Rozdział 20.
Niedziela minęła jej szybko, a poniedziałek nadszedł tak niespodziewanie, że Sara dwa razy sprawdzała kalendarz w telefonie, by upewnić się, że naprawdę musiała zwlec się z łóżka. Ogarnęła się pospiesznie i wyjechała do biura. Stanęła w korku na Leśnicy i bezrefleksyjnie skakała po kanałach w radiu.
Większość stacji nadawała wiadomości, więc wyłączyła odbiornik i wpatrzyła się w szary krajobraz przed sobą. Pogoda w niczym nie przypominała końcówek kwietnia, które pamiętała z dzieciństwa. W jej przednią szybę uderzały salwy deszczu ze śniegiem, a gałęzie drzew smagał porywisty wiatr. Niebo zasnuły chmury tak ciężkie, że Wrocław wyglądał jak cel nuklearnego kataklizmu.
Sara dotarła do biura czterdzieści minut później, bo kierowcy magicznie zapomnieli, jak prowadzić samochód w nieco zmienionych warunkach atmosferycznych. Przez całą trasę myślała tylko o tym, co powiedział jej Sokołowski.
Z jakiegoś powodu nie interesowała go treść faktury, choć jej wydawało się, że właśnie po to polecił jej odnaleźć dokument. Co jej powiedział? „Była w waszym systemie?" Nie podobała jej się konstrukcja tego zdania. Zaparkowała na pamięć na swoim miejscu i pobiegła do środka, osłaniając twarz przed brutalnymi opadami.
Wkroczyła do biura i zjadła śniadanie we wspólnej stołówce, po czym poszła do siebie z kubkiem kawy, czego zwykle nie robiła, rozkoszując się dodatkową przerwą w towarzystwie współpracowników. Tomek był na jakimś spotkaniu, więc w pobliżu nie zauważyła nikogo, kto chciałby ją zatrzymać.
Postawiła parujący kubek na stole i niecierpliwie odpaliła komputer. Zakręciła się na obrotowym krześle, wyjęła wydruk z górnej szuflady i przyjrzała mu się z ciekawością. Upiła kilka łyków kofeinowej cieczy. Im dłużej wpatrywała się w rzędy literek, tym mniej rozumiała zachowanie dziennikarza.
Trzymała przed sobą najzwyklejszą na świecie fakturę, od najzwyklejszej na świecie firmy, wystawionej najzwyklejszemu na świecie klientowi. A jednak coś musiało być z nią nie tak. Czy firma ojca mogła mieć przez to jakieś problemy? Przeszedł ją dreszcz. Nie, chodziło o coś innego. Sokołowski interesował się Grabowskim.
Nie widziała żadnego związku pomiędzy spółką konsultingową a biznesem milionera. Potarła skronie, bo wytężała umysł tak bardzo, że dopadła ją migrena. „To zaszło za daleko", pomyślała. Zacisnęła palce na fakturze i zerwała się z fotela. Poszła prosto do gabinetu ojca i bezpardonowo wkroczyła do środka.
— Musimy porozmawiać — zażądała, trzaskając drzwiami.
— Coś się stało, córeczko? — zagaił gospodarz i wyprostował się jak struna.
Wskazał jej proste krzesło, ale Sara podeszła prosto do niego.
— Ty mi powiedz — mruknęła, podając mu wydruk.
Ojciec zmrużył oczy, założył okulary i przyjrzał się dokumentowi.
— Co to jest?
— Myślę, że to ma jakiś związek z naszą umową z Grabowskim.
Ojciec się wzdrygnął, jakby właśnie powiedziała wyjątkowo brzydkie słowo.
— To nie jest spółka, która należy do Piotra Grabowskiego — powiedział powoli.
— Wiem, tato — odparła z naciskiem. — Chodzi o to, że nie znam właściciela tej firmy.
— W internecie powinny być wszystkie informacje.
— Nie mamy jakiejś bazy z danymi klientów?
Ojciec pokręcił powoli głową i przyjrzał się jej ze strachem.
— Dlaczego się tym interesujesz?
— Natknęłam się na to przez przypadek — skłamała. — Zauważyłam tu pewne nieścisłości.
— Nieścisłości?
Sara machnęła niecierpliwie ręką.
— Najwyraźniej mi się wydawało — mruknęła.
Ojciec usiadł z powrotem na fotel i wygładził poły staroświeckiej marynarki. Próbowała go przekonać do zmiany stylu jakieś tysiąc razy, ale jej staruszek był zatwardziałym konserwatystą zarówno, gdy chodziło o ubiór, jak i metody biznesowe. Tylko to drugie sprawdzało się na co dzień.
— Rozmawiałaś o tym z Sylwią? — zapytał i wydało jej się, że w jego głosie zabrzmiała obawa.
Zmarszczyła czoło.
— Jeszcze nie — powiedziała, przeciągając sylaby.
— Dobrze. Sylwia ma teraz pełne ręce roboty — stwierdził ojciec, nie patrząc jej w oczy.
To jeszcze bardziej wzmogło jej czujność. Otworzyła usta, by zadać mu kolejne pytanie, ale ją uprzedził.
— Jak tam twoje plany z Tomkiem, córeczko?
Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech i nie miała serca odbierać mu radości. Westchnęła przeciągle.
— Świetnie. Wszystko idzie zgodnie z planem — odparła, a w jej zębach zachrzęścił piasek.
Wolała zapomnieć o tym, jak praktycznie położyła się przed Sokołowskim, a on bezdusznie odrzucił jej zaloty.
— Cieszę się. Tomek jest naprawdę utalentowany. Jestem pewien, że zadba o ciebie lepiej niż ktokolwiek inny.
— Pewnie masz rację — potwierdziła głucho. — Nie przeszkadzam ci więcej, tato. Porozmawiamy później.
Ojciec posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie i zajął się analizą skomplikowanej tabelki w Excelu. Sara obserwowała go jeszcze dwadzieścia sekund, udając, że szuka kuriera na parkingu za jego plecami, a później wycofała się na korytarz. Ojciec ewidentnie coś przed nią ukrywał. A skoro nie chciał sam jej niczego powiedzieć, zamierzała dotrzeć do prawdy na własną rękę.
Wróciła przed monitor i wpatrzyła się w kolorową stronkę zajmującą zaledwie pięćdziesiąt procent wyświetlanego ekranu. Powiększyła adres właściciela. Murzasichle. Ta nazwa coś jej mówiła, ale nie przypominała sobie, gdzie dokładnie widziała już tę miejscowość.
Wpisała nazwę w Google Maps i z duszą na ramieniu oczekiwała wyniku. Jej oczom ukazało się Podhale. Zrozumienie spłynęło po niej, jakby ktoś wylał jej kubek herbaty na czubku głowy. Podhale. Zakopane. Zimowa rezydencja. Odetchnęła ze świstem, gdy przypomniała sobie zdjęcia i barwne opisy zamieszczone na popularnym portalu plotkarskim.
To właśnie w tym miasteczku Piotr Grabowski spędzał niedawno ferie z rodziną i to właśnie tam zamierzał zabrać ją, Sarę, po podpisaniu umowy z firmą jej ojca. Uśmiechnęła się szeroko, jednak zaraz jej uśmiech zgasł. Jeśli Grabowski korzystał już z ich usług, po co organizowali wykwintną kolację? Kto podpisał z nim umowę? Czy jej ojciec naprawdę nic nie wiedział?
„Nawet jeśli", pomyślała, „i tak nie zamierzał pisnąć na ten temat ani słowa". Wyszarpała czarną wizytówkę z torebki i wybrała numer Sokołowskiego. Odpowiedziała jej automatyczna sekretarka. Stłumiła impuls, by rzucić telefonem o ścianę i przeszukała książkę adresową. Puls przyspieszył jej gwałtownie, gdy usłyszała sygnał.
— Bałem się, że nigdy nie zadzwonisz — przywitał się Grabowski i Sara momentalnie pożałowała swojej decyzji.
_________
Dziękuję za wszystkie głosy i opinie!
Uściski, NW
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top