Rozdział 7

Leopold zadbał o to, by Lavinia szybko poczuła się w jego domu jak u siebie. Hrabia z każdym dniem fascynował ją coraz bardziej. Z łatwością zapominała o misji, do której została zobowiązana, i zwyczajnie cieszyła się jego obecnością.

          Jej szczęście zburzyła wizyta Istrelbrina w sklepie.

          – Zrób sobie przerwę – zwrócił się do Kargronda, zanim jeszcze zamknął za sobą drzwi.

          Krasnolud, który właśnie układał towar na półce, popatrzył na hrabiego, chcąc upewnić się, że powiedział to do niego.

          Elf skinął głową, wbijając w niego wzrok.

          – Idź na obiad – odezwała się Lavinia, nieudolnie ukrywając zdenerwowanie.

          – Na pewno? – zapytał ją Kargrond.

          – Tak, idź.


Farnoth uśmiechnął się, gdy zostali sami.

          – Świetnie się spisałaś – zaczął. – Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że Lankdorf dopuści cię aż tak blisko. – Bokiem oparł się o ladę. – Musisz być niezła... – Wyciągnął rękę w stronę jej twarzy.

          Gwałtownie się cofnęła i natychmiast ruszyła w kierunku nierozpakowanej biżuterii, którą zostawił krasnolud.

          – Czy ty się mnie boisz? – Istrelbrin śledził wzrokiem każdy jej ruch.

          – Nie – zaprzeczyła, poprawiając na półce bransoletki.

          – Odnoszę takie wrażenie, a rzadko się mylę... Nieważne, nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. Możesz na chwilę przerwać?

          – Oczywiście. – Odwróciła się w jego stronę.

          – Przejdźmy do rzeczy. Wiesz, że jutro większość służby Lankdorfa ma wychodne? – zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. – Wykorzystaj to, bo nie wiadomo, jak długo będziesz tam mieszkać. Dokładnie przeszukaj cały dom. Nie zapomnij o sejfie w sypialni.

          – To niewykonalne – powiedziała niepewnym głosem.

          – A to dlaczego? – Przechylił lekko głowę. – Już nie potrafisz otwierać zamków?

          – Nie o to chodzi. Po prostu nie zrobię tego przy Leopoldzie – wyjaśniła.

          – To akurat jest oczywiste. – Uśmiechnął się lekko. – Zadbałem o to, by jutro wieczorem nie było go w pałacu... – zamilkł i przez chwilę uważnie ją obserwował.

          Stała bez ruchu, wkładając ogromny wysiłek w zachowanie kamiennego wyrazu twarzy.

          – Ile będę miała czasu? – odezwała się w końcu.

          – Całą noc – odparł. – Lankdorf będzie przekonany, że stoi przed kolejną szansą zrobienia świetnego interesu i nie odmówi uczestnictwa w kolacji, na którą zostanie zaproszony. Ktoś poda mu miksturę odurzającą, a po jej spożyciu z pewnością nie będzie myślał o powrocie do domu. Obudzi się rano w tanim zajeździe w towarzystwie szpetnej, brudnej nierządnicy. Jeśli dobrze to rozegrasz, możesz sporo na tym zyskać. Myślę, że powinien ci jakoś wynagrodzić tę zdradę. – Puścił do niej oko. – Poradzisz sobie sama, czy mam ci przysłać pomocników?

          – Dam radę – zapewniła go, z trudem panując nad drżącym głosem. – Obcy w domu wzbudziliby podejrzenia. Ja mogę swobodnie poruszać się po pałacu i nic się nie stanie, gdy natknę się na któregoś ze służących. Zrobię to sama.

          – W porządku. – Skierował się do wyjścia. – Nie zawiedź mnie – powiedział, otwierając drzwi.

          Zatrzymał się przy swojej karocy, rozejrzał się, po czym wsiadł do środka i po chwili odjechał.


Lavinia w żaden sposób nie była w stanie zapanować nad łzami, które cisnęły się jej do oczu. Rozpłakała się i przykucnęła, opierając się plecami o półkę. Schowała twarz w dłoniach i dlatego nie zauważyła, że ktoś wszedł do sklepu.

          – Co się stało? – usłyszała zaniepokojonego Kargronda. – Czy on coś ci zrobił? – Położył dłoń na jej ramieniu.

          Podniosła na niego wzrok i pokręciła głową.

          – Powiedz, co się stało – poprosił krasnolud. – Może będę w stanie ci pomóc.

          – Nie – wyszeptała.

          – Wiem, że to bardzo niebezpieczny typ i ma na swoich usługach chyba wszystkich bandytów z tego miasta, ale z pewnością jest jakiś sposób...

          – Nie mieszaj się w to – przerwała mu, jednocześnie wycierając twarz rękawem.

          Kargrond podał jej chusteczkę i cofnął się o krok, gdy kobieta zaczęła się podnosić. Patrzył na nią ze szczerą troską.

          – Jestem twoim przyjacielem – zadeklarował. – Jeśli będzie trzeba...

          – Dziękuję – znów weszła mu w słowo. – Zostaniesz tu sam? Muszę doprowadzić się do porządku. Nikt nie powinien mnie oglądać w takim stanie.

          – Oczywiście. Nie przejmuj się. Zamknę dziś sklep.

          Lavinia skinęła tylko głową i ruszyła w stronę schodów prowadzących do mieszkania Talimy.


Opłukała twarz, po czym przeszła z łaźni do kuchni i nalała wino do kieliszka. Usiadła przy stole i upiła spory łyk. Wpatrując się w blat, zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić. Dotąd nieraz zajmowała się podobnymi sprawami, lecz nigdy nie znalazła się w tak trudnej sytuacji. Na Leopoldzie naprawdę jej zależało i dlatego nie chciała już w tym uczestniczyć, jednak nie miała pojęcia, jak się z tego wycofać. Bała się nawet myśleć, jak zareagowałby Istrelbrin, gdyby dowiedział się o tym. Miała świadomość, że ten elf był zdolny do wszystkiego, a za nieposłuszeństwo z pewnością przykładnie by ją ukarał. Czuła się jak w potrzasku.

          Nerwowo spojrzała w stronę drzwi, gdy usłyszała pukanie.

          – Czekałem na ciebie w domu – oznajmił Lankdorf, gdy otworzyła. – Co się stało, moja piękna? – Chwycił ją za ramiona i uważnie jej się przyjrzał. – Płakałaś...

          Nic nie powiedziała, tylko przytuliła się do niego. Objął ją i czule pogłaskał po plecach.

          – Możesz mi zaufać – wyszeptał jej do ucha.

          Z trudem powstrzymała kolejny potok łez. Tak bardzo pragnęła wyznać mu wszystko. Wiedziała jednak, że tego zrobić nie mogła. Musiała znaleźć w sobie siłę, by dokończyć to, co zaczęła.

          Odetchnęła głęboko, postanawiając, że po raz ostatni podjęła się takiego zadania.

          – Już dobrze. – Odsunęła się od hrabiego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.

          Uśmiechnął się smutno i dłonią pogładził jej policzek.

          – Niedawno doszły mnie wieści, że mój przyjaciel z dzieciństwa nie żyje. Stąd te łzy – skłamała.

          – Przykro mi. Musiał być ci bliski, skoro ta informacja tak tobą wstrząsnęła.

          – Prawdę mówiąc, od lat się nie widywaliśmy, jednak... – urwała.

          – Rozumiem. – Lekko skinął głową. – Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić? Wolisz teraz zostać sama, czy może pojedziemy do domu?

          – Jedźmy – zdecydowała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top