Rozdział XXII Strata, inaczej tęsknota

- Marinette, uciekaj!
- Nie dam rady! Pomóż!
- Marinette, nie! - patrzył jak jego ukochana dziewczyna spada w przepaść.

"Co to było?! Boże, Marinette!!! Ja muszę ją znaleźć! Nie ma co czekać, ubieram się i pędze za miasto, tam jeszcze nie szukałem."

Blondyn pośpiesznie ubrał się, umył zęby i wybiegł z domu, bez śniadania. Już miał biec na najbliższy przystanek, ale zatrzymał go głos, który wcześniej już słyszał.

- Adrien?
- Ilaya? Co tu robisz? - patrzył na zakapturzonego rudzielca opartego o ścianę budynku.
- Jak widać stoję, potrzebujesz pomocy? Wybiegłeś jak poparzony.
- No chciałem jechać za miasto i dalej szukać Mari...
- Pomóc Ci?
- W sumie, to każda pomoc się tutaj przyda.

Razem przeszli się na przystanek i wsiedli do autobusu, który miał ich wywieźć za Paryż. Droga była ciekawa, ponieważ kierowca strasznie niedelikatnie kierował tym środkiem transportu. Nie obyło się oczywiście bez nieoczekiwanych zbliżeń.
Najpierw Ilaya wpadła na Adriena, potem on na nią. Po kilku takich "wpadkach", cali i zdrowi dojechali na miejsce. Z początku się nie rozdzielali, ale po jakimś czasie uznali, że szybciej będzie jeśli każdy pójdzie w inną stronę.

Tymczasem granatowowłosa razem z Felicią czytała księgi, do których, na przykład Mistrz Fu nie miał wcześniej dostępu. Dowiedziała się kilku nowych i ważnych rzeczy. Następnie wybrały się do pobliskich ogrodów.

- Poznaj Allie! - mało stworzonko wyłoniło się zza włosów blondynki.
- Do usług Moja Pani.
- Jejku, ale śliczna!
- Dziękuję! - Kwami uśmiechnęło się i przytuliło Tikki, która wyskoczyła z kolczyków, dopiero co założonych przez Marinette.
- No dobra, to co z tą walką?
- Tak właściwie to nie wiadomo, kiedy on zdecyduje się zaatakować. To może się zdarzyć w każdej chwili.
- W takim razie czemu akurat teraz mnie tu sprowadziliście? Ja mam szkołę, rodzinę i przede wszystkim pracę. Chronię Paryż przed Władcą Ciem, a jeśli tutaj jestem to mogę tu przeczekać nawet kilka lat, skoro nie wiadomo kiedy nastąpi atak.
- Nasze Kwami wyczuły ostatnio działanie tego Miraculum.
- Jakiego Miraculum?
- Lwa. Niezwykle niebezpieczne i trudne do pokonania.
- Mam jeszcze jedno pytanie, skąd moje Miraculum tutaj się znalazło?
- Po prostu obie zostałyśnmy tu przeniesione - czerwone stworzonko wtrąciło się do rozmowy, przerywając jednocześnie swoją z Allie.
- Poczekaj, nie powiedzialam ci jeszcze o mocach tego Miraculum. Otóż osoba, która je posiada, jest niecamowicie szybko i potrafi strzelać ogniem.
- Czekaj, nazywa się Król Żywiołów, ale włada tylko jednym?
- Tak, ale zauważ, że posiada jeszcze Miecz.
- Tak...
- Nie martw się! Razem dany radę!
- Widzisz, nie wątpię w to, że jesteś słaba, ale jak damy sobie z nim radę we dwójkę?
- Ja władam wiatrem.
- No dobrze, ja mam moc tworzenia i w czym to ma pomóc? Aby osiągnąć władzę absolutną potrzeba też Miraculum Czarnego Kota, a jak widzisz, ani jego, ani jego właściciela tu nie ma. Ała! - złapała się przy skroni. Ból wypełniał całą przestrzeń w jej głowie.
- Co się stało?
- Jak boli!
- Marinette? Pomóc ci jakoś?
- Muszę wstać.
- Mari!?

Marinette upadła. Straciła przytomność. W tym samym czasie Adrien także zasłabł i osunął na chodnik. Zadziwiona kolorowo oka zachowała zimną krew i próbowała go obudzić.
Po chwili rozbłysło światło, a na jego miejscu pojawiła się fiołkowooka. Nastolatek natychmiast otworzył oczy.

- Adrien?
- Marinette! - widząc siebie wpadli sobie w ramiona.
- Ja...ja nie wiem co się stało! Obudziłam się tam i - chłopak przerwał jej.
- Martwiliśmy się o ciebie!
- Nie wiem czy mam przepraszać czy co? Ja nie wiem co się stało!
- Spokojnie, chodź do domu, po drodze nam opowiesz...
- Nam?
- Cześć! - kolorowooka pomachała swoją szczupłą ręką.
- Ee, cz-cześć?
- To Ilaya, poznaliśmy się...nie dawno.
- Wczoraj - puściła do granatowowłosej i blondyna oczko.
- Okej...

Cała trójka przysiadła na najbliższej ławce. Dwójka zakochanych nie czuła się zbyt dobrze. Rudowłosa poczuła się odrobinę zbędna w tej sytuacji i zaproponowała, że pojedzie i przypilnuje ich podczas powrotu do domu, jakby taka sytuacja się powtórzyła. Blondyn podziękował nowopoznanej i zaprowadził siedemnastolatkę do rodziców.

- Marinette, dziecko! - małżeństwo rzuciło się w stronę córki - Gdzie ty byłaś!?
- Mamo, ja...
- No już! - objęli ją, ciesząc się, że nic jej nie jest.
- To ja może zrobię herbatę - znacząco przekręcił głową w stronę kuchni. Już miał ku niej zmierzać, jednak Sabine mu przerwała.
- Adrien?
- Tak?
- Dziękuję - uśmiechnęła się przez łzy szczęścia.
- Oh, to nic - odwzajemnił uśmiech i poszedł do kuchni.

"Tak się cieszę, że nic jej nie jest. Dobrze, że tam pojechałem. I dobrze, że ze mną tam była Ilaya... Strasznie mnie intryguje. No cóż, narazie niczego mi o sobie nie chce powiedzieć, ale ja się w końcu dowiem. Na pewno."

Chłopak nalał wody do czajnika, po czym włączył pstryczek. Przez chwilę przyglądał się falującej od temperatury wody. Otrząsnął się i wyciągnął cztery duże kubki z szafki, a do nich wrzucił po jednej torebce. Do jednego wrzucił ulubioną, malinową herbatę Marinette. Uwielbiała ją ponad życie, dzień bez takiej, to dzień stracony jak to mu mówiła. Mimo wszystko zauważył, że w ostatnim czasie jej nie ubywało.

Razem z tacą i kubkami powędrował do salonu. Tam zatrzymał go widok kochającej się rodzinki: Tom i Sabine, a po środku malutka Marinette. W jego głowie pojawił się podobny obraz, ale na ich miejscu był Gabriel, Adrien i Emilie. Na chwilę poczuł się słabo oraz, że jego oczy zrobiły się niepokojąco mokre. Tęsknił ogromnie za swoją rodziną, której praktycznie już nie miał.

W pospiesznym tempie odstawił na stolik to, co trzymał w rękach i pobiegł na piętro do łazienki. Nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, że płacze. Musiał to po prostu przejść w spokoju i samotności.

Wbiegł do chłodnego pomieszczenia, oparł się o ścianę i zjechał na wykafelkowaną podłogę. Podkurczył nogi, a twarz schował w swoich zimnych dłoniach. Puściły mu nerwy, a z jego oczu zaczęły spływać łzy wielkości grochu. Po pełnej rodzinie pozostały mu tylko wspomnienia, te dobre i złe.

Tak, Adrien najprawdopodobniej stracił matkę, do dziś nie wie czy żyje, czy nie. Widział ją tylko, że w czymś na kształt trumny. Również tak samo czuł, że nie ma już ojca. Może nie był on idealny, ale kochał go mimo wszystko. Widok tak bardzo zrzytej ze sobą rodziny, doprowadził go do takiego stanu, że nie był w stanie powstrzymać tych gorzkich kropel smutku. Musiał to po prostu przejść.

Państwo Dupain popijali herbatę, jednak Marinette nie umiała się skupić.
Zaniepokojenie fiołkowookiej wzrastało z każdą minutą nieobecności siedemnastolatka. Była pewna, że wróci za "sekundę", a nie było już go prawie pół godziny. Nie dawało jej to spokoju, musiała to sprawdzić.

- Zaraz wrócę.
- Dobrze, tylko nie znikaj nam znowu na tyle - wąsaty mężczyzna zaśmiał się.

Powoli podeszła pod drzwi łazienki i delikatnie zapukała.

- Adrien? Wszystko w porządku?
- T-tak, nie martw się - w jego głosie wyraźnie było słychać smutek i płacz.
- Na pewno?
- Na pe...nie.
- Mogę wejść?

Granatowowłosa nie uzyskała odpowiedzi. Zauważyła tylko, że zamek od drzwi przekręcił się. Wzięła głęboki oddech i uchyliła je. Jej oczom ukazał się Adrien, płaczący i zwinęty w kulkę. Spokojnie do niego podeszła i położyła swoją rękę na jego ramieniu.

- Co się stało?
- Nic... - cicho pociągnął nosem.
- Ty...ty płaczesz?
- Mari, j-ja po prostu tak tęsknię za mamą i tatą!
- Adrien... - zbliżyła się i ostrożnie go przytuliła w razie, gdyby on nie miał na to ochoty. Chłopak nie odtrącił jej, tylko mocno wtulił się w nią. Najwyraźniej teraz tego bardzo potrzebował. Nie chciał jej puścić, bicie jej serca uspokajało go.

Pozostali tak przez jakiś czas. Siedemnastolatka pomogła mu wstać i obmyła mu twarz letnią wodą. Blondyn ciągle miał spuszczoną głowę. Dziewczyna złapała go za buzię i podniosła mu głowę lekko do góry. Chwilę się wahała, ale złożyła delikatny pocałunek na jego brzoskwiniowych ustach. Razem wyszli w pomieszczenia, by przejść do pokoju granatowowłosej. Posadziła go na łóżku, a sama poszła do kuchni, by zrobić mu świeżej i ciepłej herbaty, ponieważ tamta przez ten czas ostygła.

Na dole zastała swoich rodziców śpiących pod kocem. Spojrzała na zegar, był jeszcze wczesny wieczór. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że musieli mało lub nawet wcale nie spać, gdy ona była tam. Właśnie, TAM.

Nastawiła wodę i zaczęła rozmyślać. Przez dzisiejsze wydarzenia całkowicie wypadło jej to z głowy. Zaczęła przypominać sobie, czego tak właściwie się dowiedziała. Brat Mistrza Fu, więcej Miraculum, Felicia, Król Żywiołów i jego moce po przemianie. Ta misja, zarazem zadanie, do którego została wybrana najbardziej ją jednak intrygowała. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego nigdy nic nie usłyszała od znanego jej Strażnika Miraculum?

Po dłuższej chwili zaczęła coraz głośniej słyszeć swoje imię. Zastanawiało ją, skąd one pochodzą. W tym momencie ktoś wybił ją z jej zamyslenia.

- Marinette! Ziemia do Marinette! - to był Tom. Stał i machnął kilka razy córce dłonią przed oczami.
- Tak?
- Chcesz nas spalić? Przypaliłaś wodę! - wybuchnął głośnym śmiechem, lecz po chwili go zciszył, by nie obudzić żony.
- Nie wierzę w siebie - pacnęła się w czoło, a jej policzki oblała czerwień wstydu - autentycznie nie wierzę!

Tym razem to tata granatowowłosej nastawił wodę i przypilnował, by się zagotowała. Zalał kubek gorącą zawartością czajnika i ostrożnie podał swojej córce. Ta tylko podziękowała i popędziła na piętro, oczywiście prawie wylała wszystko na siebie.

Otworzyła drzwi łokciem, pomagając sobie nogą. Zastała śpiącego blondyna, który przytulał się do jej ulubionej maskotki - czarnego, małego kotka z serduszkiem na brzuszku. Tylko się uśmiechnęła i postawiła na szafce nocnej ciepły napój.

Wzięła do ręki swój telefon. Był on prawie rozładowany, a na ekranie widniało setki powiadomień o nieodebranych połączeniach. Zaczęła je przeglądać: mama, tata, Adrien, Alya, Nino, tata, Alya...i tak dalej, na zmianę. Co kilka znalazła również innych przyjaciół z klasy, nawet kilka było od Chloe, czego właściwie, by się nigdy nie spodziewała.

Podłączyła urządzenie do ładowarki i zaczęła odpisywać każdemu, że wszystko jest już okej. Nie miała za bardzo jak się tłumaczyć, więc odpowiadała tylko, że kiedyś opowie.

Po pół godziny odpowiadania zerknęła na datę i dzień tygodnia. No tak, jutro szkoła.
Niechętnie wstała i przejrzała wszystkie zeszyty. Na szczęście nic nie miała do odrobienia. Spakowała się na poniedziałkowe lekcje, wzięła fioletową w motylki piżamę i wybrała kierunek - łazienka.

Odkręciła kurek z ciepłą wodą i weszła pod prysznic. Umyła siebie i włosy, po czym ubrała się, a na głowę zawinęła turban. Na twarz nałożyła jeszcze maseczkę i wyszła z pomieszczenia. Na korytarzu spoglądnęła na zegar, który wskazywał godzinę 21:32. Złapała się za brzuch i poczuła, że jest głodna. Uznała, że mimo godziny zejdzie jeszcze do kuchni i zwędzi kilka wafelków ryżowych z kremem orzechowo-kakaowym.

Niespostrzeżenie zakradła się do kuchni. Ku przeciwności losu zrzuciła z blatu nóż. Jej mama tylko wyjrzała zza kanapy i się zaśmiała. Marinette się uśmiechnęła i przekręciła oczami. Zabrała ze sobą talerzyk z przekąską i pobiegła na piętro.
Po drodze wstąpiła jeszcze ponownie do łazienki i zmyła to, co miała na twarzy.

Będąc już w swoim zakątku rozsiadła się w  fotelu, zgasiła duże światło, zapaliła małą lampkę, wzięła telefon i poczęła zajadać swoje pyszności. Odpaliła Facebook'a i tak spędziła ostatnie chwile tego dnia.

Wybiła północ, a ta zasnęła w swoim siedzeniu. Adrien przebudził się, a widząc swoją ukochaną sprawnie przeniósł ją do łóżka, a sam przykleił się do niej i zasnął.

Heja myszki moje!
Mamy rekordzik, ponad 1800 słów!

No i prawie 3k odczytów!

Otóż tego rozdziału nie miało być, a dlatego, że strasznie straciłam chęć do pisania książki :/

Dzisiaj byłam w stanie zawiesić ją na jakiś czas, ale dzięki Kornelia532 i Wikitra powróciły mi siły ❤️
Mam nadzieję, że mi wybaczcie, że w ogóle pomyślałam o zawieszeniu? 😳

Dajcie znać czy się podobało, bo ja pisząc fragment z Adim płakałam razem z nim 😂

No to co? Głosik? 🐈

Do następneeeego! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top