Rozdział 25.2

Miłego czytania :P

______________________________________________________________________

W przedziale pociągu panował nieprzyjemny półmrok, pomimo tego, że słońce od dawna wisiało na niebie. Nie było mi dane cieszenia się tym, ponieważ Diego, gdy tylko promienie słoneczne go oślepiły, wstał z siedzenia i zasłonił okna, ignorując związane z tym moje oburzenie. Mężczyzna nawet na mnie nie spojrzał, gdy zbulwersowana wcisnęłam się głębiej w fotel i wlepiłam w niego wściekłe spojrzenie.

— Wiesz, że wystarczyło się przesiądź? — Nie omieszkałam zawrzeć w głosie kąśliwości, która podyktowania była chęcią wyprowadzenia z równowagi mężczyznę. Ten jednak nie zareagował tak jak tego chciałam. Poprawił się jedyne na twardym siedzeniu, a gdy tylko znalazł wygodną pozycję, posłał mi spokojne spojrzenie, pod którym cała złość się ulotniła. Nie wiedziałam jak tego dokonał. Jeszcze przed chwilą czułam w żyłach krążący gniew i niepokój, co teraz było mglistym wspomnieniem.

Żałowałam, że nie było ze mną wilczycy. Dałabym wiele, aby poczuć jej kojącą obecność i usłyszeć jej miękki warkot. Te nikłe oznaki, które sprawiały, że czułam się sobą. Tak po prostu sobą. A bez niej byłam obdarta ze swojej tożsamości. Miałam wrażenie, że odkąd wilczyca zniknęła z mojego umysłu moja wilcza duma, terytorializm oraz odwaga osłabły. Może to nie było spowodowane jedyne brakiem mentalnego kontaktu z wilczycą a miesięcznym pobytem w celi, który próbowałam wyrzucić z pamięci. Jednakże nie zmieniało to faktu, że nie czułam się na tyle pewne w obecności Diega.

Krępowałam się przy nim, chociaż próbowałam to ukryć pod niezadowoleniem. I chyba marne mi to szło, bo Diego uśmiechnął się kącikiem ust wyraźne rozbawiony. Zagryzłam wargi, aby nie wyrwał mi się ostrzegawczy warkot. Jednak gdy wąskie usta mężczyzny rozciągnęły się w niemym rozbawieniu, wybuchłam:

— Dlaczego ciebie się słucham? — Diego uniósł brew, czekając aż rozwinę swoją myśl. Wypuściłam sfrustrowania powietrze. Najwyraźniej bawiła go moja utrata kontroli, ale mógł odpuścić sobie sprawdzanie moich granic. — Jesteś do cholery deltą!

— Tak, jestem — potwierdził fakt, o którym dawno wiedziałam. Skomentowałam to przewróceniem oczu.

— Właśnie! Więc, jakim cudem, wykonuje twoje rozkazy!? Nie powinno tak być. Przecież jestem betą.

Mężczyzna prychnął rozbawiony. Chyba nie mogłam liczyć na większy pokaz rozbawienia, ponieważ mężczyzna znów przybrał maskę opanowania, która chyba stała się nieodłączną częścią jego osobowości.

— Saszo, kto nagadał ci tych bzdur?

— Że co, proszę?

Diego pokręcił głową, natomiast ja siedziałam z otwartymi ustami i patrzyłam na niego ogłuszona. Nie wierzyłam mu, tego byłam stuprocentowo pewna. I nawet to, że nie wyłapałam fałszywej nuty w jego głosie nie spowodowało, że porzuciłam swoje zdanie.

Ale po chwili przyszło zwątpienie.

Czy to nie właśnie od Elisabeth dowiedziałam się o swoim statusie? Przecież mogła specjalne skłamać, zmanipulować, abym była wobec nich posłuszna. Wdzięczna za okazaną troskę i wprowadzenie mnie w wilczy świat. Ale z drugiej strony czy Diego nie korzysta z tej samej zagrywki co panna Merc? Neguje moje informację, podając swoje, a ja jak ten ufny szczeniak będę podążać za człowiekiem, który okazał mi współczucie i wsparcie? Z taktycznego punktu widzenia jest to świetna strategia.

— To, co słyszysz — odpowiedział spokojnym tonem, nawet nie podejrzewając do jakiego stanu doprowadziły mnie jego słowa. — Jesteś deltą, szczeniaku.

—Jakoś trudno mi to uwierzyć — odrzekłam lekko roztrzęsionym głosem, którego nie byłam w stanie opanować. — Wataha Merca szczegółowo objaśniła mi zasady panujące we sforze. I ze spotkań z nimi, dowiedziałam się, że jestem betą.

Uparcie trzymałam się tego, bo chyba nie chciałam przyjąć do wiadomości, że zostałam wykorzystana. Może to było z mojej strony dziecinne i głupie, zwłaszcza po tym jak uciekłam z ich watahy, ale to, że dałam się im tak prosto wykiwać uderzała w moją dumę i osąd.

Diego przekrzywił głowę, zerkając na burgund zasłon. Podniósł rękę i poprawił zagniecenie, którego wcześniej nie zauważył. Dopiero, gdy materiał był gładki, zwrócił się do mnie:

—Tak!? — Wlepiłam w niego wściekłe spojrzenie. Mógł już sobie odpuścić ten obcesowy ton. Wystarczyło mi już to, że sama w siebie zwątpiłam — Możesz mi powiedzieć, co tak dokładnie usłyszałaś?

— Mogę — przeciągnęłam niepewne wyraz. Byłam zaskoczona, ponieważ spodziewałam się, że Diego zachowa się mniej dorośle. Nie rzucił żadnym nieprzyjemnym komentarzem czy też nie zażartował ze mnie, po prostu wyraził zainteresowaniem skąd i jak dowiedziałam się o swojej pozycji. To było całkiem miła odmiana. — Nie pamiętam teraz tak dokładnie co Elisabeth, córka Merca, mówiła, ale wspominała coś o tym, że zachowuje się jak delta, ale przez samotność i brawurę — albo głupotę, jak niekiedy słyszałam — zdobyłam wyższą rangę. Czyli bety.

— Rozumiem. — Diego potarł palcami włosy, niszcząc kucyk, który miał dotąd zrobione. Przydługie włosy opadły mu na wysokie czoło i zakryły jego jasnobłękitne oczy.

— Na serio? — zapytałam odruchowo.

— Nie. — Skrzywiłam się na jego odpowiedź, co mężczyzna zdążył zauważyć. — Nie musisz się dopytywać, czy zrozumiałem. Jak mówię, że tak to zazwyczaj tak jest. W innym wypadku poprosiłbym cię, abyś mi wyjaśniła niektóre aspekty — wyjaśnił na spokojnie.

— Czyli wiesz o co mi chodzi, tak? — Jakoś nie mogłam ukryć sceptycyzmu.

— Tak.

Cierpliwie czekałam, aż mężczyzna zacznie kontynuować, bo to, że chciał było bardziej niż pewne. Diego rozparł się na fotelu i wyciągnął swoje długie nogi, przez co musiałam zabrać swoje. Z koncentracją wymalowaną na twarzy przyglądałam się jego kwadratowej szczęcie, na której pojawił się zarost. Mężczyzna ciężko westchnął.

— Coś jeszcze powiedziała?

Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Próbowałam sobie ze szczegółami odświeżyć pamięć rozmowy ze stołówki, jak i z mojego pokoju. Jednak im bardziej próbowałam sobie przypomnieć, tym mniej mi się udawało. W końcu tamte zdarzenia miały miejsca prawie dwa miesiące temu. A w tym czasie wiele się wydarzyło.

— Że jako samotny wilk mam rangę alfy. I jeszcze parę innych rzeczy, których, niestety, teraz nie pamiętam.

— Dobrze, tyle musi nam wystarczyć. Córka Merca nie skłamała — odetchnęłam z ulgą. — Ale również nie powiedziała całej prawdy. Pewne miała ci tyle wyjawić, żebyś się zanadto nie przestraszyła i im bezgraniczne zaufała.

Sama doszłam do tego wniosku, ale usłyszenie potwierdzenie z ust osoby, która nie była z tym emocjonalne związania, upewniła mnie, że moja intuicja się nie pomyliła a pierwsze wrażenie było prawidłowe.

— Całej prawdy? — Dopiero po czasie wychwyciłam słowa, które sprowadziły mętlik.

— Tak. Na pewno jesteś deltą z urodzenia. — Uśmiechnęłam się lekko. — I do czasu aż nie dołączysz do czyjeś watahy będziesz miała łatkę samotnego wilka. — Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale Diego mi nie pozwolił. — A jeśli ci chodzi o twoją domniemaną rangę bety... Powiem tak: wśród szczeniaków możesz sobie poudawać betę. Jednak dopóki co, jesteś deltą.

— Nie rozumiem — wyjąkałam zagubiona.

— Wyjaśnili ci jak można zdobyć wyższą rangę?

— Tak. Mówili, że trzeba o nią walczyć.

— Mniej więcej tak to wygląda. — Diego podrapał się po brodzie. — Gdyby walka była wyznacznikiem zdobycia wyższej rangi byśmy mieli rozłam w sforze. Pojedynek pokazuje tylko, czy wilk ma odpowiednie predyspozycje. Czy jest na tyle silny, aby utrzymać innych w ryzach.

Było to... całkiem logiczne. Nawet bardziej od tego, co usłyszałam w stołówce od Elisabeth.

— Więc nie trzeba walczyć? — Diego zaprzeczył, a ja oddałam się zadumie, w czasie której układałam na nowo informacje o swojej rasie. — Jeśli nie trzeba, to jakim cudem..?

— Zdobywamy wyższą pozycję? — dokończył za mnie. — Jest to trochę skomplikowany i długotrwały proces. Wiesz może czym charakteryzują się poszczególne rangi?

Wzruszyłam ramionami, pokazując mężczyźnie, że wiem tyle co nic. Diego skrzywił się a w jego oczach na chwilę mignęła złość. Nie wiedziałam do kogo ona była skierowana, ale nieświadomie skuliłam się na siedzeniu, czekając na wybuch gniewu, który nie nastąpił. Bratanek Ricka nie zauważył, że na sekundę moja postawa wyrażała uległość, ponieważ za bardzo skupił się na sobie i na tym jak ma przekazać mi wiedzę.

— Każda pozycja charakteryzuje się zbiorem różnych cech. Alfa jest jak ojciec rodu; opiekuńczy, srogi, odpowiedzialny i sprawiedliwy. Beta dla alfy jest niczym brat, a dla nas jak wuj; ma podobne cechy do alfy, ale w niektórych aspektach się różnią. Bety są... — Na chwilę zamilkł, poszukując odpowiednich słów. — Są one służbistami. Jest u nas takie przysłowie: Gdzie alfa nie może, tam betę pośle.

— Tacy chłopcy na posiłki. — Uśmiechnęłam się słabo, przypominając Johna, który biegał za Eli jak pies za swoim panem.

— Tylko nie mów tego głośno, bo się obrażą — upomniał mnie srogo Diego. Kiedy upewnił się, że go słucham, ponowił dialog — O deltach wypowiem się więcej, ponieważ oboje należymy do tej kasty i sądzie, że będzie ciebie to najbardziej interesować.

— Nie mylisz się — zgodziłam się z nim.

— W średniowieczu jednym ze stanów społecznych było rycerstwo. — Nie kryjąc zaskoczona patrzyłam na niego jak ślepa kura w ziarno. O czym on do cholery mówi? — Warstwa ta wytworzyła swój własny styl życia, ceremonię. Jeśli uważne słuchałaś na lekcjach historii to pewne bez problemu wymienisz mi cechy rycerza?

Diego lekko uniósł kąciki ust w imitacji uśmiechu, gdy zobaczył moją minę. Przez chwilę nie mogłam dojść do siebie, ale gdy w końcu zrozumiałam o co się pyta, miałam ochotę histeryczne zaśmiać się mu w twarz. Jednak szybko się opanowałam. Nie chciałam mu dać żadnego powodu, aby uważał mnie za stukniętą dziewczynę, na którą trzeba mieć uważne baczenie.

— Rycerze byli odważny i dumni — odpowiedziałam, gdy w głowie pojawiły się potrzebne informacje.

— W dodatku waleczni, wierni swojemu władcy – w naszym przypadku alfie. Wolimy zginąć niż splamić swój honor. Jesteśmy szlachetni i prawdomówny — wyjaśnił dokładniej.

— W teorii — dopowiedziałam. Znając historię Ricka i to, że jest półwilkołakiem łatwo było zrozumieć, że jego ojciec nie posiadał żadnej z wymienionych przez Diega cech. Był zwykłym skurwielem, który powinien gnić w więzieniu.

— Zawsze istniały wyjątki od reguły. — Diego otworzył plecak i wyjął z niego butelkę wody. Kiedy ugasił pragnienie, przymknął zrelaksowany oczy. — Przecież nie każdy rycerz stosował się do przyjętych norm, tak jak my do cech, które się z nami kojarzą. Nasza wilcza natura się nie zmienia, natomiast ludzka część do troszkę inna sprawa. Mamy wybór, jakimi ludźmi będziemy. Czy wolimy być bohaterami czy też nie.

— Tak? — spytałam ironiczne.

— Oczywiście. Wilki kierują się instynktem i chęcią przetrwania. Ludzie natomiast przyziemnymi pobudkami, jak zdobycie większej ilości pieniędzy. Więc jak myślisz, która część naszej osobowości wygrywa, gdy dochodzi do momentu, kiedy możemy pokazać, że jesteśmy lepsi od ludzi?

Zacisnęłam szczęki, aż zęby zatrzeszczały w proteście. Mignęły mi przed oczami dwa tak bardzo różne od siebie wspomnienia. Nadal pamiętałam emocje, które mną wtedy kierowały. Pierwszym wspomnieniem było sprzed baru, gdy jacyś skurwiele próbowali się do mnie dobrać. Nie chciałam walczyć, wolałam załatwić to po ludzku, czyli zwykłą rozmową. Ale gdy to zawiodło a oni zaczęli się do mnie zbliżać poczułam się zagrożona. Walczyłam, bo tak kazał mi instynkt. Natomiast inne, nie tak dawne wydarzenie pozostawił za mną niesmak. Kiedy w sklepie spotkałam tamtą lafiryndę, wręcz pławiłam się w jej strachu, którą wywołałam wilczą naturę. Czułam ekscytację, w żyłach krążyła mi władza jaką posiadałam nad nią. Dopiero później przyszło poczucie winy.

Diego zobaczył w moich oczach odpowiedź na pytanie. Smutno pokiwał głową, jakby sam często kierował się nie tymi intencjami co trzeba.

Więc czy to oznaczało, że wilkołaki mogły być złe tylko dlatego, że były również ludźmi? Na te pytanie nie chciałam znać odpowiedzi.

— Wracając do tematu... delty zawsze są odważne i gotowe do walki. Różnią się tylko pobudki, rozumiesz?

Pokiwałam głową. Diego okazał się świetnym nauczycielem, mówił prostym językiem, w dodatku dając przykłady, które mogły ułatwić przyswojenie wiedzy. Nachyliłam się do Diega i zabrał z jego ręki butelkę, którą następnie otworzyłam i pociągnęłam porządny łyk, nawilżając zeschnięte gardło.

— A co z gammami i omegami? — Nie chciałam już myśleć nad dwoistością wilkołaków, bo im bardziej zagłębiałam się w ten temat to z przerażeniem odkrywałam ile krzywdy wyrządziłam z powodu swojej dumy. A to nie pomagało w zachowaniu spokoju. Pokręciłam głową, chcąc w końcu o tym zapomnieć i zaciekawiona zerknęłam na deltę, który nie poruszył się ani na milimetr, odkąd zabrałam mu wodę. — Są jak mieszczanie i chłopi?

— Może troszkę, chociaż prawa mają takie same jak reszta wilków. Może zabrzmię okrutne, ale gammy niczym szczególnym się nie wyróżniają, więc je ominie i przejdę od razu do omeg. — Przewróciłam oczami, ale nic nie powiedziałam. Czekałam aż Diego dokończy charakterystykę wszystkich rang. — Są one najsłabsze pod względem fizycznym, dlatego zazwyczaj nie zdarza się, aby stawały się gammami. Bo chyba wiesz, że...

— Walczymy o jedną pozycję? — Weszłam mu obcesowo w słowo. — Tak, coś o tym słyszałam.

— To dobrze, nie będę niepotrzebne tracić na to czasu — stwierdził. — Omegi są posłuszne i uległe. Wykonują praktyczne każdy rozkaz, który im się wyda. Co prawda mają prawo odmówić, ale rzadko się to zdarza. Czują się zobowiązani do słuchania się nas, ponieważ je chronimy.

— Jakie to pięknie — sarknęłam.

— Prawda? — Położył splecione dłonie na brzuchu i odchylił głowę do tyłu. — Jednak w praktyce wygląda to różne. Zdarzają się imbecyle, którzy porywają się z motyką na słońce.

Prychnęłam rozbawiona. Jakoś się tym specjalnie nie zdziwiłam. W każdej społeczności istniały takie osoby i szczerze wątpiłam, żeby kiedykolwiek to się zmieniło.

Pociąg zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymał się na peronie. Zbliżyłam się do okna i rozsunęłam zasłony, aby zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. Przez czas, kiedy rozmawiałam z Diego, ciemniło się, ponieważ słońce schowało się za burzowymi chmurami. Na peronie znajdowało się garstka osób. Część z nich przyszła przywitać dawno niewidzianą rodzinę, a inny, żeby się pożegnać. Odeszłam od okna, bo obraz rodzin nieprzyjemne przypominał mi o ojcu, o którym nie wiedziałam co się dzieje.

Kiedy pociąg osiągnął pełną szybkość, rozłożyłam się na fotelu.

— Mówiłeś coś o tym, że proces zmiany rangi jest trudny. Dlaczego?

— Bo musisz się wykazać cechą charakterystyczną dla danej grupy, a to nie jest wcale takie łatwe, aby zmienić swój charakter.

— Aha — skwitowałam. — Więc dlaczego wataha Merca powiedziała mi, że jestem betą? — Nie dawało mi to spokoju, a Diego był nad wyraz chętny, abym zrozumiała.

— Z grzeczności — odparł gładko. — Samotne wilki nie mają rang. Dopiero, gdy zetknął się z obcą watahą ją zyskują. Wtedy alfy traktują tego osobnika, jakby był wyżej w hierarchii niż byłby normalne. Dzięki takiemu zabiegowi, ego wilka wzrasta i łatwiej przekonać go, żeby dołączył do ich watahy.

Warknęłam pod nosem. Więc po to to było? Każdy miły gest, wsparcie, wyjaśnienia, abym tylko weszła do ich watahy? A kiedy odmówiłam, zdecydowali się na porwanie? Pokręciłam głową. Miałam wrażenie, że coś mi umykało, ale nie miałam pojęcia co. Wspomnienia się mieszały, zapominałam o zdarzeniach, które miały miejsce, jakby to była jakaś obrona organizmu przed traumą. Wiedziałam, że to miało jakiś związek z moją matką i moją zdolnością przemiany w wilka. Którą najwyraźniej straciłam, bo przecież nie słyszałam wilczycy. Jeśli miałam nadzieję, że w końcu przestanę czuć się jak gówno to byłam w błędzie. Czułam się kurewsko źle, nie było żadnego odpowiedniego słowa, które mogło opisać mój parszywy stan.

— Czegoś tutaj jednak nie rozumiem. Jeśli zrobili to z grzeczności, to dlaczego zamiast cierpliwie poczekać, aż sama do nich przyjdę, zdecydowali się na porwanie?

To było bez sensu. Wystarczyłoby poczekać, aż sama dałabym im wszystko na złotej tacy. Powiedziałabym każdą informację, jaką by chcieli usłyszeć; dałabym im krew, którą chcieli zbadać; może z czasem bym w ich obecności przemieniła się wilka. A tak... nic.

— Mam co do tego pewną teorię...

— Jaką?

— ...którą chciałbym najpierw przegadać z Eliasem.

W odpowiedzi na jego uszczypliwy ton odpowiedziałam wzruszeniem ramion, chociaż w głowie wrzeszczałam na niego. Diego powiercił się na siedzeniu i westchnął głęboko, szykując się do snu. Również zaczęłam odczuwać zmęczenie, a ból, który towarzyszył mi od ucieczki, nie zmniejszył się ani na jotę. Zerknęłam na mężczyznę; twarz wciąż wyrażała skupienie, a sylwetka ani na chwilę się nie rozluźniła. Najwyraźniej Diego czuł się w obowiązku mnie chronić niezależne od pory dnia i nocy. Jednak zanim pozwolę mu na sen, musiałam się najpierw czegoś dowiedzieć.

— Elias? — Imię brzmiało znajomo, ale nie potrafiłam przypomnieć kiedy i od kogo je pierwszy raz usłyszałam. — Kim on jest?

— Moim przełożonym — mruknął senne.

— Jest alfą?

— Betą. I człowiekiem, który ci pomoże. — Uniósł dłoń, jakby przeczuwając, że rozpalił we mnie ciekawość i chciał zawczasu zgasić żar, zanim rozpęta się tu piekło. — Wszystko ci wyjaśnimy, ale to nie jest odpowiedni czas. I miejsce — dodał po chwili namysłu. — W dodatku oboje mamy nieprzespaną noc, a przed nami jeszcze daleka droga. Więc lepiej odpoczywaj, bo później możesz nie mieć takiej okazji.

— Dobrze, Di. — Mężczyzna zmrużył oczy w wyrazie gniewu, ale uniesiony kącik ust zburzył wizerunek jaki próbował wykreować. Położyłam się na kanapie, twarzą do mężczyzny, a plecami do oparcia. — Ale obiecujesz, że wszystko mi powiecie?

Musiałam to wiedzieć! Niewiedza mnie męczyła, sprawiała, że stawałam się łatwą zdobyczą wśród ludzi, którzy czyhali na mnie z nieznanego mi powodu.

Diego przewiercał mnie spojrzeniem swoich szarych oczu, przez co niepewność wtargnęła do mojego serca. W końcu, po długich ciężkich chwilach milczenia, mężczyzna westchnął i poważnym tonem rzekł:

— Obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top