Rozdział 36.
Tomek wpakował ją do samochodu, a później zawiózł do firmy w szalonym tempie. Sara wpatrywała się w szybę, od czasu do czasu wykręcając numer ojca i odświeżając serwis regionalnych wiadomości. Zaciskała pięści i kręciła się w miejscu, a korek na dziewięćdziesiątce czwórce jeszcze nigdy nie przeszkadzał jej tak dotkliwie.
— No dalej! — krzyknęła histerycznie, gdy biały van zajechał im drogę.
Tomek posłał jej spokojne spojrzenie i skupił się na drodze. Dotarli na miejsce dwadzieścia minut później. Sara wyskoczyła z auta i pobiegła do budki strażniczej, zostawiając otwarte drzwi po stronie pasażera.
— Co tu się stało? — wydyszała, niemalże napadając na ochroniarzy. — Gdzie jest mój ojciec?!
Dwaj mężczyźni w średnim wieku wymienili szybkie spojrzenia. Jej nogi ugięły się niebezpiecznie, jakby cały wapń wyparował z kości, zmieniając je w galaretę.
— Mieliśmy policyjną akcję — odezwał się pierwszy i jej najgorsze obawy się potwierdziły. — Pan prezes... aresztowali go.
Sara wstrzymała oddech i przysiadła na oparciu niewygodnej sofy. Włosy rozwiały jej się na boki, a w policzki uderzył chłód, gdy Tomek wbiegł do budki za nią.
— Co tu się dzieje? — warknął w stronę strażników.
— Aresztowali prezesa — pospieszył z odpowiedzią pierwszy mężczyzna. — Pół godziny temu.
Tomek zamknął oczy i przeczesał palcami włosy. Popatrzył na przeszkloną recepcję i Sara powiodła za jego spojrzeniem. W korytarzu uformował się tłum. Nudny dzień w korporacji właśnie urozmaiciło głośne aresztowanie szefa.
— Zostań tu, ja to załatwię.
— Nie — zaprotestowała, otrzepała płaszcz i wyprostowała się dumnie. Ojciec osobiście poprosił ją, by zadbała o dobro przedsięwzięcia. — Pójdę z tobą.
Tomek skinął głową. Przeszli krótki odcinek dzielący ich od wejściowych drzwi. Gdy tylko Tomek nacisnął na klamkę, podbiegła do nich Sylwia, jedna z najbardziej zaufanych współpracownic ojca.
— Wreszcie! — krzyknęła. — Gdzie wy byliście? Oboje?
Strofowała ich niczym wściekła ciotka, jakby spóźnili się na imieniny nielubianego wujka.
— Sylwia, gdzie jest Robert? Co się stało?
Szefowa Działu Finansów przewróciła oczami.
— Aresztowali go.
— Za co?
— Nie chcieli nic powiedzieć, ale z tego, co wywnioskowałam, to miało związek z praniem pieniędzy i Grabowskim.
— Mają jakieś dowody? — zapytał Tomek.
Sylwia pokręciła głową.
— Nie wiem. Ale na moje, musieli dostać coś porządnego, w przeciwnym razie nie urządzaliby takiej szopki.
Sara milczała, a jej poukładany świat walił się filar po filarze tuż poza zasięgiem jej rąk.
— Dokąd go zabrali?
— Nie wiem. Ale to tym powinniśmy się teraz martwić — stwierdziła, wskazując na rosnący tłum pracowników za jej plecami.
Tomek popatrzył na nią z ukosa, a Sara skinęła głową.
— Okej, przedstawienie skończone, spotkanie w Toyocie za pięć minut! — zawołał, zapraszając wszystkich do salki konferencyjnej.
Podszedł do kolegów ze swojego zespołu, a później machnął na menedżerów, by pomogli mu zapanować nad zdezorientowanymi zatrudnionymi.
— Jak się czujesz, złotko? — zagadnęła ją Sylwia.
Sara westchnęła głośno.
— Martwię się o niego — powiedziała.
Sylwia machnęła ręką.
— Twój ojciec sobie poradzi. Nie wydarzyła się jeszcze żadna tragedia, a samo aresztowanie nic nie znaczy.
Sara nie miała ochoty tłumaczyć księgowej, że jej kiepska kondycja wynikała nie ze strachu o ojca, a z porażającej świadomości, że to ona odpowiadała za jego spektakularny upadek. Czuła się jak we śnie. Wydarzenia się upłynniły i Sara była obserwatorem, a nie uczestnikiem akcji. Czas zwolnił, a jej zmysły się wyostrzyły.
— Jestem pewna, że nie mają żadnych dowodów. Nawet jeśli ta dziewucha z recepcji wyniosła z firmy jakieś dokumenty, nie mogła mieć dostępu do niczego ważnego.
— Przepraszam na chwilę.
Sara okrążyła ją na chwiejnych nogach, posłała długie spojrzenie Tomkowi stającemu na czele zgromadzenia i tłumaczącego spokojnym głosem, że pobyt prezesa w więzieniu nie oznacza żadnych zmian dla ich codziennego funkcjonowania, i poszła do siebie.
Usiadła na podłodze i blokada, która trzymała jej emocje w ryzach, puściła. Rozpłakała się jak mała dziewczynka, przeklinając własną głupotę. Swoją bezmyślnością, brakiem odpowiedzialności i krztyny inteligencji, pomogła cholernemu oszustowi wtrącić jej ukochanego ojca do aresztu. Poza nim nie miała nikogo.
Przypomniała sobie nagłówki ze sprawy Grabowskiego i wstrząsnęły nią dreszcze. „Dziesięć lat więzienia", mówił prokurator. Jej ojciec dobiegał sześćdziesiątki, więc gdyby okazało się, że dokumenty, które dostarczyła Sokołowskiemu, wystarczą za dowód w sądzie, Robert prawdopodobnie nie zdąży opuścić murów więzienia przed śmiercią.
Została sama. Zupełnie sama. Nie miała rodziny, a relacje z najbliższym przyjacielem wisiały na włosku. Zostały jej tylko płytkie relacje z kilkoma koleżankami z klubu i lista bezimiennych kochanków na jedną noc. Ukryła twarz w dłoniach i pociągnęła nosem.
Nienawidziła Sokołowskiego za to, co zrobił. A raczej chciała go nienawidzić, bo nie mogła go za nic winić. To ona poddała się jego woli. To ona spełniła jego uprzejmą prośbę. To ona wpakowała mu się do łóżka. To ona wbiła gwóźdź do trumny ojca, niwecząc wysiłki, które wkładał w rozwój firmy od trzydziestu lat.
Miał rację — była tak samo nieodpowiedzialna, zapatrzona w czubek własnego nosa i samolubna, jak jej matka. Ojciec nie zdołał zmienić charakteru byłej żony, ale może dla niej wciąż istniała jeszcze szansa? Musiała tylko wiedzieć, jak sobie pomóc.
Pierwszą rzeczą na jej liście było zapanowanie nad firmą. Ojciec dostałby zawału, gdyby zobaczył chaos towarzyszący jego odejściu. Była gotowa zamieszkać w siedzibie, byle tylko wyprowadzić organizację z wizerunkowego kryzysu. Drugą, Tomek. Musiała go przy sobie zatrzymać. Za wszelką cenę. Nie mogła stracić nikogo więcej.
__________
Dziękuję za wszystkie komentarze i głosy!
Ściskam, NW
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top