Rozdział 5

KYLE

Przechadzałem się po korytarzu szpitalnym w tą i z powrotem, oczekując na zjawienie się lekarza, który udzieliłby mi informacji na temat stanu zdrowia Lenore. Zabrali ją na badania dokładnie dwadzieścia trzy minuty temu, a ja nadal nie dostałem żadnych wieści. Może ktoś by się w końcu zlitował, bo odchodziłem od zmysłów?

Od momentu anonimowego smsa z lokalizacją dziewczyny aż do teraz działałem dość impulsywnie. Przez to, że poszukiwania przeciągnęły się do późna, temperatura na zewnątrz znacznie się obniżyła. Zależało nam bardzo na szybkim odnalezieniu Lennie, bo obawialiśmy się, że dojdzie do wychłodzenia organizmu. Byłem naprawdę wszędzie, przeszukałem całą okolicę, ale nigdzie jej nie było. Kiedy już mieliśmy dzwonić na policję, dostałem nietypową wiadomość ze współrzędnymi. Byłem na tyle zdesperowany, że nie kwestionowałem jej autentyczności, ale wsiadłem pospiesznie do samochodu i udałem się w podane miejsce. Nie było to daleko, ale część trasy musiałem pokonać pieszo. Biegłem, ile sił w nogach, oświetlając sobie drogę latarką w telefonie. Ona rzeczywiście tam była. Leżała na ziemi zwinięta w kłębek.

Isabelle wbiegła na korytarz cała zdyszana. Nie dzwoniłem do niej od razu, ponieważ za bardzo byłem skupiony na szybkim dojeździe do szpitala. Stan Lenore gdy ją zastałem nad urwiskiem, przeraził mnie do tego stopnia, że nie myślałem o niczym innym, tylko o przetransportowaniu jej do szpitala w trybie natychmiastowym. Później dopiero martwiłem się o pozostałe rzeczy takie jak kontakt z jej mamą.

Wzrok kobiety spotkał się z moim, a ja jak nigdy wcześniej ujrzałem wielką ulgę w jej oczach. Podeszła do mnie od razu i przytuliła mocno do siebie.

- Kyle, gdyby nie ty to... - Głos Isabelle się załamał przepełniony różnymi emocjami. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ od momentu kiedy zjawiłem się w ich domu aż do teraz była kłębkiem nerwów. Rozpacz mieszała się z przerażeniem, że nie znajdziemy Lenore na czas, że będzie dla niej za późno. Nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia, więc nasze szanse były zerowe. Na szczęście ktoś był krok przed nami. Jednak czy mogliśmy się z tego w pełni cieszyć?

- Nie wracajmy do tego. Ważne, że ją znaleźliśmy – odparłem. Kobieta odsunęła się ode mnie i pociągnęła nosem. Zauważyłem łzy w jej oczach, więc wyciągnąłem z kieszeni paczkę chusteczek, którą następnie jej podałem. Podziękowała mi, a ja delikatnie się uśmiechnąłem, by dodać jej otuchy.

- Jak doszedłeś do tego, gdzie była? – zapytała nagle Isabelle.

Musiałem szybko coś wymyślić. Przecież nie mogłem powiedzieć jej, że być może jakiś cholerny psychopata śledził jej córkę i wysłał mi współrzędne. Kobieta uznałaby to za niezbyt wiarygodne i najpewniej by mnie wyśmiała. Druga wersja była taka, że przejęłaby się do tego stopnia, że zaalarmowałaby wszystkie służby. Przekonałem się już dzisiaj, że policja nam nie sprzyjała i najpewniej nie zrobiłaby nic, żeby go namierzyć. Poza tym na miejscu nie było nikogo oprócz mnie, a tak mi się przynamniej wydawało. Za bardzo skupiłem się na Lenore, która była moim priorytetem, jak i jej zdrowie a także bezpieczeństwo.

Chwila. Co jeśli ten gość coś zrobił Lennie? – teraz do mnie dotarło. Na samą myśl cały się spiąłem. Zacisnąłem dłonie w pięści, czując, że zaczęła we mnie buzować złość.

Chociaż były to tylko moje przypuszczenia, działałem impulsywnie, zresztą jak zawsze. To była część mojego charakteru, której nie potrafiłem zmienić.

- Miałem przeczucie. Nick kiedyś wspominał o tym miejscu – wytłumaczyłem dość pospiesznie. W środku ganiłem się za najgorszą możliwą wymówkę, a na zewnątrz robiłem wszystko, aby brzmiało to wiarygodnie.

- Pójdę po kawę – dodałem zaraz, urywając rozmowę. Zanim kobieta cokolwiek mi odpowiedziała, zniknąłem za rogiem korytarza. Musiałem ochłonąć.

Oparłem się dłonią o najbliższą ścianę, zamykając oczy. Starałem się unormować oddech i wrócić na tory racjonalnego rozumowania. Nie ułatwiały mi tego piętrzące się w głowie obawy na temat anonima z lokalizacją Lenore.

Czy to znaczyło, że ten ktoś ją obserwował? Był tam na miejscu? Był i jej nie pomógł? A może pomógł? Dlaczego się nie ujawnił? A co jeśli tak naprawdę nie był tym dobrym? Co jeśli był niebezpieczny? Co jeśli był zamieszany w morderstwo Nicka? Skąd, do cholery, miał mój numer telefonu?

Znowu masa pytań i zero odpowiedzi, co bardzo mnie frustrowało. Czułem się, jakbym grał w filmie Agent 007, ale zamiast Jamesa Bonda główną rolę dostałem ja – zwykły, nieprzeszkolony człowiek. Jak miałem rozwikłać zagadkę, skoro nie posiadałem żadnych dowodów, tylko teczkę z policyjnym raportem, który i tak nie zawierał potrzebnych informacji?

Uderzyłem pięścią w ścianę, wyładowując emocje.

Gdybym tylko miał numer anonima, przesłałbym go Natalie do sprawdzenia. Niestety ktoś był sprytniejszym ode mnie albo przeczuwał, że tak tego nie zostawię, bo go zastrzegł. Oznaczało to tylko, że znowu trafiłem do punktu wyjścia, a miałem nadzieję, że dowiem się cokolwiek o osobie, która znalazła Lenore czy tajemniczym mężczyźnie z pogrzebu, który teraz przyszedł mi na myśl. Obie sytuacje były równo pokręcone i pozostawały bez racjonalnego wyjaśnienia. Ktoś potrafił dobrze zacierać ślady albo ja i Natalie byliśmy na tyle ślepi, żeby ich nie zauważyć.

Oderwałem dłoń od zimnej powierzchni i skierowałem swe kroki w głąb korytarza. Nie mogłem wrócić z pustymi rękami, jak już powiedziałem Isabelle o celu mojego włóczenia szpitalu.

Automat z kawą stał na szarym końcu, najwidoczniej niezbyt użytkowany przez odwiedzających. Być może ze względu na jakość podawanych napojów. Kofeina w nich zawarta nie równała się z prawdziwą kawą, która stawiała człowieka na nogi. Jednak lepsza była słaba kawa z cukrem niż obrzydliwa gorąca czekolada. Musiałem się jakoś pobudzić, więc może ten cukier wybawiłby mnie od spania na stojąco.

Podchodząc bliżej do urządzenia, okazało się, że moja zachcianka kawowa nie mogła być zrealizowana. Karteczka „nieczynne" naklejona na automacie odstraszała każdego, kto obok niej przechodził. Teraz wiedziałem już, dlaczego stał tak daleko od głównego holu.

Westchnąłem. Może udałoby się znaleźć coś z jedzeniem i piciem? Jeśli nie kawa to może energetyk? Zapytałem przechodząca pielęgniarkę o inny automat, a ona pokierowała mnie w zupełnie przeciwnym kierunku. Cóż, przynajmniej zwiedzę szpital i zajmę się czymś innym niż czekaniem na lekarza, który i tak nie przychodził. Moja cierpliwość stawała się jak ten automat – niesprawna do dalszej pracy. Ileż można było czekać? Wystarczyłoby kilka słów. Nie wiedzieliśmy nawet, czego się spodziewać. Jak źle było?

Dotarłem w końcu do działającej maszyny z różnymi produktami spożywczymi. Niestety ze względu na miejsce, nie znalazłem tam żadnego energetyka ani nawet napoju gazowanego. Dostępne były soki i woda, a także jakieś dziwne zdrowe przekąski. Nie miałem ochoty szukać czegoś innego, więc wybrałem dwa soki – jeden dla mnie a drugi dla Isabelle, oraz kilka przekąsek. Robiłem się powoli głodny, a przede mną jeszcze długa noc. Dodatkowo czułem się, jakby przejechał mnie pociąg, potem zdeptało mnie stado słoni, a na końcu dobił mnie walec.

Wziąłem zakupione produkty w ręce i skierowałem się z powrotem pod drzwi na oddział, gdzie zostawiłem Isabelle. Gdy byłem już prawie na miejscu, zauważyłem, że wyszedł właśnie jeden z lekarzy i szybkim krokiem podążał w stronę wind, oddalając się ode mnie. Ruszyłem za nim, nie widząc w pobliżu mamy Lenore. Po drodze zostawiłem na krześle wszystko, co trzymałem, a co ograniczało mi swobody ruch.

Im bliżej byłem mężczyzny w białym fartuchu, tym bardziej jego postać przypominała mężczyznę z pogrzebu, który wręczył mi mowę pożegnalną od Nicka.

Czy ja już miałem omamy spowodowane zmęczeniem?- Przetarłem oczy, ale nie zwolniłem tempa. Gość nie zniknął jak fatamorgana, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to działo się naprawdę.

Przyspieszałem jeszcze bardziej, prawie biegnąc, aby nie zgubić człowieka, którego uważałem za głównego podejrzanego w śledztwie. On jakby wyczuł, że ktoś go śledził, bo obejrzał się za siebie. Przez ułamek sekundy zobaczyłem jego twarz, równie zdziwioną co moja.

Jednak nie zwariowałem. To naprawdę był on i teraz zaczął już jawnie uciekać. Jego plecy zaraz zniknęły za drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową. To była moja szansa. Wbiegłem do środka, nasłuchując kroków. Chciałem ustalić, czy dochodziły z dołu czy z góry. Niestety ucichły z momentem zamknięcia się masywnych drzwi ewakuacyjnych. On mógł być wszędzie. Niech to szlag!

- Dowiem się, kim jesteś – powiedziałem na tyle głośno, aby mnie usłyszał, gdziekolwiek się ukrył. W odpowiedzi poczułem wibracje telefonu w kieszeni:

Dla ciebie i Lenore byłoby lepiej, gdybyś nie drążył tematu.

- O kurwa – wyszeptałem pod nosem. Musiałem na chwilę się zatrzymać, bo szok, którego doznałem, dezaktywował moje zmysły.

To był ten sam numer. Ten sam numer wysłał mi wcześniej współrzędne prowadzące do Lennie. O co tu chodziło do jasnej cholery? Kim był ten człowiek  i w co pogrywał? Jakim cudem znał dokładne miejsce?

- Skąd wiedziałeś, gdzie ona jest? Dlaczego nam pomagasz? – Sfrustrowany nie poprzestałem na rozmowie z mężczyzną, który gdzieś się tu czaił. Może nie była to do końca normalna konwersacja przez to, że tylko ja mówiłem. Skoro jednak odpisywał to musiałem wyciągnąć z niego, ile się tylko dało.

Powinieneś zająć się Lenore i dotrzymać danej obietnicy, a nie szukać na siłę czegoś, co zniszczy życie zarówno tobie jak i jej.

Stałem osłupiały, wpatrując się w ekran telefonu. To robiło się przerażające, ile ten ktoś wiedział na mój temat i mojej znajomości z Nickiem. Osobiście widziałem go tylko raz i to na pogrzebie przyjaciela. Wydawało się za to, że on znał mnie na wylot. Skąd on miał aż tak dokładne i prywatne informacje?

- Nie boję się ciebie – oświadczyłem stanowczo, nie dając się zastraszyć. Jeśli o to mu chodziło, nie tak łatwo było to zrobić. - Przestań mieszać się w jej życie, skoro i tak jest już równo popieprzone – wycedziłem każdy wyraz osobno, aby mój rozmówca zrozumiał, że jego gra w chowanego przestała być zabawna. Wierzyłem, że po dzisiejszej akcji odpuści i nie będzie próbował kontaktować się z Lenore, mimo jego pokręconej relacji z Nickiem, której nie potrafiłem jeszcze rozgryźć.

Nie czekałem długo na kolejną wiadomość:

Gdyby nie ja, ona by nie żyła. Dobrze o tym wiesz. Zawiodłeś.

Słowo zawiodłeś utkwiło w mojej głowie.

Miał rację i to mnie najbardziej uderzyło. Miałem tylko jedno zadanie i byłem tak blisko od kolejnej tragedii. Lenore mogła być już z Nickiem pod ziemią. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co by było gdybym nie dostał tej lokalizacji.

Przejechałem dłonią po twarzy, biorąc głęboki oddech. 

Zaraz wyświetlił się kolejny sms.

Oby to się nigdy nie powtórzyło.

Chciałem kontynuować rozmowę, ale dźwięk otwierania drzwi dobiegł do mnie z innego piętra. Ktoś był na klatce schodowej razem z nami. Dodatkowo, oprócz kroków nowej osoby usłyszałem też drugie. Pognałem za nimi w górę, gdzie wydawało mi się będzie mój rozmówca. Drzwi znowu dały o sobie znak. Rzuciłem się w kierunku hałasu i wybiegłem z klatki schodowej za szukanym przeze mnie mężczyzną.

- Zatrzymaj się! – zawołałem za nim i ku mojemu zaskoczeniu, posłuchał mnie. Jednak kiedy się odwrócił, ujrzałem całkowicie inną twarz. To nie był mężczyzna z pogrzebu, a zupełnie inny lekarz. Przeprosiłem go za pomyłkę i skierowałem się do miejsca, gdzie znajdowała się Lenore. Po drodze wyjąłem telefon, zauważając jeszcze dwie wiadomości od anonima:

Nie szukaj mnie. Zapomnij.

Zostaw śmierć Nicka w spokoju. Jemu to życia nie zwróci.

Problem był w tym, że nie mogłem tego tak zostawić. Osoba, która przyczyniła się do wypadku przyjaciela, musiała za to odpowiedzieć. Zastanawiało mnie bardzo, dlaczego nieznajomy mężczyzna tak bardzo odwodził mnie od dowiedzenia się prawdy. Czyżby miał z tym coś wspólnego? Ta teoria wydawała się coraz bardziej realna.

Dzięki przypadkowemu spotkaniu sprzed chwili byłem pewien jednej rzeczy. Osoba z pogrzebu była tą samą, która znalazła dzisiaj Lenore, co równało się z tym, że hipotycznie był to nasz główny podejrzany. On za dużo wiedział i działał w cieniu??, może obawiając się, że skrywane przez niego sekrety wyjdą na jaw?

Musiałem znaleźć o nim cokolwiek. Samo imię i nazwisko wystarczyłoby do przejrzenia gościa w Internecie – tam nikt nie pozostawał anonimowy. Od razu pomyślałem o Natalie. Chciałem już do niej zadzwonić, aby sprawdziła wszystkich lekarzy ze szpitala świętego Patryka. Zaniechałem jednak tego pomysłu, patrząc na wyświetlacz z godziną. Było bardzo późno, więc skończyło się na wysłaniu smsa. Chciałem mieć listę z ich imiona i nazwiskami, resztę mogłem zrobić sam.

Na ten moment nie mogłem zrobić nic, więc zrezygnowany wróciłem przed oddział, gdzie Isabelle rozmawiała z lekarzem – tym samym, który był przy przyjęciu Lennie do szpitala. Podszedłem do nich, próbując wyłapać jak najwięcej odnośnie stanu zdrowia dziewczyny.

- ... zostawimy ją do jutra na kontroli. Musimy być pewni, że nie ma żadnych komplikacji w związku z niedawno przeprowadzonym zabiegiem. Dodatkowo jest odwodniona i niedożywiona – oświadczył lekarz, trzymając w ręce podkładkę z kartkami, na którą zerkał co jakiś czas. Pewnie były to jej wyniki badań, w tym przypadku niezbyt pozytywne.

- Ostatnio mało je w związku ze śmiercią bliskiego przyjaciela – kobieta usprawiedliwiła Lenore. Nie zdziwił mnie fakt, że tak się działo. Sam nie mogłem przełknąć zbyt wiele przez pierwszy tydzień.

- Rozumiem, ale mimo wszystko musimy dopilnować, aby jej zdrowiu nic nie zagrażało. Po operacji dostała szansę na normalne życie, dlatego nie możemy pozwolić jej tego zaprzepaścić. Na pewno jest jej ciężko i sama o to nie zadba, ale ma najbliższych. Musicie państwo stać się jej aniołami stróżami. Bez was nie przetrwa – powiedział, patrząc raz na Isabelle, raz na mnie. Oboje zgodnie pokiwaliśmy głowami. Lenore potrzebowała nas jak nigdy wcześniej. Nie mogliśmy jej zawieść. Ja nie mogłem.

- Czy można się z nią zobaczyć? – zapytała mama Lennie, zanim lekarz zniknął znowu za drzwiami.

- Regulamin zabrania tak późnych wizyt, ale zrobię wyjątek. Tylko proszę pojedynczo - Dwa razy nie musiał powtarzać. Isabelle ruszyła za mężczyzną w białym fartuchu, który wskazał jej drogę do córki. Ja natomiast usiadłem na krześle przed oddziałem i zabrałem się za jedzenie, które zostawiłem tu wcześniej.

Kiedy zdążyłem zjeść swoją część, zza drzwi wyłoniła się kobieta ze łzami w oczach, zapewne poruszona widokiem swojego żywego dziecka. Isabelle usiadła obok z głośnym westchnieniem. Jej cały stres wyparował wraz z uzyskaniem dobrych wieści od lekarza. Podałem jej sok oraz zbożowy batonik i chociaż na początku odmówiła, nie cofnąłem ręki, dopóki ich ode mnie nie wzięła. Musiała nabrać energii przed powrotem do domu. Nie puściłbym jej w takim stanie.

Po skończonym posiłku kobieta nadal siedziała w tym samym miejscu. Wyglądała, jakby chciała przeczekać noc w szpitalu, by następnego dnia zabrać stąd Lenore. Widziałem, jak że była zmęczona, a spanie na krześle jeszcze bardziej by to spotęgowało.

- Ja zostanę. Niech pani wraca – zaproponowałem. Chociaż tak mogłem zrekompensować się za prawie nieudaną próbę ratowania Lennie. Miałem ogromne wyrzuty sumienia. Gdyby coś się jej stało, spoczęłaby to na moich barkach, bo to ja poprzysięgłem ją chronić.

- Nie będziesz tu siedział całą noc – momentalnie zaprzeczyła, kręcąc głową.

- Pani też nie może. To nic nie da, a Lenore ma tutaj dobrą opiekę – podkreśliłem ostatnie słowa, aby ją uspokoić. - Wrócę do mieszkania, prześpię się i odbiorę ją po południu. Przywiozę oczywiście prosto do Brookings – dodałem, ciągle widząc jej wahanie. Chwilę milczała, kalkując coś w głowie.

- Obiecałem Nickowi, że zaopiekuję się Lenore i obietnicy dotrzymam – oświadczyłem, co najwidoczniej przeważyło na decyzji Isabelle. Zgodziła się.

- Jesteś dobrym przyjacielem – przyznała, a jej oczy ponownie się zaszkliły na wspomnienie zmarłego. Następnie wstała i podziękowała za wszystko, dodając, że ratuję jej tym życie.

- Mam jutro spotkanie z agencją w związku z wystawą moich prac, gdyż nagle znalazł się sponsor. Musimy ustalić termin wernisażu, miejsce i inne szczegóły. To dla mnie szansa na zarobek, a przy aktualnych cenach leków Lenore każde pieniądze się przydadzą – zwierzyła mi się, a ja w znaku zrozumienia położyłem dłoń na jej ramieniu i lekko je ścisnąłem. W głowie układałem plan wsparcia leczenia jej córki.

Gdy pożegnałem się z Isabelle i upewniłem, że na korytarzu nie było żywej duszy, wślizgnąłem się na oddział. Na szczęście drzwi nie były domknięte, więc mogłem wejść bez robienia większej sensacji. Musiałem zobaczyć Lenore i upewnić się, że wszystko było w porządku, a ten psychopata nic jej nie zrobił. Po cichu szedłem się naprzód, rozglądając się za salą z napisem trzy. Wcześniej usłyszałem od lekarza, jak wspominał właśnie o tym numerze.

Nie minęło wiele czasu, a znalazłem miejsce przebywania dziewczyny. Na szczęście sala okazała się jednoosobowa, przez co uniknąłem innych nieprzyjemności. W pierwszej kolejności przymknąłem delikatnie drzwi na wypadek osób spacerujących po korytarzu. Potem skupiłem się na osobie leżącej na szpitalnym łóżku. Niepewnie się do niej przybliżyłem, zwracając uwagę na oczy, które, ku mojemu zaskoczeniu, nie były zamknięte. Ona nie spała, tylko wpatrywała się w ścianę naprzeciwko.

- Jak się czujesz? – zapytałem, siadając na krześle obok łóżka. Nie zareagowała. Nie poruszyła się nawet na milimetr. Cierpliwie czekałem na odpowiedź, ale jej nie uzyskałem. Ignorowała mnie, czy nadal była słaba i miała trudności z mówieniem?

- Potrzebujesz czegoś? Wody? Soku? Mogę zaraz przynieść – Już wstawałem z zamiarem udania się do niezbyt lubianego przeze mnie automatu, ale powstrzymał mnie jej cichy głos.

- Nie chcę twojej litości – odezwała się, nadal na mnie nie patrząc. Odkasłała za moment, aby wypowiadane słowa mogły zabrzmieć głośniej i zdecydowanie. Usiadłem ponownie na krześle, skoncentrowałem się na jej nieskazitelnej twarzy i tym, co miała mi jeszcze do powiedzenia.

- Dlaczego teraz się mną interesujesz? Zmarł Nick to nagle stałam się ofiarą, którą trzeba zająć się jak dzieckiem? Jakoś wcześniej miałeś mnie gdzieś. Niech tak zostanie.

Teraz to ja zamilkłem. Co miałem odpowiedzieć, skoro trafiła w sedno?

W końcu prawie się nie znaliśmy, a jeśli mieliśmy kontakt to mały. Trzymałem ją na dystans, może nawet za bardzo, i ucinałem jakąkolwiek konwersację. Ona na bank mi nie ufała, ale sam sobie na to zapracowałem. Byłem w stosunku do niej oschły, nawet gdy ona cały czas starała się być miła i wyrozumiała. Później już nawet nie próbowała. Stała się taka sama jak ja. Nick upominał mnie często i stopował, kiedy posuwałem się za daleko. Ale musiałem taki być. Musiałem sprawić, żeby mnie znienawidziła, bo tylko wtedy nie chciałaby się ze mną widywać. Tylko wtedy ja nie musiałby jej widywać. Tylko wtedy nie wyobrażałbym sobie siebie na miejscu Nicka. Ograniczyłem kontakt z Lenore, bo nie potrafiłem wytrzymać tego, że ktoś inny niż ja mógł powodować u niej ten piękny uśmiech.

- Ja... - zacząłem, ale nie byłem w stanie zebrać myśli. Nie mogłem wyznać jej prawdy.

- Odpuść i zajmij się własnym życiem – Wzrok dziewczyny na ułamek sekundy spotkał się z moim – mój pełen skruchy i współczucia, jej wściekły i zimny. Teraz widziałem to bardzo dobrze. Mój plan się udał – ona naprawdę mnie nienawidziła.

- Lennie... - spróbowałem jeszcze raz, chcąc załagodzić napiętą atmosferę.

- Nie nazywaj mnie tak jak on. Nie zastąpisz mi go, rozumiesz? – podniosła głos, kiedy nieświadomie uderzyłem w jej czuły punkt.

Westchnąłem, układając w głowie najbardziej delikatną odpowiedź.

- Nawet nie śmiem próbować. Nick dla obydwojgu z nas był jedyny w swoim rodzaju. Mi też bardzo go brakuje, ale... - zawahałem się, czy oby na pewno kończyć rozpoczęte zdanie. Zdecydowałem szybko, że te słowa musiały wybrzmieć. Chciałem przekazać jej cząstkę nadziei, która sama utrzymywała mnie przy życiu.

- Ale śmierć to nie jest wyjście. Musisz dać sobie jeszcze jeden dzień, potem kolejny i kolejny, nawet tysiąc dni, aż w końcu dojdziesz do tego, że nie będziesz mogła doczekać się jutra.

Nic nie odpowiedziała. Prawdopodobnie rozważała to, co właśnie usłyszała. Zauważyłem, że złość powoli opadała, a zastępowała ją przerażająca pustka. Parę minut siedzieliśmy w ciszy. Cierpliwie czekałem na jej ruch, który nastąpił niedługo później. Lenore odwróciła głowę i złapała ze mną kontakt wzrokowy. Patrzyłem w jej błękitne jak ocean oczy, ale nie potrafiłem dostrzec iskry, która zawsze tam była.

- On nie wróci, prawda? – wyszeptała dość cicho. Zastanawiałem się, czy było to skierowane do mnie, czy bardziej do niej samej. – On naprawdę nie wróci? – powtórzyła, najwyraźniej oczekując mojej reakcji.

Biłem się z myślami. Chciałem jak najlepiej dobrać słowa. Wszystko byłoby prostsze, gdybym mógł złapać ją za rękę i tym gestem dodać niewypowiedzianego wsparcia. Nie mogłem też jej przytulić, ani złożyć pocałunku na jej czole, choć tak bardzo pragnąłem, aby miała we mnie oparcie. Ten jeden gest rozwiązałby to, czego nie umiałem przekazać mową. Niestety w centrum naszej relacji była bariera nie do przebicia. Długo na nią pracowaliśmy, więc zostało nam tylko komunikowanie się z dwóch stron wysokiego muru.

- Nie wróci, chociaż zrobiłby wszystko, żeby sprowadzić go z powrotem.

Wszystko abyś znowu się uśmiechała, abyś znowu była szczęśliwa.

Na tym zakończyliśmy naszą wymianę zdań. Lennie wróciła do obserwowania białego sufitu, a ja zająłem się widokiem za oknem, co jakiś czas zerkając na dziewczynę. Niedługo później jej powieki same się zamknęły. Poczekałem chwilę, aby upewnić się, że spała. Gdy pozostawała tak z kilka minut, wyszedłem po cichu z sali. Nie mogłem siedzieć z nią cały czas, bo wydawało mi się, że moja obecność była dla niej nieco niekomfortowa.

Na szpitalnym zegarze wybiła północ. Najchętniej wróciłbym do mieszkania, ale przypomniałem sobie o mężczyźnie, z którym rozmawiałem na klatce schodowej, a który najprawdopodobniej gdzieś tu się jeszcze kręcił. Nie mogłem zostawić Lenore samej z tym popaprańcem. Musiałem zostać i czuwać, w razie gdyby ktoś wchodził przez te drzwi, czy wychodził. Miałem w planach też zaglądanie do dziewczyny co godzinę.

Usiadłem na dobrze znanym mi krześle i oparłem głowę o ścianę. Wytężyłem zmysły tak, aby stale kontrolować, co działo się wokół. Po około czterdziestu minutach coraz trudniej było mi utrzymać otwarte oczy, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Po kolejnych trzydziestu już nie kontaktowałem z otoczeniem. Zasnąłem.

Zbudził mnie kobiecy głos i szturchanie w ramię. Próbowałem zrozumieć, co ktoś do mnie mówił, ale nie rozpoznawałem żadnego wyrazu. Przetarłem oczy, a zaraz mój obraz się wyostrzył, tak samo i słuch.

- Proszę pana. Nie może pan tu zostać na noc. Godziny odwiedzin skończyły się już dawno – poinformowała mnie młoda pielęgniarka, niezbyt zadowolona, że znalazła mnie śpiącego na korytarzu. Okazało się, że była to ta sama, która wskazała mi wcześniej automat z jedzeniem.

Spojrzałem na zegarek, który zawsze nosiłem na ręce. Wskazywał drugą dwadzieścia pięć.

- Muszę tylko zajrzeć do siostry i upewnić się, że wszystko w porządku – oświadczyłem, zmyślając nasze rodzinne powiązanie. Znając regulaminy i tym podobne, inaczej pewnie by mi nie pozwolili. Teraz i tak było to nie lada wyzwanie, gdyż pielęgniarka stanowczo odmówiła. Kiedy nie ustępowałem i naciskałem cały czas na swoim, w końcu uległa mojej prośbie, mając mnie najzwyczajniej w świecie dość.

Po utwierdzeniu się, że Lenore nadal spokojnie spała i wszystko było na swoim miejscu, tak jak zapamiętałem ostatnim razem, odpuściłem denerwowanie pielęgniarki i posłusznie opuściłem szpital. Przejechałem ręką po twarzy i wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. To był długi i ciężki dzień. Mój organizm, chociaż zmęczony, chciał odreagować napięcie i stres, jednak nie miałem siły na trening na siłowni, a alkohol był w obecnej sytuacji niewskazany. Musiałem odebrać Lennie ze szpitala i nie zamierzałem zawieść, nawet będąc nie wiadomo jak kuszonym przez zapomnienie w procentach. Dlatego też nie mogłem wrócić do mieszkania, gdzie alkohol znajdował się na każdym możliwym kroku.

Będąc w samochodzie, zaczepiłem wzrok o teczkę leżącą teraz na tylnym siedzeniu. Może analizowanie sprawy Nicka na tyle zajęłoby mój czas i głowę, że nie potrzebowałbym nic innego? Zatracenie się w pracy zawsze było lepszym wyjściem niż zatracenie się we własnych destrukcyjnych myślach. Tak się złożyło, że klucz do mieszkania przyjaciela trzymałem razem z tymi do swojego, więc zawsze miałem go przy sobie. Okoliczności mi sprzyjały, więc powziąłem plan, by spędzić tam noc. Na szczęście nie musiałem jechać przez całe miasto, bo do jego dzielnicy było stąd z piętnaście minut autem. Znałem tą drogę na pamięć i chociaż znajdowałem się w innym miejscu, nie potrzebowałem nawigacji.

Z każdym kilometrem zbliżającym mnie do celu rodziło się we mnie coraz większe wahanie związane z pierwszym odwiedzeniem mieszkania po śmierci Nicka. To była jaskinia pełna wspomnień, w której czyhały różne pułapki, a ja chociaż wmawiałem sobie, że byłem gotowy, wcale tak nie było. Jednak nie mogłem odkładać tego w nieskończoność. Miałem na myśli nie tylko dobro śledztwa, ale też i swoje. Musiałem zmierzyć się z tym, co siedziało we mnie już od jakiegoś czasu, a nie przed tym uciekać.

Wjeżdżając na osiedle, rozglądałem się w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. Akurat dostrzegłem jedno bezpośrednio przed blokiem. Dzisiaj mi się poszczęściło – pomyślałem, ustawiając samochód między dwoma pozostałymi. Wziąłem teczkę z dokumentami i ruszyłem do środka. Po wpisaniu kodu do drzwi wejściowych, wjechałem windą na piąte piętro, w między czasie wyjmując klucze z kieszeni. Stanąłem pod odpowiednim numerem i włożyłem je do zamka. Nigdy tego nie robiłem, ale na szczęście klucze pasowały. Na chwilę zastygłem, przymykając oczy. Teraz albo nigdy.

Pociągnąłem za klamkę i postawiłem pierwsze kroki w mieszkaniu. Po omacku szukałem włącznika światła, bo nic nie widziałem. Przeszukałem pobliską ścianę, gdzie obok kurtek odnalazłem przycisk. Nagle stało się jasno.

Przebiegłem wzrokiem po miejscu, gdzie niedawno jeszcze żył i mieszkał Nick. Wszystko było tak, jak to zapamiętałem, kiedy ostatnio zaprosił mnie na kryzysową whisky z lodem. Miałem wrażenie, jakby było to wczoraj.

Buty przyjaciela i Lenore stały w przedsionku tak samo jak ich odzienie wierzchnie. Rozebrałem się, wieszając płaszcz na wolnym wieszaku i udałem się do salonu połączonego z kuchnią. Co tam zastałem, mocno mną wstrząsnęło.

Na stole były rozłożone talerze i kieliszki do wina. Na środku wielka świeca i flakon z kwiatami, teraz już zwiędłymi. Zresztą brak wody mówił o tym, że stały tam już jakiś czas. Na blacie kuchennym spostrzegłem spalone babeczki, teraz już spleśniałe. Obok nich równie zepsuty krem. Na płycie indukcyjnej został makaron ze szpinakiem i kurczakiem, który był tak bardzo lubianym daniem przez Nicka. Najchętniej jadłby go codziennie, jak i pozostałe włoskie potrawy przygotowane przez Lenore. Makaron również nadawał się tylko do wyrzucenia. Na blacie kuchennym znalazłem też pojedyncze składniki jak cukier czy mąka. Najwidoczniej ktoś, domyślałem się że Lennie, został wyrwany z procesu pieczenia niespodziewanym telefonem, a ta wiadomość zatrzymała cały jego świat. Płyta w gramofonie, rozłożony koc na sofie, planszówki na stole – to tylko część z tego, co pewnie było przygotowane na powrót Nicka ze szkolenia.

Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś tu był i nagle zniknął. Bezduszna śmierć zabrała kolejną ofiarę, szybko i bez hałasu. Zjawiała się znienacka i porywała osoby w najmniej oczekiwanym momencie, przy codziennych obowiązkach. Nim się obejrzałeś dom stawał się pusty, tak jak i twoje życie. Kogoś brakowało.

Zabrałem się za sprzątanie, aby odciążyć Lennie czy Isabelle – nie wiedziałem, która z nich przyjedzie tu jako pierwsza. Wyrzuciłem zepsute jedzenie, także to z lodówki, schowałem talerze i kieliszki, oraz starłem rozsypaną mąkę. W między czasie wstawiłem wodę na herbatę, gdyż nie zanosiło się na to, bym zasnął w najbliższym czasie.

Przeszedłem do salonu, gdzie spojrzałem na zdjęcia, skupiając się na tym, gdzie byłem ja i Nick. Pokazywaliśmy nasze tatuaże, które wspólnie zrobiliśmy jeszcze w tym roku. Odruchowo spojrzałem na swoją rękę i czarny rysunek, który na niej widniał. Do końca pozostanie on ze mną, tak jak i część mojego najlepszego przyjaciela.

Woda w czajniku dała o sobie znać, więc udałem się w stronę kuchni. Nie patrząc pod nogi, niespodziewanie na coś nadepnąłem. Cofnąłem się o krok i kucnąłem, aby przyjrzeć się rzeczy, przez którą prawie się pośliznąłem. To co zobaczyłem, wprawiło mnie w osłupienie.

Na panelach leżała otwarta paczka papierosów, z której część wysypała się z opakowania. Dlaczego było to takie nadzwyczajne? Nick nie palił papierosów, a tym bardziej Lenore. 

────»»❀❀❀««────

Dzisiejszy rozdział trochę później niż zazwyczaj, a to dlatego, że do ostatniej minuty go kończyłam. Dużo różnych rzeczy złożyło się na to, że brakło mi czasu na dopracowanie go w całości, ale na szczęście udało się go opublikować ;))

Macie swoje typy, co do podejrzanych związanych ze śmiercią Nicka?

Dziękuję bardzo, że jesteście! Doceniam każdą wzmiankę o mojej historii, co jest dla mnie zawsze wielką radością i motywacją do dalszego pisania ♡ Love!!

Wszelkie teorie spiskowe mile widziane – razem spróbujmy rozwikłać sprawę śmierci Nicka. Na twitterze (X) czy tiktoku nie zapominajcie o hasztagach, żebym mogła Was znaleźć: #ptwsnawatt oraz #prawdatkwiwsercu ♡ Tam też możecie dzielić się swoimi odczuciami po rozdziale. Dodatkowo na Spotify znajdziecie specjalną playlistę pod tytułem #PTWS, która na pewno umili wam czytanie.

Nowe rozdziały w środy o godzinie 20:00. Do zobaczenia już za tydzień 。◕‿◕。

Dbajcie o siebie!

Justyna

┄┄┄┄・・┄┄┄┄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top