Rozdział 34.

W czwartek rano Sara wyjęła z dna szafy wielką walizkę i zastanowiła się, czego będzie potrzebować podczas wyjazdu w góry. Jej sportowa garderoba ograniczała się do ciuchów od siłowni oraz osobnego regału z rzeczami do tańca. Lekkie obuwie, obcisłe legginsy i wymyślne topy doskonale sprawdzały się w czystej sali gimnastycznej, ale nie nadawały się do wędrówek w terenie.

Rozważyła swoje opcje i wybrała się do Decathlona, żeby skompletować przynajmniej podstawowe elementy odpowiedzialnego turysty. Kupiła porządne buty trekkingowe, ocieplane spodnie, termoaktywną bluzę i kilka koszulek. Dołożyła do tego sportowe skarpetki, stanik i szorty, gdyby pogoda pozytywnie ich zaskoczyła, racząc wyczekiwanymi promieniami słońca.

Wróciła do domu i spakowała wszystko, nie odrywając metek, mimo tego, że nie miała najmniejszego zamiaru fatygować się do sklepu, by zwrócić towary, nawet gdyby miały leżeć w jej szafie w nieskończoność. Usłyszała dzwonek telefonu i oblała ją fala gorąca. Wyjęła aparat z torebki. Tomek.

— Gdzie ty się podziewasz? — zapytał, zamiast przywitania.

— Jutro wyjeżdżam w góry, więc skupiam się na pakowaniu tych wszystkich specjalistycznych rzeczy.

— Mam nadzieję, że znajdziesz miejsce na coś seksownego.

Po jej udach przebiegło stado mrówek. Uśmiechnęła się krzywo.

— Pomyślę.

— Rozumiem, że mam nie czekać na ciebie w firmie?

Zlustrowała postęp prac i oszacowała czas pozostały do końca. Nie miała żadnych planów, a nie chciała przesiadywać na kanapie, bezmyślnie pochłaniając kolejne odcinki nudnego serialu.

— Możemy zjeść razem podwieczorek.

— Chyba uwielbiasz trzymać mnie w niepewności, Sarenko.

Zaśmiała się krótko.

— Tylko dlatego, że mi się to udaje.

— Przyjmuję propozycję, pod warunkiem, że dorzucisz do tego jakiś deser.

Zawahała się. Widywali się codziennie, ale nadal ze sobą nie spali.

— Coś wymyślę — zapewniła.

— Wierzę w ciebie — powiedział. — Muszę lecieć. O której będziesz?

Spojrzała na zegarek.

— Wyrobię się na piętnastą.

— Świetnie. Akurat, jak wyjdę ze spotkania. Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę.

— Ja też. Do zobaczenia.

Tomek się rozłączył. Sara odłożyła telefon na komodę i usiadła na puchatym pufie ustawionym obok lustra, który służył jej za miejsce odkładania odrzucanych części ubioru. Popatrzyła na przygotowane skarby. Żadnego ze sportowych ciuchów nie nazwałaby seksownym.

Otworzyła szufladę z bielizną i przyjrzała się jedwabnym kompletom, koronkowym biustonoszom i skąpym majtkom. Czuła dziwne rozdarcie, gdy wyobraziła sobie, że jej najlepszy kumpel ściąga z niej misterną bieliznę zębami, a później dotyka, całuje i pieści. Przyjaźnili się tak długo, że zaszufladkowała go jako członka rodziny. Miała nadzieję, że wełniana narzuta, góralskie wino i trzaskający w kominku ogień odczarują ten wizerunek.

Spakowała co najmniej sześć różnych stylizacji, mimo tego, że wyjeżdżali tylko na dwa dni. Zatrzymała się przy koszulce Gunsów, po czym wrzuciła ją do kosza na brudne pranie. Powinna ją wyrzucić. Była dorosłą kobietą, a nie zagubioną nastolatką próbującą zaimponować starszym kolegom.

Wyrobiła się wcześniej, niż zakładała, więc wsiadła w iks szóstkę i ruszyła na zachód, słuchając radia. Dotarła do firmy tuż po czternastej. Przywitała się z nową recepcjonistką, przysłaną do nich z agencji pracy tymczasowej, i skierowała się do gabinetu ojca. Chciała z nim porozmawiać jeszcze przed umówionym posiłkiem w towarzystwie Tomka.

Zatrzymała się przy drzwiach. Były uchylone, a ze środka dochodziły męskie głosy. Nie chciała przeszkadzać mu w rozmowie klientem, więc po cichutku się wycofała. Zamarła, gdy znajomy głos wymienił jej imię.

— ...wyjeżdżamy jutro z samego rana, więc spotkanie będzie musiał poprowadzić ktoś inny — mówił Tomek.

— Jedź, synu, niczym się nie przejmuj. Cieszę się, że moja córka wreszcie zmądrzała.

Jej serce przyspieszyło, a naczynia krwionośne rozszerzyły się gwałtowne. Tomek wymamrotał w odpowiedzi coś, czego nie dosłyszała.

— Nie musisz jej bronić. Obaj wiemy, że ma swoje za uszami. Niestety odziedziczyła temperament po matce.

Zrobiło jej się słabo, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Jej przepona kurczyła się w dzikim tempie, a oczy piekły.

— To mi nie przeszkadza — oznajmił twardo Tomek. — Mam co do niej poważne plany.

— Miód na moje uszy — stwierdził ojciec. — Ktoś musi objąć kierownictwo w firmie, a nie wyobrażam sobie posadzić mojej córki za sterami.

Tomek zaśmiał się gardłowo i Sara poczuła przypływ obrzydzenia.

— Zamierzam się jej oświadczyć — wypalił, a grunt osunął jej się spod stóp, jakby ktoś szybkim ruchem usunął piętro, na którym stała. — Chciałem poprosić cię o jej rękę.

Sara ukryła twarz w dłoniach, a gniew zupełnie ją ogłuszył. Rzeczywistość docierała do niej w zwolnionym tempie. Tomek zamierzał jej się oświadczyć. Właśnie poprosił ojca o jej rękę. Do cholery, przecież nie żyli w średniowieczu!

— Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy — odpowiedział ojciec. — Wyprowadzisz ją na prostą.

Sara zachwiała się na nogach. Przytrzymała się ściany, ale jej zmysł równowagi się wyłączył. Pobiegła wzdłuż korytarza i wpadła do męskiej toalety przeznaczonej głównie dla pracowników produkcji. Wpadła do kabiny, ignorując kwaśny odór wydobywający się z pisuarów, uklęknęła na zimnej podłodze i wepchnęła twarz do muszli.

Wstrząsnął nią spazm, a zawartość żołądka uderzyła z chlupotem o ceramiczną misę. Łzy popłynęły jej po policzkach, a kwas żołądkowy zapiekł w ustach i gardle. Odetchnęła głęboko, ale gdy tylko zapach kostki do toalet wypełnił jej nozdrza, zwymiotowała po raz drugi.

Rozciągnęła kawałek papieru toaletowego i przytknęła go do drżących ust. Kaszlnęła kilka razy, bo resztki przetrawionego pokarmu utknęły gdzieś w przełyku. Smak wymiocin zwalał ją z nóg. Dygocząc na całym ciele, przytrzymała się klamki i podniosła do pozycji stojącej. Ktoś wszedł do łazienki, więc zamilkła, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Mężczyzna gwizdał wesoło. Usłyszała szczęk klamry, zgrzyt zamka i pełne ulgi westchnienie, gdy strumień znalazł ujście.

Uklęknęła i z powrotem pochyliła się nad toaletą. Beknęła, ale jej organizm pozbył się już całej zawartości żołądka. Mężczyzna przerwał na chwilę proces opróżniania pęcherza, znieruchomiał, a później wznowił czynność, pomijając gwizdanie.

Sara przymknęła oczy, usiadła z wyprostowanymi nogami na podłodze i oparła głowę o tekturową ściankę. Upadła niżej, niż wydawało jej się to możliwe. Sara, pożeraczka męskich serc, doskonała tancerka i nowa narzeczona wschodzącej gwiazdy firmy należącej do samego Roberta Romatowskiego, rzygająca na mokrej podłodze męskiej toalety.

Mężczyzna wyszedł, nie myjąc rąk i Sara odetchnęła głośno. Spłukała wodę kilka razy, a później wytoczyła się z kabiny. Stanęła przed lustrem, obmyła twarz i wypłukała gardło. Poszperała w torebce i wrzuciła do ust cztery pastylki gumy do żucia.

Doprowadziła się do porządku, wymknęła z łazienki i pognała do swojego gabinetu w obawie, że natknie się na ojca albo jego świeżo upieczonego zięcia. Zamknęła się u siebie, otworzyła okno i zaciągnęła zimnym powietrzem. Nudności ustały, a chorobliwa delirka zmieniła się w delikatne drżenie.

Czy tak reagowała normalna kobieta, dowiadując się, że mężczyzna, który kochał ją bezwarunkowo, zamierzał się oświadczyć? Może nie znała się na związkach, ale była pewna na sto procent, że nie tak to powinno wyglądać.

— Tu jesteś — powiedział Tomek, gdy wpuściła go do swojego prywatnego biura dwie godziny później.

Nie poszła na umówiony podwieczorek, zupełnie zszokowana jego rozmową z ojcem. Tomek próbował się do niej dodzwonić, ale nie odbierała, więc pewnie zauważył iks szóstkę zaparkowaną na honorowym miejscu. Sara wpatrywała się w horyzont za oknem, odwrócona do niego plecami.

To, co usłyszała, wykraczało poza jej kompetencje. Potrafiła radzić sobie z odrzuconymi kochankami, niezadowolonymi partnerami albo flirciarzami gotowymi porzucić dla niej żonę. Zmowa ojca i Tomka ją przytłaczała. Owszem, reagowała histerycznie, ale nie posądzała poczciwego przyjaciela o przejmowanie inicjatywy i czynienie planów z potencjalnym teściem wcześniej niż z nią.

— Dobrze się czujesz? Blado wyglądasz — ocenił, przyglądając się jej twarzy.

— Nie.

Nie mogła ciągnąć tej farsy. Musiała pomyśleć. W samotności. Z dala od Tomka, z dala od firmy, z dala od samej siebie.

— Chyba czymś się zatrułam — skłamała. — Wracam do domu.

— Odwieźć cię?

Pokręciła głową, wstała, przewiesiła przez ramię torebkę i ścisnęła w dłoni kluczyki do samochodu.

— Muszę odpocząć. Widzimy się jutro?

Tomek nieco się rozpogodził.

— Punkt dziesiąta. Przyjadę po ciebie.

Pogłaskała go po ramieniu, minęła i ruszyła do drzwi. Wyszła na parking i wsiadła do BMW. Odpaliła silnik, wyjechała na drogę i zatrzymała się na skrzyżowaniu, mimo tego, że wszystkie kierunki świeciły pustkami i mogła jechać. W lewo na Wrocław, w prawo — bóg wie dokąd. Przymknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy kierowca za nią wybudził ją z marazmu głośnym klaksonem.


__________

Dziękuję za wszystkie komentarze i głosy!

Ściskam, NW

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top