Rozdział 5
Następnego dnia po południu Lavinia zostawiła sklep pod opieką Kargronda, a sama poszła na obiad. Celowo udała się do Fortuny, która była ekskluzywnym miejscem przeznaczonym dla osób majętnych, lubiących hazard, dobre jedzenie i wyśmienite trunki.
Zajęła jeden z wolnych stołów i rozejrzała się po sali. Zauważyła, że kilku mężczyzn zerkało na nią z zainteresowaniem. Nie zrobiło to na niej wrażenia. Zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności i przyzwyczaiła się do tego typu reakcji.
Przejrzała kartę dań oprawioną w skórę, po czym skinęła na służącego, który stał w rogu pomieszczenia gotowy do usługiwania gościom. Złożyła zamówienie i cierpliwie czekała na posiłek, obserwując przez okno ludzi przechodzących w pobliżu.
Kończyła obiad, gdy do szynkwasu podszedł Ralf Fuchs. Zamienił kilka słów z pracującym tam elfem, odwrócił się i obrzucił wzrokiem klientów. Zatrzymał spojrzenie na Lavinii, posłał jej serdeczny uśmiech, a po chwili ruszył w jej stronę.
Odłożyła srebrne sztućce i obserwowała, jak się zbliżał.
– Co za czasy. – Pokręcił głową. – Tak piękna kobieta sama przy stole... Można? – Odsunął wolne krzesło.
– Proszę. Napijesz się wina? – zapytała.
– Dziękuję, ja tylko na chwilę. Co cię do nas sprowadza, Lavinio? Miałaś ochotę na coś pysznego, czy może chcesz dać szansę szczęściu? – Puścił do niej oko.
– Szczerze mówiąc, liczyłam na spotkanie z hrabią Istrelbrinem – odparła. – Wiesz może, gdzie go znajdę?
– Myślę, że jest u siebie. Jeśli już skończyłaś – zerknął na jej talerz – chętnie zaprowadzę cię do niego.
Skinęła głową, więc bez najmniejszej zwłoki podniósł się z miejsca i odsunął jej krzesło, gdy wstawała. Po tym podał jej ramię i skierował się w stronę sali, gdzie zwykle toczyły się gry.
O tej porze nie było tam zbyt wielu klientów. Stojący za szynkwasem mężczyzna zajmował się rozmową z dwoma eleganckimi ludźmi, a pozostali pracownicy, wyraźnie znudzeni, z zainteresowaniem przyglądali się kapłanowi Inwisa i jego towarzyszce, gdy ci koło nich przechodzili.
Ralf otworzył pięknie rzeźbione drzwi i przepuścił przed sobą Lavinię. Zatrzymała się na korytarzu, nie wiedząc, w którą stronę iść.
– W prawo. – Gestem wskazał jej kierunek.
Dopiero gdy ruszyła, dostrzegła potężnego mężczyznę stojącego w słabo oświetlonym miejscu. Spojrzała pytająco na swojego towarzysza, a ten, nie zwalniając, tylko się do niej uśmiechnął.
Zanim dotarli do celu, drzwi na końcu korytarza gwałtownie się otworzyły i pojawił się w nich roztrzęsiony człowiek w podartej, zakrwawionej koszuli. Jedną rękę przyciskał do ciała i rozglądał się przestraszonym wzrokiem.
Lavinia przystanęła.
Poturbowany mężczyzna szedł pospiesznie. Niepewnie zerknął na ochroniarza, który ruszył za nim i po chwili pchnął go w kierunku wyjścia na zewnątrz, prawdopodobnie z tyłu budynku. Przez chwilę korytarz oświetlało dzienne światło, a z ulicy dochodziły odgłosy miejskiego zgiełku.
– Chodźmy – powiedział Ralf, zmierzając w stronę uchylonych drzwi.
Zapukał, po czym zajrzał do środka. Odwrócił się i gestem zasugerował towarzyszce, by weszła jako pierwsza.
– Dzień dobry – przywitała się z Istrelbrinem, który siedział za biurkiem i właśnie opuszczał rękawy swojej czarnej koszuli.
– Zapraszam. – Elf uśmiechnął się, wskazując krzesło ustawione naprzeciwko niego. – Zdaje się, że miałeś coś pilnego do załatwienia. – Popatrzył na kapłana.
– Tak – potwierdził Ralf. – Do zobaczenia, Lavinio. – Skinął głową, a chwilę po tym opuścił gabinet przełożonego.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Farnoth, przyglądając się kobiecie.
– Nie, dziękuję – odparła.
– Wyglądasz na spiętą, a alkohol rozluźnia. Na pewno nie masz ochoty? – Przechylił lekko głowę, nie odrywając od niej przenikliwego wzroku.
– Nie – odmówiła po raz kolejny. – Mam dla hrabiego... – urwała, widząc grymas niezadowolenia na jego twarzy. – Mam dla ciebie informacje, na których ci zależało.
– Słucham. – Oparł łokcie na biurku i pochylił się nieco w jej stronę.
Odruchowo przycisnęła plecy do oparcia.
– Wczoraj wieczorem Lankdorf wyjechał do Heimingen – zaczęła. – Wyjazd był nagły i pilny. Powiedział, że wróci za dwa dni.
Elf skinął głową, nie przerywając jej.
– Zapisałam nazwiska osób, z którymi zamierza się spotkać. – Sięgnęła do torebki. – Są umówieni u pierwszego z listy. – Położyła złożoną kartkę na blacie.
Istrelbrin od razu po nią sięgnął i w skupieniu zapoznał się z treścią notatki. Lavinia dyskretnie go obserwowała, jednak nie była w stanie niczego wyczytać z jego twarzy.
– W jakim celu zostało zorganizowane to spotkanie? – zapytał, przenosząc na nią wzrok.
– Wydaje mi się...
– Chwileczkę. – Uniósł nieco rękę. – Nie interesuje mnie twoja interpretacja faktów. Mów o tym, czego się dowiedziałaś.
– Wybacz, źle się wyraziłam. – Posłała mu wymuszony uśmiech. – Nie wiem, skąd Lankdorf ma te informacje, ale ponoć za kilka tygodni cena rubinów znacznie wzrośnie. Wkrótce do Schefferei przypłynie statek ze sporą ilością tych kamieni, pochodzących z zaufanego źródła. Ci z listy zamierzają wykupić cały towar, by potem sprzedać go z dużym zyskiem.
– Oczekuję, że ustalisz tożsamość jego informatora. To chyba nie powinno być dla ciebie zbyt trudne.
– Myślę, że nie. Teraz nie chciałam naciskać. Obawiałam się, że mógłby się zorientować – wyjaśniła.
– Do tego nie możesz dopuścić – zaznaczył. – Spróbuj bardziej się do niego zbliżyć. Musisz wzbudzić jego zaufanie... Dobrze by było, gdybyś została sama w jego domu. Talima odkryła sejf w jego sypialni. Chciałbym wiedzieć, co w nim ukrywa.
Kobieta skinęła głową.
– Potrafisz otwierać zamki? – upewnił się, wstając z miejsca.
– Tak – potwierdziła.
– Świetnie. – Podszedł do niej i przysiadł na biurku. – Talima i Lankdorf wyjechali i pewnie czujesz się samotna. – Wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk włosów opadający na jej czoło.
Zauważyła, że miał podpuchniętą dłoń.
– Chętnie dotrzymam ci towarzystwa – kontynuował. – Przyjadę po ciebie jutro w porze obiadu. Zjemy coś i porozmawiamy. – Uśmiechnął się. – Chciałbym poznać cię bliżej.
– Bardzo mi przykro – podniosła się z krzesła – ale jutro mój pracownik ma wolne i jestem sama w sklepie.
– Chyba nic się nie stanie, jeśli zamkniesz trochę wcześniej.
– Spodziewam się dostawy towaru i naprawdę muszę być na miejscu. – Zerknęła na niego. – Jeśli nie masz do mnie więcej pytań... powinnam wracać do pracy.
– Rozumiem. – Skinął głową, nie odrywając od niej wzroku. – Do zobaczenia.
– Zjawię się, jak tylko uda mi się ustalić coś nowego – obiecała.
Zmierzając w stronę drzwi, czuła na sobie spojrzenie Istrelbrina. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, o czym myślał.
Lavinia wróciła do domu siostry. Wypiła kieliszek wina, by się uspokoić, po czym zeszła do sklepu.
– Dużo dziś sprzedałeś? – zapytała Kargronda, który stał przy oknie i obserwował przechodniów.
Wyrwany z zamyślenia krasnolud gwałtownie odwrócił się w jej stronę.
– Już jesteś? Nie słyszałem, kiedy przyszłaś. – Ruszył w stronę lady. – Złotą bransoletkę i dwa pierścionki. Jeden z szafirem, drugi z rubinem.
– Z rubinem? – Obrzuciła półki wzrokiem. – Na razie wycofamy biżuterię z rubinami. Zbierz ją, popakuj i schowaj w sejfie.
– Dlaczego? – zainteresował się Kargrond.
– Bo cię o to proszę. Zajmij się tym od razu.
– W porządku – mruknął niezadowolony z odpowiedzi, jaką uzyskał.
– Jutro masz wolne – powiedziała Lavinia.
Krasnolud przerwał owijanie płótnem broszki i popatrzył badawczo na kobietę.
– Nie cieszysz się? – zapytała.
– Cieszę – odparł po chwili, nadal ją obserwując. – Wszystko w porządku? Najpierw ta biżuteria, teraz to. Masz jakieś kłopoty?
Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
– Jeśli coś jest nie tak, skrzyknę kuzynów i jakoś temu zaradzimy – zadeklarował.
– Nie ma takiej potrzeby. Dziś nie było zbyt dużego ruchu i jutro nie spodziewam się niczego innego. To wszystko – zapewniła go.
– Odliczysz mi to od pensji? – Wrócił do pakowania.
– Zapłacę ci za ten dzień. O to się nie martw. – Rozejrzała się po sklepie. – Mógłbyś dzisiaj zamknąć? Trochę boli mnie głowa i chętnie bym się położyła.
– Jasne. Nie ma sprawy. – Odprowadził ją wzrokiem, gdy skierowała się w stronę schodów prowadzących do mieszkania Talimy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top