Rozdział 14.2

Dźwięczny odgłos sztućców uderzających o dno talerza rozszedł się po pomieszczeniu. Spod przymkniętych powiek obserwowałam ojca, który grzebał niechętnie w jedzeniu. Miał poważną twarz, a podkrążone oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Włosy były potargane na wszystkie strony, jakby dopiero co wstał. Na zapadniętych policzkach miał parodniowy zarost. Byłam zdziwiona, że nie zauważyłam tego wcześniej. Mój ojciec zmizerniał przez ostatni tydzień.

W dodatku nie było czuć od niego alkoholu, co się zdarzało nader rzadko.

Odsunęłam pusty talerz od siebie, oczekując jakiegoś komentarza z jego strony. Spojrzenia. Cokolwiek. Jednak odnalazłam tylko niepokojącą głuchotę. Zaczęłam się martwić o niego, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Mijały kolejne minuty, a ciemność za oknem spowodowała w kuchni złowróżbny półmrok. Ciarki przeszły mi po plecach. Działo się coś niedobrego. Wzięłam głęboki oddech i na jednych wydechu wypowiedziałam parę słów:

— Co się dzieje?

Robert po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał na mnie, ale nie kwapił się, żeby mi odpowiedzieć, co wprawiło mnie w zdumienie, gdyż powiedziałby coś, co rozpoczęło szaleńczą wymianę zdań.

— Cholera jasna, mów! — rozkazałam mu.

Twarz mężczyzny, który siedział przede mną, diametralne zmieniła się z obojętniej na wściekłą. Jednak nadal uparcie milczał. Wstał od stołu, szurając przy tym krzesłem. Skrzywiłam się nieznaczne na ten denerwujący dźwięk. Ojciec poszedł do salonu, nie zwracając większej uwagi na moją skromną osobę. Zaczęłam się zastanawiać czy mam za nim iść, ale po chwili znowu wszedł do kuchni z papierem w ręku. Rzucił kartkę na stół i odszedł. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi od jego pokoju.

Przełknęłam ślinę, widząc kto był adresatem listu. Drżącą dłonią podniosłam list i go otworzyłam. Wyjęłam ze środka dokument i zaczęłam go czytać:

— Zawiadomienie o wszczęciu postępowania z urzędu o ograniczenie władzy rodzicielskiej nad pańską córką, Saszą Nills... — Mój głos z każdym wypowiadanym słowem stopniowo cichł.

Zmrużyłam niepokojąco oczy, gdy szybko przebiegłam wzrokiem po zawartości listu. Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk nie chciał przejść mi przez gardło.

Sąd przydzielił mi kuratora sądowego, który miał przeprowadzić wywiad środowiskowy. Pokręciłam głową, nie mogąc w to uwierzyć. A potem ogarnął mnie szał. Wstałam od stołu i pobiegłam do ojca. Chwyciłam klamkę, ale drzwi były zamknięte. Zaczęłam w nie walić.

— Tato!? — krzyknęłam z jadem w głosie. — Coś ty do cholery zrobił? Skąd ten list? — Odstąpiłam od drzwi i walnęłam pięścią w ścianę. Zasyczałam, gdy poczułam jak skóra mi pęka i zaczęła lecieć z niej krew. — Tato!? Otwórz — powiedziałam proszącym tonem, co rzadko się zdarzało. — Musimy porozmawiać.

Czekałam przez parę minut, ale gdy drzwi ani nie drgnęły, spuściłam głowę i poczłapałam się do salonu. Z każdą sekundą docierało do mnie powaga sytuacji wynikająca z treści listu. Jakoś udało mi się dojść do fotelu, na który opadłam bez sił. Nie mogłam uwierzyć, że po raz kolejny w tym miesiącu pojawiło się coś, czego za żadne skarby się nie spodziewałam. Jak miałam się psychiczne się przygotować do pokonania problemów, jeśli one wyrastały jak grzyby po deszczu? Miałam wrażenie, że los ze mnie drwi, doskonale bawiąc się moim życiem.

Z gardła wydobył się wściekły warkot, a w mięśniach powoli odezwał się ból zwiastujący o przemianie. Poruszyłam ramionami i machnęłam głową na boki. Nie chciałam tego, ale czułam wyczerpanie ciągłą walką. Stres spowodowany szkołą, watahą, ojcem, matką i kuratorem. Wszystko naraz zwaliło mi się na głowę, powodując chwilowe zwątpienie w ukrywaniu swojej prawdziwej natury. Odpuściłam sobie psychiczną walkę, wypuszczając wilczyce z mentalnej klatki. Czułam dreszcz rozchodzący się po kręgosłupie.

— Sasza, opanuj się! — Jak zza mgły dotarł do mnie zaniepokojony, naglący głos ojca.

Zaskoczona spojrzałam na Roberta, który zmartwionym wzrokiem przypatrywał mi się. Jednak nie chciałam się uspakajać. Tęskniłam za moim wilkiem. Dlatego nic nie zrobiłam. Po twarzy ojca wywnioskowałam, że barwa moich oczu zmieniła się na złote. Na twarzy pojawił się grymas bólu, gdy kości przemieszczały się pod skórą. Zamknęłam oczy i czekałam.

Uderzenie w policzek był nieoczekiwany.

Otworzyłam oczy i wciągnęłam powietrze, nie wierząc co się przed chwilą stało. Ojciec stał z wyciągniętą rękę, a ja na twarzy czułam tępe pulsowanie. Złapałam się za policzek, który pewne zrobił się czerwony. Na pewno przez chwilę będę mieć ślad w kształcie dłoni mężczyzny.

— Ty sukinsynie! Uderzyłeś mnie! — krzyknęłam wściekła, wstając z fotelu.

Zrobiłam krok w jego stronie z zamiarem oddania mu. Jednak on się tym nie przejął, tylko lekko się uśmiechnął.

— Przynajmniej się nie przemieniłaś — rzucił zgryźliwie.

Zatrzymałam się przed nim. Faktyczne. Wilczyca wycofała się z przemiany. Najwyraźniej była w tak samo silnym szoku co ja. Jednak nie zamierzam mu za to dziękować.

— Widzę, kurna. — Prychnęłam zirytowania. — Oczekujesz oklasków?

— Możliwe. — Chwycił mnie za podbródek, ale wyryłam mu się. Był rozbawiony moim odruchem. — Do jutra zniknie — dodał obojętnie.

Zacisnęłam ręce i wyrównałam oddech. Nie chciałam znów stracić nad sobą kontroli, co zbliżająca się pełnia nie ułatwia mi tego. Ojciec również.

— Dlaczego nie dostałam żadnego listu z sądu?

— Nie jestem prawnikiem, więc ci nie odpowie.

— Ale podejrzewałeś, że w końcu list przyjdzie?

Ojciec nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego mowa ciała go zdradziła. Kącik ust nieznaczne opadł, a palce u rąk drgnęły nerwowo. Skupiłam się i usłyszałam jego szybsze bicie serca.

— Mogłam się tego domyślić — warknęłam. Po chwili uświadomiłam sobie, że przez ostatni czas Robert często przebywał w domu. — Straciłeś pracę? — zapytałam, niepewna swoich domysłów.

Ojciec westchnął i lekko kiwnął głową. Potknęłam się, idąc w stronie fotela, na który opadłam zrezygnowana. Schowałam twarz w dłoniach. Wszystko się wali, pomyślałam.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś!?

— Byłaś tak zajęta swoimi nowymi przyjaciółmi, że...

Jego oczy błysnęły złowrogo, ale ja się go nie bałam. Kiedyś może, ale tamte czasy minęły. Zmrużyłam oczy.

— I tylko z tego powodu nie umiesz utrzymać jednej, jebanej pracy!?

Nastała cisza, która przerywała nasze ciężkie oddechy zmieszanie z moim warczeniem. Czarnowłosy patrzył na mnie jak na jakieś plugastwo, insekta, którego można łatwo zdeptać. Ale jak robak uparcie trzymałam się przy życiu.

— Skąd sąd o tym się dowiedział? — spytałam się go, chcąc poznać w miarę wszystkie szczegóły, które było wyjątkowo ciężko wyciągnąć od milczącego Roberta.

— Ktoś doniósł. — Mężczyzna oparł się o ścianę i potarł twarz. — Może ten barman? — Uniósł brew, zastanawiając się nad tym. — Jak się on nazywał?

— Rick!? On by tego nie zrobił. — Zaczęłam chodzić po pokoju, lekceważąc zniesmaczony wzrok ojca.

— Skąd ta pewność? — Zatrzymałam się.

— Bo jest lepszym ojciec od ciebie — Tym jednym, acz szczerym zdaniem wkurzyłam ojca. Zacisnął szczękę, aż chrupnęło.

— Ale z ciebie suka! — warknął na mnie.

— Ale to ty nadal jesteś idiotą! — odpysknęłam mu.

— Musiałaś coś po mnie odziedziczyć. — Byłam zirytowania jego dennym tekstem.

— I to jest twoja odpowiedź!? — Prychnęłam zdegustowana. — No, proszę cię! Postaraj się bardziej! — Podjudziłam go, oczekując jego szybkiej riposty. Jednak uparcie milczał. — Nie masz? To ja wychodzę!

W korytarzu złapałam za kurtkę i trzasnęłam drzwiami, gdy wybiegłam na podwórko. Ręce trzymałam w kieszeni, bo inaczej bym nimi wymachiwała na wszystkie strony świata. Szłam przed siebie. Energia rozsadzała mnie od środka, więc jedynym sensownym wyjściem, aby ją rozładować był wysiłek fizyczny.

Pobiegłam.

Wiatr smagał mnie po twarzy, a kosmyki włosów, które wyszły z kucyka latały mi przed oczami. Zniecierpliwionym ruchem odgarnęłam włosy z twarzy, ale gdy to nic nie dało, zatrzymałam się. Dyszałam ze zmęczenia, a pot zlatywał mi na oczy. Wściekłość minęła, pozostawiając tylko zmęczenie. Byłam zgięta w pół, a ręce trzymałam na kolanach. Moja klatka piersiowa gwałtowne się poruszała, pomimo, że od szaleńczego biegu minęło parę dobrych minut. Brałam głębokie oddechy, próbując oczyścić z umysłu widok listu.

— Cholera! — zaklęłam.

Z moich ust wyleciała wiązanka przekleństw. Wypuszczałam je jak z karabinu maszynowego, co wcale nie pomagało mi się uspokoić, tylko jeszcze bardziej mnie nakręcało. Potrzebowałam drugiej osoby, której mogłabym się wyżalić. Ale nie miałam. Byłam sama z tym gównem.

Usiadłam na ziemi, po czym położyłam się na mokrej trawie. Nie przeszkadzał mi chłód nocy i bijące od ziemi zimno, które przechodziło przez moje mokre ubrania i dotykało rozgrzanej skóry. Patrzyłam w niebo i widziałam gwiazdy, które co jakiś czas chowały się zza chmurami. Wszystko było lepsze niż to, co mnie spotkało, ale użalanie się nad sobą niczym by mi nie pomogło. Zamknęłam oczy. Pragnęłam słabości, która nie chciała przyjść. Czułam tylko determinację, która zmuszała mnie do powstania i zmierzenia się z rzeczywistością.

Nie byłam tylko człowiekiem, ale także wilkiem. Nie mogłam się poddać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top