaczęłam w ogóle pisać💕 Kornelia532 za reklamy z własnej woli i dumne wspieranie mnie✨❤️
Wszystkim innym również dziękuję ❤️

Jestem w stanie wrzucić wam jeszcze bonusowy rozdział z wydarzeń naszego Adrienette po kilku latach, ale tylko jeśli będziecie chcieli :)
Piszcie o tu - - - - >

Głosik? 👑

Pa pa myszolki! 💕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top