Prolog
Nie odrywał wzroku od trumny, którą nieśli przed nim akolici Enbirra*. Szedł wyprostowany, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. Ignorował szepty plotkujących na temat samobójstwa hrabiego Fredrica Bischofa. Doskonale ukrywał żal i gniew, jakie nim targały.
Nie miał już rodziny, dlatego też nikt mu nie towarzyszył. Za nim także nie podążały tłumy, jakich można było się spodziewać na pogrzebie arystokraty. Znał tego powód. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę, że w tym świecie liczyły się tylko pieniądze i wpływy. Jego ojciec stracił to wszystko przed śmiercią, a on nic nie znaczył. Jeszcze nic nie znaczył...
Po ceremonii pogrzebowej przyjął wyrazy współczucia od nielicznych, po czym zwrócił się w stronę świeżo usypanego grobu i długo wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem. Nie rozmyślał o przeszłości, niczego nie rozpamiętywał. Przygotowywał się do tego, co bezwzględnie musiało nastąpić.
W końcu rozejrzał się po opustoszałym cmentarzu i przyklęknął. Położył kwiaty na kopcu i wziął w dłoń trochę ziemi. Przez chwilę patrzył na nią w zadumie, po czym zacisnął pięść, by piach przesypał się między palcami.
– Pomszczę twoją śmierć, ojcze – obiecał spokojnym głosem. – Ten, który do niej doprowadził, zapłaci za to najwyższą cenę. Zniszczę go tak, jak on zniszczył ciebie. Nie spocznę, dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Przysięgam. – Podniósł się i energicznym krokiem ruszył w stronę bramy.
*Enbirr – bóg śmierci
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top