Rozdział 6

Siedziałam na parapecie i obserwowałam pusty korytarz. Nie było jeszcze osób z mojej klasy, ale to było pewnie kwestia czasu zanim się pojawią. Przyciągnęłam lewą nogę do siebie i położyłam podbródek na kolanie, natomiast prawą nogę zaczęłam delikatnie machać.

Za oknem było pochmurne, ale nie czuć było zbliżającego się deszczu.

Chciałabym pobiegać. – Niby parę dni minęło, odkąd biegałam w ciele wilka, ale już czułam nieprzyjemny ucisk w sercu.

Też bym chciała wyprostować łapy – zamruczała w odpowiedzi.

Niestety, póki inne wilki były w okolicy, nie czułam się bezpieczna.

Odwróciłam się od okna. Przyszło już parę osób, które stały obok siebie i o czymś żywo dyskutowały. Nie wiem o czym, ale sprawiało to z boku wrażenie, jakby zależało od tego ich życie. Jeśli mowa była o jakimś sprawdzanie to faktyczne mogliby się nie pozbierać.

Zeskoczyłam z parapetu razem ze dzwonkiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Lubiłam, gdy udawało mi się z nim zsynchronizować. Szkoda tylko, że z nim a nie z ojcem. Od razu zrobiłam się markotna, kiedy przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Przez cały czas albo kłóciłam się z tatą, albo próbowałam go unikać. I te jego docinki związanie z moim wilkiem. Niby słyszałam takiego typu określenia jak suka, pchlarz czy zapchlony kundel, ale jednak one mnie nadal raniły. Zwłaszcza, gdy wypowiadał je ktoś bliski. Przynajmniej nie pozostałam mu dłużna. Też potrafię rzucać różnymi synonimami/ epitetami. Co niestety doprowadziło do kolejnej kłótni na temat mojego słownictwa. Błędne koło!

Popatrzyłam na moją klasę. Nie było paru osób, ale w ogóle mnie to nie zdziwiło. Nikt normalny nie przychodził w poniedziałek, jeśli pierwszą lekcją była godzina wychowawcza, na której, mówiąc szczerze, nic odkrywczego się nie robiło. Na korytarzu nie czułam żadnego wilka. Zmarszczyłam brwi. Miałam jeszcze trochę czasu do lekcji, więc zdecydowałam się na mały spacer, w czasie którego próbowałam wywęszyć watahę. Po chwili wyczułam słabą nutę Cassie i pozostałych wilków. Uspokojona wróciłam pod klasę i weszłam do niej z pozostałymi uczniami. Po chwili do sali wpadł John. Miał rozczochranie włosy jakby przed chwilą próbował je ułożyć, ale mu nie wyszło. Posłał do nauczycielki uśmiech.

– Przepraszam za spóźnienie – szepnął.

Odwróciłam głowę, gdy John usiadł obok mnie. Nie zamierzałam się z nim witać. Pani standardowo sprawdziła listę obecności. A kiedy doszła do Elisabeth, John wstał i podchodząc do pani, wyciągnął z kieszeni spodni jakąś kartkę, którą następnie podał kobiecie. Zapewne zwolnienie lub usprawiedliwienie.

– Dlaczego jej nie ma? – zapytałam się zanim ugryzłam się w ten niewyparzony język. Chłopak z nieprzeniknionym wyrazem twarzy spojrzał na mnie.

– Rozchorowała się – oznajmił.

To dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz, pomyślałam.

Oparłam się o krzesło i wyprostowałam nogi. Znudzonym wzrokiem zaczęłam obserwować pustą tablicę.

– Jak tam? – spytał się po chwili blondyn.

– Jeszcze żyję, nie widać? – Posłałam mu gniewne spojrzenie, ponieważ przerwał moje zajęcie.

– Jesteś bardzo miła – powiedział sarkastyczne John.

– Może dlatego, że przekraczasz moją przestrzeń osobistą? – I na potwierdzenie swoich słów, odsunęłam się od niego.

– Nie, nie dlatego. – Uśmiechnął się do mnie.

– To może mnie oświecisz? – wycedziłam przez zęby.

– Nie chcę mi się. – Prychnęłam i pokręciłam głową. Zagrywka poniżej pasa.

Zapadła pomiędzy nami milczenie, jednak wokół nas był hałas. Pani gdzieś wyszła, więc myszy zaczęły harcować. W klasie zrobiło się duszno, a część dziewczyny nawet nie chciała słyszeć, żeby otworzyć okna, aby przewietrzyć pomieszczenie. Zdjęłam bluzę, mając pod nią czarną koszulkę, która dobrze się komponowała z moimi oczami i włosami.

– Ładny tatuaż – skomentował chłopak.

Spojrzałam na swoje prawe przedramię. Wytatuowanie było na nim dwa, skrzyżowanie pióra. Lotki ciągnęły się do łokcia, a dutki skierowanie były do nadgarstka. Wzruszyłam ramionami.

– Popraw mnie, jeśli się mylę – zaczął blondyn. – Czy to...

– Gówno mnie obchodzi co ty myślisz – przerwałam mu.

Czy on jest na tyle głupi, że nie rozumie, że nie chcę z nim gadać? – zapytałam się wilczycy.

Tak! – Prosta, acz konkretna odpowiedź. Wspaniale.

– Musisz przecierpieć.

Zapadła chwilowa cisza. Miałam zamiar się cieszyć, że się ode mnie odpieprzył, bo nie miałam zamiaru rozmawiać z przydupasem Eli, kiedy istniała realna szansa, że czekała mnie właśnie potyczka z blondynką. Myślami zaczęłam wybiegać w daleką przyszłość, gdzie wygarniałam dziewczynie wszystkie rzeczy, które mi nie pod pasowały. W tym jak traktowała swoją watahę.

Przede wszystkim Cassie – dodała moja wilczyca.

Natychmiast się z nią zgodziłam. Nigdy nie miałam watahy, ale gdybym w jakiejś należała chciałabym, żeby była jak rodzina. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk mojego imienia.

– Saszo – mruknął zmysłowo blondyn. Przewróciłam oczami. Przekręciłam się i zaczęłam uporczywie patrzeć na Johna, który nie spuszczał ze mnie swego wzroku. Uśmiechnęłam się lekko, prawie niewidoczne. Ale chłopak to zauważył i uznał to za pozwolenie na kontynuowanie rozmowy. – Tatuaż jest oznaką buntu?

– Nie. To prezent.

Chłopak uniósł brew, intensywne nad czymś rozmyślając.

– Mogę się spytać dlaczego pióra a nie na przykład... – machnął w nieznanym kierunku ręką – ...wilk?

Zaśmiałam się pod nosem, czym zwróciłam uwagę najbliżej siedzących mnie osób. Obrzuciłam Johna obojętnym wzrokiem.

– Bo wilki są nudne – wytknęłam mu.

No ej! – Wilczyca zakręciła nosem. Nie spodobały się jej moje słowa.

Spokojne mała – szepnęłam do niej. – Mówiłam o tatuażu.

– Akurat – prychnęła.

Chłopak nie mógł słyszeć tej rozmowy, ale zareagował podobne jak moja wilczyca. Zacisnął ręce w pięści i napiął mięśnie, które pod cienką koszulką były dobrze widoczne.

– John. – Łypnął na mnie okiem. – Tatuaże wilków są powszechne, a ja nie lubię być taka jak wszyscy.

– Jasne – odwrócił się ode mnie zirytowany, co nie szczególne mnie obeszło, więc na spokojne wróciłam do kontemplacji widoków rozciągających się za oknem.

Po parunastu minutach nauczycielka dotarła do klasy, gdzie zastała rozbrykanych uczniów. Jednak wystarczyło jedno, groźne spojrzenie oraz rzucone w przestrzeń groźbę pod postacią wizyty u dyrektora, żeby klasa się uspokoiła. Dopiero wtedy usiadła za biurkiem i zaczęła prowadzić temat, który średnio mnie interesował.

– Czy możesz mi pomóc? – Niepewne zerknęłam na Johna, po którym było widać resztki zdenerwowania. – Mam pewien problem.

Chłopak od razu się ożywił. Lekko pochyliłam się w stronę blondyna i odezwałam się jak najciszej, żeby osoby z przodu nic nie usłyszały.

– Czy nie wydaje ci się trochę dziwne, że po miesiącu od rozpoczęcia szkoły, dodatku tego samego dnia, przychodzi piątka nowych uczniów, nie będąc ze sobą spokrewniona?

Jaka taktowna – zaszydziła ze mnie moja wilczyca.

Zamknij się – rozkazałam.

– Nie. – John odpowiedział machinalnie. Jednak ciało go zdradziło, gdyż chłopak zrobił się momentalne spięty.

Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale nie oznaczało to, że byłam z niej zadowolona, dlatego otworzyłam zeszyt by zając czymś myśli. Kilka kresek tu i tam nie tworzyły żadnego wzoru. Były chaotyczne jak ja. Zupełnie nic nie oznaczały. Po prostu były.

Poczułam, że John nie był gotowy na to, że tak szybko odpuściłam, ale właśnie o to mi chodziło. W stołówce zaczną między sobą rozmawiać. Głównie o mnie. A wtedy dowiem się wszystkiego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top