Przysięga

Drogą jechał wyładowany wóz. Siedzący na koźle kupiec czuł się nieco niepewnie. Za nim, na słomie między workami siedziała młoda dziewczyna w wianku i białej szacie. Czesała swoje długie jasne włosy kościanym grzebieniem. Niepokój kupca wiązał się jednak nie z nią, ale z jeźdźcem trzymającym się lewej strony wozu. Był to odziany na czarno wojownik o ponurej twarzy. Miał na twarzy krótką, jasną brodę. Jego podobnej barwy włosy wyglądały jakby przycinał je sobie nożem, albo przynajmniej nożycami do strzyżenia owiec. Na jego twarzy, w poprzek powieki i przez kącik oka biegła aż na policzek półkolista blizna. Teraz lekko trzymał w prawej dłoni długi miecz. Drugi wisiał mu u pasa. Lśniące niepokojąco spod kaptura oczy omiatały brzegi lasu po obu stronach traktu. Na szyi pobłyskiwała mu szeroka, nabijana ćwiekami, skórzana obroża. Jego twarz była niemal idealnie nieruchoma. Od początku podróży wypowiedział zaledwie kilka słów. Gdyby Martin miał jakiś wybór, wolałby innego towarzyszą podróży. Jednak wyboru nie miał.
______________________________________

Shamma jechał przez las i klął. Żałował, że nie pozostał jeszcze jeden dzień w karczmie "Pod zębatym szczupakiem". Śpieszno mu było ruszać dalej na gościniec, pomimo pogarszającej się pogody. Teraz jechał w strugach deszczu, wściekły na samego siebie. Jego ubrania już dawno przemokły. Przed kroplami wody nie chronił go już ciężki, czarny płaszcz, a nawet bura tunika. Po raz niewiadomo który cieszył się, że jego kolczuga i miecze są magicznie zabezpieczone przed wodą. Wiatr znowu cisnął mu w twarz kilka liści i całe mnóstwo deszczowych kropel. Młody Czarogon po raz kolejny ohydnie zaklął. Ściemniało się. Poznał to, chociaż jego ulepszone oczy widziały równie dobrze jak w pełnym słońcu.
Nagle usłyszał szelest. Nie przypominał on odgłosu, jaki mógłby wywołać wiatr.
Chwilę potem w przydrożnych chaszczach dostrzegł ruch. Położył dłoń na rękojeści miecza i wysunął go na kilka centymetrów z pochwy. Zeskoczył z konia i powoli podszedł do źródła hałasów.
- Hej! - ryknął - Kto tam jest!? Wyłaź stamtąd! - z krzaków z chrzęstem łamanych gałązek wypełzł na błotnisty szlak tęgi mężczyzna. Na twarzy miał
szczecinę kilkudniowego zarostu i plamy zaschniętego błota. Jego ubranie było pomięte, zszargane, okropnie brudne i ubłocone. Mimo tego widać było, że odzież pierwotnie była ładna i wykonana z dobrych materiałów.
- Kupiec... - pomyślał Shamma - a niech mnie... Skąd on się tu wziął do cholery? - ostatnie pytanie zadał na głos.
- Och panie - zajęczał kupiec - żebyście wy wiedzieli, jaki zły los mnie w drodze prześladuje! Bogowie widać za jakieś nieznane mi winy mnie karzą. Do domu mi chyba już nie wrócić... A w chałupie żonka i dzieciaczki na ojca czekają... Wżdy ojcu już chyba nie dane do dom powrócić - lamentował dalej mężczyzna. Shamma przewrócił oczami. On najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru przestawać. Chwilę jeszcze słuchał jak kupiec chlipie żałośnie. W końcu nie wytrzymał. Podniósł go za kołnierz
- Czy ty, do jasnej zarazy, możesz wreszcie powiedzieć o co chodzi? I co takiego się stało? Albo nie! - zmienił nagle zdanie - zacznij od tego jak się nazywasz.
- M-martin Stein - bąknął przestraszony kupiec - A co się stało, to wam zaraz opowiem. Ano zaczęło się od tego, że w Kernan był jarmark...
- Jak co roku - wtrącił zgryźliwie Shamma
- Jako żywo, panie - potaknął skwapliwie Martin, najwyraźniej nie zrozumiawszy przytyku - I tam właśnie się zaczęło... Na początku okazało się, że ten cholerny Anzelm Audry, mój konkurent, sprzątnął mi sprzed nosa kilka niezłych kontraktów
- Faktycznie, tragedia - ten człowiek wyzwalał w Czarogonie nieodkryte dotąd pokłady złośliwości.
- Nieprawdaż? - kupiec znowu wykazał się niezrozumieniem - A to jeszcze nie wszystko! Gdym wracał z banku na targ, jakiś rzezimieszek ukradł mi sakiewkę. Z pozoru nic to, bo wiele tam nie było, ale jednak... W końcu jednak towary sprzedałem z zyskiem, nakupiłem dobra i wracałem do dom. Śpieszno mi było, więc postanowiłem przez las drogę skrócić. Jednakżem w lesie pobłądził, a tu już wieczór się zbliża. To żem popędził konika, aby może jeszcze z boru przed nocą wyjechać. Zaraza wie, myślałem, jeszcze po ćmoku najdzie mnie leszy czy inne licho. Kiedym tak pośpieszał, nagle patrzę, a to ja na środku bagniska z wozem stoję - Shamma ze znużeniem spojrzał w deszczowe niebo i westchnął w duchu, z nadzieją, iż Martin zmierza już do końca opowieści
- No i chwila wystarczyła - ciągnął kupiec - a już koło aż po piastę w błocie. A gdy koń miał wóz z błocka wyciągnąć, okulał. Nocką jeszcze pod nasz obozik wilcy podeszli. Konika mi gady jedne przegnały, a może i zagryzły... Ot i teraz żem został z wozem w błocie, bez konia. I bez możliwości powrotu do domu, do żonki i dzieciaczków... - znów zaczął szlochać. Shamma miał serdecznie dosyć tych jęków
- Dobra! - warknął zniecierpliwiony - Mogę ci pomóc. Ale nie ma nic za darmo. Gdy powrócisz bezpiecznie do domu, dasz mi to, co w nim zastaniesz, a czego się nie spodziewasz. Czy to jasne? - Skrzywił się i potarł przedramię, jakby nagle odezwał się w nim ból. Martin dopiero teraz uważniej przyjrzał się swemu wybawcy. Ujrzał jego twarz, pionowe źrenice, czarny płaszcz, miecze i charakterystyczny, żelazny sygnet
- Wyście Czarogon, panie! - wykrzyknął z niepomiernym zdziwieniem
- Nie - odwarknął Shamma, już porządnie przemoczony, zmarznięty i zły - Nadworna niania jej wysokości królowej Emily! -
- Jakże to, Panie? - głupota kupca wyprowadziła wreszcie Czarogona z równowagi
- Zamknij wreszcie mordę, Stein - syknął wściekły nie na żarty - Pokaż mi, gdzie jest ten twój przeklęty wóz i wynośmy się wreszcie z tego pieprzonego lasu! No już! - ryknął widząc, że Martin się ociąga - Przez ciebie stoję tu przemoczony i słucham tych twoich bredni! Ruszże wreszcie dupę, bo mnie tu zaraz diabli wezmą! - Martin wciąż jeszcze nieco przestraszony odwrócił się i zaczął przedzierać się przez las. Shamma zirytowany żółwim tempem wyjął zza pasa długi, ciężki sztylet i zaczął wyrąbywać im drogę w zbitym poszyciu. Wreszcie po dłuższym czasie przebijania się przez gęstwinę wyszli nagle na skraj polany. Rzeczywiście stał tam wóz z kołem utkwionym w błocie. Wóz był ciężki, zwłaszcza przy tej ilości ładunku. Bardziej jednak zaskoczyło go, że na burcie wozu siedziała młoda, jasnowłosa dziewczyna ubrana cała na biało i głaskała po nozdrzach konia. Koń wyglądało został wyprzęgnięty z tego właśnie wozu. Spojrzał podejrzliwie na kupca, ale Stein był nie mniej zaskoczony od niego.
- Kim ona jest - zapytał cicho Shamma
- To nasza Dziewczura - również szeptem odpowiedział Martin - uczy się i pomaga naszej wioskowej wiedźmie... -
- Wiem kto to jest Dziewczura - powiedział Czarogon - Tylko co ona robi w waszym wozie? Czy ty mi czegoś nie powiedziałeś? - Martin go nie słuchał. Podszedł bliżej i zapytał
- Samantha, gdzie znalazłaś tego konia? - Dziewczura tylko figlarnie się uśmiechnęła
- A jakoś tak sam do mnie przywędrował... - powiedziała z niewinną minką
- Niby koń mój... - kupiec przyjrzał się zwierzęciu - ale przecie moja szkapa okulała! Wszak niemożliwe, żeby w te kilka godzin zupełnie wyzdrowiała! - wykrzyknął z niedowierzaniem
- Wiedźma nauczyła mnie paru sztuczek, zapomnieliście? - odpowiedziała, nie przestając się uśmiechać. Nagle Shamma poczuł, jak do jego umysłu, ostrożnie i nieco niezgrabnie, próbuje się wciskać jakaś świadomość. Bez wysiłku zablokował ją całkowicie. Uśmiechnął się krzywo do jasnowłosej. Był mistrzem Tańca Umysłu. Zobaczył, że jej rysy stwardniały. Poczuł ponowną próbę skanowania. Tym razem odparował, już nie tak delikatnie, nie poprzestał na oporze, lecz lekko odepchnął atakującą go jaźń. Zobaczył, że Dziewczura się skrzywiła.
- A kogóż to ze sobą przyprowadziliście? - zapytała, a na jej twarz powrócił śliczny uśmiech
- To Czarogon - sapnął Martin. Shamma zauważył, że dziewczyna lekko pobladła.
- Aa właśnie! - wykrzyknął nagle kupiec - Wasza zapłata, Panie. Wszak miałem wam dać, to, czegom się nie spodziewał. A jako żywo ten konik na polanie, przy wozie nielichym był dla mnie zaskoczeniem. A zatem... - zawiesił głos. W jego oczach zabłysły chytre ogniki - Ta biedna, stara szkapina nie posłuży wam zbyt długo... Ale uczciwe się wam należy - Czarogon paskudnie się uśmiechnął. Zdecydował się na dobrowolny kontakt, wysyłając do jasnowłosej panienki myśl
- Jeśli za każdym razem, gdy on chce kogoś okpić, oczy mu się świecą jak teraz, to doprawdy nie wiem jak doszedł do takiego majątku - Dziewczura mimo woli cichutko zachichotała. Shamma dalej brzydko się uśmiechał. Bardzo brzydko.
- Nie słuchałeś mnie, Stein. Albo masz mnie za idiotę - powiedział cicho - lepiej dla ciebie, jeśli to pierwsze. Mówiłem, że po powrocie dasz mi to, co W DOMU zastaniesz, a czego się nie spodziewasz. Więc tą biedną starą szkapę możesz sobie zatrzymać - kupiec zbladł, a na jego twarzy pojawiły się krople potu. Zaczął coś mówić, tłumaczyć się, ale wojownik zaraz go uciszył. Podszedł do Dziewczury i lekko się skłonił, kładąc dłoń na piersi
- Witaj, Samantho, jestem Shamma z Sarn - Fadair, wolny Czarogon ze szkoły Wilka. Pomogę wam wydostać się z tego lasu.
- Dziękuję Ci - powiedziała, lekko się rumieniąc - naprawdę nie wiem jak byśmy sobie poradzili, bez Ciebie - uśmiechnęła się. Shamma nie odpowiedział.
Chwilę później udało się jakoś wydobyć wóz z błota. Koń na nowo został zaprzęgnięty i ochoczo ruszył przed siebie.
______________________________________

Dziewczura zasiadła na wozie i zaczęła rozczesywać swoje włosy. Shamma, wciąż milczący i ponury, jechał obok nich. Znowu zaczął padać deszcz. Czarogon zaciął usta. Był w paskudnym nastroju. Podobnie zresztą jak Martin, gdyż mimo deszczu koń zaczął zwalniać. Wyglądało na to, że jest zmęczony, w dodatku świeżo uzdrowiona noga zdawała się dawać mu we znaki. W końcu Shamma zatrzymał się z westchnieniem
- Wóz jest przeciążony - powiedział ponuro
- A więc pozwolisz, że przesiądę się do Ciebie - Dziewczura rzuciła mu kolejny ze swoich prześlicznych uśmiechów. Wzruszył ramionami z obojętną twarzą. Zdawał się nie czuć, kiedy wskoczyła na siodło za nim i objęła go w pasie. Nie zwrócił uwagi nawet na to, że całym ciałem przytuliła się do jego pleców. Zbliżał się wieczór. Dotarli do zajazdu nad brzegiem jeziora. Postanowili zatrzymać się na noc. Shamma bezceremonialnie wkroczył do karczmy, roztrącając obecnych w środku gości. Za nim, nieco niepewnie podążali Martin i Samantha. Niektórzy z gości, zirytowani obcesowym przepychaniem się wojownika, odwracali się, gotowi przywołać go do porządku, lecz widząc czarny płaszcz i miecze, odpuszczali i na nowo pochylali głowy do swoich kufli. Gdy wreszcie Shamma dotarł do szynkwasu. Rzucił karczmarzowi kilka złotych monet i zażądał pokoju. Drugi wynajął kupiec. Zapłacił też za wieczerzę dla siebie i Samanthy. Czarogon zrezygnował z posiłku i gdzieś zniknął. Po kolacji Dziewczura nagle natknęła się na niego na piętrze, przy pokojach. Natychmiast zbliżyła się i wyszeptała mu do ucha
- Zrób coś, ja nie chcę spędzić nocy w jednym pokoju z Martinem, zresztą on ma żonę i... - Shamma się skrzywił.
- Wynająłem pokój specjalnie dla ciebie - powiedział, przerywając potok jej słów. Spojrzała na niego z zaskoczeniem
- To gdzie... Ty będziesz spać? - zapytała ostrożnie.
- Mam jeszcze swoje sprawy do załatwienia tej nocy - powiedział. Jego twarz była nieprzenikniona. Minął ją, w drodze do wyjścia. Nagle, niewiadomo skąd w głowie Samanthy pojawiła się myśl, że nie miałaby nic przeciwko, aby spędzić z nim noc w jednym pokoju...
______________________________________

Koło północy Dziewczura wyszła na podwórze, zabawa wciąż jeszcze trwała. Następny dzień był dniem wolnym od pracy, więc wszyscy mogli sobie pozwolić na dłuższy pobyt w karczmie. Samantha głęboko odetchnęła nocnym powietrzem. Spojrzała w niebo i długą chwilę z zachwytem patrzyła na miliony gwiazd zdobiących ciemny błękit. Nagle jej wzrok przyciągnął błysk gdzieś między drzewami. Ruszyła w tamtą stronę. Błysk okazał się być... ogniskiem. Przy nim siedział nie kto inny jak Shamma. Klęczał z podwiniętymi nogami i wpatrywał się w płomienie. Co jakiś czas rzucał w ogień jakieś zioła. Gdy usłyszał, że ktoś się zbliża, uniósł spojrzenie. Samantha mimo woli się wzdrygnęła. Jego oczy były upiornie czerwone. Nie były one po prostu zaczerwienione. Zniknęły białka, źrenice i tęczówki. Całe oczy były wypełnione pulsującym jak płomień szkarłatem. Widząc Dziewczurę, przymknął oczy. Gdy je otworzył, były już zwyczajne.
- Witaj - powiedział sucho. Widać było, że niezbyt ucieszył się z jej wizyty.
- Co tutaj robisz? - zapytała - I czemu nie jesteś w gospodzie?
- Medytuję - powiedział. Rzeczywiście, niektórzy Czarogoni dużo medytowali. Pomagało im to gromadzić energię i koncentrację, co ułatwiało rzucanie czarów. Poza tym był to także wspaniały sposób na trzymanie warty. Medytacja pozwalała wypocząć, przy jednoczesnej pełnej percepcji i gotowości do działania.
- Nieważne zresztą - Powiedział po chwili milczenia - masz ochotę przejść się nad jeziorem? - zapytał obojętnie. Zgodziła się chętnie. Szli mając po prawej stronie połyskujące wody jeziora po lewej linię ciemnych drzew. Shamma nawet nie zauważył kiedy dziewczyna delikatnie ostrożnie chwyciła palcami jego dłoń. Wciąż milczeli kiedy nagle Dziewczura zapytała
- Shamma, powiedz dlaczego taki jesteś zawsze taki smutny i poważny. Czy ty naprawdę nigdy się nie śmiejesz, nie uśmiechasz? - Czarogon zatrzymał się, ale wciąż nie puszczał jej ręki. Milczał jeszcze przez chwilę, po czym się odezwał. Mówił dziwnie, inaczej niż do tej pory. Dotąd jego głos był zimny i twardy, a teraz pobrzmiewa w nim dziwne nuty coś jakby smutek albo tęsknota
- Życie nie jest takie wesołe jak ci się wydaje. Życie Czarogona nie jest wcale łatwe. Ludzie boją się nas i nienawidzą. Kiedy byłem tylko uczniem w naszej górskiej szkole Asher - Dhein, wiele czytałem o tym jak ważna jest nasza profesja i ile znaczymy dla innych ludzi. Myślałem że ludzie docenią moje poświęcenie, ale paskudnie się pomyliłem. Wiesz, zdradzę ci pewien sekret. Zawsze chciałem... Poznać kogoś kto naprawdę bym mnie pokochał. Ja tak naprawdę nigdy nie miałem rodziny. Odkąd pamiętam były tylko treningi, walki i nauka. Pamiętam że mój mistrz był bardzo wymagający. Praktycznie nie miałem czasu na rozrywki... - Samantha przerwała mu.
- Wiesz, mi też nie jest lekko. Wiem że kiedyś zostanę wiedźmą, a już teraz widzę jak ludzie Nas traktują. Przychodzą do nas o pomoc, której zawsze udzielamy, ale mimo tego wciąż boją się nas, są wobec nas niepewni, chłodni. Inne dziewczyny z wioski niemal nie mogę się opędzić od chłopców, ale żaden nigdy nie podejdzie do mnie. Boją się. Może mi nie uwierzysz ale doskonale cię rozumiem, jak to jest nie mieć rodziny miłości. Wiedźma jest dla mnie jak matka tak naprawdę nie jest moją prawdziwą rodzicielką. Kilkanaście lat temu znalazła mnie w koszyku pod swoimi drzwiami i od tej pory wychowuje i uczy. Jednak nie czuję od niej tej matczynej miłości. I już chyba nigdy nie poczuję... - nagle spojrzała mu w twarz. Jej wargi poruszyły się, jakby chciała jeszcze coś dodać ale po chwili zrezygnowała, spuściła oczy
- Wracajmy już - powiedziała cicho, jakby w tej przemowie wyrzuciła wszystkie swe siły. Shamma poczuł, że jej dłoń drży. Nagle objął ją ramieniem, częściowo przykrywając ją swoim czarnym płaszczem. Wrócili do gospody. Goście powoli zaczynali ją opuszczać. Wojownik odprowadził Dziewczurę do jej pokoju, po czym znowu zniknął w wolno gęstniejących mrokach nocy. Samanta myślała, że tej nocy nie będzie w stanie zasnąć, zdziwiło ją to, ale teraz, kiedy on zniknął, brakowało jej dotyku jego palców na swojej dłoni...
______________________________________

Następny ranek wstał chłodny i niezbyt jasny. Gdy Martin i Samantha po śniadaniu ruszyli do stajni, aby wyruszyć w dalszą drogę, Shamma już na nich czekał. Gdy weszli, właśnie dociągał popręg swojego wierzchowca i poprawiał ułożenie juków. Teraz już był tak jak wcześniej, czyli oschły i ponury. Posępnie spoglądał w górę. Co prawda już nie padało, ale chmury wciąż szarą masą przykrywały niebo, grożąc kolejną ulewą. Czarogon zgodził się, aby i tego dnia jechała z nim Dziewczura, z tym, że tym razem kazał jej usiąść w siodle przed sobą. Jechali jak się dało najszybciej, aby w miarę możliwości uniknąć kolejnego deszczu. Nie było to jednak łatwe, gdyż trakt jeszcze od wczoraj był rozmiękły, pełen błota i kałuż. Nagle Martin zawołał
- Poznaję te okolice! Toć już nasza wioska niedaleko! - cieszył się niemal jak dziecko. Shamma mu się nie dziwił. Tak długa podróż i połączone z nią przygody... To niewątpliwie wystarczy, aby cieszyć się z powrotu do domu.
- Tym lepiej - wyszczerzył zęby. Jego też bliski koniec tej mokrej i błotnistej podróży wprawił w niezwykle dobry humor. Nieco popędził konia. Ten, jak widać rwał się do biegu, lecz Shamma wolał nie zostawiać z tyłu wozu Steina, którego obiecał chronić. Co tu dużo mówić, i jemu i jego towarzyszom ten ostatni odcinek drogi strasznie się dłużył. Wyjechali z lasów i znaleźli się wśród pofałdowanych, zielonych i złocistych łanów pól. Wreszcie zza kolejnego zakrętu wyłoniły się domy i krzątający się wokół nich ludzie. Dochodziło południe, jak określił Czarogon. Gdy kupiec to usłyszał, ucieszył się, że dotrą w porę na obiad, po czym zaczął wychwalać kuchnię swojej małżonki. Shamma miał na końcu języka kąśliwą uwagę, że jej umiejętności wspaniale widać po jego sylwetce, lecz ograniczył się do przesłania jej do umysłu Samanthy. Znowu zachichotała. Zresztą całą drogę wesoło szczebiotała, opowiadając mu różne zabawne historie. Wojownik mówił niewiele, lecz nieraz wybuchał gromkim śmiechem, słysząc historie o tym, jak sołtys wybrał się na ryby i jakaś dorodna sztuka wciągnęła go do wody, lub jak podczas dożynek małżonka przyłapała dziedzica na tym, jak wpatrywał się w wielkie... oczy jednej z wioskowych dziewcząt. Ponoć dziedziczka goniła go później dobrą milę z widłami.
Shamma uśmiechał się pod wąsem, wspominając to opowiadanie, gdy nagle usłyszał parsknięcie swojego konia. Zamyślony prawie wjechał w tył stojącego wozu. Ściągnął wodze i zauważył, że stoją przed okazałym, bogatym gospodarstwem. Martin już gramolił się z kozła, skądś nadbiegł parobek, mający wprowadzić wóz na podwórzec. Ktoś inny już biegł do domu, zapewne powiadomić rodzinę o jego powrocie. Shamma wyminął furę i wjechał w obejście. Jego twarz była chłodna i pogardliwa. Zeskoczył z konia i pomógł zsiąść swojej towarzyszce. Zauważył, że i ona została powitana nieśmiało przez kilka osób. Od razu też ruszyła witać się ze znajomymi. Ponownie skupił się na Martinie. Zauważył, jak kupiec biegnie ścieżką z kamieni w stronę drzwi. Gdy był jeszcze kilkanaście kroków od nich, uchyliły się one i wyskoczyła z nich młoda kobieta, zapewne małżonka kupca, i dwójka dzieci, chłopczyk i dziewczynka. Padli sobie w objęcia. Kobieta rozpłakała się z radości, a mąż uspokajał ją głaszcząc po włosach. Dzieci zaś przytuliły się do ojcowskich nóg. Wszyscy byli tacy radośni, tacy...
- To tego im zazdrościsz, prawda? - usłyszał za sobą ostrożne pytanie Dziewczury. Wyrosła przy nim jak spod ziemi. Na jego twarzy nie było nawet śladu zaskoczenia.
- Może i tak - powiedział obojętnym tonem. Pochylił głowę i skoncentrował się, aby usłyszeć o czym kupiec rozmawia z małżonką. Nagle Samantha ponownie chwyciła go za rękę.
- Shamma... Ja... Muszę ci coś powiedzieć - powiedziała cicho, spuszczając oczy - wiem, że może nie powinnam... Jestem Dziewczurą, a kiedyś zostanę wiedźmą... Ale, ja nie mogę po prostu inaczej. Shamma ja... Zakochałam się w tobie. Nie mogę już dłużej tego tłumić. Naprawdę cię kocham i nie wypieram się tego - Dopiero teraz wojownik powoli podniósł głowę. W jego oczach pobłyskiwało coś jakby zdziwienie.
- Co mam ci na to odpowiedzieć? - zapytał, jak zwykle z niewzruszonym spokojem. Samantha poczuła łzy pod powiekami. Nie wiedziała jak ma rozumieć jego słowa i zachowanie. Czy to obojętność? Czy może po prostu rutynowy zwyczaj utrzymywania spokoju? A może on po prostu nie wie co powiedzieć?
Nagle zauważyła, że Shamma już nie stoi obok niej. Szedł długimi krokami przez dziedziniec, w stronę rozmawiających małżonków. Ludzie których mijał, parobkowie i dziewki służebne, patrzyli na niego z czymś w rodzaju podziwu połączonego ze strachem. Gdy Martin go zobaczył, przerwał swoje opowiadanie i wskazując na swoją żonę, powiedział
- Ooo Shamma, dobrze że jesteś. Pozwól że ci przedstawię, to moja żona, Róża. - kobieta również patrzyła na niego z przestrachem. Pod jego ponurym spojrzeniem roześmiane dotąd dzieci umilkły i ukryły się za spódnicą matki. Kupiec jednak nic nie zauważył i wskazując z kolei na wojownika, mówił dalej
- A to, Różo, jest Shamma, Czarogon który wyciągnął mnie z tych przeklętych bagien. Gdyby nie on nie byłoby mnie dziś tutaj - z uśmiechem poklepał Czarogona po ramieniu. Shamma skrzywił się na tą poufałość, ale skinął głową potwierdzając.
- To prawda, szlachetna pani. Teraz zaś Martinie - zwrócił się do kupca - przychodzę po zapłatę. -
- Ale zanim przyjdziecie do interesów - powiedziała nieco ośmielona pani Stein - chciałabym coś ci powiedzieć, mój drogi - zawiesiła na chwilę głos - czy pamiętasz naszą ostatnią noc przed twoim wyjazdem? - kupiec chrząknął na poły zażenowany, a na poły dumny
- Oczywiście że pamiętam, kwiatuszku - powiedział nie mogąc powstrzymać uśmiechu - jedna z najwspanialszych nocy w moim życiu!
- A więc, Mam dla ciebie nowinę - wykrzyknęła radośnie jego żona
- Masz kolejnego syna! - na te słowa Martin zmartwiał. Spojrzał na twarz Shammy. Ujrzał na niej niewzruszony spokój, a także cień czegoś, jakby jakiejś straszliwej, okrutnej satysfakcji.
- Doprowadziłem cię bezpiecznie do domu - usłyszał zimny głos Czarogona - Teraz twoja kolej, aby spłacić dług. miałeś mi oddać to, czego nie spodziewałeś się zastać po powrocie do domu - usta Martina zadrżały. Nie chciał uwierzyć w to co słyszy. Przecież ten wojownik nie może im tego zrobić. Nie może inny zabrać ich dziecka.
- Przysięga jest w mocy - głos Shammy był coraz zimniejszy - nie próbuj się jej opierać - nagle kupiec poczuł że przenikliwy ból w prawej ręce. Odsunął rękaw koszuli. Na jego przedramieniu coraz wyraźniej wykwitał czarny znak. Nie wiedział tego, lecz identyczny znak zniknął z ręki Czarogona w momencie jego przysięgi. Nie mógł już dłużej znieść tego wszystkiego. Mimo krzyków i protestów żony, zniknął w głębi domu, po czym chwilę później zjawił się gaworzącym zawiniątkiem w ręku
- Mądra decyzja, Stein - powiedział cicho wojownik - nie należy igrać z przeznaczeniem. Ono mści się straszliwie - odwrócił się. Za sobą słyszał płacz i krzyki Róży, a także cichy, niemal bezgłośny szloch kupca. Wrócił do swojego wierzchowca. Ostrożnie i delikatnie umościł dziecku posłanie między jukami. W tym momencie znów pojawiła się Samantha. Musiała wiedzieć co się stało. Patrzyła na niego z przestrachem i niedowierzaniem
- Nie, nie mogłeś tego zrobić! - jęknęła - Nie możesz odpłacać się za swoje nieszczęście, niszcząc szczęście innym. Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu. Shamma spuścił głowę
- Wiesz że nie mogłem inaczej - powiedział ponuro - to mój obowiązek. Nie jestem dumny z tego co zrobiłem, ale mam nadzieję że mi to wybaczysz - nie odpowiedziała, ale ujęła jego dłoń i razem ruszyli przez bramę na gościniec. Koń z dzieckiem na grzbiecie, prowadzony przez Czarogona za uzdę, szedł wolno za nimi. rozstali się przy starym dębie, rozdartym niegdyś piorunem. Stąd dróżka odbiegała w las, prowadząc do chaty wiedźmy. W drodze wiele rozmawiali. On zrozumiał ją, ona zrozumiała jego. Czarogon wiedział, że gdyby mógł, zostałby z nią choćby i już na zawsze. Ale wybór nie należał do niego. On przede wszystkim był winien wierność Wielkiemu Czarotronowi i Srebrzystej Wieży. Ich pożegnanie było smutne, jak wszystkie pożegnania kochających się ludzi. Ona miała nadzieję, że on kiedyś do niej wróci. On przeczuwał, że już nie zdąży. Miał rację. Zawiózł dziecko do twierdzy Asher - Dhein. Tam zostawił je pod opieką czarodziejek. Tak Komandoria zyskała kolejnego żołnierza. Nie miało znaczenia, że ma dopiero kilka miesięcy. Za jakiś czas będzie równie doskonałym wojownikiem, jak ten, który go tu przywiózł. Sam Shamma ponownie wyjechał na szlak. Nigdy już nie zobaczył Dziewczury o pięknym uśmiechu. Kilka miesięcy później padł w obronie jednej z wiosek na wschodnim brzegu Selveny. Zginął broniąc przed bandytami rodzinę pewnego kupca, który wyjechał w interesach. Gdy konał od ran na progu domu, widział, jak dzieci tulą się do matki. Słyszał, jak ta je uspokaja i mówi, że wszystko będzie dobrze, że już są bezpieczni. Wtedy przed oczami zjawili mu się Martin i Róża. Zobaczył także Samanthę. Ta ostatnia wyciągnęła do niego rękę
- Chodź, mój drogi - powiedziała bezgłośnie - Już koniec, już nie musisz walczyć. Chodź ze mną -
Po raz ostatni spojrzał na uratowaną rodzinę. Chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i ruszył za swoją ukochaną w nicość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top