Jedyna, która wie(działa)
Lekcja się skończyła. Zdążyliśmy zrobić debatę na temat poczynań Prawej Ręki, Alex była wniebowzięta.
Gdyby wiedziała, że to ja, już nie czerpałaby z tego takiej radości.
Wyszłam z klasy, czując za sobą obecność Matthiasa. Podeszliśmy pod gabinet pedagog. Nie zdążyłam zapukać, a ona już otworzyła drzwi. Wylazł smok ze swojej pieczary.
- Ellie, Math, no nareszcie, wchodźcie, wchodźcie - posłusznie wykonałam polecenie. Blondyn niechętnie wszedł za mną.
- Siadajcie, siadajcie - czy ona musi powtarzać wszystko dwa razy? Nie mam ochoty siadać na krzesłach całych w kociej sierści. Nowa profilaktyka wspomagania uczniów. Koci kącik. Najbardziej debilny pomysł z jakim miałam styczność.
- Dlaczego nas pani wezwała?
- Może napijecie się herbaty?- chyba zadałam jej pytanie? Będzie mnie ignorować?
- Pani profesor - niemal wyplułam te słowa. Nie zasłużyła na nie - Jaki jest powód, dla którego mieliśmy tutaj przyjść?
- Z rozkazu dyrektora - zalała herbatę i postawiła na stoliku przed nami.
- To znaczy?
- Mam z wami porozmawiać o tym, co odkryliście - i wszystko jasne. Myślą, że potrzebuję pomocy psychologa, żeby nie wpaść w jakieś stany lękowe po śmierci wychowawczyni. Powstrzymałam się od wyśmiania jej w twarz tego pomysłu.
- Ma pani na myśli trupa wychowawczyni? - skrzywiła się, słysząc beznamiętność w moim głosie.
- Tak.
- Nie potrzebuję pomocy, dziękuję - wstałam od stołu. Matthias powtórzył mój ruch. Widziałam spojrzenie, jakim obdarzył psycholog. No, niejeden zbrodniarz by się go nie powstydził.
- Matthias, ty możesz zostać, jeśli czujesz potrzebę otrzymania pomocy w tym zakresie - odpowiedział mi tylko jednym słowem.
- Nie - pedagog wybiegła za nami na korytarz.
- Zaczekajcie!
- Przepraszam, pani profesor, ale spieszy mi się do domu. Dziękuję za troskę - odwal się, babo. Ty też powinnaś się nauczyć kiedy odpuścić. Wróciła do swojego gabinetu. I dobrze.
- Co się stało, Matthias? - odwrócił się w moją stronę.
- Dlaczego uważasz, że coś miało się stać?
- Jesteś zdenerwowany, w oczach masz wściekłość i rozpacz jednocześnie, w jej gabinecie miałeś wzrok jakbyś chciał ją zabić, mam mówić dalej?
- W jej gabinecie... Miała czapkę mojego taty - jedyna czapka, która tam była, to ta wojskowa, na ścianie.
- Może jej ją dał?
- Może. Ale to bolało. Wolał dać ją kochance niż własnemu synowi.
- Wybacz, że to mówię, ale twój ojciec musiał być naprawdę zdesperowany, skoro wolał tę żabę od normalnej kobiety - wyminęłam go na schodach.
- Ellie, zaczekaj! - odwróciłam się.
- Co?
- Nie wracasz na lekcje?
- Nie. Mam coś do załatwienia. Poza tym i tak jestem zwolniona - co z tego, że sama sobie to zwolnienie wypisałam. Zwolnienie to zwolnienie. Liczy się to, co dzięki temu mogę zrobić.
- Co musisz zrobić?
- Jest pewna osoba, do której obiecałam wpaść. I muszę zrobić to niezwłocznie - odwróciłam się, żeby nie mógł zauważyć mojego spojrzenia.
O tak. Ta dziewczyna dzisiaj zginie. Jej priorytet osiągnął maksymalny poziom.
Wyszłam ze szkoły i natychmiast zaczęłam biec. Szybko znalazłam się w domu. Dopadnę ją dopóki wiem gdzie jest. Dopadnę jedyną, która wie kim jestem.
Rzuciłam torbę w kąt.
Cała ta sytuacja jest jej winą. Ci ludzie zginęli przez nią. Jestem tego pewna. Wyciągnęłam noże i zapięłam paski na udach. Nie mam czasu przebierać się w strój. Spódniczka wszystko ładnie zakrywa.
Wybiegłam z mieszkania. Moja cierpliwość do niej się skończyła. Tak jak dzisiaj skończy się jej życie. Zerknęłam na zegarek. Mam piętnaście minut, inaczej znowu się gdzieś przeniesie. To oznacza, że muszę skorzystać z taksówki.
Jedna stała na postoju. Kiedy powiedziałam dokąd chcę zajechać, kierowca spojrzał na mnie podejrzliwie, ale bez słowa ruszył. Szczególnie że obiecałam mu wysoki napiwek jeśli dojedzie w tam w pięć minut. Dojechał. I napiwek dostał.
Ludzie są beznadziejni. Pieniądze mogą załatwić wszystko.
Weszłam do budynku. Nienawidzę hoteli. Ale ten jeden raz jakoś się przemogę. Za ladą siedział jakiś młody chłopak. Świetnie. Pójdzie łatwiej. Uśmiechnęłam się delikatnie. Miła, śliczna i szukająca przyjaciółki dziewczyna podeszła do lady. Szkoda, że wewnątrz jestem potworem.
- Przepraszam, szukam Victorii Shitsu. Czy możesz mi powiedzieć, gdzie ją znajdę? - podniósł głowę i napotkał mój dociekliwy wzrok. W jego oczach mogłam łatwo odczytać zaskoczenie i jednocześnie zawstydzenie. Uroczo.
Przełknął ślinę. Naprawdę, jak dziewczyna jest ładna to facet jest jak pies. Tylko by się ślinił na jej widok. Beznadzieja.
- Pokój 360, ostatnie piętro, na końcu korytarza...
- Dziękuję ci bardzo, naprawdę - uśmiechnęłam się i radosnym krokiem weszłam do windy. Dopiero kiedy zamknęły się drzwi, wróciłam do naturalnego wyrazu twarzy. Poszło łatwiej niż sądziłam. Pięć minut później byłam pod drzwiami jej pokoju. Zdążyłam. Zdechnie zanim zdąży kogoś zawołać. Wybieranie najbardziej oddalonego pokoju ma swoje minusy. Wślizgnęłam się do środka i pozwoliłam, by drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.
Siedziała przy komputerze. Jak zwykle. Nie odwróciła się nawet, żeby zobaczyć kto przyszedł.
- Mówiłam wam już, macie poczekać ze sprzątaniem aż stąd wyjdę! - nie odpowiedziałam jej na to. Przekręciłam klucz w zamku i schowałam go do kieszeni. Nie usłyszała tego.
- Victoria Shitsu - zamarła, gdy usłyszała mój głos. Kontynuowałam.
- Dziewczyna, która włamała się do amerykańskiego banku, okradając go, a następnie zniszczyła wszystkie dowody zbrodni. Wciąż pozostała nieuchwytna. Znana w świecie pod pseudonimem „Zero"
- Kim jesteś?
- Kto jak kto, ale ty powinnaś znać moją tożsamość - odwróciła się na krześle i gwałtownie wstała.
- Ellie. Co ty tu robisz?
- A co mogę robić? Domyśl się.
- Miałyśmy umowę! Ty nie zbliżasz się do mnie. Ja nikomu nie mówię, kim jesteś.
- Ty pierwsza ją złamałaś. Przyszłam upewnić się, że nie zrobisz tego ponownie.
- Nie wiem o czym mówisz! - oparła się o biurko. Była przerażona. I dobrze. Zobaczymy ile czasu mi zajmie złamanie jej.
- O tym, że zdradziłaś pewnemu człowiekowi co nieco o mnie.
- Nikomu nie powiedziałam kim jesteś!
- Ale dałaś wskazówki, jak mnie złapać. Podałaś im nazwiska osób, które zwrócą moją uwagę - przestała się ruszać. Chyba się zaczyna.
- Nic mi nie zrobisz. Są tu kamery. Nie ujawnisz się.
- Kamery? Masz na myśli to coś, co wyłączyłaś od razu po przyjściu do tego pokoju? To, do czego podłożyłaś fałszywy obraz? - westchnęła.
- A więc mnie przejrzałaś.
- Nie było to trudne.
- Powinnaś mieć teraz lekcje, Ellie.
- Zwolniłam się. Specjalnie dla ciebie.
- Czuję się wyjątkowa. Czego chcesz?
- Rekompensaty.
- Czyli? - po co mam to mówić, skoro ona doskonale wie czego chcę?
- Twojego życia.
- Chcieć to możesz, ale go nie dostaniesz - wyciągnęłam noże. Jeden do cięcia, jeden do rzucania. Anabeth i Valia. Moje maleństwa. Victoria roześmiała się. Okropny śmiech jak na tak śliczną dziewczynę.
- Chyba o czymś zapomniałaś, Ellie.
- Nie wydaje mi się - uśmiechnęła się, jakbym wpadła w jej pułapkę. Niedoczekanie. Może być dobrym hakerem, może sobie doskonale radzić z komputerami, ale z naszej dwójki to ja jestem na wygranej pozycji.
- Zapomniałaś. Zapomniałaś, że to ja nauczyłam się posługiwać się nożami - wyciągnęła dwa zza pleców. Nareszcie. Przestała udawać niewinną dziewczynę. Zaczęła być sobą. Teraz nie będę miała wyrzutów sumienia jeśli ją zabiję. Uśmiechnęłam się delikatnie. Widziałam jak jej twarz drgnęła. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
- To ty o czymś zapomniałaś, Victoria - nie odezwała się, więc kontynuowałam.
- To ja jestem mordercą - zręcznym ruchem rzuciłam nóż w jej stronę. Nie zdążyła się odsunąć wystarczająco, bo ostrze zraniło ją w policzek i odcięło część włosów.
Właśnie dlatego lubiłam, gdy były naostrzone. Nóż wbił się w ścianę, a w mojej ręce znalazł się maleńki, ciężki młotek. Ten sam, którym kruszyłam kości tych, którzy specjalnie mnie zdenerwowali.
Rosalie.
Widziałam strach w oczach Victorii, ale nie miała zamiaru się poddać. Łatwo życia nie odda.
Ruszyła w moją stronę. Szkoda, że od kiedy pokazywała mi podstawy walki na noże, znacząco podniosłam mój poziom umiejętności. To było widoczne. Spychałam ją w stronę drzwi, dopóki się o nie nie oparła.
- Mnie uciekniesz, Tori. I nawet nie próbuj krzyczeć - w jej oczy wkradły się łzy.
- Nic im nie powiedziałam! Nie złamałam umowy!
- Cicho. Ile ci zapłacili? - milczała. Tak jak sądziłam. Przyłożyłam nóż do jej gardła.
- Ile?
- Dwa...
- Dwa co?
- Dwadzieścia osiem tysięcy...
- Za co? - znowu umilkła. Pozwoliłam, żeby z jej szyi pociekła stróżka krwi. To otworzyło jej usta.
- Za nazwisko
- Czyje?
- Rodziny, z której członkiem się przyjaźniłaś... - pani Lossterie.
- Za co potem?
- Za nazwisko nauczycielki - oczywiście. Niczego innego się nie spodziewałam.
- Coś jeszcze im powiedziałaś?
- Nie..... - spuściła wzrok. Mocniej przycisnęłam ją do drzwi.
- Mów prawdę.
- Mówię! Nic więcej nie wiedzą! - kłamie? Raczej nie. Chociaż możliwe, że się mylę. Ale nic więcej nie powie. Więc nic więcej nie mam do roboty.
- I zapamiętaj. To ja jestem mordercą - wzięłam zamach i uderzyłam ją w głowę Rosalie. Usłyszałam chrzest łamanych kości, a jej ciało obsunęło się na ziemię. Już nie wstanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top