Rozdział 7.2

Milczeli jak zaklęci. Cholera jasna, pomyślałam, jeśli myślą, że się zdenerwuję to... Mają niestety rację.

Czułam zapach krwi, która zasklepiła się mi na skroni i nie pozwalała racjonalne myśleć. Wyrównywałam oddech, próbując pozbyć się napięcia, które zagościło w moich mięśniach i chcąc pozbyć się rwącego bólu z podbrzusza, które tylko przypominało mi o mojej głupocie. Może gdybym odpuściła tamtym gnojkom i od razu uciekła do baru to być może nie natknęłabym się na chłopaków, ponieważ od dawna byłabym w drodze do domu. A tak musiałam się jeszcze z nimi użerać.

— Co tak stoicie? Języka w gębie zapomnieliście? — Podparłam dłonie o biodra i podniosłam kpiąco brew ku górze.

John drgnął i przyjrzał mi się uważne. Zacisnął usta i zmarszczył zaniepokojony brwi.

— Co ci się... — Niestety zanim skończył, przede mną wyrósł mój ojciec, który niespiesznym krokiem podszedł do trójki chłopaków. Byłam zszokowana poczynaniem ojca, który jeszcze przed chwilą ledwo co trzymał się ściany. Tata zatrzymał się i chwiejąc się to na lewo to na prawo, zlustrował chłopaków.

— No... — Wyraźni pijacki bełkot zniekształcił wypowiadanie słowa. — Wychoo... — czknął. Pomimo, że stałam za jego plecami, czułam bijący od niego smród alkoholu. Chłopacy skrzywili się z obrzydzeniem, ale tak samo jak ja nie poruszyli się z miejsca. — Wynocha... z mojego... domu! — Zrobił chwiejny krok w stronę bruneta, Aleksa, który baczne przyglądał się poczynaniom mojego taty. — Bo ukatrupię....

Chłopak się nie cofnął, a mnie ogarnęło takie zażenowanie, że nawet nie zamierzałam w to ingerować, pomimo że mogłam. Stałam i patrzyłam na to co robił mój nieszczęsny ojciec. Zamknęłam na chwilę oczy i usłyszałam ryk ojca, kiedy zaatakował Aleksa. Ojciec zrobił potężny zamach, który sprawił, że stracił równowagę i upadł płasko na ziemię. Usłyszałam jego zduszony jęk.

— No kurwa! — wymsknęło mi się, kiedy podeszłam do ojca i szturchnęłam go butem, sprawdzając czy nic mu się nie stało. Kiedy wymamrotał coś niezrozumiale w ziemię, jęknęłam w duchu.

Spojrzałam w niebo i wypuściłam przez usta powietrze. Dopiero gdy pokręciłam głową, zlustrowałam chłopaków, którzy nadal byli zaskoczeni jak i zarazem zniesmaczeni niedawną sytuacją.

— Zadowoleni!? — Machnęłam na leżącego mężczyznę, który nawet nie miał pojęcia, że znalazł się w centrum zainteresowania.

— Też cię miło widzieć, Sasza — przywitał się John, a po nim usłyszałam słowa powitania od Alexa i Baltazara.

Zmarszczyłam brwi, szukając podstępu. Ale gdy blondyn podszedł do mnie i złapał między palcami za mój podbródek, wszystkie myśli wyleciały mi z głowy. Stałam jak sparaliżowania, dopiero gdy drugą ręką dotknął mojej skroni skrzywiłam się i odskoczyłam od niego jak najdalej. Dotknęłam palcami bolącego miejsca.

Nie podejrzewałam, że ten chuj odważy się mnie dotknąć! Zwłaszcza, gdy znał mój stosunek do niego.

— Jesteście popierdoleni! — rzuciłam do nich przez zaciśnięte zęby. — Witacie się ze mną jakby nigdy nic, a przez was on... — Wskazałam dłonią na ojca. — I co ja mam teraz z nim zrobić? — wymamrotałam pod nosem.

Kucnęłam przy ojcu i obróciłam go na plecy. Czarnowłosy westchnął a opary jak z gorzelni natarły na moje nozdrza. Zacisnęłam usta i próbowałam powstrzymać torsje.

— Pomóc ci? — Zbulwersowana spojrzałam na Johna, który wyszczerzył zęby. Miałam ochotę zedrzeć uśmiech z jego twarzy. Jednak nawet jak dla mnie, dzisiaj było za dużo agresji. A w dodatku nie miałabym z nim szans. Podniosłam się z ziemi i zmniejszyłam odległość pomiędzy nami. Spojrzałam prosto w jego piwne oczy.

— Nie trzeba — syknęłam. — Poradzę sobie sama.

Zawiał wiatr a wraz z jego podmuchem dotarł do mnie zapach ich wilków. Skrzywiłam się, ale nie dlatego, że ich zapach mnie odrzucał, tylko dlatego, że mi się on szalenie podobał. Pachnieli dzikością, lasem. Czymś co powodował mój zachwyt. Nie chciałam tego czuć.

Ciekaw... — szepnęła wilczyca.

— A ja myślę, że jednak trzeba — zaoponował John, wyjmując chusteczkę z kieszeni kurtki i przykładając ją na zranienie. — Nieźle się załatwiłaś — skomentował z przekąsem.

— No co ty nie powiesz — sarknęłam. Zabrałam z jego ręki chusteczkę i cofnęłam się. — Ale dla twojej wiadomości tamci mają gorzej...

Zmarszczył brwi, a ja podeszłam do ojca, którego miałam zamiar podnieść, jednak ubiegł mnie Baltazar. Zatrzymałam się.

— Mówiłam, że nie potrzebuję pomocy! — krzyknęłam sfrustrowania. Złapałam ojca pod ramię i wlepiłam wzrok w szare oczy Baltazara. Odpowiedział mi stalowym spojrzeniem, ale po chwili odwrócił wzrok i puścił mojego tatę. — Idioci... — wymruczałam.

Pociągnęłam ojca za ramię, żeby ruszył się z miejsca. Ojciec niechętne, ale zaczął iść za mną. Z krzywym uśmiechem patrzyłam na ziemię, licząc każdy swój krok. Liczyłam do chwili, gdy poczułam niespodziewanie szarpnięcie, które spowodowało, że potknęłam się o nierówny teren. Otworzyłam szerzej oczy ze strachu i zanim zdołałam złapać równowagę, poczułam jak czyjeś silne ramiona oplotły mnie w pasie i przyciągnęły do swojego ciała. Moje ciało zastygło w bezruchu, ale wzrokiem szukałam ojca, który znajdował się pomiędzy Alexem i Baltazarem. Odetchnęłam z ulgi, jednak nadal nie pozwoliłam sobie na rozluźnienie, kiedy czułam przy sobie Johna.

— Puść mnie! — szepnęłam łudząco spokojne, ale w środku aż kipiałam od wściekłości.

— Sasza, pozwól nam sobie pomóc. — Oddech Johna połaskotał mnie w kark.

Miałam ochotę się tam podrapać, ale nie zrobiłam w tym kierunku żadnego ruchu. Chwyciłam palcami jego przedramion i wbiłam paznokcie w materiał kurtki. Zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Podniosłam nogę i nadepnęłam na jego stopę. Chłopak syknął i bardziej z zaskoczenia niż z bólu poluzował uchwyt. Wyszarpnęłam się z jego ucisku i odskoczyłam od niego jak od ognia.

— Nie dotykaj mnie! — burknęłam do blondyna, który przewrócił oczami.

— Jak chcesz. — Zrezygnowany potarł czoło. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam analizować jego zachowanie, które po chwili sam mi objaśnił. — Ale i tak potrzebujesz pomocy w...

— Skąd pomysł, że potrzebuję pomocy? — Przerwałam mu zdegustowania, że nie chciał odpuścić. Chłopak wypuścił powietrze, a na jego twarzy malowała się zaciętość, która uświadomiła mi, że chłopak tak szybko mi nie odpuści. — Wiesz co? Lepiej nic nie mów! —Podniosłam rękę, aby zasłonić widok jego twarzy.

Odwróciłam się od chłopaka i podeszłam po raz kolejny dzisiejszego wieczoru do ojca, którego nadal podtrzymywali chłopacy. Będąc już blisko czarnowłosego, usłyszałam jak mamrocze coś, ale nie byłam wstanie wychwycić żadnych sensownych słów.

— Dzięki za pomoc, ale naprawdę wolę zrobić to sama... — powiedziałam cicho do chłopaków, mając nadzieję, że odpuszczą.

— Nie, Sasza. — John pojawił się tuż obok mnie. — Jesteś naszą koleżanką, więc musimy ci pomóc.

Znaleźli się pieprzeni herosi — pomyślałam zmęczona ich upartością.

— I jako koleżanka... — Słowo dziwne smakowało mi w ustach, ale dalej brnęłam w tym kabarecie — ...dziękuję wam za okazaną pomoc. — Zrobiłam nieokreślony ruch dłonią, wyrażając za pomocą gestu swoją wdzięczność. — A teraz niech każdy pójdzie w swoją stronę.

— Sasza. — Głos Baltazara był łagodny, koił zszargane nerwy. Zaskoczona spojrzałam na chłopaka. Dopiero dzisiaj usłyszałam jego głos, bo chłopak był bardzo małomówny, a niestety nie miałam innej okazji, aby znaleźć się z nim w jednym otoczeniu. Cichy Baltazar nie wzbudzał żadnych emocji, ale wyrażający swoje zdanie mógł wprowadzić pewne komplikacje dotyczące mojego stosunku do niego. — Twój tata jest troszkę... pijany. — Parsknęłam śmiechem na to niedopowiedzenie roku. — Nie powinnaś sama z nim wracać do domu. Jest późno.

Zmrużyłam oczy. Baltazar wydawał się szczery, a Alex uśmiechał się do mnie głupkowato. Tylko John miał jakąś dziwną minę, której nie mogłam rozszyfrować.

— Nie zostawicie mnie w spokoju, aż się nie zgodzę? — spytałam się, gdy przeanalizowałam swoją pozycję.

— Tak. — Krótka odpowiedzieć Johna spowodowała, że szpetne przeklęłam.

— Niech wam będzie — warknęłam w końcu.

Baltazar wykrzywił wargi w imitacji uśmiecha i odwrócił się do czarnowłosego mężczyzny, by lepiej go złapać. Alex widząc to, pomógł ciemnowłosemu i dopiero po chwili zerknęli na mnie.

— Prowadź, Sasza! — krzyknął radośnie Alex, na co się skrzywiłam

— Przecież wiecie, gdzie mieszkam. — Potarłam skroń, ignorując nieprzyjemne pieczenie.

— I co z tego — powiedział cicho Baltazar.

Spojrzałam się na niego z mordem w oczach. Właśnie nic, pomyślałam, panie mądry. Ominęłam ich i zaczęłam przeć przed siebie, słysząc za sobą kroki moich towarzyszy. Po paru minutach milczenia, pomijając dziwne dźwięki wychodzące z ust taty, przekrzywiłam głowę i spojrzałam na wilki, które obserwowały, tak samo jak ja, moje ruchy.

— A wy co robicie w mieście? — spytałam się i odwróciłam się do ścieżki, którą podążaliśmy.

— Mieszkamy. — Prychnęłam, kiedy usłyszałam odpowiedź Johna.

— A tak na serio? — Uniosłam brew oczekując sensownej wypowiedzi.

—A na serio wyszliśmy, żeby pozwiedzać okolicę. — Poczułam na plecach jego palące spojrzenie. Zwolniłam kroku, żeby łatwiej móc go obserwować i ocenić czy przypadkiem nie skłamał.

—A niby czego!? Pustostanów!? — Zażartowałam bez uśmiechu.

—Czy ty zawsze jesteś taka wredna!? — warknął na mnie, nie kryjąc swojego zniecierpliwienia.

—Tylko do osób, które lubię. — Posłałam mu niewinne spojrzenie, na co chłopak zacisnął mocniej szczękę.

Mówi prawdę! — Usłyszałam w głowie potwierdzenie wilczyca.

Z tyłu dotarł mnie śmiech Alexa, który momentalnie ucichnął pod srogim spojrzeniem wysokiego blondyna. Uśmiechnęłam się pod nosem, że szczupłemu nastolatkowi spodobał się mój żarcik. Mogłabym się do tego przyzwyczaić, pomyślałam, jednak po chwili moja twarz zastygła w obojętnym wyrazie. Nie mogłam pozwolić sobie na ciepłe uczucia w stosunku do nich. Byli wrogami. Nie mogłam się z nimi spoufalać.

— Dlaczego nie zabraliście dziewczyn? — zapytałam się, kiedy tylko uspokoiłam chaotyczne myśli.

— Elisabeth tłumaczy Cassie coś z chemii — wyjaśnił Baltazar, a ja szyderczo zaśmiałam się.

— Z chemii? A niby tu z czego tłumaczyć? — powiedziałam wciąż rozbawiona.

Chłopacy milczeli, ale czułam na sobie wściekłe spojrzenie Johna, któremu się nie spodobał mój lekceważący stosunek do ich sfory. Czułam się przez to nieswojo, ale nie miałam zamiaru przepraszać. Byłam jaka byłam i nic tego nie zmieni. Może czasami zdarzało mi się kogoś zranić, ale nie to było moim celem. Po prostu czasami się zapominałam i mówiłam coś, czego później żałowałam. I może powinnam wyrazić skruchę, ale nie potrafiłam tego zrobić. Za bardzo kojarzyło mi się to ze słabością. Ojciec zawsze przepraszał mnie, gdy za dużo wypił. A przecież, gdyby czuł się źle z tym co mi robił, nie piłby.

Z każdym krokiem zwalniałam. Była chwila spokoju i może dlatego zaczęłam przyglądać się jak wyglądają chłopacy.

John jak zawsze ze swoją niesforną fryzurą wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka. A skórzana, czarna kurta opinająca jego szerokie ramiona podkreślała jego wysportowaną sylwetkę. Baltazar także miał na sobie podobnie ubranie, jednakże był bardziej napakowany od Johna. Ubranie napinało się przy każdym ruchu chłopaka, zwłaszcza wokół jego ramion, aż czasami miało się wrażenie, że za moment kurtka puści w szwach. Miał także lekki zarost, który sprawiał, że nie wyglądał na chłopca tylko na młodego mężczyznę. Byłam zaskoczona, że nie jest betą.

Ciekawe jak nim się zostaje?, zastanowiłam się, I kim ja jestem?

Natomiast Alex był ich całkowitym przeciwieństwem. Był szczupły, ale to nie oznaczało, że nie był silny. Patrzyłam jak drgały mu mięśnie, gdy trzymał mojego ojca.. Zawsze wesoły i beztroski, a kiedy się uśmiechał robiły mu się dołeczki, przez co stawał się bardziej uroczy. Wokół niego unosiła się aura bezpieczeństwa i radości. Przy nim trudno było się długo gniewać, co doświadczyłam na własnej skórze. A mając całą trójkę wokół siebie, czułam się bezpieczna i zrelaksowana. Byłam tym faktem zdumiona i przestraszona. Nie chciałam tego czuć.

***

Kiedy wyszliśmy z miasta, zaczęliśmy iść wydeptaną ścieżką obok ulicy. Było ciemno jak w dupie, bo urzędnikom nie chciało się inwestować w oświetlenie. Minęło pół godziny, zanim skręciliśmy w drogę prowadzącą do mojego domu.

— Dobra, już sama sobie z nim poradzę. — Chciałam podejść do ojca i go wziąć, ale znów mnie wykluczyli.

— Nie ma mowy. Może być tu niebezpieczne.

Skąd u nich wzięła ta opiekuńczość? — Zaciekawiło mnie to.

Bo są wilkami, a o nie dbają o swoich — wyjaśniła wilczyca.

Nie wiedzą kim jestem — odpowiedziałam jej. Nasza mała grupka z każdą minutą przybliżała się do mojego domu. Stresowałam się przez to, bo miałam wrażenie, że coś się stanie, ale te nieuchwytne uczucie uciekało, gdy tylko się jemu dokładniej przyjrzałam. — I nie należę do ich watahy.

— Ale chcesz i to wystarczy

— Jeszcze tydzień temu zgadzałaś się ze mną, że musimy ich unikać. — Byłam zaskoczona postawą mojej wilczycy. — Brak przyjaźni, pamiętasz?

— Wiem, ale ta więź... Przerwała niepewne. Czujesz ją?

— Nie. — Nie byłam tego taka pewna za jaką chciałam uchodzić.

Pomimo, że wiedziałam, że to może się źle skończyć, posłuchałam instrukcji wilczycy, która wyjaśniła mi co mam robić. Skupiłam się i oczyściłam umysł z niepotrzebnych myśli. Słyszałam oddechy chłopaków, szum liści na wietrze i szmer zwierząt w pobliżu. Wzięłam głęboki oddech. W powietrzu unosił się zapach wilków i lasu. Rozluźniłam się i zaczęłam wyobrażać sobie rodzinę jaką bym chciała mieć. Czułam w sercu drganie i powoli wychwytywałam emocję wilków, które szły obok mnie. Przestraszona odcięłam się od tego stanu.

— Co to, kurwa, było? — zapytałam się zszokowana.

— To jest więź watahy... Wilków. — Dumne odszepnęła wilczyca.

— Co teraz będzie? — rzuciłam przerażona, jak i uradowania tym, że mi się udało. Jednak odpowiedziała mi cisza.

Spojrzałam zaniepokojona na chłopaków. Czy wyczuli moją ingerencję w ich więź? Czy skapnęli się? Jednak nie widziałam u nich żadnych zmian. Nadal żartowali między sobą.

Nie wiedzą. — Odetchnęłam z ulgą. — Skąd wiedziałaś, że mi się uda? — Wilczyca milczała.

— Nie wiedziałam. — I koniec rozmowy. W najciekawszym momencie. Ech, jakiś koszmar. Miałam tylko cichą nadzieję, że ta więź nie wpłynęła za bardzo na mnie.

— Dobra, to tu! — krzyknęłam, wskazując na chałupę.

Zatrzymaliśmy się na podjeździe. W nocy dom wyglądał mniej obskurnie niż w ciągu dnia. Podeszłam do Alexa i Baltazara.

— Dajcie mi go! — rozkazałam, a oni pokręcili głowami.

— Nie ma mowy — odpowiedział Alex. — Pomożemy ci go wnieść.

— Kurwa, dajcie mi go, bo inaczej urządzę wam tu piekło! — warknęłam do nich, tracąc resztki cierpliwości. Znów poczułam tę więź. Przeraziło mnie to i odepchnęłam Alexa, by objąć ojca w pasie.

— Bolt, puść go! — Chłopak skrzywił się, ale posłusznie wykonał moją prośbę.

Ciężar ojca spowodował, że się zgarbiłam, ale gdy zobaczyłam wyciągniętą dłoń bruneta wyprostowałam się.

— Dzięki z pomoc — powiedziałam, kierując się do domu. Będąc już w progu, odwróciłam się do nich. — Do zobaczenia jutro!

Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Ugięłam się pod ciężarem ojca, gdy zaczęliśmy przeciskać się przez korytarz do pokoju taty. Kopniakiem otworzyłam drzwi. Położyłam ojca na łóżko i otarłam perlący się pot z czoła. Stałam nad ojcem i obserwowałam jak śpi. Sama chciałam pójść do swojego pokoju i się położyć w łóżku, ale usłyszałam rozmowę dobiegającą z podwórza. Zmęczona skierowałam się do wyjścia. Wyszłam z domu i oparłam się o framugę drzwi.

— A wy tu czego? — szepnęłam nieźle wykończona dniem.

Chłopcy spojrzeli się na mnie.

— Czekamy na auto! — wyjaśnił John, chowając ręce do kieszeni spodni.

A nie możecie dalej!?, pomyślałam.

— Poczekam z wami. — Odbiłam się od drzwi i zeszłam do nich.

Wolałam mieć ich na oku i mieć pewność, że na pewno stąd odjadą. A także dlatego, że potrzebowałam ich obecności. Bałam się już myśleć co by się stało, gdybym nie przerwała tej więzi. Jak również tego, jak dalej się to wszystko potoczy. Bo miałam dziwne wrażenie, że będzie ciężko. Łatwo było mi ich ignorować, kiedy pierwszy raz ich zobaczyłam, ale teraz... Sama nie wiedziałam.

Nie rozmawialiśmy. W ciszy czekaliśmy na ich transport. Ręką zasłoniłam ziewnięcie. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał, że dochodzi północ. Nic dziwnego, że byłam zmęczona.

Trzask.

Szybko podniosłam głowę na źródło dźwięku. W drzwiach stał mój tata. Miał dziwną minę, a jego oczy zasłaniała mgła.

— O kurwa! — wyrwało mi się z ust.

Już wiedziałam dlaczego się przez cały dzień czułam niepokój. Mogłam być bardziej upierdliwa w stosunku do chłopaków i ich po prostu przegonić.

Tata trzymał w połowie opróżnioną butelkę wódki, a w drugiej dłoni uporczywie ciskał pasek od strzelby, którą wisiała mu na ramieniu. Przyłożył butelkę do ust i ją wypróżnił.

— Nic nie mówcie — szepnęłam błagalnie do chłopaków. — Ani nie ruszajcie się. — John kiwnął głową, za co podziękowałam mu w duchu.

Zrobiłam mały krok w stronie kompletnie pijanego ojca i podniosłam ręce, aby wiedział, że nie zamierzałam zrobić niczego głupiego. Ojciec popatrzył na mnie, ale wiedziałam, że mnie nie rozpoznał. Byłam na przegranej pozycji, jednak dalej brnęłam na przód.

— Gdzie... jes... jesteeeś... Ana!? — wybełkotał mężczyzna.

Oblizałam spierzchnięte wargę. Czułam jak język przyklejał się mi do podniebienia. Nie znosiłam, gdy ojciec był w takim stanie. Zawsze wtedy widział moją matkę i trudno było go uspokoić. Również czarnowłosy mężczyzna stawał się nieobliczalny. Pomimo, że nie raz doświadczyłam na własnej skórze jego gniewu, obawiałam się reakcji chłopaków, którzy nie znali mojego ojca i mogli źle zrozumieć jego zachowanie. Nie potrzebowałam większych kłopotów.

— Robert... — szepnęłam z chrypką. Odchrząknęłam i znowu spojrzałam się z zamglone czarne oczy mężczyzny. — Wszystko jest...

Moją wypowiedź przerwał irytująca muzyczka dobiegająca z kieszeni Johna. Chłopak zmieszał się i wyjął z kurtki telefon, który po chwili wyłączył. Jednak było już za późno. Robert uniósł wzrok i gdy tylko zobaczył nieznajomych chłopaków warknął wściekle,.

Mamrotał coś gorączkowo pod nosem i nim się spostrzegłam tata rzucił w chłopaków butelkę. Usłyszałam za sobą dźwięk rozbijanego szkła oraz niewyraźny krzyk Alexa, który zmieszał się z warkotem Johna. Nie odwróciłam się, żeby sprawdzić czy wszystko jest z nimi w porządku, ponieważ od razu podbiegłam do ojca. Póki nie będzie za późno. Ojciec właśnie zdjął z ramienia broń i przyłożył ją do barku. Zamknął jedno oko, a jego palec niebezpieczne zbliżył się do spustu. Dzieliły mnie od niego milimetry, kiedy głęboko odetchnął i wymierzył lufę w moją klatkę.

Zamknęłam oczy i chwyciłam prawą ręką za lufę, a lewą wymierzyłam cios w skroń mężczyzny. Ten stężał na chwilę, wywrócił oczami do tyłu i zsunął się nieprzytomne na ziemię. Odetchnęłam z ulgą i sprawdziłam broń.

— Kurwa! — krzyknęłam przerażona. — Nabita.

Będąc w szoku, zabezpieczyłam broń i sprawdziłam magazynek. Zamiast środków usypiających były prawdziwe naboje. Czułam jak robię się blada. Było mi niedobrze, kiedy tylko pomyślałam jak mogło się to skończyć. Schowałam magazynek do kieszeni i zarzuciłam sobie broń na ramię.

— Wynoście się z stąd! — syknęłam do nich.

John wlepił we mnie swoje spojrzenie. Było widać, że chciał do mnie podejść, ale gdy tylko zobaczył moją minę odpuścił sobie. Kiwnął na chłopaków i wskazał na drogę. Zrozumieli go, bo zaczęli tam iść.

— A jeszcze jedno — krzyknęłam do nich, gdy byli jeszcze w zasięgu mojego wzroku. — Nic się tutaj nie wydarzyło.

— Spokojnie, nikt się nie dowie! — zadeklarował John i zniknął w ciemnościach razem z Alex'em i Baltazarem.

Westchnęłam. To nie miało się tak skończyć. Przeciągnęłam ojca na korytarz i tam go zostawiłam. Położyłam mu pod głową poduszkę, a jego nieruchome ciało przykryłam kocem. Później spojrzałam na broń i zdecydowałam się od razu ją schować, by śpiący mężczyzna nie mógł jej znaleźć. Kiedy znalazłam odpowiednią kryjówkę, poszłam do salonu i usiadłam na fotelu. Zarzuciłam nogi przez oparcie a głowę odchyliłam do tyłu, ciężko oddychając. Miałam mętlik w głowie, który powodował, że nie wiedziałam co się ze mną działo. Pokręciłam się trochę na fotelu, jakbym miała owsiki w dupie. Byłam tym wszystkim tak przytłoczona, że nie byłam pewna czy uda mi się zasnąć.

A jednak zmęczenie i strach ostatnimi minutami spowodowało, że zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top