PRAGNIENIE 4
Jej głowę ogarnęły grzeszne myśli, których w żaden sposób nie potrafiła się pozbyć. Choć nie wydarzyło się nic wielkiego, choć nie powinna skupiać się na nic nie znaczących gestach, jej skóra wciąż pamiętała dotyk profesora. Wszystkie te ostre, rozdzierające niemal iskry nie miały racji bytu w jej kolorowej duszy, w tej smutnej rzeczywistości. Szalone scenariusze, które pisała myślami wybiegały o kilometry poza moralność i pozory, które musiała zachować.
Ten deszczowy czwartek miał należeć do jednego z trudniejszych. Każde kolejne pojawienie się na uczelni było dla Josie przepełnione nieco przerażającą ekscytacją. Bo z jednej strony, starała się ze wszystkich sił unikać mężczyzny, z drugiej i to dużo łapczywiej, wypatrywała go za każdym rogiem starych korytarzy. Kartkując kolejną książkę, starając się zająć myśli czymkolwiek innym, dużo bardziej wartościowym, prowadziła ze sobą nierówną walkę.
Z jednej strony czuła się nieopisanie żałosna i głupia, bo dostrzega w gestach zupełnie obcego faceta, coś czego on pewnie nie ma nawet na myśli. Lgnęła do jego bliskości, a kiedy już dostawała to, czego chciała, zamieniała się w chłód, byle tylko nie zostać rozszyfrowaną. Udawanie przy nim pruderyjnej wchodziło jej powoli w krew.
Z drugiej zaś strony, nie potrafiła pozbyć się wciąż jeszcze skromnych dreszczy na skórze, drżenia serca, napiętych mięśni i niepohamowanej ciekawości, obrazów jego uśmiechu, błysku w oku i tego cholernie przyciągającego zapachu.
Josie nigdy wcześniej nie czuła się tak skołowana. Nigdy wcześniej nie dotarła do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła ku smakowitej ekscytacji, druga do smutnej samotności.
Po skończonych zajęciach, w przeciwieństwie do większości studentów, Josie popędziła do biblioteki. Uwielbiała to miejsce zwłaszcza na swojej uczelni. Wielka, klimatyczna komnata pełna wiedzy, zapachu książek i historii. Pomieszczenie, w którym można było skryć się przed rzeczywistością, utonąć w fantazji i wiedzy.
Wybrała stół gdzieś na samym końcu, pod ogromnym, wysokim oknem. Odłożyła wszystkie swoje rzeczy, wyprostowała się i odetchnęła z uśmiechem. Niedługo potem znalazła się pomiędzy wysokimi regałami. Opuszkiem palca przesuwała po brzegach książek. Czasem mrużąc oczy, jak by starając się wyczytać świat z wypukłych liter na okładkach. I choć uwielbiała ciszę, tego dnia w jej uszach delikatne dźwięki muzyki klasycznej przyprawiały dziewczynę o dodatkowe dreszcze.
Josephine uwielbiała oddawać się wszystkiemu co kocha w całości. Nie zważając na to, co pomyślą inni, dawała sztuce całą swoją uwagę. Zamykała oczy by lepiej poczuć, usłyszeć. Dotykała, by mocniej poczuć, tańczyła, by wyrazić co czuje w danym momencie. Wpadała w swój własny świat, w którym uwielbiała znikać. Może czasem wyglądając przy tym jak słodka wariatka, ale nie można było przecież inaczej celebrować i doceniać piękna.
W jej objęciach znalazło się w końcu kilka potrzebnych na egzaminy książek oraz mnóstwo pozycji, które miały być przyjemnością. Z całą stertą grubych i ciężkich dzieł wyszła nieśpiesznie z alejki. Była tak podekscytowana i zamyślona, że nie zauważyła nawet, kiedy na jej drodze pojawiła się wysoka postać.
Wpadając na nieznajomego, upuściła z hukiem wszystko, co trzymała. Nieuchronnie zwróciło to uwagę większości studentów przebywających w bibliotece. Czując na sobie mnóstwo spojrzeń, Josie oblała się rumieńcem. Kucnęła niemal od razu, by zebrać książki. Wyciągając dłoń ku pierwszej z nich, poczuła na niej delikatny dotyk rozgrzanych palców. Nieśpiesznie uniosła wzrok, a jej oczom ukazał się profesor Fernsby. W jednej sekundzie poczuła uderzenie gorąca, napięte mięśnie, a na jej ciele pojawiła się wyraźna gęsia skórka. Charles uśmiechnął się szarmancko, uniósł zwyczajowo brew i zwinnie pomógł dziewczynie zebrać wszystkie książki. Kiedy się podnosił, od niechcenia zerknął na wybrane przez Josie pozycje. Nie zdążył się nawet odezwać.
— Nie dość, że nie umie pan prowadzić, to jeszcze nie umie pan chodzić — szepnęła bardzo dalekim od miłego tonem i pośpiesznie zabrała książki.
— Z tego co zauważyłem, to pani na mnie wpadła. Czasem trzeba opuścić swoje eden i zwrócić uwagę na szaraków wokół — odpowiedział równie sarkastycznie, a na jego twarzy wciąż malował się cwaniacki uśmieszek.
— Po co pan tu przyszedł? Śledzi mnie pan? — Prychnęła trochę zbyt nerwowo i od razu skarciła się w myślach, uciekając wzrokiem.
— Uczę tu i mam prawo przebywać w bibliotece. Potrzebuję kilku pozycji na kolejne zajęcia. I nie muszę się pani tłumaczyć. — Wzruszył ramionami, utrzymując na twarzy pełną powagę.
— Ale właśnie pan to robi. — Pokręciła głową, wydymając bezwiednie zgryzione wargi.
Charles nie potrafił przestać się uśmiechać, kiedy na nią patrzył. Tak drobna istota skrywała w sobie tak wiele urokliwego jadu. Pokręcił głową z rozbawieniem i zrobił krok w stronę dziewczyny.
— Mam wrażenie, że dziś szczególnie mnie unikasz — szepnął zachrypniętym nieco głosem i bezwiednie omiótł jej drżącą skórę szyi ciepłym wydechem.
Gwałtownie napięła mięśnie, prostując się jak struna. Jej oddech przyśpieszył a skóra automatycznie znów stała się zbyt wrażliwa na jego bliskość.
— Unikam? A niby jaki miałabym powód, żeby pana unikać? — Oburzyła się trochę za bardzo i potrząsnęła głową, odwracając wzrok. — Nie jest pan w strefie moich zainteresowań. Nie widzieliśmy się, bo nie mieliśmy dziś wspólnych zajęć. Sądziłam, że jest pan bardziej spostrzegawczy — dodała z przekąsem i westchnęła ostentacyjnie.
— Uwielbiam, kiedy tak się denerwujesz — rzucił z rozbawieniem i przeszywając Josie wzrokiem, skrzyżował ręce na torsie.
Poczuła mrowienie w okolicach podbrzusza, kiedy przez jej głowę przebiegła jedna myśl. Myśl, w której profesor Fernsby tak po prostu, bezceremonialnie popycha ją na jedną z drewnianych półek z książkami. Jak regał wbija się boleśnie w jej plecy, kiedy on napiera na nią swoim napiętym do granic możliwości, ciałem. Kiedy ozdobione delikatnymi piegami wargi mężczyzny wytyczają wilgotne ścieżki na jej drżącej skórze szyi, a długie palce zaciskają się na jej biodrach. Kiedy szepcze jej imię niskim, lekko zachrypniętym głosem, w tym samym czasie rozgrzanym palcem przesuwając po jej nagim udzie, zupełnie nieśpiesznie unosząc materiał jej spódnicy.
Szmer dochodzący zza regału wyrwał Josie z niezwykłej fantazji. Uniosła gwałtownie głowę, potrząsając nią delikatnie. Odchrząknęła i uniosła lekko brew, starając się ze wszystkich sił namalować niewzruszenie na twarzy.
— Każdy ma jakieś upodobania. A teraz, jeśli pan pozwoli, muszę już iść. — Przysuwając szczelnie książki do piersi, spojrzała na mężczyznę z dołu. Jej przyciągający wzrok pełen zagubienia i tajemniczości przyprawił Charlesa o przyjemne dreszcze.
Nie odezwał się. Skinął jedynie i niemal nie mrugając, pozwolił dziewczynie odejść. Choć zanim się oddaliła, niby to przypadkiem odchylił się lekko w bok, by przechodząc obok musnęła go ramieniem. W jednej sekundzie ciała obojga kolejny raz przeszły elektryzujące iskry.
*
Charles od dawna pozwalał sobie na bycie uległym tylko jednej rzeczy na świecie. Alkoholowi. I choć przez ostatnie miesiące odmawianie samemu sobie szło mu naprawdę znakomicie, tego wieczora nie potrafił myśleć logicznie. Niemal od razu po zakończonych zajęciach ruszył na poszukiwania odpowiedniego miejsca do małego upodlenia się. Choć w jego głowie wciąż brzmiał tylko jeden drink, jego ciało pożądało zdecydowanie więcej. Chciał się gdzieś ukryć. Z dala od rozbawionych studentów, ciekawskich kolegów po fachu. Z daleka od Josie, która tym razem mogłaby zwrócić na niego uwagę w nocnym klubie.
Odnalazł niepozorny pub kilka przecznic od swego mieszkania. Odetchnął głęboko, kiedy przekroczył jego próg. Woń alkoholu wciąż działała na niego w niepokojący sposób. Przeczesał włosy drżącą dłonią i podszedł do barmana. Zamówił tylko jedną szklankę ginu. Przecież to nic takiego.
Zajął miejsce pod ścianą, ustawił tanie szkło przed sobą i wyprostował się. Opuszkami wyjątkowo drżących palców przesunął po jej brzegu i przełknął ślinę. Był na granicy. Stary Charles nieustannie powtarzał, że to nie grzech. Ten, który miał być nowy i lepszy, panicznie krzyczał i odciągał mężczyznę od kolejnego złamania postanowienia. Ale kiedy w człowieku zanika motywacja, pragnienie przyjemności - nawet tej zakazanej – bierze górę nad całkowicie logicznymi argumentami. Tak właśnie było z Charlesem. On zatracił się już dawno w wódce, whisky, ginach i innych procentach. Po wielu turbulencjach znów, jak sam uważał, odzyskał stery nad własnym życiem i stracił motywację, by starać się bardziej. Przestał dostrzegać w alkoholu zagrożenie, a ponownie zaczął widzieć w nim przyjaciela.
Napiął mięśnie i jednym ruchem opróżnił połowę szklanki. Skrzywił się, mrużąc oczy i oblizał wargi. Po jego ciele rozlała się przyjemna, gorąca fala. Warto było ulec dla tych kilku sekund przyjemności i ucieczki od trapiących myśli. Nawet jeśli zaraz potem, człowiek czuje się jak najgorszy śmieć.
Uwielbiał pić w samotności, bo nie musiał utrzymywać żadnych pozorów. Ciągnąć bezsensownych konwersacji. Udawać, że wszystko jest w porządku. Nie musiał bronić się przed własnymi emocjami, których z czasem pojawiało się coraz więcej. Te palące, niedające spokoju uczucia i pragnienia, które trzymał na wodzy zawsze, kiedy był trzeźwy.
Kiedy jego usta spotykały się z alkoholem, Charles zatracał siebie choć nieustannie tłumaczył się zupełnie odwrotnie. Że tylko dzięki procentom może i chce być prawdziwym sobą. Po alkoholu popełnił zbyt wiele błędów, podjął zbyt wiele złych decyzji. Ale nie dostrzegał tego. Chyba nawet nie chciał tego zobaczyć. Żył w niezdrowym świecie, w którym alkohol jest odpowiedzią i lekiem na wszystko.
Tego dnia przegrał. Oddał się innemu uniesieniu. By nie myśleć o rozkoszy o pięknie błyszczących, brązowych oczach i pełnych, zgryzionych malinowych wargach. Zakazanej, bezpruderyjnej, zmysłowej ekstazie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top