Rozdział 6.
Sara wyłączyła silnik BMW i przygryzła wargę. Obróciła w dłoni wizytówkę Sokołowskiego i po raz tysięczny w tym tygodniu zadała sobie pytanie, czy powinna do niego zadzwonić. Był piątek, a widmo jego poniedziałkowej wizyty w firmie unosiło się nad nią niczym burzowa chmura, z której lada moment miało lunąć.
Rozejrzała się po zatłoczonym parkingu przed siedzibą firmy i spojrzała na przeszkloną fasadę budynku. Poświęciła cztery dni, by rozgryźć zamiary dziennikarza, ale nadal nie wiedziała, czego od niej oczekiwał. Powinna powiedzieć ojcu. Albo zadzwonić do Grabowskiego. Złamałaby w ten sposób wszystkie zasady, jakimi się na co dzień kierowała, ale to jemu powinno zależeć bardziej na utrzymaniu ich feralnej schadzki z dala od świateł jupiterów.
Westchnęła, schowała kartonik do torebki i wyskoczyła na betonową płytę dziedzińca. Zamknęła auto i podążyła w stronę budki strażników. Jako jedna z niewielu w całej firmie, nie musiała przechodzić przez bramki rejestrujące czas pracy i parkowała na miejscu oznaczonym własnym nazwiskiem, co nie przysparzało jej rzeszy fanów.
Przywitała się z dwoma ochroniarzami, którzy wyglądali, jakby urwali się z wojska, odpowiedziała uśmiechem na ich nieudolne próby flirtu i weszła do recepcji. Zmarszczyła czoło, gdy okazało się, że biurko recepcjonistki świeciło pustkami. Przeszła wąskim korytarzem do kantyny, zdjęła płaszcz i przewiesiła go sobie przez przedramię.
Potrzebowała kawy. Gdy tylko otworzyła drzwi i stanęła przy ladzie z kubkami i ekspresem, skupiła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Przewróciła oczami, kierując twarz w stronę ściany. Tak, wiedziała, że wygląda jak milion dolarów i każdy z mężczyzn gapiących się na nią z wywalonym językiem oddałby roczne wynagrodzenie, by móc spędzić z nią jedną noc. Tak, wiedziała, że każda kobieta pracująca dla jej ojca najchętniej wydrapałaby jej oczy i zdjęła z niej skórę, by przymierzyć ją na siebie.
Tak, wiedziała, że zawsze i wszędzie świadomie skupiała na sobie uwagę, więc i jedna, i druga grupa miała solidne podstawy do tkwienia w swoich przekonaniach na jej temat. Ale dziś to zainteresowanie i uważna obserwacja każdego jej ruchu wcale nie sprawiały jej przyjemności. Czuła się odkryta, wrażliwa na atak. Cholerny dziennikarz znokautował ją za pomocą kilku zdjęć.
— Sarna? Co ty tu robisz o tej porze?
Sara odwróciła się w prawo. Tomek uśmiechał się do niej przyjaźnie, dzierżąc pusty kubek. Wzruszyła ramionami.
— Mam dużo pracy — ucięła. — Słuchaj, Tomek, chciałam ci podziękować...
— Daj spokój — przerwał jej i popatrzył na ekspres. — Skończyłaś?
Pokiwała głową i przyjrzała się uważnie jego twarzy. Odkąd uciekła ze stołówki cztery dni wcześniej, nie zamieniła z nim ani jednego słowa, a mimo tego Tomek dokończył za nią raport, przesłał go ojcu i nawet nie napomknął, że znów zawaliła termin.
Łudziła się, że atmosfera między nimi wróci do normalności, ale najnowsze zachowanie Tomka wskazywało, że musiała się nieco postarać. Fakt, że nie miała w firmie żadnych przyjaciół oprócz niego, nigdy jej nie przeszkadzał, ale teraz, gdy Sokołowski groził ujawnieniem romansu z żonatym milionerem, z którym nawet nie spała, potrzebowała kogoś po swojej stronie.
Tomek stanął tuż obok niej i podstawił kubek pod parujący strumień kawy. Wyraźnie unikał jej wzroku, a ręce skrzyżował na piersi w uniwersalnej pozycji zamkniętej. Oddychał miarowo, ale zaciskał zęby.
— Tomek — zaczęła poważnym tonem i delikatnie musnęła jego napięte ramię. — Przepraszam za poniedziałek. Zachowałam się jak idiotka i to było... właściwie sama nie wiem, co to było. — Rozłożyła ręce i wbiła spojrzenie w podłogę.
Mięśnie jego twarzy momentalnie się rozluźniły i kamień, który ciążył jej tuż obok mostka, zelżał.
— Nie masz za co przepraszać. To moja wina. Nie powinienem wciągać cię w moje życie prywatne.
— Żartujesz? Jesteśmy przyjaciółmi! — zaoponowała. — Możesz mi powiedzieć wszystko.
Tomek uśmiechnął się krzywo i wziął swoją porcję kofeiny. Stanął przodem do niej i utkwił w niej spojrzenie. Policzki jej zapłonęły, choć wydawało jej się, że była odporna na jego obecność. Wizyta Sokołowskiego rozstroiła jej naturalne systemy ostrzegawcze. Tomek był jedyną stałą w jej życiu. Obok ojca, rzecz jasna. Czyżby straciła ponad dziesięć lat, wodząc go za nos i dostrzegła dopiero teraz, gdy wreszcie wybił ją sobie z głowy i zainteresował się kimś innym?
— Dzisiaj zamierzam powiedzieć Kasi.
Pokiwała powoli głową, a po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz ekscytacji.
— Dobry ruch — powiedziała. — Podręcznik dobrego menedżera wskazuje, że zwolnienia najlepiej dokonywać pod koniec tygodnia.
Tomek uniósł brwi.
— Uważasz, że to zabawne?
Drgnęła i coś przewróciło jej się w żołądku. Palnęła głupstwo. Co jej przyszło do głowy, by porównywać zerwanie zaręczyn do rozwiązywania umowy? Nie była sobą. Otworzyła szerzej oczy.
— Wybacz, nie miałam na myśli...
Tomek parsknął śmiechem i szturchnął ją w bok.
— Przez chwilę twoja mina była bezcenna — stwierdził i upił łyk kawy, a Sara posłała mu miażdżące spojrzenie. — Dasz wiarę, że pomyślałem o tym samym?
Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, a jej puls wrócił do zwykłego rytmu.
— Jeszcze będą z ciebie ludzie. Gdybyś potrzebował ramienia, żeby się wypłakać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Tomek wzruszył ramionami. W kąciku kawowym pojawiło się więcej osób, więc odsunęli się na bok i zamilkli. Sara taksowała go wzrokiem, choć jej myśli znów odpłynęły w stronę Sokołowskiego. Co powinna zrobić? Zadzwonić do Grabowskiego? Powiedzieć ojcu? Te same pytania przewijały się w jej głowie, krążąc w kółko niczym zawodnicy sztafety na stadionie olimpijskim.
— Słyszałem, że niedługo będziemy mogli o tobie poczytać w prasie — powiedział Tomek i Sara wyrwała się z marazmu.
Jej twarz stężała, a palce zacisnęły się kurczowo na kubku.
— Tak.
Tomek rozciągnął usta w uśmiechu.
— Tylko tyle? Nie podzielisz się ze mną szczegółami? Założę się, że wypadłaś lepiej niż modelka Voyage.
— Vogue'a — poprawiła go automatycznie i przygryzła wargę. — Nie wiem, kiedy go opublikują. Nie wiem nawet, CZY go opublikują. Wiesz, jak to jest z dziennikarzami.
Zajęła się swoją porcją, by tylko uniknąć dalszych pytań. Musiała podjąć decyzję. Miała trzy opcje. Podjąć współpracę z Sokołowskim i dać się zastraszyć, porozmawiać z ojcem i jakoś to wszystko wyprostować, albo zadzwonić do Grabowskiego i zapytać, o co chodziło.
— Muszę iść — powiedziała ni stąd, ni zowąd. — Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz potrzebował wsparcia w weekend, w porządku?
Tomek zgodził się z zaskoczoną miną, a Sara nie powiedziała nic więcej. Odstawiła kubek na metalową półkę, a później pomknęła do gabinetu Roberta. Jeśli ktokolwiek mógł zdjąć z jej barków ciężar odpowiedzialności, to tylko ojciec.
_________
Dziękuję za wszystkie głosy i opinie!
Uściski, NW
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top