Bankier

Gwar. Wszyscy rozmawiali. Skupiłam się na przechwyceniu tematu rozmowy. Nawet nie musiałam się tak bardzo wysilać. Podeszli do mnie. Byłam lubiana.

- Słyszeliście? Podobno Prawa Ręka znowu zaatakowała!

- No, mówili o tym w wiadomościach porannych - udałam zaskoczoną.

- Serio? Kogo tym razem?

- Jakiś bankier.

- Bankier?

- Nom. Ponoć policja odkryła w jego działalności serię oszustw podatkowych.

- Więc.... - zaczęłam coś mówić i zerknęłam na chłopaka. Kiwnął głową.

- Dokładnie. Prawa Ręka znowu zabiła "szkodnika" - westchnęłam cicho.

- Ciekawe skąd wie, kto oszukuje, a kto nie? - pytanie, na które tylko ja znałam odpowiedź. Była prosta. Włamywałam się do baz danych i ściągałam je. Potem planowałam zabójstwo. Bardzo dokładnie. Nie umiałam przestać.

Błagam, nie! Już nie będę!

Płakał. Błagał. Oszust zwisający za nogi z dachu budynku. Był poturbowany. Połamane kości w rękach. Trzy żebra uszkodzone. Z głowy płynęła mu krew. A mimo to wciąż chciał żyć. Niedoczekanie. Zero litości dla ludzi jego pokroju. Zero litości dla tych, którzy czerpią korzyści z oszukiwania innych. Gdyby jeszcze przeprosił. Nie mnie. Tych ludzi, których oszukał. Ale on nie wiedział nawet kogo. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, była moja maska. To był ostatni widok wszystkich ofiar

- Pewnie nie wie. Po prostu zabija dla samej przyjemności - miała trochę racji. Chociaż jednocześnie jej nie miała. Zabijanie było zemstą. Uzależniłam się od tego. Nie umiałam, nie potrafiłam, nie chciałam przestać. Chciałam, żeby ktoś mnie zabił. Ale nie mogłam się tak po prostu poddać. Wtedy to wszystko nie miałoby sensu. Chciałam, żeby zabił mnie ktoś, kto zdoła rozpracować postać Prawej Ręki Boga. Wtedy świat będzie miał nowego mściciela.

- Jest taka możliwość. Ale to już 39 ofiara, która w jakiś sposób była przestępcą. Myślicie, że to może być przypadek? - cała grupka spojrzała na mnie. To ja byłam tą od logicznego myślenia.

- Może. Ale też nie znamy pobudek, prawda? Być może wybiera ofiary ze względu na jakąś cechę charakterystyczną? - kupią to? Muszą.

Kupili. Pokiwali głowami z namysłem. Nauczyciel wszedł do klasy. Otworzyłam zeszyt. Zapisałam nową datę. Dzisiaj znów ktoś zginie. Tym razem ktoś z mojej czarnej listy. Listy polityków. W rękach czułam ciężar noży, gdy zapisywałam definicję "ręki sprawiedliwości".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top