Rozdział 27.1
Miłego czytania :D
____________________________________________________________
Kto by pomyślał, że po dotarcie do Merridan, nikt nie będzie na nas czekać?
Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, gdy wysiedliśmy na peronie numer cztery, który o tej godzinie świecił pustkami. No prawie pustym, bo było paru podróżujących, którzy również wysiedli z pociągu i od razu poszli w swoją stronę. Szarzy ludzi w szary dzień, kompletnie nie zwracali na siebie uwagi.
— Spóźnia się. — Diego powoli skanował otoczenie, ale nie dostrzegłszy tego kogoś warknął pod nosem.
— Kto się spóźnia?
Di zignorował pytanie. W mgnieniu oka wyjął z kieszeni spodni prosty telefon i zadzwonił. Był wyraźnie wkurzony; zmarszczone brwi, zaciśnięte w wąską kreskę usta i tęczówki, które powoli zmieniały swoja barwę. Przez chwilę słuchiwał się w telefon, ale chyba był tylko głuchy sygnał.
Szturchnęłam go w ramię, przez co zostałam obdarowana gniewnym spojrzeniem.
— Kto się spóźnia, Di? — powtórzyłam pytanie.
— Thomas.
Thomas? A kto to, do cholery, jest?
Nie zdążyłam zadać pytania, bo delta wykorzystując chwilę mojego zawieszenia, szybkim krokiem zaczął oddalać się od dworca, zmierzając na parking, znajdujący się tuż obok torowiska. Patrzyłam za nim, aż usłyszawszy jego ponaglenie. Poprawiłam torbę na plecach, po czym z zaciśniętymi zębami potruchtałam za Diegiem.
Po lewej stronie oddzielone od siatki znajdowały się tory, na których stały puste wagony i nasz pociąg, natomiast po prawej stał wielki budynek o jasnej elewacji i spadzistym dachu. Gdy tylko go minęliśmy, naszym oczom ukazał się parking otoczony gołymi drzewami i lampami, które go oświetlały. Na parkingu stało paręnaście aut, w różnych kolorach i stanie użytkowania, ale najwyraźniej żaden z nich nie był tym, na które czekał Diego. Wilk ponowne w ciągu tych kilku minut wyciągnął telefon i próbował dodzwonić się do Thomasa, kimkolwiek on był. Jednakże tak samo jak za pierwszym razem nikt nie odebrał.
— Cholerny gamma — mruknął Di.
Przewróciłam oczami i rozejrzałam się. Nie zauważyłam nigdzie ławki, więc z jękiem ukucnęłam, po czym usiadłam na zimnym chodniku. Złapałam się za opatrunek, który jeszcze w pociągu został zmieniony z pomocą delty. O nic się nie pytał. Pewnymi ruchami oczyścił ranę i przykleił opatrunek, by później położyć się na fotelu i zapaść w głęboki sen.
— Kim jest Thomas?
Podniosłam głowę. Zauważyłam, że Diego uważnie mi się przygląda. Automatyczne się wyprostowałam. Nie znosiłam być w centrum zainteresowania, nawet jeśli patrzyła na mnie osoba, którą w jakimś stopniu znałam.
— To gamma — wyjaśnił.
Cierpliwie czekałam, aż doda coś więcej. Ale on, zamiast zaspokoić moją ciekawość, zaczął pisać SMS-a. Jego przydługie włosy opadały na oczy, gdy schylał się nad telefonem. Nie przeszkadzało mu to wcale, bo skrupulatne wystukiwał kolejne litery, aż w pewnym momencie się wyprostował i wysłał wiadomość w sieć.
— I? Thomas jest gammą, ale może powiesz coś jeszcze? — Zyskałam uwagę Diega i miałam nadzieję, że ją utrzymał do momentu uzyskania informacji. — Kto to jest, co lubi robić, po co na niego czekamy...
— Thomasowi można zaufać.
— Nie o to się pytam — warknęłam.
— Może nie, ale właśnie to chciałaś usłyszeć. — Chciałam oponować, ale pod sugestywnym spojrzeniem Diega zamilkłam. Miał może minimalną rację. Może właśnie o to mi chodziło, jednak to nie oznaczało, że miał zignorować moje pytania, bo wie lepiej czego chcę. — Thomas miał po nas przyjechać i zawieźć do naszej sfory.
— Twojej — poprawiłam go cicho. — Chwila moment! Miał po nas przyjechać? — Parsknęłam ironiczne. — I ty mi wmawiasz, że można mu ufać.
Diego zacisnął zęby. Najwyraźniej nie podejrzewał, że Thomas go w tak uroczy sposób wystawi, przez co będzie miał utrudnione zadanie. Nie dość, że musiał się opiekować zagubioną, ranną wilczycą to w dodatku nastolatką po przejściach. I jak w pierwszym radził sobie nieźle to w drugiej kategorii ponosił kompletną porażkę.
No bo kto normalny mówi, że można zaufać nieznajomej osobie, jeśli właśnie przez zaufanie dostało się miesięczne wakacje w celi?
Podrapałam się po brzuchu, gdy już nie potrafiłam zignorować swędzenia. W dodatku czułam zmęczenie, bo w pociągu nie potrafiłam opanować przerażenia, bo kiedy zamykałam oczy, hałas stawał się głośniejszy i przywodził na myśl kroki tamtych skurwieli. Chociaż dźwięki nie były w ogóle do siebie podobne to i tak nie potrafiłam nad tym zapanować.
Piasek w oczach, który próbowałam się pozbyć, dobitnie uświadamiał mnie, że nie wytrzymam długo. Może za parę minut lub godzin zmęczenie będzie tak duże, że zasnę w najmniej odpowiednim momencie. A wolałabym tego uniknąć i zasnąć w miejscu, które choć odrobinie da namiastkę bezpieczeństwa.
— Nareszcie — mruknął Diego.
Uniosłam głowę, nie wiedząc gdzie jestem. Prędko rozejrzałam się na boki, a gdy dostrzegłam tory i wjeżdżający srebrne audi na parking, dotarło do mnie, że przysnęłam na krawężniki. Zerknęłam na Di, ale on był już skupiony na samochodzie. Chyba nie widział mojej wpadki.
Stanęłam na nogi w momencie, gdy auto zatrzymało się przed nami.
Na karoserii samochodu znajdowały się plamy rdzy, ale kierowcy to nie przeszkadzało, bo wysiadł z auta nie szczędząc uśmiechu. Diego podszedł do nieznajomego mężczyzny, zapewne by go opieprzyć za spóźnienie, ale nie zdążył bo Thomas przytulił go po męsku i poklepał go po plecach.
— Kopę lat, Santiago. — Głos miał zachrypnięty, jakby codziennie wypalał paczkę fajek. — Nie widziałem się od miesiąca. Imprezy bez ciebie są za wesołe.
Uśmiech samoistnie pojawił mi się na twarzy, gdy usłyszałam wyraźny przytyk w stronę Diega.
— Spóźniłeś się — Delta odsunął się od Thomasa, który nonszalancko wzruszył ramionami.
— Każdy by się spóźnił w mojej sytuacji — odpowiedział szeptem, jakby zdradzał mu jakąś wielką tajemnicę. — Ale nie po to tu jestem.
Thomas przeniósł spojrzenie z Diega na mnie.
Mężczyzna miał gęstą czupryną czarnych włosów, piwne oczy i zawadiacki uśmiech, który ani nie na chwilę nie zgasł. Mógłby mieć z dwadzieścia parę lat. Spuściłam wzrok niżej, lustrując sylwetkę chłopaka. Był szczupły, na pierwszy rzut oka wydawał się typowym chudzielcem z wystającymi żebrami i ani gramem mięśni. I pewne tak bym nadal myślała, gdybym nie wiedziała, że stojący przed Diegiem mężczyzna jest wilkiem. A one raczej były wysportowanymi osobnikami i z natury ich sylwetki przyciągały wzrok.
— My się jeszcze nie znamy, ale zaraz to naprawimy. Jestem Thomas. — Mężczyzna podał mi dłoń, którą po chwili wahania podałam. Miał ciepłą i gładką skórę, nie była to dłoń wojownika. — Najprzystojniejszy i najzabawniejszy wilk w Ameryce.
— I wyraźnie zajęty — odpowiedziałam chłodno, spoglądając na świeżą malinkę na jego osłoniętej szyi. Na skórze widniał jeszcze ślad czerwonej szminki.
— W weekendy jestem wolny — rzekł, puszczając mi oczko. Zabrał rękę i poprawił kołnierzyk koszuli, zasłaniając dowód, przez którą się spóźnił. A przynajmniej tak myślałam. — A teraz, mili państwo, zapraszam do limuzyny.
Chyba bym go polubiła. Może poczucie humory miał kiepskie, ale pozytywna energia, jaką wokół niego można było wyczuć, była orzeźwiająca. Wbrew rozsądkowi, jego obecność sprawiała, że czułam się odprężona. Co nieszczególne mi pasowało, bo przez to miałam wrażenie, że tracę kontrolę nad sytuację.
Thomas podszedł do samochodu i zamaszyście otworzył drzwi. Kiwnął na mnie głową, abym podeszła do niego, ale najpierw spod przymrużonych powiek spojrzałam na Diega. Ten lekko kiwnął głową, a ja z nietęgim uśmiechem wlepiłam wzrok w audi. Wszystko we mnie krzyczało, żeby nie wsiadać do tego auta. Ale naglące słowa Diega i uporczywe spojrzenie Thomasa kruszyły moją wolę. Nie mogliśmy tu zostać, więc ślamazarnie, opóźniając jak najdłużej swój wyrok, podeszłam do audi i do niego wsiadłam, uporczywie trzymając się klamki. Jakby właśnie ona miała uratować mnie przed błędem.
Trzaśnięcie drzwiami było wyraźną oznaką, że zostałam dobrowolne, choć z oporami, zamknięta w metalowej puszce.
— Jak minęła wam podróż? — Thomas powoli wyjechał z parkingu, gdy wszyscy znaleźli się w środku.
— Bez przeszkód. — Diego odsunął fotel do tyłu, nie patrząc na to, że musiałam zabrać nogi, aby ich nie przygniótł. Uroki siedzenia na tylnej kanapie auta, za facetem z długimi nogami, które musiał mieć konieczne wyprostowanie. — Chociaż było znacznie lepiej, gdybyś przyjechał na czas.
Przytyk wyraźnie ociekał tłumioną złością.
— Spokojnie, Santiago — Thomas był rozbawiony stanem towarzysza. — Nie wiem po co te nerwy! Przecież dotarłem na miejsce.
— Ale nie na czas! — warknął ostrzegawczo Diego.
— Nie moja wina, że poprzednie spotkanie się przedłużyło!
Thomas znalazł moje spojrzenie w przednim lusterku i mrugnął do mnie znacząco. Jeśli miałam wcześniej jakieś wątpliwości to teraz je Tom rozwiał.
Przewróciwszy oczami, zsunęłam się niżej na fotelu i zamknęłam oczy. Pomimo zmęczenia, sen nie nadchodził. Zirytowana sapnęłam. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się w końcu zasnąć i nabrać sił przed spotkaniem innych wilków. Nie chciałam by zobaczyli mnie w takim stanie; znużonej i zestresowanej.
— Dziewczyno wiesz, że masz nade mną przewagę? — Wesoły głos Thomasa był przeciwieństwem mojego humoru. — Ty znasz moje imię, ale ja, niestety, nie.
— Sasza — mruknęłam, przykładając głowę o szybę samochodu.
Jeśli nie mogę spać to przynajmniej z nim porozmawiam. A nuż się okaże, że czegoś się ciekawego dowiem.
— Sasza, całkiem ładne — stwierdził. — A wiedziałaś, że Sasza to imię męskie pochodzenia rosyjskiego? I że jest to zdrobnienie od imienia Aleksander?
— A wiedziałeś, że Sasza jest również zdrobnieniem od imienia Aleksandra? — wyrzuciłam z siebie.
— Naprawdę? No zobacz, Sasza, że nie wiedziałem. — Chłopakowi zabłysły psotne oczy. — Czyli mam rozumieć, że tak na serio nazywasz się Aleksandra, tak?
— Nie.
Thomas parsknął śmiechem.
— Nie wierzę ci.
— Okey.
— Nie jesteś ciekawa dlaczego? — Pokręciłam głową, ale on chyba tego nie zauważył. — Jak chcesz, twoja strata. W takim razie opowiem ci co te imię znaczy.
— A możesz zostawić to na później?
— Nie. Więc tak, imię Sasza znaczy być obrońcą, co jest bardzo zabawne, biorąc po uwagą, że jesteś deltą.
— Ha, ha — zironizowałam. — Ubaw po pachy.
— Co nie? Moje imię nie jest, niestety takie ciekawe jak twoje. Thomas oznacza podwajać albo bliźniaka. Mało fajne — dodał z przekąsem. — Natomiast imię Diego można rozumieć jako "zesłany by karać nas za nasze grzechy" lub też "ten, którego Bóg ochrania". Zdecydowane przechylam się do tego pierwszego. Straszny z niego służbista.
Diego warknął na niego, a Thomas się zaśmiał w odpowiedzi.
— Skąd wiesz? — zapytałam się zaciekawiona.
— Przeczytałem o tym w Internecie, zanim po was przyjechał.
Parsknęłam pod nosem. W jego towarzystwie nie można było się nudzić.
Rozejrzałam się po wnętrzu auta, starając się ignorować paplaninie Thomasa i pytania, które zadawał Diegowi. W oczy rzucił mi się kolorowe czasopismo, którego tytuł nic mi nie mówił. Pismak przyciągał wzrok swoimi jaskrawymi barwami, ale momentalne stracił urok, gdy otworzyłam go na pierwszej stronie. Odrzuciłam z niesmakiem makulaturę na swoje miejsce.
Jechaliśmy samochodem obrzeżami miasta. Sugerowały to stare budynki gospodarcze oraz fabryka; otoczona była wysokim płotem, a jedynego wejścia pilnował strażnik, który legitymował każdą osobę, która chciała wejść na teren ośrodka. Kiedy mijaliśmy żelazną bramę, czułam na sobie świdrujące spojrzenie ochroniarza, pod wpływem którego skóra na karku nieprzyjemne świerzbiła, więc się podrapałam. Było to dziwne, zwłaszcza, że nie mógł wiedzieć, że akurat siedziałam w tym samochodzie.
Po paru minutach jazdy zmrużyłam oczy. Zbeształam się w myślach na własną głupotę. Miałam tyle czasu, aby dowiedzieć się czegokolwiek o ich watasze, a ja jak ostatnia idiotka nic nie zrobiłam, bo wolałam gadać o głupotach i obserwować mijający za szybą krajobraz.
— Jaka jest wasza wataha?
— Świetna, lepszej nie znajdziesz — odpowiedział gamma, który siedział rozluźniony za kierownicą. — Jest jedną z liczniejszych w kraju, liczy parę tysięcy.
— Parę tysięcy? — Poruszyłam się nerwowo na fotelu.
— Aha — mruknął Tom. — Na szczęście tam, gdzie jedziemy zdecydowane jest mniej osób.
— Czyli ile?
— Czyli tyle, żeby swobodne dostać się do toalety. — Skrzywiłam się z niesmakiem. — Na serio! Wyobrażasz sobie, żeby tyle osób mieszkało w jednym miejscu? To tak jakby być w centrum handlowy w Black Friday! To byłby koszmar.
— Dobra — powiedziałam przeciągle, kompletne nie wiedząc jak mam zareagować.
— Będzie tam może z dwadzieścia osób — dodał litościwie Thomas.
— Świetnie.
— Dokładnie tak. Alfa Saverla bardzo tego pilnuje, by w stacjonujących jednostkach nie było za dużo osób.
— Kto taki?
— Saverla — mruknął Diego, nie dostrzegając mojego zmieszania.
— Sarevla? — wydukałam.
— Saverla — poprawił.
Uniosłam brew. Nazwisko ich alfy brzmiało dziwne egzotyczne oraz jakoś bardzo znajomo, chociaż nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek je usłyszała. Zanim zdążyłam dowiedzieć się czegoś więcej, Thomas radosnym tonem zakomunikował:
— Jesteśmy na miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top