Rozdział 26.

Sokołowski opuścił jej mieszkanie o czwartej nad ranem. Po jego wyjściu Sara długo nie mogła zasnąć, ale wreszcie zmęczenie wepchnęło ją w ramiona Morfeusza. Obudziła się obolała, jakby zafundowała sobie wyjątkowo intensywny trening pole dance.

Wyprostowała się na łóżku, pogładziła puste miejsce obok siebie i wgapiła w poduszkę, na której wciąż widniał odcisk jego rozczochranej głowy. Uśmiechnęła się krzywo. Zachowywała się jak nastolatka. Mimo tej refleksji przeszedł ją dreszcz. Zanuciła piosenkę, która zapewniła jej sukces poprzedniego wieczoru, i wyłoniła się z pościeli.

Otworzyła okno i wciągnęła chłodne, miejskie powietrze. Otoczył ją szum samochodów i warkot śmieciarki przejeżdżającej przez osiedle. W mieszkaniu naprzeciwko ktoś właśnie suszył włosy. Przymknęła oczy, pozwalając, by promienie słońca połaskotały rozgrzaną od snu skórę.

Na jej ramionach wykwitła gęsia skórka, więc zamknęła skrzydło i powlekła się do łazienki. Wyszorowała zęby, zdjęła satynową piżamę i stanęła pod prysznicem. Umyła całe ciało, z namaszczeniem pieszcząc każdy centymetr kwadratowy skóry i przypominając sobie wszystkie miejsca, w których wylądowały usta dziennikarza.

Zaciągnęła się kokosowym aromatem szamponu i spłukała pianę, pozwalając, by woda otuliła ją ciepłem rozluźniającym wszystkie mięśnie. Skończyła kąpiel, owinęła się ręcznikiem i dokończyła toaletę, spinając włosy na czubku głowy i dając im swobodnie wyschnąć.

Wsiadła do zaparkowanej w garażu podziemnym iks szóstki dopiero o dwunastej. Odwróciła się przez ramię, bo wydało jej się, że ktoś chował się za czarnym SMARTem sąsiadki z trzeciego piętra, ale nikogo tam nie dostrzegła. Wzrok płatał jej figle, rozregulowany niespodziewanym wybuchem serotoniny.

Dojechała do biura na trzynastą. Weszła do stołówki, wpadając prosto na Tomka.

— Czołem, Sarna! — przywitał się starym zwyczajem.

— Cześć — odpowiedziała równie entuzjastycznie, choć wolałaby na niego nie patrzeć.

— Idę właśnie na obiad. Zjesz coś?

W momencie, w którym słowa wyszły z jego ust, jej żołądek wydał z siebie wściekły bulgot.

— Nie mam więcej pytań — stwierdził ze śmiechem, a Sara, chcąc nie chcąc, pomaszerowała za nim.

Zaopatrzyli się w porcje obiadowe i usiedli naprzeciwko siebie. Sara poruszyła się niespokojnie w miejscu, gdy Kasia popatrzyła na nich, jakby zabili jej rodziców, a ojciec uniósł obydwa kciuki, oprowadzając po włościach kolejnego kontrahenta.

— Pięknie dziś wyglądasz — powiedział Tomek.

Sara uśmiechnęła się krzywo i wpakowała łyżkę gorącej zupy do ust, by nie musieć odpowiadać. Na policzki wypełzł jej rumieniec i wolała myśleć, że był związany z komplementem, a nie wspomnieniem zeszłej nocy.

— Myślałem o naszej wycieczce — zaczął, gdy wbili widelce w drugie danie. — Może wyjechalibyśmy trochę wcześniej?

Sara utkwiła spojrzenie w swoim talerzu.

— Skąd ten pośpiech?

Tomek wzruszył ramionami.

— Po prostu nie mogę się ciebie doczekać. Chcę, żebyś była moja.

Coś przewróciło jej się w żołądku i momentalnie straciła apetyt, choć jeszcze minutę wcześniej umierała z głodu.

— Nie masz się czym martwić — zapewniła bez cienia zawahania. — Proszę, okaż jeszcze trochę cierpliwości.

Nie chciała łamać mu serca, a po jego minie widziała, że nie mogła się już wycofać. Powiedziała A, musiała powiedzieć B, nawet jeśli to oznaczało wyjazd na wypad w przeklęte góry na południu województwa. Poza tym... Obiecała sobie, że spróbuje, prawda? Niespodziewana obecność Sokołowskiego w jej łóżku niczego nie zmieniała. Tomek był jej przyjacielem, powiernikiem i bratnią duszą, który trwał przy niej podczas maturalnego stresu, sesji na studiach i w czasie nadmiernej fascynacji marihuaną. Zawsze i wszędzie mogła na niego liczyć.

— Jestem cierpliwy od ponad dziesięciu lat, Sara — powiedział i Sara drgnęła, słysząc swoje zwykłe imię, zamiast nadanej ksywki. — Co zmieni się w ciągu tych kilkunastu dni?

— No właśnie. Co się zmieni? W porównaniu do tego całego czasu te dwa tygodnie są jak pryszcz.

— W tym rzecz. Nie chcę tracić więcej czasu.

Tomek przesunął rękę po stole i uścisnął jej dłoń. Współpracownicy cieszący się lunchem popatrzyli w ich stronę z nieskrywaną ciekawością. Sara przylepiła do twarzy profesjonalny uśmiech.

— Wszyscy się gapią — upomniała go przez zęby.

— Nie dbam o to — odparł. — Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja. Sara, ja...

Ich oczy się spotkały, a czas się zatrzymał.

— Nie — przerwała mu, brutalnie powracając do rzeczywistości. — Nie mów tego. Jeszcze nie.

Głos uwiązł jej w gardle. Wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Dwa słowa, które dotychczas słyszała tylko z ust ojca i to tylko w najtrudniejszym okresie, tuż po tym, jak odeszła jej matka. Później Robert już nigdy nie był w stanie ich z siebie wykrztusić. Nigdy nikogo nie pokochał, nawet nikim się nie zainteresował, a choć okazywał jej ojcowską miłość na każdym kroku, nie słyszała tych słów od dwudziestu lat. Tym bardziej nie chciała przyjmować wyznania od Tomka, nie wspominając o odpowiedzeniu tym samym.

Przyjaciel spuścił głowę, a jej momentalnie zrobiło się go żal.

— To, że tego nie mówię, nie zmienia faktu, że to czuję.

Odetchnęła głęboko i ścisnęła jego palce.

— Musisz mi zaufać. To tylko niecałe dwa tygodnie.

Odchrząknął gardłowo, wyswobodził się z jej uścisku i odłożył sztućce na tacę.

— Nie dokończysz? — zapytała ze strachem.

— Straciłem apetyt — mruknął, wrzucił serwetkę na talerz i podniósł się z krzesła.

Sara popatrzyła na jego plecy, czując wyrzuty sumienia, palący wstyd i... zniecierpliwienie? Jej najlepszy przyjaciel właśnie zamierzał wyznać, że darzy ją najpiękniejszym na świecie uczuciem, o którym marzyła każda dziewczynka, a ona nie pozwoliła mu dokończyć?

Przymknęła oczy i pogrążyła się we własnych myślach. Drgnęła, gdy usłyszała obok siebie głos ojca.

— Mam ważną sprawę, córeczko — powiedział bez przywitania. Najpewniej nawet nie zauważył, że przyszła do biura dopiero teraz i jeszcze nie włączyła komputera. Usiadł na miejscu opuszczonym przez Tomka. — Ktoś włamał się do mojego komputera — wypalił konfidencjonalnym szeptem i westchnął głośno. — Musimy przeprowadzić wewnętrzne śledztwo.

Otworzyła szerzej oczy. Gdyby była przypięta do aparatury śledzącej ruchy serca, pikanie zmieniłoby się w ogłuszający przeciągły dźwięk.

— Obawiam się, że wykradziono poufne dane — kontynuował, mimo tego, że nie odezwała się ani słowem, wpatrując się w niego jak zaczarowana. — Dane, które mogą pogrążyć mnie, Tomka, ciebie i całą naszą firmę — zakończył.

Sara przełknęła ślinę.

— Przychodzi ci do głowy, kto mógł zrobić coś takiego?

Milczała dobre dziesięć sekund. Na twarzy Roberta malowała się autentyczna troska, ciekawość, ojcowska miłość. Nie mogłaby wyjawić mu prawdy. Nie dzisiaj. Nie tutaj. Nie w taki sposób, gdy nie wiedziała jeszcze, jaki skutek będą miały jej działania.

— Nie, tato — skłamała i poczuła do siebie skrajne obrzydzenie.


___________

Dziękuję za wszystkie komentarze i głosy! 💛

Ściskam, NW

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top