Rozdział 18.1
Z lekkim opóźnieniem, ale już jest <3
Zapraszam do czytania i... szczęśliwego Nowego Roku!!!
//////////////////////////////////////////////////////
Zwolniłam kroku, gdy z daleka dostrzegłam gmach szkoły. Z nieukrywaną niechęcią przypatrywałam się budynkowi, w którym byłam przez większą część czasu zmuszona przebywać. Nie dlatego, że nie lubiłam szkoły czy nauki, ale z powodu ludzi, którzy tam się znajdowali. Zawsze za niechęcią stały osoby, nie rzeczy. Szkoła nie była nudna, a jedyna nauczyciele, którzy nie potrafili ciekawie przekazać wiedzy.
Zatrzymałam się przed wejściem do szatni i czekałam, aż chmara uczniów w końcu wejdzie do środka. Ziemia była nadal mokra po wczorajszych roztopach, więc słyszałam co jakiś czas przekleństwo ucznia, który popchnięty przez swoich kolegów czy też przez inne osoby, wpadał do kałuży, mocząc tym samym swoje buty. Przygryzłam wargę, aby się nie uśmiechnąć. Co prawda za bardzo mi to nie wychodziło, ale przynajmniej próbowałam. Schowałam ręce do kieszeni i zaczęłam się huśtać na stopach. Przód, tył. Przód , tył.
— Strasznie się guzdrzesz! — oznajmiła wilczyca.
— Wcale nie. — Zaprzeczyłam, kręcąc głową.
Zauważyłam, że osoby dziwne mi się przyglądały, ale gdy tylko dostrzegały na sobie mój wzrok od razu odwracały spojrzenia. Moja wilcza natura była z tego powodu mile połechtana, ale ludzka część... Ech... sprawiało mi to pewien rodzaju przykrość i ból.
— Cholera — mruknęłam do siebie. — Zachowuję się jak nastolatka z problemami.
— Jesteś nastolatką i masz problemy. — Potwierdziła poważne wilczyca, a ja z irytacją prychnęłam.
— To był sarkazm, szczeniaku. — Cichy warkot wilczycy uświadomił mi, że się obraziła.
Zamarłam, kiedy wyczułam na sobie czyjś wzrok. Uniosłam głowę i dyskretnie poszukałam osoby, która mnie obserwowała. Najpierw wypatrywałam wśród uczniów, potem przeniosłam spojrzenie na bramę, przez którą przechodziły osoby, ale i tam nikogo nie zobaczyłam. Wypuściłam sfrustrowania powietrze. Nie znosiłam być obserwowania, ponieważ czułam wtedy pewien rodzaju dyskomfort.
— Sasza. — Podskoczyłam przestraszona, kiedy na karku poczułam ciepły oddech chłopaka.
Z warkotem rodzącym się w piersi odwróciłam się powoli ku osobie, dla której właśnie przygotowałam długą i bolesną śmierć. Blondynowi świeciły się oczy, a gdy dostrzegł moją miną wyrażający czystą wściekłość, szeroko uśmiechnął się do mnie i wyzywającym tonem zadał pytanie:
— Przestraszyłaś się?
— O co chodzi? — wycedziłam przez zęby.
John wzruszył ramionami i wskazał głową, że mam za nim iść. Zmrużyłam oczy. Blondyn odwrócił się i powolnym krokiem odszedł ode mnie. Głęboko westchnęłam. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że za nim pójdę. Nic by nie zdały się krzyki i żądanie odpowiedzi. Milczałby jak zaklęty, a ja tylko bym się przed nim ośmieszyła, zachowując się jak pięciolatka.
John tanecznym krokiem omijał kałuże. Patrzyłam na jego plecy i musiałam przyznać, że pomimo kurtki widać było jego potężnie mięśnie. Nie mając nic lepszego to roboty, zeskanowałam go wzrokiem.
— I jak? — Blondyn odwrócił głowę i uniósł brew.
— Tragiczne. —Chłopak skrzywił wargi, imitując uśmiech.
Po tej krótkiej wymianie zdań John znacznie przyspieszył kroku, przez co byłam zmuszona za nim potruchtać. Kiedy wyminęliśmy bramę odgradzającą szkołę, blondyn zaczął biec. Zdziwiona zatrzymałam się progu i niepewne obejrzałam się na szkołę. Kiedy chłopak zauważył, że za nim nie podążam, zatrzymał się i posłał ku mnie pytające spojrzenie.
— Mam mu zaufać? — Przygryzłam wargę.
— Nie wiem.
Wilczyca, tak ja, miała wątpliwości co do intencji chłopaka. Kto ich by nie miał? Iść za chłopakiem, którego ledwo znasz i w dodatku, który nie raz dawał znaki, że ciebie nie lubi. Przecież nie tak dawno patrzył się na mnie z nieufności, a czasami nawet z wrogością. Jeszcze ta sytuacja w moim pokoju.
— Idziesz? — krzyknął do mnie.
Słowo pułapka krzyczała mi w myślach, ale została zagłuszona przez niezdrową ciekawość, która wręcz wyparła ze mnie zdrowy rozsądek.
— Tak.
Biegliśmy w ramię w ramię w przyjemnej ciszy. Skupiłam się na swoim oddechu i przyjemności wynikającej z wysiłku. Musiałam przyznać, ze John był doskonałym kompanem, ponieważ w ogóle nic nie mówił i nie patrzył na mnie. Dzięki temu mogłam całkowicie się skupić na obserwacji krajobrazu, który mijaliśmy. Oddalaliśmy się co raz bardziej od szkoły i centrum miasta. Uśmiechnęłam się na widok lasu. Najwyraźniej rozmowa będzie przeprowadzona z dala od ciekawskich oczu. Może to i lepiej. Szkoła nie była najlepsza na rozmowę wilkołaków. Zwłaszcza, że mogły stracić nad sobą kontrolę.
Kiedy dotarliśmy do lasu, a zapach natury uderzył w moje zmysły, John zatrzymał się. Po sekundzie zrobiłam to samo. Zgięłam się w pół, opierając dłonie o kolana. Pot spływał mi po plecach, co przy obecnym wietrze, powodował na moim ciele dreszcze. Pomimo, że sport nie był dla mnie obcy, wyjątkowo czułam się wyczerpania biegiem.
— Dokąd teraz — sapnęłam pomiędzy oddechami.
John uśmiecha się na widok mojej zaczerwienionej od biegu twarzy.
— Za mną! — Machnął ręką i poszedł tylko sobie znanym kierunku.
Nie mając innego wyjścia powłóczyłam za nim. Przedzierałam się przez krzaki, raniąc tym samym odsłonięte dłonie, bo John wybrał trasę, która była wyjątkowo zarośnięta. Jednak, gdy dotarliśmy do rozłożystego drzewa przytrzymywał gałąź, abym mogła pod nią przejść. Kiedy byłam jeszcze schylona zauważyłam, że chłopak złośliwie się uśmiechnął. Zmrużyłam oczy w konsternacji, ale zanim się skapnęłam co chodzi mu po głowie, ten wypuścił gałąź.
— Kurwa! — warknęłam, gdy ochlapała mnie woda.
Odwróciłam się do chłopaka, chcąc mu się odwdzięczyć, ale zauważyłam, że rozpłynął się w powietrzu.. Cholera jasna! Zostawił mnie.
— Teraz mogłybyśmy zniknąć tak jak on.
Pochyliłam się i strzepnęłam wodę z włosów. Gdy wrócę do domu, będę musiała się umyć. Kiedy się wyprostowałam, woda, która znajdowała się jeszcze na mojej głowie, spłynęła mi za kołnierz kurtki. Drgnęłam na ten kontakt.
— Idziesz czy nie!? — warknął poirytowany chłopak.
Zerknęłam na prawo skąd dobiegał głos Johna. Stał obok świerków i krzewów. Wywróciłam oczami.
— Nie wiedziałam, że tak się o mnie martwisz — sarknęłam.
Chłopak złapał się za grzbiet nosa i zamknął oczy.
— Nie gadaj, tylko chodź — powiedział po chwili i zniknął za drzewami.
Mamrocząc pod nosem, podążyłam za Johnem, który szedł pewnym krokiem jakby nie raz byłam w tym miejscu. Miejsce, w którym przebywałam niczym szczególnym nie różnił się od lasu, który rósł obok mojego domu. Był praktyczne identyczny. Ale i tak z fascynacją obserwowałam intensywną zieleń i brąz. Te barwy uspokajały mnie.
Rzuciłam okiem na zegarek. Kurde, szliśmy już od jakieś godziny, a końca nie było widać. Zagryzłam wargę, by nie spytać chłopaka jak długo jeszcze mamy iść. Ale nie chciałam marudzić, bo jeszcze chłopaczyna uzna, że warto pójść naokoło, a wtedy na serio bym się wkurzyła. Co pięć minut sprawdzałam zegarek i z nudów zaczęłam liczyć kroki. Przy około tysięcznym kroku, co zajęło mi sporo czasu, gdyż parokrotnie pogubiłam się w liczeniu i musiałam zaczynać od nowa, nie wytrzymałam i zadałam pytanie, które od jakiegoś czasu krążyło w moim umyśle:
— Daleko jeszcze?
— Nie — oznajmił John i wyszedł na polanę.
Z uśmiechem rodzącym się na ustach kroczyłam za blondynem na polanę, na której czekała na mnie sfora Elisabeth. Pomimo, że nazwałam to miejscem polaną, polaną wcale nie była. To skrawek wolnej przestrzeni, która była dostatecznie wielka, aby pomieścić na niej sześcioro osób, które swoją nieruchomą postawą mogły robić za drzewa.
Zostawiłam Johna za sobą i poszłam na spotkanie w twarzą w twarz z Elisabeth. Tym razem nie było mi dane zobaczyć jej irytującego uśmiechu, ponieważ moim oczom ukazał się twarz pełna powagi. Przygryzłam wargę do krwi, kiedy dostrzegłam, że Alex i Baltazar – nie byli do końca zadowoleni ze spotkania – przybliżyli się z obu stron do swej alfy. Chłopcy zachowywali się jak ochroniarze, którzy mieli za zadanie chronić jakiegoś idola przed napalonymi i szurniętymi nastolatkami.
Przeniosłam wzrok z wilków na niebieskooką. Blondynka miała na sobie czarne spodnie i granatową kurtę. Blond włosy łagodnymi falami spływały jej na ramiona. Iście anielska uroda, tylko sceneria wyjęta jak z jakiegoś taniego horroru. Las, od groma nieprzyjaciół, jeden sojusznik i ty. Samotna postać, która musi wstawić czoła złu tego świata. Po prostu zwyczajny dzień dla zwyczajnej osoby.
Tylko dlaczego, kurwa, czułam niepokój?
Cholerne nieprzyjemne uczucie, które spowodowało, że moja pewność siebie wyparowała. A przecież parę minut wcześniej byłam gotowa, aby wygłosić tyradę na temat Elsabeth. A teraz, stojąc przed tą niską dziewczyną, zapomniałam języka w gębie.
Uśmiechnęłam się, żeby ukryć swój niepokój, który z każdą sekundą się nasilał pod czujnym spojrzeniem Johna. A mogłam go nie zostawiać z tyłu. Głupia... Teraz na własne życzenie byłam otoczona.
— Ładnie miejsce. — Rozejrzałam się po okolicy wystudiowaną miną. — Takie na uboczu... — dodałam po chwili.
Przekrzywiłam głowę, aby sprawdzić teren znajdujący się za nimi. Na granicy drzew stała Cassie, która nie patrzyła na mnie, lecz skupiła swój wzrok na ziemi. Nie spodobało mi się to, bo wyglądała na naprawdę zestresowaną.
— Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? — Spokojny głos Elisabeth sprowadził mnie na ziemię. Z nieodgadnionym wzrokiem wlepiłam w nią oczy.
— Żeby porozmawiać. — Kącik ust blondynki lekko drgnął ku górze, ale dziewczyna się opanowała, bo jej twarz zastygła w masce powagi.
— Mniej więcej — powiedział głos za mną.
Warknęłam cicho i spojrzałam za siebie. John mrużąc oczy, nie spuszczał ze mnie wzroku. Zachowywał się jak drapieżnik, który czekał na dogodną chwilę, aby zapolować. Automatyczne włoski na karku stanęły dęba, a dziąsła zaczęły nieprzyjemne pobolewać.
— Mniej czy więcej!?
Chłopak spiął się a jego oczy momentalne stały się złote. Cichy, ostrzegawczy warkot rozległ się w powietrzu, wywołując u mnie nieprzyjemne uczucia, które próbowałam zignorować, skupiając się na Elisabeth.
— Uspokój swojego wilczka, bo mu żyłka pęknie — rzuciłam do niej w stresie.
— Chcesz ich sprowokować!? — momentalne wilczyca zganiła mnie.
— Być może.
Usłyszałam z tyłu poruszenie, ale gdy Elisabeth machnęła ręką, nastała cisza. Uniosła swój zmęczony wzrok na mnie, a mnie aż przygniotło od jego ciężaru. Nie rozumiałam reakcji swojego ciała. Mój umysł nie potrafił tego ogarnąć. Jedno spojrzenie dziewczyny sprawiało, że żałowałam swojego wcześniejszego zachowania.
— Wytłumacz mi. — Głos miałam spokojny, pomimo, że strach ściskał mnie za serce. — Czy teraz też używasz sugestii?
— Nie. — Przenikliwym wzrokiem przypatrywała się moim czarnym oczom. — Dlaczego pytasz? — Poruszyłam się w miejscu, posyłając jej nienawistne spojrzenie, które zamiast wprawić ją zakłopotanie rozśmieszyło ją.
— Tak sobie. — Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się czy wcześniej używała na mnie sugestii.
— Nie potrafię. — Wbiłam niezrozumiały wzrok w blondynkę. Widząc, że nie miałam pojęcia o czym mówi, przewróciła oczyma i opanowanym tonem wyjaśniła. — Tylko mężczyźni alfy potrafią korzystać z sugestii. Dzięki temu panuje ład w sforze.
— Ależ oczywiście. — Mój głos ociekał sarkazmem. Cofnęłam się od niej, by zacząć dreptać po polane, szukając przy tym miejsca, skąd miałabym dobrą drogę ucieczki. Czułam jak wilki śledziły każdy mój ruch i aby uśpić ich czujność, zaczęłam rzucać w ich alfę pytaniami, które od jakiegoś czasu krążyły mi w głowie. — Dlatego Mikael użył swojej super mocy na mnie? Na pewno na twoją prośbę, co nie Eli? A może uznałaś, że jestem niezrównoważona psychiczne i należy za mnie podjąć decyzje? — Spojrzałam się kątem oka na nią, ale nie widząc żadnej reakcji, ciągnęłam dalej. — Moja odmowa zabolała? Dlatego zaczęliście mnie śledzić czy nawet nachodzić, gdy śpię? — Otaksowałam wściekłym wzrokiem Johna, który złośliwie się uśmiechnął. — A może...
— Chcesz usłyszeć odpowiedzi, czy nadal zamierzać gadać? — Blondynka przerwała mój wywód, a ja dopiero wtedy spojrzałam na nią.
— Ależ proszę bardzo — powiedziałam kąśliwie i machnęłam na nią ręką, aby zaczęła mówić. Dziewczyna westchnęła ciężko, jakby była zmęczona moją osobą. Ale nie moja wina, że miałam tyle pytań. I na to, że gdy się denerwuję jestem niemiła.
— Na początku powiem, że nie prosiłam oto Mikaela — Prychnęłam. — Oczywiście rozmawialiśmy o tobie, ale sam podjął decyzję, aby się przekonać...
— Raczej zmusić — poprawiłam ją szybko, na co dziewczyna mruknęła.
— Hmn... Co do twojej drugiej części wypowiedzi... — zawiesiła się na chwilę. Zagryzła wargę i spojrzała w bok. Również podążyłam za jej wzrokiem, ale niczego ciekawego nie znalazłam. — Jestem Alfą, Sasza... — Parsknęłam śmiechem. Jakoś tego nie zauważyłam, pomyślałam. Elisabeth niezrażona moim zachowaniem ciągnęła dalej — ...i moim obowiązkiem jest zapewnić wilkom dom. A ty, pomimo, że zapierasz się przed tym, również o tym pragniesz.
— Niby o czym? — burknęłam.
— O sforze — oznajmiła dobitne.
Milczałam, nie wiedząc co mam powiedzieć. Czy naprawdę tego pragnęłam? Zdecydowanie tak. Ale czy byłam gotowa porzucić swoje dotychczasowe życie, aby to uzyskać? Zdecydowanie nie. Nie mogłam zostawić ojca samego. Stoczyłby się bardziej, a ja nie mogłabym żyć ze świadomością, że to ja byłam tego powodem.
— Chcę ci pomóc, Sasza — wyszeptała Elisabeth.
— Nie potrzebuję pomocy. —Pokręciłam z rezygnacją głową.
Cassie spojrzała się na mnie po raz pierwszy od momentu, w którym tu przebywałam. Wiedziałam, że mi nie uwierzyła. W jej oczach można było dostrzec zwątpienie moimi słowami. I zmartwienie.
— Teraz może nie, ale za jakiś czas to na pewno — oświadczyła blondynka. Uniosłam pytająco brew. — Samotność zabija wilka.
— Nie. Nie samotność, Eli. Ludzie zabijają wilki — stwierdziłam pewne. — Jedyne samotność jest w stanie nas ochronić.
Niebieskooka zmarszczyła brwi w konsternacji. Nie rozumiała. Przecież nigdy nie była sama. Miała swoją watahę, rodzinę, która ją wspierała w większym czy mniejszym stopniu. Ja tego nie miałam, dlatego nauczyłam się polegać tylko na sobie. Z trudnością obdarowywałam kogoś zaufaniem. Jedyną obcą osobą, która była w stanie przebić się przez mój mur nieufności, był Rick. A i tak wszystkiego mu nie wyjawiłam. Tym sposobem chroniłam się przed zranieniem, odrzuceniem, stratą.
— Może tak. — Niechętnie zgodziła się ze mną dziewczyna. — I dlatego nie chcesz powiedzieć nam, że jesteś wilkiem? — Rzuciłam pełne zaskoczenia spojrzenia.
— Chyba czegoś nie rozumiem — wymamrotałam zdziwiona pytaniem.
Elisabeth uśmiechnęła się złowieszczo, co mi się nie spodobało.
— Wiesz, Sasza, że możesz nam zaufać? — spytała się. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. — Na początku myślałam, że to jest niemożliwe, ale z czasem utwierdzałam się w przekonaniu, że jednak to jest prawda.
— Niby co jest prawdą? — szepnęłam bardziej zaniepokojona tajemniczymi słowami Elisabeth, która zauważywszy moje zdenerwowanie, uśmiechnęła się. Przeniosłam wzrok z niej na chłopaków, którzy byli wyraźnie spięci i czekali na rozkaz swojej alfy. Cassie nadal była niepewna, ale uparcie patrzyła się w ziemię, jakby chciała stąd zniknąć. Nie dziwiłam się jej. Również miałam ochotę stąd uciec.
— Rzadko spotyka się półwilkołaka od strony żeńskiej. — Elisabeth zaczęła zbliżać się do mnie, a ja wyczuwszy od niej zagrożenie zaczęłam się cofać, zwiększając tym samym odległość od chłopaków. — Zazwyczaj samice nie zachodzą w ciąże z ludzkimi mężczyznami. Dla nich taki kontakt to obelga, zniewaga ich wilczej natury.
— A faceci mogą zapładniać kogo się żywne podoba? — Wytknęłam jawny paradoks, chcąc odwrócić jej uwagę od mojej osoby.
— Możliwe — skomentowała krótko. — Jednak mówimy o tobie i twoim pochodzeniu. — I szlag trafił odwrócenie uwagi. — Powiedziałaś nam, że twoja matka była wilczycą, nieprawdaż? — Skinęłam głową, potwierdzając jej słowa. — Ale zaprzeczyłaś, gdy spytałam się czy umiesz przemieniać się w wilka?
Serce zabiło szybciej, boleśnie uderzając w klatkę piersiową. Oblizałam wyschnięte ze strachu wargi. Rzucałam rozgorączkowanie spojrzenie z Elisabeth na chłopaków i na odwrót. Oczy wszystkich świeciły się na złoto i uparcie patrzyły się na mnie jak na ofiarę. Z moich ust wyrwało się skomlenie, które tylko potwierdziło insynuację Eli.
Panika przesłoniła logiczne myślenie. Mój oddech przyśpieszył, gdy wilki zaczęły się do mnie przybliżać z każdej strony. Czułam w dziąsłach ból, kiedy wilcze kły zaczęły rosnąć. Nie wiele myśląc, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam uciekać.
W powietrzu rozniosło się wilcze wycie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top