Rozdział XXVII Misja wykonana
- Marinette, odezwij się! Ma-Marinette...
Chłopak osunął się na ziemię, wciąż trzymając swoją nieprzytomną ukochaną.
Reszta paczki bohaterów pokonała Króla i razem z Mistrzem Fo zesłali go do podziemi.
Może pomyślicie, że zbyt surowa kara, ale to morderca. Skazał na spalenie i śmierć setki ludzi mimo, że znaczna część uciekła w bezpieczne miejsce.
Kiedy było teoretycznie już po ataku zaczęto szukać zaginionych.
***
Znów ta sama biała pustka. Znów te skrzydła i jakby anielski wygląd. Znów ta niekończąca się otchłań i skrzący się ruch.
Marinette znała to miejsce, nawet bardzo dobrze. Rozmowy z blondynką o zielono-trawiastych oczach rozgrywały się własne tutaj. Rozmowy w cztery oczy i dwie pary skrzydeł na plecach.
Kobieta delikatnie unosząc się nad ziemią zbliżyła się do nastolatki. Złapała ją za rękę, ale zaraz ją puściła i ze wpółotwartymi ustami przyglądała się istocie stojącej kawałek dalej.
Fiołkooka obróciła się, lecz oślepił ją blask bijący od blondwłosego anioła. Anioła, nie Anielicę.
- Gdzie ja...j-jestem. - nie zdążył zmienić tonu na pytający.
- Adrien! - granatowowłosa rzuciła się w jego stronę i z całej siły przytuliła do siebie.
Chłopak jednak nie odwdzięczył gestu tylko z niedowierzaniem spoglądał na bardzo dobrze znaną mu postać.
- Synku? Czy to t-ty?
- Mama! - z płaczem padł przed nią. Ta pomogła mu wstać i wzięła go w swoje smukłe ramiona.
- Jestem, już jestem. Ćśś...
- Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało!
- Mi ciebie też, kochanie.
Siedemnastolatka troszkę speszoma i nie wiedząc co zrobić, stała i obserwowała rodzinną scenę. Zakręciło jej się kilka łez wzruszenia w oku, ale próbowała tego nie ukazywać.
Po chwili dostała znak ręką od Emilie, by podeszła. Wykonała polecenie i dalej lustrowała matkę z synem, tym razem z bliska.
- Ale jak to? Gdzie my jesteśmy? Jak?! - nie skojarzył jeszcze faktów.
- Czy to kolejny...sen? - bohaterka próbowała się upewnić.
- To od początku nie były sny. - kobieta uśmiechnęła się.
- Że co?! - zakochani w tym samym momencie prawie krzyknęli będąc w szoku.
- Otóż to. Ty Marinette, przenosiłaś się tutaj. Tym razem nastąpiło to samo.
- Ale gdzie my w końcu jesteśmy?
- W waszym świecie jest moja wysłannica. Zapewne już ją poznaliście. A i tak, jesteśmy w drugim świecie.
- Niebie?
- Nie żyjemy?! - Adrien stawał się coraz bardziej poddenerwowany.
Dwójka zaczęła się poważnie zastanowiać, próbować przypomnieć. Niestety to nic nie dało.
- Mniejsza o to. Marinette, czy wykonałaś swoją misję?
- Tak naprawdę to...nie wiem. Chyba straciłam przytomność, tak jak podczas pierwszego, eh, snu?
- Odpowiem Ci na to pytanie. Tak. Wykonałaś misję, ale nie dokońca to byłaś ty. Twoi przyjaciele są naprawdę niesamowici.
- A co z czasoprzestrzenią? Nic się nie popsuło? Błagam, powiedz, że nie!
- Wszystko jest w porządku Marinette. Dokonałaś...dokonaloście tego razem. W najbliższym czasie wszystko powinno się uregulować.
- Co się powinno uregulować?
- Najmniejsze zmiany w czasie. Spokojnie, są one prawie nie znaczące.
- Mamo? - wtrącił się do konwersacji. - Czy my stąd wrócimy? A ty razem z nami?
- Wrócicie.
- A co z tobą?
- Muszę tu zostać. To moje zadanie. Ale obiecuję, że jeszcze ciebie odwiedzę.
- A z tatą co?
- Czekaj, on dalej żyje?
- Tak? - zielonookiego bardzo zdziwiło pytanie kobiety.
- Proszę Pani, czy coś nie tak z Panem Agreste'em?
- Niemożliwe, wszystko jest tak, jak być nie miało!
- Mamo! O co chodzi?!
- Twój ojciec...
- Mój ojciec?
- Nie mogę ci powiedzieć, przepraszam! Błagam, wracajcie do Paryża. Macie coś jeszcze do zrobienia.
- Ale!
- Kiedyś Ci powiem. Teraz idźcie, już!
Zamknęli oczy i obudzili się w pokoju siedemnastolatki. Cała piątka bohaterów, niestety bez Felici.
W jednym momencie objęli się nawzajem i cieszyli się "łatwą" wygraną.
Wszyscy postanowili zatrzymać się do rana u Marinette, było grubo po północy. Dochodziła prawie czwarta.
Może ta walka wydawać się bardzo prostą i oklepaną, krótko opisaną, ale wcale taka nie była.
Najpierw doszło do szybkiej i powtarzającej się od lat wymiany zdań. Próby użycia nowych mocy, ekspresowe zapoznanie się z kolejnym, nowym sobą i dopiero pierwsze starcia.
Krew, ukrop, pot i niewyraźny obraz przed oczami. Ból od upadku i wielu uderzeń przeciwnika.
Brak siły nawet na oddychanie i chęć zejścia z tego świata, ale od tego odciagała ich myśl o zwycięstwie. O swoich obowiązkach. O swoich rodzinach i domach, znajomych czy ukochanych, czekających tam kilka tysięcy lat w przód.
Motywacja i strach tworzyły mieszankę wybuchową, która aktywowała się podczas ciosów i starcia z antagonistą.
Wzloty i upadki, upadki i wzloty.
Ta jedna kropla potu na czole zwiastowała kolejne zadane uderzenie.
I nagle te uczucie tracenia gruntu pod nogami władało twoim ciałem.
Koniec.
Ale to nie koniec walki. Został jeszcze jeden i ten największy wróg paryskich bohaterów.
Witamy, zapraszamy ciebie. Władco Ciem, stań na polu bitwy i postaw na swoim.
No dalej nie bądź tchórzem.
Marinette
Dopiero drugi tydzień szkoły, a ja już robię sobie wolne. Niedobrze to o mnie świadczy, wiem.
Zwolniłam się z lekcji do piątku, z resztą nie tylko ja. Moi przyjaciele byli również zmęczeni tą całą "misją".
Rozpoczynam ten dział od początku, źle wystartowałam. Przez te dni postanowiliśmy się pospotykać u siebie w domach i nadrobić zaległości.
A co dalej?
Tego jeszcze nie wiem. Miejmy nadzieję, że Władca Ciem już zniknął na dobre.
Zaraz zaraz.
Co to było?!
Hejka!
Nowy rozdział i powracam do Polsatowania! Wiem jak bardzo mnie za to kochacie ;*
Piszta czy się podobało...bla bla bla.
Po prostu komentujcie xD
Mamy 5k! ♥
Dzięki z całego serca 💕
Głosik? 🎲
Do następnego! 😄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top