Rozdział 16.2


Na dworze było jeszcze ciemno, gdy dotarłam do domu. Skok adrenaliny, który pojawił się w barze i towarzyszył mi później w drodze do domu, dawno ze mnie opadł, pozostawiając jedyne nużące zmęczenie. Ledwo wspięłam się po zbutwiałych schodach i pchnęłam drzwi. Skrzypienie nieprzyjemne drażniło moje uszy, które zrobiły się bardzo wrażliwe na takie dźwięki. Nie odwracając się za siebie, zamknęłam drzwi. Trzask uderzonych o siebie pokryć spowodował skrzywienie na moich wargach. Pomasowałam skronie, gdzie zaczynało się tępe pulsowanie i niechętnym ruchem odwróciłam się. Ręka mi się trzęsła ze zmęczenia, gdy zamykałam drzwi na klucz.

Minęło sporo czasu, zanim weszłam głębiej w korytarz i przystanęłam przed wieszakiem na ubrania. Wiszące na ścianie lustro było ledwie widoczne, ale i tak zdołałam zobaczyć swoją zmęczoną twarz. Cienie, które powstały na wskutek wpadających przez okna w salonie księżycowego światła, uwidaczniały ostre rysy twarzy, upodabniających mnie do nocnego upiora, strzygi. Chociaż do słowiańskiego demona było mi daleko to poczułam na plecach dreszcze przerażenia, zwłaszcza gdy mignęła mi w tafli szkła pysk wilka o krwistoczerwonych oczach. Szybko mrugnęłam oczami, ale po stworze nie było już śladu. Z niepokojem rozejrzałam się wokół, ale byłam sama. Znowu wróciłam spojrzeniem do lustra, ale widziałam tylko swoją twarz i rozbieganie, czarne oczy, które z widocznym przerażeniem szukały czegoś na szkle, co mogło wywołać omamy wzrokowe. Rysy na lustrze, jak i smugi brudu były jedynymi zaobserwowanym przeze mnie zjawiskiem.

Spuściłam głowę i odsunęłam się od niego, zaniepokojona tym, co poczułam. Nigdy nie byłam strachliwa, ale pierwszy raz ogarnął mnie niepokój. Pewność o tym, że to co widziałam było prawdziwe, a nie jedyne wymysłem zestresowanego i zmęczonego umysłu, odbierała mi możliwość dostarczenie tlenu do ściśniętym przez strach płuc. Płytkie, szybkie oddechy, łomotanie w klatce piersiowej serce, zimne dreszcze przebiegające na plechach, jak i trzęsące się ręce przerażały mnie bardziej niż to, co zobaczyłam w lustrze. Myśl, że nie mogłam zapanować nad strachem była druzgocząca. Strach panował nade mną, on decydował co zrobię i co pomyślę. On był władcą, a ja jedynie sługą, który mógł jedyne wykonać bez pytanie rozkaz. Byłam marionetką w jego rękach.

Głośnie chrapnięcie ojca dochodzącego z jego przymkniętego pokoju wyrwało mnie z demonicznego transu. Moment, kiedy odzyskiwałam kontrolę nad ciałem i umysłem, był dla mnie wybawieniem. Odetchnęłam z ulgą, słysząc jak serce wraca do swojego stałego, równomiernego rytmu a oddech już nie był szybki i świszczący, tylko wolny i cichy. Zaśmiałam się nerwowo pod nosem i przeczesałam palcami włosy. Świrowałam, a ten incydent świadczył jedyne o tym, że umysł plótł mi figle i powinnam jak najszybciej znaleźć się w łóżku, by odespać zmęczenie.

Już spokojniejsza zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wystającym ze ściany haku. Z mrużonymi oczami obserwowałam jak pod wpływem ciężaru kurtki hak zatrzeszczał i wysunął się odrobinę ze ściany. Z powodu tego niespodziewanego ruchu tynk ze ściany odpadł, zatrzymując się dopiero na pozostawionych przez ojca butów. Westchnęłam i zdjęłam swoje ubłocone adiddasy. Zamiast rzucić je tam, gdzie powinny być, czyli obok buciorów Roberta, zostawiłam je na środku korytarza. Nie przejmowałam się tym, że stanowią one zagrożenie dla życia. Zupełnie co innego zaprzątało mi głowę i zdecydowane nie były to buty.

Robiąc krok w stronę swojego pokoju, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Niechętne, acz z pewną dozą zaciekawienia odwróciłam się do drzwi. Pomimo odczuwanego zmęczenia podeszłam do nich i upewniłam się, że na pewno zamknęłam je na klucz. Szarpnęłam za klamkę, która nie ustąpiła. Odetchnęłam, czując delikatne muśnięcia spokoju. Już z czystym sumieniem wróciłam do pokoju.

Przekleństwo wyleciało mi z ust, gdy potknęłam się o torbę, którą nieopatrzne pozostawiłam w progu swojego azylu. Kiedy odzyskałam równowagę ze złością spojrzałam na przyczynę mojego prawie upadku. Torba nie mogła ani skulić się pod wpływem mojego wzroku ani odpysknąć mi, abym patrzyła, gdzie idę. Chyba dlatego szybko straciłam nią zainteresowanie i skupiłam się na ściągnięciu z siebie ciuchów. Mając na sobie tylko majtki i biustonosz sportowy, padłam na łóżko. Myśl o kąpieli zatańczyła mi głowie, ale szybko zniknęła, ponieważ oczy zaczęły mnie nieprzyjemne piec, a głowa przyjemne ciążyła na poduszce. Minęła chwila, a ja już spałam twardym snem.

Byłam na leśnej dróżce, gdzie odbyło się pierwsze spotkanie rodziców. Chciałam się rozejrzeć wokół, ale oślepiające światło zmuszało mnie do zamknięcia oczu i skupieniu się na innym zmysłu niźli słuch. W końcu usłyszałam czyjeś kroku, z którą z każdą chwilą cichły, aż w pewnym momencie stały się ledwo słyszalne. Nadal mając przymknięte powieki podążyłam za tym ledwo słyszalnym dźwiękiem. Wydawało mi się, że skądś kojarzę ten chód; leniwy krok, w którym wkradało się szuranie podeszwy o ziemię.

Byłam tam mocno skupiona na rozgryzieniu, dlaczego bierze się we mnie przekonanie, że znam osobę, która tak się porusza, że aż nie zorientowałam się, że światłość straciła na swej intensywności ustępując mrokowi. Dopiero, gdy natrafiłam na nieznaną przeszkodę i upadłam na kolana wstrząśnięta otworzyłam oczy. Tonęłam w ciemności.

Z gulą w gardle powoli podniosłam się i na drżących nogach, ignorując krzyczący we mnie instynkt ucieczki, podążyłam przed siebie, gdzie jeszcze przed chwilą, jak mi się zdawało, zniknęła osoba, za którą szłam.

Po chwili poczułam na plecach dotyk lodowatych dłoni, które zrzuciły mnie w przepaść. Krzyknęłam, ale dźwięk nie wyszedł z moich ust. Nawet wtedy, kiedy zderzyłam się z ziemią, nie wymsknęło się syknięcie bólu. Podniosłam się do siadu i złapałam się za potylicę. Czułam nieprzyjemne pulsowanie i pieczenie, ale nie było to spowodowanie upadkiem a wrażeniem, że coś ma za chwilę wydarzyć.

W ciemności pojawił się słaby blask pochodni.

Zmarszczyłam brwi, zaskoczona powolną zmianą scenerii. Uważne śledziłam powiększającą się plamę światła, która rozświetlała miejsce, w którym wylądowałam. Malutki, kwadratowy pokój o brunatnych ścianach i drewniany stołek, który znikąd pojawił się na środku pomieszczenie odwrócony w stronę światła, które upodobniło się do ekranu telewizora. Na drżących nogach podeszłam do krzesła i usiadłam na jego skraju. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam się w ekran.

Zszokowana patrzyłam w przedstawiony obraz. Widok przedstawiał polanę, na której przychodziłam razem z mamą, kiedy jeszcze żyła. Jednak to, co widziałam różniło się od tego co było. Było ciemno, tylko księżyc oświetlał scenerię, którą miałam przed oczami.

— Gdzie jest? — Usłyszałam stłumiony, bezbarwny dźwięk, wychodzący z ekranu.

Dostałam dreszczy, których nie mogłam opanować. Przerażenie zacisnęło się wokół mojego serca. Czułam, że nie mogłam wziąć oddechu, pomimo, że miałam otwarte usta.

Z polany wypadł wilk o brązowym futrze i znajomych oczach. Wilczyca skomlała, a ja zacisnęłam ręce, chcąc ukryć ich drżenie.

— Tam, gdzie zawsze — odpowiedział drugi głos, bardziej znajomy. Jednak nie udało mi się go rozpoznać.

Na polane, z gęstwin, z których przed chwilą wyszła wilczyca, wypadł nieznajomy. Był ubrany na czarno, nie widać było jego twarz, który skrywał kaptur. Jednak pomimo tego, mogłam ujrzeć jego złote oczy, które z nienawiścią spoglądały na brązowego wilka, który na boku miał głęboką ranę, z której leciała krew.

— Witaj wilczku! — rzekł cichym, rozbawionym głosem mężczyzna.

Nieznajomy zatrzymał się tuż przy rannej wilczycy, która nie poruszyła się ani o milimetr. Podniosła głowę i spoglądała pewne na mężczyznę, po czym przeniosła wzrok na mnie. Jej oczy były tak inne od moich. Nie były wilcze, tylko ludzkie.

Stanęłam na równe nogi, przewracając tym samym krzesło, które nie wydało żadnego dźwięku.

— Mama... — wyszeptałam smutno, podejrzewając co się za chwile stanie.

Nie myliłam się. Mężczyzna złapał wilczycę za pysk. Chciałam zamknąć oczy, by niczego nie widzieć. Zatkać uszy, by niczego nie słyszeć. Ale jak w transie obserwowałam jak mężczyzna skręca mojej matce kark. Zanim ustał dźwięk łamanych kości, nieznajomy odwrócił się do mnie. Uśmiechnął się bez wyrazu i zaczął się do mnie przybliżać. Cofnęłam się o krok i napotkałam ścianę, której przed chwilą nie było. Mężczyzna, gdy to zauważył, wyskoczył z ekranu i podbiegł do mnie. Położył swoje ręce obok mojej głowy i przybliżył swoje usta do mojego ucha. Znieruchomiałam.

— Następna będziesz ty, Sasza — mruknął i odsunął się ode mnie.

Zacisnęłam szczękę i z lekką paniką spojrzałam w jego złote ślepia, które uważne badały moją twarz. Mój oddech przyspieszył, tak jak i tętno. Nie czułam swojej wilczycy. Byłam tylko zwykłym człowiekiem, który nie miał pojęcia co ma robić. Teraz przed nieznajomym stała dziewczyna, która przeraźliwie się bała. Która w obliczu zagrożenia, pragnęła tylko uciec i poczekać do momentu, kiedy będzie bezpieczna. Ktoś zupełnie mi obcy, ale wciąż to byłam ja.

— Długo mam na ciebie czekać? — Ni to zapytał, ni to oznajmił. — Saszo.

Zmarszczyłam brwi. Nieznajomy zniknął w obłokach siwego dymu, zostawiając mnie samą. Wciągnęłam powietrze, a do mojego nosa dotarł również zapach tego dymu. Zapach był bardzo znajomy. Już wcześniej miałam z nim do czynienia. Rozejrzałam się wokół siebie. Nikogo nie było, ale pod świadomie wyczuwałam czyjąś obecność.

— Obudź się wreszcie — powiedział zirytowany głos. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Wyszarpnęłam się. —Jak nie chcesz po dobroci. — Ktoś warknął.

Po chwili poczułam jak lecę i bolesne uderzam plecami o podłogę. Jęknęłam i otworzyłam oczy. Byłam zdezorientowania. Gdzie ja jestem?, pomyślałam, powoli siadając. Rozejrzałam się. Byłam w swoim starym, dobrym pokoju. Odetchnęłam z ulgą.

To był tylko sen — wyszeptałam z ulgą do mojej wilczycy.

Aż sen — odpowiedziała równie cicho co ja.

Ucieszyłam się, gdy usłyszałam jej głos. Po tym koszmarze, kiedy nie czułam i nie słyszałam mojej wilczycy... Teraz jednak moje ciało ogarnęło błogie odprężenie. Jednak chwila upragnionego spokoju została przerwana, gdy zobaczyłam na podłodze kołdrę, na której spałam. Przeniosłam swój jeszcze zamglony wzrok na łóżko, a następnie na chłopaka, który stał obok niego i przyglądał mi się z lekkim uśmieszkiem na ustach. Rozbudziłam się całkowicie.

— Co ty, do jasnej cholery, tutaj robisz!?

Szybko stanęłam i podeszłam jak najbliżej niego. Blondyn nie ruszył się z miejsca. Z błyszczącymi oczami obserwował mnie. Stuknęłam go w pierś, wyrywając go zamyślenia.

— Zawsze tak witasz znajomych? — powiedział chłopak z ciekawością w głosie.

— John — wycedziłam ostrzegawczo. Po tym koszmarze, nie miałam ochoty na potyczki słowne. Sen kompletnie wytrącił mnie z równowagi, przywołując niechciane wspomnienia. — Czego tu szukasz!?

Chłopak westchnął i usiadł na łóżku. Oparł się o ścianę i zaczął skanować mnie od góry do dołu. Założyłam ręce na piersi, chcąc się odgrodzić od niego. Uniosłam brew i resztkami cierpliwości czekałam jak zacznie mówić.

— Wiesz co, Sasza? — Chłopak był wyjątkowo miły. Zmarszczyłam brwi i machnęłam do niego ręką, żeby kontynuował. — Powinnaś częściej tak chodzić. — Uśmiechnął się i zjechał oczami na dół, więc zrobiłam dokładnie to samo co on.

Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Stałam w koszulce ledwo zakrywającą mój tyłek przed chłopakiem, który korzystając z okazji, obserwował moje ciało. Przygryzłam dolną wargę i podniosłam spodnie z podłogi. Kiedy założyłam je, spojrzałam na chłopaka, który miał tajemniczą minę.

— Po co przyszedłeś, John? — spytałam się go z lekką irytacją w głosie. Chłopak uniósł twarz i spojrzał się w moje oczy.

— Mam pewną sprawę — odpowiedział krótko i zamilkł.

Skrzywiłam się z niesmakiem i podeszłam do biurka. Usiadłam na nim i wzięłam do ręki zegarek, który wskazywał, że jest już po siedemnastej. Pięknie, przespałam prawie cały dzień.

— Nie mam ochoty bawić się w kotka i myszkę — rzuciłam do niego. John prychnął rozbawiony. — Więc może powiesz mi od razu, o co chodzi?

Chłopak przeczesał włosy i spod przymrużonych powiek spojrzał się na mnie. Przewróciłam oczami, oczekując odpowiedzi. Chłopak, gdy zauważył moje zniecierpliwienie uśmiechnął się z przekąsem.

— Mam dla ciebie zaproszenie.

— Zaproszenie!? — Prychnęłam lekko rozbawiona, pomimo, że w ogóle tak się nie czułam.

— Możesz mi nie przerywać!? — John rzucił z przekąsem. Pomimo, że mu nie przerwałam, najwyraźniej chłopak dla samej zasady chciał zbesztać mój brak cierpliwości. Przewróciłam oczami, ale tego chłopak już nie mógł zobaczyć, bo wlepił swój wzrok w okno. — Moja wataha zaprasza cię, abyś spędziła z nami pełnie.

— Nie ma, kurwa, mowy — syknęłam.

— Niby dlaczego? — mruknął.

Spojrzałam się na niego, ale nic nie powiedziałam. Byłam zdenerwowania, ponieważ nie wiedziałam dlaczego mnie zapraszają, ale to było najmniej ważne. Czułam się w potrzasku. Chciałam mu odpowiedzieć, ale prawda nie wchodziła w grę. Gdyby zobaczyli, że jednak potrafię przemieniać się wilka, nie zostawiliby mnie w spokoju. A tylko tego pragnęłam.

— Po prostu — rzuciłam nonszalancko w stronie Johna i wzruszyłam ramiona. — Pełnie zawsze spędzałam sama. Ewentualne z tatą, gdy nie jest za bardzo spity.

— Ale teraz możesz z nami. — Chłopak przysiadł na łóżku. — Uwierz, Sasza, że pełnia wygląda inaczej, kiedy masz watahę. Jest wtedy...

— Nie — warknęłam. Chłopak uniósł brew, nie zaskoczony moim wybuchem. — Nie próbuj mnie nawet przekonywać, bo tylko tracisz czas. Więc zrób mi tę przysługę i wypierdalaj z mojego domu!

Chłopak zacisnął szczękę. Stanął z łóżka i skierował się do drzwi. Jednak zatrzymał się w progu i z irytacją zwrócił się do mnie.

— Przemyśl to. — John schował w ręce do kieszeni, aby ukryć drżące dłonie. — Dobrze ci radzę.

***

Nadal opierałam się o biurko po wyjściu Johna z pokoju. Złapałam się za nadgarstek i nieświadomie wbiłam w delikatną skórę paznokcie. Przedtem dostałam od Cassie ostrzeżenie, a teraz John zawarł swojej wypowiedzi niemą groźbę. W mojej głowie rodziło się pytanie, czy obie te kwestie nie są przypadkiem ze sobą jakoś powiązanie. Pomimo, że chciałam, aby to nic nie znaczyło, to jednak wiedziałam, że jest to niemożliwe.

Cholera — przeklęłam. — W co ja się wpakowałam?

Raczej, co oni cię wpakowali. — Poprawiła mnie wilczyca, co jednak nie poprawiło mi humoru. Nachmurzyłam się jeszcze bardziej.

Odbiłam się od biurko i wzięłam czyste ciuchy. Nieprzyjemny zapach mojego ciała drażnił mój nos, a nie zamierzałam wyjść na miasto będąc brudna. Jeszcze tak dzika nie byłam, aby się nie przejmować higieną osobistą. Będąc w łazience, skoczyłam pod prysznic. Musiałam trochę pomyśleć, ale letnia woda dostateczne mi przeszkadzała. Wyszłam z kabiny i sumienne się wytarłam, gdy naszła mnie pewna myśl. Jakim cudem John wszedł do mojego domu, a zwłaszcza do pokoju, w którym smacznie sobie spałam? Zmarszczyłam brwi jak zawsze, kiedy próbowałam odkryć element irytującej układanki. W końcu coś zaskoczyło w mojej głowie. Czym prędzej ubrałam się i popędziłam do salonu.

— Po jaką cholerę go wpuściłeś!? — krzyknęłam w stronę ojca, który siedział na fotelu i popijał piwo. Uniósł wzrok z nad puszki i przelotne się uśmiechnął. Uniosłam zniecierpliwiona brew i czekałam na odpowiedź.

— A co? — Łyknął napój, a następnie odstawił puszkę na stoliczku. — Nie podoba ci się?

Warknęłam, aby ukryć swoje zniesmaczenie. Wystarczy jedyne, że usłyszę jego irytujący głos, a już tracę panowanie nad sobą.

— Odpowiesz mi? — powiedziałam już w miarę spokojnie, ale trzęsły mi się ręce, tak samo jak wcześniej Johnowi.

Cholerna pełnia! — Poskarżyłam się wilczycy, która pomimo mojego nastroju nie mogła się jej doczekać.

— Twój chłoptaś przyszedł, więc go wpuściłem — nonszalancko odparł i otworzył kolejne piwo. Czarnowłosy uniósł lekko kącik ust i uważne zaczął mnie obserwować. Nie ruszyłam się ani o milimetr, aby nie dać mu tej pieprzonej satysfakcji. Buntownicze wysunęłam podbródek i także zaczęłam go lustrować. — A co? Kiepski w łóżku?

Zacisnęłam zęby, oburzona jego zachowaniem. Moje wilcze kły chciały się wydostać, ale resztkami sił się opanowałam. Chciał się bawić? No to proszę bardzo. Chętne wezmę udział w jego grze. Pomimo tego, co mówiłam wcześniej.

— Jak widzisz nie narzekam — powiedziałam słodkim głosem i się uśmiechnęłam.

Ojciec przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Odwróciłam się na pięcie. Miałam już dość tego domu i ojca. Nie miałam ani chwili spokoju, a facet, który był moim tatą, dostateczne utrudniał moją egzystencję.

— Stój!

Niechętne się zatrzymałam. Znudzona odwróciłam się, ale po chwili otworzyłam usta w niemym krzyku zaskoczenia.

— Kurna — mruknęłam cicho, kiedy na jego kolanach pojawiła się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, strzelba, którą parę tygodni temu ukryłam. Szybko otrząsnęłam się i przybrałam znudzoną postawę. Obojętnie przeniosłam wzrok z broni na ojca, u którego pojawił się niebezpieczny błysk w oku.

— Brawo, Sherlocku — mruknęłam z uznaniem, którego w ogóle nie czułam. — A jednak alkohol nie wypalił wszystkich twoich szarych komórek. — Uśmiechnęłam się, na co ojciec błyskawiczne spoważniał i uniósł tak samo kpiąco brew do góry.

— Co sobie, do kurwy nędzy, myślałaś? — powiedział obojętne ojciec.

Wzruszyłam ramionami i oparłam się o framugę. Wiedziałam, że ojciec nie oczekuje ode mnie odpowiedzi. I nie myliłam się.

— Ty w ogóle nie myślałaś! — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Był wkurwiony, dlatego lekko się uśmiechnęłam. Igrałam z ogniem, ale mnie to wcale nie obchodziło. — Co? Nie odpowiesz mi, gówniaro!? — Zacisnął bardziej dłonie na strzelbie. Jego knykcie momentalnie zbladły.

— A co chcesz usłyszeć? — spytałam się znudzona, chcąc jak najszybciej stąd wyjść i polecieć do Ricka.

— Może przeprosiny? — rzucił sarkastyczne, na co prychnęłam.

— Ode mnie? Nigdy.

Zanim zarejestrowałam co się dzieje, ojciec podniósł strzelbę, wymierzył i nacisnął spust. Podskoczyłam i prędko złapał się za serce, które przyspieszyło tempa. Moje gardło się zacisnęło, że nie mogłam przez pierwsze sekundy normalne oddychać. Patrzyłam z niedowierzaniem na ojca, który nadal trzymał broń wymierzoną w moją osobę. Zaczął przeraźliwie się śmiać, co przywróciło mnie na ziemię.

Idiota! — warknęła moja wilczyca.

Miałam wielką ochotę rzucić się mu do gardła i go rozszarpać. Wiedział, że przed pełnią jestem lekko przewrażliwiona, a on to perfidne wykorzystał.

— Sukinsyn! — warknęłam i czym prędzej wyszłam z domu.

Będąc na podwórku, nadal słyszałam ten śmiech, który powodował u mnie białą gorączkę. Przez całą drogę do miasta, powarkiwałam pod nosem, naprzemienne rzucając w pustą przestrzeń wszystkie przekleństwa, które znałam. A było ich nie mało.

Byłam zaskoczona, jak i zła zachowaniem ojca. Nie powiem, że nie zabolało. Pomimo wzajemnej nienawiści, wciąż miałam leciutką nadzieję na poprawę naszych relacji, ale po dzisiejszym jego wybryku doszłam do wniosku, że nie ma czego ratować. Ja, jak i on, spieprzyliśmy to po całości. Byliśmy sobie obcymi osobami. Poczułam pieczenie w oczach, ale powstrzymałam łzy, które chciały znaleźć wyjście na zewnątrz. Nie będę płakać ani użalać się nad sobą. To jego wina! Odtrącił mnie. Sponiewierał i ubliżał mi na każdym kroku. Sam mnie wychował na taką osobę, więc ma tego konsekwencje. Niech go licho porwie! Jak skończę osiemnastkę od razu się wyprowadzam. Nie zamierzałam już nigdy oglądać jego parszywej gęby.

Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl. Wracać do domu, gdzie go nie ma. Budzić się w łóżku ze świadomością, że dzień przywitasz z daleko od niego. Od osoby, która bez mrugnięcia oka, potrafiła zniszczyć cały dzień. O tak!

Poczułam przyjemny zapach. Zatrzymałam się i wzięłam głęboki wdech. Zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłam nic odkąd poszłam spać, więc ten fakt mnie nie zdziwił. Poszłam za tym zapachem i zatrzymałam się przed pizzerią. Miałam ochotę wejść do środka i zamówić jak największą pizzę, lecz niestety nie wzięłam ze sobą pieniędzy.

Głodna i w dodatku wściekła byłam jak tykająco bombą. Ze smutkiem spojrzałam się na restaurację. No nic. Może Rick poczęstuje mnie kanapką? Skrzywiłam się. Kanapka. jak cudowne to brzmi.

Spuściłam głowę. Zaczęłam iść dalej, chcąc się oddalić od tego skupiska zapachów, ale zatrzymałam się, gdy wyczułam znajomą nutę. Spojrzałam się za siebie i znieruchomiałam.

Elisabeth tu była.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top