Rozdział 9
Zadowolona weszłam do baru. Miejsca, w którym z jednej strony kochałam przebywać, a z drugiej nienawidziłam. Bar kojarzył mi się z Rickiem i jego przyjaźnią oraz z pijanym ojcem, z którym miałam problemy. Knajpa wzbudzała we mnie aż tak skrajne emocje. Do końca sama nie wiedziałam, dlaczego wciąż tu przychodziłam. Pomimo wielu nieprzyjemności to miejsce traktowałam jak drugi dom.
— Czołem, Rick! — przywitałam się, gdy dotarłam do lady.
Mężczyzna coś burknął pod nosem. Zauważając, że nie był w nastroju do pogawędki, ewakuowałam się do kuchni. Zatrzymałam się w progu i powstrzymałam przekleństwo cisnące mi się na usta. Kuchnia była w kiepskim stanie. Ze zlewu wysypywały się brudne naczynia, a podłoga kleiła mi się do podeszwy butów. Z niesmakiem rozejrzałam się po pomieszczeniu i ostrożne powiesiłam wierzchnie okrycie na wieszaku. Otworzyłam stojącą obok szafkę i wyjęłam z niego fartuch ochronny i rękawiczki. Poczułam się prawie jak postać z kiepskim seriali medycznych, które nadmierne oglądali ludzie w wolnych chwilach. Wiem o tym, gdyż przypadkiem zauważyłam to, spoglądając w okno w jednym domu. No może kilku.
— Ogłaszam, że igrzyska czas zacząć! — Sparodiowałam pewien znany tekst i weszłam głąb kuchni, tworząc w głowie plan działania.
Wykonywałam czynności schematyczne. Wyjęłam ze zlewu szklanki, kieliszki, miseczki na przekąski do piwa, kufle, które postawiłam na blat. Następnie zabrałam gąbkę, na którą wylałam sporą ilość płynu do mycia naczyń. Szklanki pieniły się, a ślady użytkowania znikały pod bieżącą wodą. Kiedy ostatni kubek postawiłam na suszarce, drzwi się otworzyły. Odwróciłam się i zobaczyłam Ricka, który z naręczem kufli podszedł do blatu i zostawił na nim brudne naczynia. Skrzywiłam się na ten widok, a w tym czasie Rick wyszedł, zostawiając mnie samą z tym syfem.
— Cholera jasna! — krzyknęłam, gdy zobaczyłam w półpełnym kuflu niezidentyfikowany obiekt. Z obrzydzeniem na twarzy wylałam zawartość płynu do zlewu, a dziwne wyglądające coś wyrzuciłam do kosza.
Spakowałam brudne szklanki do zlewu, obiecując sobie, że umyje je później, chociaż szczerze w to wątpiłam. Odeszłam od brudownika, jak zaczęłam nazywać zlew w myślach, i otworzyłam szafkę stojącą naprzeciw zlewu. Składowaliśmy tu zazwyczaj czyste naczynia, ale jak się okazało półki świeciły pustkami. Starłam kurz, który się osadził na półce i zaczęłam wkładać czyste szklanki. Ścierką osuszałam kufle, aby nie pojawiły się na szklanej powierzchni zacieki. Dzięki tej żmudnej robocie o niczym nie myślałam.
Kiedy ostatnia szklanka znalazła się na swoim miejscu, spojrzałam na blat, który nie zachęcał swoim wyglądem. Wzięłam to ręki drucianą gąbkę, która nieprzyjemnie leżała w ręce, i zaczęłam szorować blat, zrywając sukcesywne zastygły brud. Po paru minutach ciężkiej pracy oderwałam się od blatu i obiektywnym spojrzeniem oceniłam wyniki mojego poświecenia. Blat jeszcze nie świecił czystością, ale wyglądał zdecydowanie lepiej niż gdy tutaj przyszłam. Nie do końca usatysfakcjonowania tym widokiem spróbowałam jeszcze troszkę go doczyścić. Niestety bez widocznego skutku. Zirytowania rzuciłam gąbką w ścianę. Brud, który otaczał mnie, zaczął mnie irytować. Gdzie nie spojrzałam widziałam plamy zaschniętego piwa i tłuszczu. Pokręciłam głową i wzięłam z rogu miotłę.
Zdecydowanymi ruchami machałam szczotką, chcąc cały brud, który znalazł się na ziemi, zgarnąć w jedno miejsce. Zatrzymałam się, czując na plecach znajomy dreszcz, który powiadamiał mnie, że byłam obserwowana. Odwróciłam się ku drzwiom. Były zamknięte, a w kuchni byłam tylko ja.
— Chyba wariuję — wymamrotałam zmęczona.
Oparłam na chwilę głowę na drewniany koniec miotły. Wzięłam kilka uspokajających oddechów. Nie za bardzo mi to pomogła, ale psychiczne wróciłam do jakieś tam wewnętrznej równowagi. Lepsze to niż rydz. Chyba nawet nie minęła minuta, gdy ponowne wróciłam do sprzątania, które powoli toczyło się ku końcowi. Kiedy podłoga lśniła czystością a ostatnia szklanka znalazła się w szafce, przystanęłam przy drzwiach i satysfakcją obserwowałam swoje dzieło. Zaskoczyłam nawet samą siebie, gdyż nie podejrzewałam, że wrócę do tych szklanek w zlewie. Duma rozpierała moje ciało. Wchodząc na początku do kuchni, nie podejrzewałam, że sama doprowadzę pomieszczenie do takiej czystości. Jednak okazało się, że podołałam zadaniu. Z zadowoleniem tym faktem wyszłam z kuchni do baru, gdzie zalała mnie irytujący dźwięk muzyki i za głośnych rozmów wstawionych osób.
Podeszłam do Ricka, który podawał zamówione piwo mężczyźnie z zaczerwionymi od trunku policzkami.
— Skończyłam — obwieściłam dumne, na co barman mruknął, że usłyszał. Zmarszczyłam brwi, czując jak dobry nastrój ucieka ze mnie. Rozejrzałam się po barze. — Gdzie jest Nathan? — zapytałam się, nie kryjąc zdziwienia z braku obecności wspomnianego chłopaka.
—Nie ma — warknął łysy i zaczął wściekle czyścić czyste kufle.
Westchnęłam. Nathan był pracownikiem baru od niespełna miesiąca. Według umowy miał pomagać Rickowi w weekendy, kiedy to był największy ruch. W jego zadaniach było sprzątanie w kuchni i w razie konieczności stania za barem i podawania zamówionych napojów. Pracy, którą ja teraz musiałam wykonywać. Nathan był starszy ode mnie tylko o pięć lat, ale nie wykazywał odpowiedzialności. Dwudziestodwulatek był lekkoduchem i w stosunku do mnie był bardzo nachalny. Przekonany o swojej wartości i nieopartym uroku osobistym nie wahał się klepnąć mnie w tyłek. I pomimo, że liczył, że skoczę mu na kolana i podziękuję mu za zainteresowanie się mną, dostał ode mnie z liścia. Od tam tego czasu odpuścił sobie takie zachowanie, ale nadal czułam jego natarczywe spojrzenie. Wciąż był mną zainteresowany, dlatego cieszyłam się, że go tu nie było.
Stanęłam za barem i zastąpiłam Ricka w pracy, gdy ten zniknął za drzwiami prowadzącymi do jego mieszkania. Pozazdrościłam mu chwilowej ciszy. Gwar, który mnie otaczał, z każdą mijającą minutą zaczynał mnie irytować. Ale z grymasem, który miał imitować uśmiech, podawałam zamówione trunki i pobierałam należność. Starałam się lekceważyć niemoralne propozycje pijanych mężczyzn, pomimo ogromnej chęci nauczenia ich odrobiny kultury. Jednak nie mogłam, jak to powiedział Rick, straszyć mu klientów. Kiedy ignorancja nie działała, świdrowałam mężczyzn wściekłym spojrzeniem, pod którym spuszczali wzrok i odchodzili od baru, zostawiając mnie w spokoju.
O trzeciej zaczęło wybywać osób. Oparłam się zmęczona o blat. Polerowałam kufel, zadowolona, że nareszcie mogłam odetchnąć od pracy. Chociaż na chwilę, zanim pójdę do kuchni i zmyje wszystkie naczynia, które w tym czasie się nazbierały. Uwielbiałam tę robotę!
Podszedł do mnie Rick. Wyciągnął dłoń i zabrał z półki za mną dwa kieliszki do wódki. Postawił naczynia na blat i nalał do pełna przezroczysty trunek. Przysunął do mnie kieliszek, rozlewając po drodze napój. Uniosłam brew, ale nic nie powiedziałam. Odstawiłam wypucowany kufel na miejsce i chwyciłam między palce naczynie.
— Na zdrowie — rzuciłam i wspólnie opróżniliśmy szklaneczki..
Skrzywiłam się, czując palenie w gardle. Zakaszlałam.
— Więc, kiedy wywalisz na zbity pysk tego idiotę? — chrypnęłam. Oblizałam usta, czując smak wódki.
Barman spojrzał na mnie. Wiedział o kogo pytałam, ale nie był tym faktem zachwycony. Zabrał mi z dłoni kieliszek i nalał kolejną porcję alkoholu. Przewróciłam na to oczami, czekając na odpowiedź przyjaciela.
— Niedługo — warknął i wypił drugi kieliszek.
— Szkoda, że tego nie zobaczę... — szepnęłam zawiedzionym tonem, bawiąc się pełnym kieliszkiem.
— Chyba jednak zobaczysz.
Spojrzałam w stronie, w którą patrzył barman. W drzwiach stał Nathan z sarkastycznym uśmieszkiem. Z rozbawionym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, ale gdy zobaczył mnie, stojącą za ladą, jego spojrzenie się zmieniło. Nie był już rozbawiony, ale zaciekawiony i wyrażający dumę. Smukły brunet podszedł do nas.
— Siema, Rick. — Mężczyzna obok mnie spiął się tak samo jak ja. — Sorka za spóźnienie. — I jak nigdy nic zabrał mój kieliszek z wódką i wypił duszkiem. Zasępiłam się. — Co wy tacy złych humorach!? — Spojrzał na nas zaskoczony. Jednak jego złośliwy uśmieszek mówił nam co innego. — Stało się coś!?
Milczeliśmy, nie mając ochoty tłumaczyć mu jego głupoty. Brunet wzruszył ramionami a następnie oparł się przedramionami o blat. Przekrzywił głowę i zlustrował mnie swoimi zielonymi oczami.
— Co robisz po pracy? — Nathan badał dokładne moją twarz w poszukiwaniu jakiekolwiek reakcji, która nie nastąpiła. Jednak go to nie zniechęciło. Uśmiechnął się bezczelne. —Nic? To dobrze. Chętne się tobą zaopiekuję.
Zanim zrobiłam jakikolwiek ruch, Nathan wylądował na podłodze. Zaskoczona odwróciłam się do Ricka. Postawny barman stał nad leżącym brunetem z kamienną miną, jednak dostrzegłam jak drgał mu z powstrzymywanej złości policzek. Zacisnął rękę, na której była krew Nathana.
— Jesteś zwolniony! — Splunął z obrzydzeniem Rick, który nie spuszczał swego wzroku z oszołomionego mężczyzny, trzymającego się za krwawiący nos.
— Kurwa! — wykrzyczał brunet. — Złamałeś mi nos!
— To było ostrzeżenie, Nathan. — W głosie Ricka wyczułam groźbę.
Nathan wściekle zmrużył oczy. Stanął na nogi, jednak musiał się potrzymać krzesła, gdyż nie dał rady utrzymać równowagi. Przymknął na chwilę oczy, ale gdy je otworzył uciekły z nich wesołe ogniki, pozostawiając samą złość.
— Pożałujesz tego! — wycedził przez zęby. — Oboje tego pożałujecie!
Rick nie czekał na zaproszenie. Podszedł do Nathana, który starał się nie okazać strachu, zwłaszcza wtedy, kiedy barczysty mężczyzna złapał go za kurtkę i wyprowadził za drzwi. Przy okazji nachylił się do ucha bruneta i poruszył ustami. Niestety nie dosłyszałam co dokładne mu przekazał.
Pozbycie się natręta zakończyło się bez większych rewelacji. Ostentacyjne ziewnęłam. Rick pojawił się przy mnie, wycierając dłonie w szmatkę. Zachowywał się jakby sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. Uszanowałam to i również nie poruszyłam tego tematu.
— Zmęczona? — spytał się Rick, nie kryjąc troski.
— Nie. — Skłamałam, czyszcząc czysty blat.
— Połóż się. — Zabrał mi szmatkę z ręki i rzucił ją w kąt. — Dzisiaj nie będzie już żadnych atrakcji. — Parsknęłam na jego stwierdzenie. W tym miejscu codzienne są atrakcje.
— Muszę jeszcze posprzątać w kuchni. — Zaczęłam tłumaczyć Rickowi, ale zamilkłam, gdy ten podniósł dłoń.
— Nie musisz! — Poklepał mnie po ramieniu i wskazał głową na pustą kanapę. — Prześpij się. — Spojrzałam z niechęcią na posłanie, a następnie na Ricka.
— Nie, Rick. — Pokręciłam głową. —Wolę wrócić do domu — zdecydowałam.
— Sasza — warknął zirytowany, ale gdy zobaczył nieme błaganie, żeby odpuścił, westchnął przeciągle. — Niech ci będzie — powiedział zrezygnowany.
Uśmiechnęłam się pod nosem i musnęłam palcami jego przedramię, kiedy pobiegłam do kuchni po swoje ciuchy. Pomachałam do niego i wyszłam na dwór, wdychając rześkie powietrze. Zwiastowało, że dzisiejszy dzień będzie piękny.
Droga do domu minęła mi szybko. Weszłam do środka, gdzie zastałam panujący bałagan. Zaskoczona przetarłam oczy. Rozejrzałam się i uważając, aby na nic nie nadepnąć weszłam do kuchni skąd dobiegał lekki kaszel. Na środku pomieszczenia stał czarnowłosy mężczyzna. Jego czerwona twarz była zniekształcona z powodu wściekłości. Zaplotłam ręce na klatce i przybrałam buntowniczą postawę. Kiedy ojciec zauważył mnie, podszedł do mnie naruszając moją przestrzeń osobistą.
— Gdzie jest broń!? — wykrzyknął prosto w moją twarz, opluwając mnie przy tym śliną. Zniesmaczona wytarłam kropelki śliny z policzków.
— Też się kocham, tato — rzuciłam z sarkazmem.
Kątem oka zobaczyłam ruch jego ręki. Bez problemy chwyciłam jego nadgarstek, zanim jego ręka uderzyła mnie w twarz. Oczy mu się pociemniały z tłumionej agresji. Uniosłam wargę pokazując mu kły i gardłowo warknęłam. Mężczyzna wyrwał dłoń z mojego ucisku i zrobił krok tył.
— Nie wiem gdzie jest. — Ucisnęłam palcami grzbiet nosa.
— Kłamiesz, suko. — Przewróciłam oczami na jego obelgę. Czułam wokół niego złość, ale i strach. Zapachy te łaskotały mój nos, zmuszając mnie do podrapania się. — Kiedy odzyskasz pamięć, będziesz mogła tu wrócić — syknął z satysfakcją.
— Co za dżentelmen! — skomentowała z ironią wilczyca
— Czyli wyrzucasz mnie z domu!? — Spytałam się asekuracyjne, upewniając się, że dobrze go zrozumiałam, pomimo zmęczenia.
—Tak! — Potwierdził, czym wywołał mój zachwyt.
Odwrócił się na pięcie i wybiegłam z domu. Owiał mnie chłodny wiatr, a wschód słońca niewyraźnie pojawił się na niebie.
— To gdzie idziemy? — zagadałam wilczycę.
— Tam, gdzie zawsze — tajemniczo odparła wilczyca.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Zmęczenie uciekło, kiedy zagłębiłam się w las i zniknęłam wśród drzew.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top