Rozdział 17.

— Puk, puk — zawołała śpiewnym tonem, naśladując teściową Karola Krawczyka. — Mogę wejść?

Wemknęła się do salki konferencyjnej kojarzonej z japońskim koncernem i posłała Tomkowi niepewne spojrzenie. Przyjaciel poderwał się z miejsca i wskazał jej fotel naprzeciwko swojego. Pokręciła głową.

— Chciałam tylko zapytać, jak leci.

„A właściwie upewnić się, że wciąż się do siebie odzywamy", pomyślała.

— Właśnie skończyłem dwugodzinne spotkanie, więc jak myślisz?

Zrobiła współczującą minę.

— Ciężki dzień?

— Na to wygląda.

Tomek opadł z powrotem na siedzisko i zajął się gorączkowym klikaniem w coś, co znajdowało się poza zasięgiem jej wzroku. Wydęła wargi i oparła się o blat. Rzadko zdarzało się, by ktoś ją ignorował.

— Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał wreszcie gospodarz.

Sara westchnęła i, wbrew postanowieniu, usiadła tuż obok niego.

— Musimy porozmawiać — powiedziała i przeklęła w myślach.

— Robi się poważnie.

Wzruszyła ramionami.

— Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat, prawda? — zaczęła.

Tomek przewrócił oczami.

— Nie podoba mi się kierunek tej rozmowy. Chcesz się wycofać?

— Nie — zaprzeczyła pospiesznie. — Nie chcę się wycofywać. Ale potrzebuję trochę czasu. Na ogarnięcie... swoich spraw.

Tomek pokiwał powoli głową.

— Ukrywasz przede mną męża i trójkę dzieci?

Uśmiechnęła się blado.

— Żadnego męża. Żadnych dzieci. Po prostu... potrzebuję czasu.

Gdy resztki alkoholu opuściły jej krwiobieg poprzedniego wieczoru, wszystko sobie przemyślała. Była gotowa zaryzykować i zacząć spotykać się z Tomkiem. Jednak najpierw musiała załatwić sprawę z Sokołowskim, a później po raz ostatni zabalować, PRAWDZIWIE zabalować, w towarzystwie koleżanek z grupy tanecznej. Była to sobie dłużna.

— Ile?

— Mam się określić w dniach?

— Byłoby miło.

Zamrugała, sądząc, że żartuje. Z drugiej strony, czy mogła go winić, że chciał mieć ją dla siebie jak najszybciej? Zwodziła go tak długo, że nawiedziły ją wyrzuty sumienia.

— Dwa tygodnie — powiedziała.

To dawało jej wystarczająco czasu, by zakończyć zlecenie realizowane dla dziennikarza, zapomnieć o Grabowskim i wybrać się do klubu. Dwa razy, przy dobrych wiatrach. Nie planowała nocy w niczyich objęciach, ale nie pogardziłaby tym ostatnim razem. Brzmiała jak osiemdziesięciolatka na ostatniej prostej w drodze do czyśćca.

— A więc za dwa tygodnie zabieram cię na romantyczny weekend do Karpacza.

Wyszczerzyła zęby.

— Góry? Wiesz przecież, że nie lubię wędrówek po lesie.

— Wierz mi, że wspinaczka jest ostatnia na liście rzeczy, które będziemy tam robić.

Roześmiała się z niedowierzaniem. Tomek pewnym siebie podrywaczem? Prawie go nie poznawała.

— Niech będzie, casanovo.

— Nie mogę się doczekać.

— Ja też — powiedziała. — Nie przeszkadzam ci dłużej. Miłego dnia.

Tomek puścił jej oko i pomachał na pożegnanie. Najwyraźniej przygotowywał się do kolejnego spotkania. Wyszła na korytarz i prawie zderzyła się z Katarzyną. Roztargniona recepcjonistka odskoczyła pospiesznie od drzwi.

— Przepraszam — bąknęła, wpatrując się w swoje stopy i Sarę momentalnie zalało poczucie winy.

Właśnie zaplanowała romantyczny weekend z kimś, z kim Kasia zamierzała spędzić resztę życia. Głos uwiązł jej w gardle, więc zamiast powiedzieć cokolwiek, wydała z siebie krótkie chrząknięcie i pospieszyła w stronę swojego biura, nie oglądając się za siebie.

Odetchnęła, dopiero gdy zamknęły się za nią drzwi. Obeszła przestronne wnętrze dookoła i wyjrzała na pole wschodzącej pszenicy zanim usiadła przy stole. Wybudziła komputer i sprawdziła maile. Czekała na nią jedna nieodczytana wiadomość. Uda pokryły jej się gęsią skórką, a palce zadrżały, gdy kliknęła odnośnik.

Przeczesała wzrokiem zwięzły tekst. Sokołowski prosił ją o sprawdzenie treści pewnej faktury datowanej na kilka tygodni wstecz. Zmarszczyła brwi. Obiecała mu, że dostarczy informacji na temat Grabowskiego, a biznesmen nie zaczął jeszcze korzystać z ich usług.

Kliknęła przycisk „odpowiedz", ale na jej ekranie wyskoczył komunikat, że wybrany adres mailowy nie istnieje. Walnęła otwartymi dłońmi w klawiaturę. Przeszedł ją dreszcz, gdy przypomniała sobie ostatnią rozmowę z dziennikarzem. Potrząsnęła głową, jakby mogła w ten sposób wybić go sobie z głowy.

Zastukała w blat i sięgnęła po służbowego iPhone'a. Rzadko z niego korzystała. Większość współpracowników wiedziała, że łatwiej ją było złapać w którymś z kanałów social media, ewentualnie mailowo. Telefonicznie kontaktował się z nią tylko ojciec i niektórzy kontrahenci. Albo prasa.

Zawahała się, zanim wybrała numer księgowości. Niepokoiło ją, że Sokołowski zdobył dostęp do ich autorskiego systemu numerowania faktur. Skąd wziął numer konkretnego dokumentu? I dlaczego o niego pytał? Westchnęła głośno i zadzwoniła do Sylwii, CFO i jednej z najbliższych współpracownic jej ojca.

— Cześć Sarcia — przywitała się słodko kobieta, a Sara przewróciła oczami.

— Cześć Sylwia — odparła oficjalnie, zupełnie ignorując słodycz w głosie kobiety. — Mam prośbę. Mogłabyś sprawdzić dla mnie jedną fakturę?

— Właśnie wchodzę na spotkanie z zarządem, złotko. Ale jeśli chodzi tylko o fakturę, porozmawiaj z Patrycją.

— To poufne.

Sylwia zamilkła na pełne pięć sekund.

— Okej. Czego ta faktura dotyczy?

Sara wbiła spojrzenie w pustą ścianę.

— Mam tylko numer.

— A wiesz, kto ją wystawił?

— My.

— Kto był odbiorcą?

Sara znów musiała udawać głupią.

— Właśnie tego próbuję się dowiedzieć.

— Dziwne — skwitowała Sylwia i niepokój ukłuł Sarę pod żebrem. — Ale okej. Podam ci numer transakcji w systemie, żebyś mogła to sprawdzić na własną rękę.

Sara czym prędzej zalogowała się do skomplikowanego oprogramowania śledzącego wszystkie procesy księgowe i produkcyjne w całej organizacji. Jako córka prezesa rościła sobie prawo do wszystkich dostępów, mimo tego, że na co dzień korzystała z zaledwie dwóch. I to tylko wtedy, gdy naprawdę przykładała się do swojej pracy.

— Mam — powiedziała, gdy system wyświetlił przed nią puste pole.

Sylwia podała jej skomplikowany ciąg cyfr z pamięci i nakazała wcisnąć enter.

— Powinnaś mieć teraz okienko z numerem faktury.

— Widzę — potwierdziła.

— Jak klikniesz załącznik, wyświetli ci się oryginalny dokument.

— Dzięki, Sylwia.

— Daj znać, jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebować, złotko.

Rozłączyła się, a Sara z bijącym sercem skopiowała numer dokumentu przesłany przez Sokołowskiego. Uniosła brwi, gdy software wypluł z siebie pasujący do frazy kluczowej wynik. Kliknęła załącznik i wywołała na ekran fakturę w formacie PDF.

Zerknęła na odbiorcę. Wystawili rachunek jakiejś firmie consultingowej. Za usługę optymalizacji procesów. Nie widziała w tym nic podejrzanego. Pobrała dokument na swój komputer i przesłała do drukarki. Po chwili trzymała ciepły, pachnący świeżym tuszem wydruk. Przygryzła wargę, wpatrując się w dane kontrahenta.

Nazwa firmy nic jej nie mówiła. Wpisała ich NIP w wyszukiwarkę i kliknęła odnośnik do strony internetowej. Wyglądało na to, że nikt nie aktualizował ich wirtualnej wizytówki od wczesnych lat dwutysięcznych. Przejrzała wszystkie zakładki, ale nigdzie nie znalazła najmniejszej wskazówki, dlaczego Sokołowski zainteresował się akurat tą transakcją.

Westchnęła i odłożyła papier na bok. Wyciągnęła z torebki kompaktowe lusterko i przyjrzała się swojemu odbiciu. Przypuszczała, że tym razem dziennikarz pojawi się obok niej jeszcze wcześniej niż ostatnio. Chciała wyglądać jak milion dolarów, by zetrzeć drwiący uśmieszek z jego przystojnej twarzy.

Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Miała całe dwa tygodnie, by zaplanować, jak go złamać.


_________

Dziękuję za wszystkie głosy i opinie!

Uściski, NW

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top