࿙༽༺12༻༼࿚

San nie chciał za mną rozmawiać. Był taki nieobecny. Nawet oznajmił, że chce zostać sam na chwilę, więc został w parku. Mingi czując, że jestem sama, wrócił ze mną. Ale jest ranek i San jeszcze nie wrócił do mieszkania. 

- Może coś mu się stało - jęknęła zaniepokojona siedząc na łóżku

- To niemożliwe - odezwał się siedzący obok Mingi - Nic mu nie jest, byłby w stanie sobie poradzić

- Używając mocy tak, ale bez nich, nie sądzę. A raczej nie użyłby mocy, wydając tym sposobem prawdę o sobie - mówiłam zestresowana. Przez chwilę panowała cisza, jednak ją przerwałam - Mingi... - zaczęłam, spoglądając na niego - O ciebie też się martwię. Jesteś ostatnio taki ponury. Jeśli coś się stało, powiedz mi - oznajmiłam, widząc, jak omija mnie wzrokiem. Bałam się, że znów zniknie, chcąc ominąć temat, dlatego złapałam go za dłonie, dmuchając na zimne. Spojrzał na mnie zszokowany. 

- P-po prostu widzę, że wolisz spędzać czas z Sanem - westchnął 

- Mingi... - jęknęłam, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. - Nie gadaj głupot - dodałam, ściskając mocniej jego dłonie - Nie będę się tłumaczyć, że to dla mnie trudne, bo nie jestem przyzwyczajona do towarzystwa. Dużo w tym prawdy, ale to nie znak, że wolę z nim być. I to nie znak, że cię zostawię - dodałam, patrząc w jego oczy. Poczułam, jak robi mi się cieplej i jak serce bije mi szybciej. Poczułam nawet, jak w brzuchu fruwają mi motyle... 

To uczucie przerwało ciche uderzenie. Natychmiastowo z Mingi'm odwróciliśmy wzrok, by zobaczyć siadającego na podłodze Sana. Przez chwilę poczułam, jak z serca spada mi kamień gdy zobaczyłam go całego. Jednak przed tym jak schował twarz w dłoniach, zauważyłam, jak bardzo jest blady i jakie ma sińce pod oczami. Przeraziłam się, cofając dłonie...

- Dobra. Obaj natychmiast powiedzcie mi, co się dzieje. Mam gdzieś, że to mogą być te aniołowe sprawy i mogę ich nie zrozumieć. Mówicie mi, co się dzieje, ale już! - wybuchłam, czym nawet zwróciłam uwagę Sana. 

Nastała cisza. Obaj milczeli, patrząc na mnie wytrzeszczonymi oczami. Mierzyłam ich wzrokiem, czekając, aż którykolwiek się odezwie. W końcu usłyszałam cichy, łamiący się głos Sana.

- T-to przez Gahyeon tutaj jestem - powiedział, na co oboje z Mingi'm spojrzeliśmy na niego zszokowani. 

- J-jak to? - spytałam, myśląc, że się przesłyszałam. 

- Nie pamięta mnie... Nie jestem pewny czy to dobrze, czy źle. Chyba dobrze... - westchnął, ponownie chowając twarz w dłone - nie wiem, czy mogę zdradzać szczegóły - wymamrotał co już ledwo usłyszałam 

- Po prostu powiedz, jak będziesz gotowy - odpowiedziałam, nie wiedząc co myśleć. 

Z tępym spojrzeniem odwróciłam wzrok w stronę Mingi'ego. Również schował twarz w dłonie, opierając się łokciami o kolana. I wtedy zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło... Na jego plecach zobaczyłam dwie czerwone plamy. 

- Mingi, ty krwawisz - powiedziałam przerażona. Widziałam na własne oczy, jak plamy się powiększały. Złapałam za lodowate dłonie Mingi'ego widząc, że zaczyna się trząść. Chwilę po tym nad Mingi'm stanął San. 

- Mamy problem - weschnał patrząc na plecy Mingi'ego. Podniosłam na niego wzrok, widząc go niewyraźnie, przez zbierające się w moich oczach łzy. Po jego minie wnioskowałam, że nic nie może zrobić. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co zrobić. Czy cokolwiek ludzkiego może mu pomóc? Podniosłam wzrok na Sana, patrząc na niego błagalnie. 

- Co się dzieje? - spytałam gdy udało mi się wyjść z szoku

- Nie jestem pewien - werchnął łamiącym się głosem. - Ale to ma związek z jego skrzydłami

- Mingi... - zaczęłam, schodząc z łóżka, by klęknąć przed nim - Mingi ściągnij koszulkę i połóż się na brzuchu. Nie martw się, coś wymyślę - powiedziałam, trzymając go za dłonie. Podniósł głowę powoli i z lekkim bólem otworzył oczy, by nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Jego gałki oczne były czerwone. Przeraziłam się lekko gdy zobaczyłam, że jego tęczówki mają jasnoszary kolor. - Dasz radę sam ściągnąć koszulkę? - spytałam. W końcu rana nie powinna mieć z niczym styczności.

Mingi przymknął oczy. Milczał, ale zobaczyłam, że najprawdopodobniej się na czymś skupia. Ścisnęłam jego dłonie mocniej, widząc jak, jego koszulka zaczyna znikać. Robiła się coraz mniej wyraźna i coraz bardziej przeźroczysta. Wyglądała jak hologram. Pojawiała się i znikała... Widziałam, że pewnie wykorzystuje resztki sił. Dopiero po jakimś czasie w końcu mu się udało. 

- Dasz radę się sam położyć czy ci pomóc? - spytałam, zdając sobie strawę, że pewne przeszywa go ból. Mingi zamknął oczy i wręcz upadł bezwładnie na bok. 

San w tym czasie położył jego nogi na łóżko, a ja, że wciąż ściskałam jego dłonie, położyłam Mingi'ego na brzuchu. Dopiero teraz zobaczyłam, jak te rany wyglądają przerażająco. 

- Co teraz? - wymamrotałam pod nosem, powstrzymując płacz i przyglądając się Mingi'emu, który starał się mieć otwarte oczy. 

- Myślę - powiedział San, który najprawdopodobniej to usłyszał. 

Odkazić to? Posmarować maścią? Zatamować krwawienie? Czekać aż wszystko nagle wróci do normy, tak samo jak nagle się zaczęło? Myślałam...

- Nic mi nie jest... Nie boli - usłyszałam po chwili ciszy głos Mingi'ego. 

- Przecież widzę, że boli - jęknęłam, ponownie łapiąc go za rękę. 

- Nie boli, bo nic nie czuję - odpowiedział, na co wolną ręką odgarnęłam włosy z jego oczu. - Po prostu mnie nie puszczaj - dodał, na co pokiwałam głową. 

Drugą ręką ścisnęłam jego dłoń, tuląc ją do mojego policzka. Cała się trzęsłam, bojąc się, że może być gorzej. Bolało mnie serce gdy widziałam, że cierpi. Ale byłam bezradna. 

Powoli podniosłam wzrok na stojącego nade mną Sana. Miał taką samą minę jak ja i był tak samo zagubiony. W końcu klęknął na rogu łóżka, by złapać Mingi'ego za drugą dłoń. Patrzyłam, jak zamyka oczy, próbując coś zrobić. 

Po chwili usłyszałam tylko ciche jęknięcie Mingi'ego i poczułam, jak po chwili ściska moją dłoń.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top