Rozdział 20.2



Przekręcanie kluczyka w zamku już nie robiło na mnie takiego wrażenia, dlatego nadal leżałam spokojnie na ziemi i starałam się jak najwięcej odpocząć zanim po raz kolejny zaczną mnie przesłuchiwać. Jednak tym razem coś się zmieniło. Nikt nie podszedł do mnie ani nie szturchnął mnie butem, pomimo że otworzył drzwi i wszedł do środka. Nie chciałam się odwrócić i sprawdzić kim był nieznajomy, bo strach przed tym, że to był jakiś kolejny podstęp, który miał mnie w końcu złamać dostateczne mnie przeraził.

Więc czekałam, kontrolując oddech i ruchy ciała. Starałam się wyłapać pośród ciszy jakiś charakterystyczny znak, który pomógłby mi na zorientowaniu się z kim miałam do czynienia. Ale nie byłam w stanie rozpoznać zapachu obcego. Był inny. Bardziej przyjemny, taki, że się miało ochotę w nim utonąć.

Jeszcze przez chwilę biłam się z myślami, ale w końcu nabrałam odwagi i przekręciłam się na bok. Nikogo nie było. Za to na podłodze, w miejscu, gdzie przed chwilą powinien znajdować się nieznajomy, leżał srebrni kluczyk z przypiętą karteczką.

Zmarszczyłam brwi, znów obawiając się podstępu. Rozejrzałam się po celi, upewniając się, że byłam w niej sama i ponowne zerknęłam na klucz. Czy to naprawdę się działo? Nie były to żadne omamy wzrokowe tylko rzeczywistość? Wiedziałam, że gdy się nie ruszę to się o tym nie przekonań, ale sparaliżował mnie strach. Nie chciałam, aby okazało się to kłamstwem, bo nadzieja, która się jeszcze we mnie tliła mogła zgasnąć, a wtedy już bym się nie podniosła. Merc by wygrał.

Wiesz, mogłabyś się w końcu odezwać szepnęłam do wilczycy. Nie to, że cię potrzebuję, ale nie pogardziłabym twoją pomocą. Więc no, jeśli wciąż siedzisz w mojej głowie to daj mi znać, co ma zrobić.

Od tygodni nic się nie zmieniło. Wilczyca milczała, jakby nigdy wcześniej nie istniała, jakby była wytworem mojej wyobraźni. Ale wiedziałam, że to była nie prawda. Ona żyła razem ze mną, była mną, moją drugą połówką. I pomimo, że nie miałam pojęcia co się z nią stało, byłam pewna, że w końcu do mnie wróci. Tylko czekała na odpowiedni moment.

A to mnie wkurzało.

— W sumie wiesz co? Pieprz się! Sama sobie poradzę!warknęłam w myślach

Nie potrzebowałam pomocy, aby podjąć decyzję. Sama sobie radziłam, jak przez większą część życia, więc nie powinnam mieć żadnego problemu, aby tym razem wziąć sprawy w swoje ręce.

Właśnie ten impuls, ten gniew, który mnie ogarnął pomógł mi wstać z ziemi i podejść do kluczyka. Ledwo się trzymałam na nogach, kręciło mi się w głowie i miałach ochotę ponowne się położyć na ziemi i zasnąć. Ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Musiałam odkryć, co kryła w sobie ta kartka i co oznaczał ten klucz.

Nogi ugięły mi się w kolanach i sykiem upadłam na podłogę, tuż przed kluczykiem i kartką. Nie przejęłam się potłuczonymi kolanami, bo cała moja uwaga była skupiona na tym małym, niepozornej rzeczy, która mogła zagwarantować mi wolność. A przynajmniej taką żywiłam nadzieję.

Sięgnęłam po kluczyk i przywiązaną do niego kartkę. Chłodny metal parzył w palce i nie wiedziałam czy naprawdę był taki gorący czy jednak ja byłam bardziej wrażliwa na dotyk. W końcu ogarnęłam się na tyle, że zostawiłam klucz w spokoju i otworzyłam złożoną na pół biały papier. Zmrużyłam oczy, gdy dostrzegłam znajomy charakter pisma, ale już nie pamiętałam, gdzie ostatni raz go widziałam.

Na papierze było zawarte wyjaśnienie, jak i instrukcja ucieczki. Kluczyk, który wciąż trzymałam w dłoni, miał otworzyć kajdany, do których byłam przypięta. Jakoś nadal byłam do tego sceptyczna, ale raz kozie śmierć, więc bez żadnych większych konkluzji wsadziłam kluczyk do zamka i przekręciłam go. Nie poczułam żadnego oporu, klucz bez żadnych przeszkód otworzył zamek.

Na mojej twarzy pojawiło się niedowierzenie, które prędko zamieniło się szczęście. Byłam wolna. Kurwa, nie mogłam w to uwierzyć. Zaskoczenie mieszało się z ekscytacją, a radość ze strachem. Zrozumiałam, że każda chwila zwłoki oddala mnie od upragnionej wolności. Później będę cieszyć się wolnością, ale w tym momencie musiałam skupić się na ucieczce. Dlatego niecierpliwymi ruchami pozbyłam się reszty kajdan i rozmasowałam poranione nadgarstki. Skupiłam się jeszcze raz na kartce, zapamiętując każde słowo, które pozwalało na wydostanie się z stąd.

Musiałam znowu komuś podziękować, że mnie ratował, ale nie przeszkadzało mi to. Gdybym tylko mogła uchyliłabym mu nieba i całowała ziemię, po której by stąpał. Tak bardzo byłam wdzięczna.

Podniosłam się z zimnej podłogi i powłócząc nogami zbliżyłam się do drzwi mojego więzienia. Niepewnym ruchem pchnęłam je, a te bez żadnego dźwięku otworzyły się na oścież. Przełknęłam ślinę, gdy dotarło do mnie, że dzieje się to naprawdę i że nie było to żadnym moim wymysłem. Wolność była na wyciągnięcie ręki, tylko musiałam trzymać się instrukcji.

Serce biło mi głośno, gdy wyjrzałam na korytarz. Lampy, które zazwyczaj oświetlało te niewielkie pomieszczenie były zgaszone. Ale to nie było dla mnie żadnym utrudnieniem, ponieważ przez to, że byłam zamknięta przez długi czas w celi, gdzie częściej gościł mrok niż światło to mój wzrok się przystosował do takich warunków. Rozejrzałam się na boki, a gdy nikogo nie dostrzegłam na drżących nogach wyszłam z celi.

Cisza kłuła mnie w uszy, a serce podjechało mi do gardła. Chciało mi się wymiotować, ale powstrzymałam ten odruch i przyłożyłam dłoń do ściany. Według instrukcji miałam pójść na prawo i wejść do pomieszczenie, gdzie białowłosa wilczyca uzupełniała dokumentację. I pomimo lęku, uczyniłam pierwszy krok naprzód, a później kolejny, pokonując strach.

Zatrzymałam się przed drzwiami, które dzieliły mnie od wykonania dalszej części planu. Chciałam przyłożyć ucho do drzwi i przekonać się, czy na pewno nikogo tam nie było, ale według kartki miałam niewiele czasu i musiałam zrealizować każdy krok bez namysłu. Było to trudne. Jak mogłam zaufać nieznajomej osobie, nawet takiej, która chciała mnie uratować, gdy właśnie przez zaufanie znalazłam się w takiej a nie innej sytuacji?

Jednak wiedziałam, że nie miałam żadnego bezpiecznego wyjścia. Albo zostanie tu i Merc mnie złamie i wykona swój demoniczny plan zniszczenia mnie albo posłucham się obcej osobie, przez którą może mnie czekać wolność lub gorsze katusze niż do tej pory. Istniała minimalna szansa, że mi się uda, ale nadzieja, która na nowo we mnie odżyła przekonała mnie, że nie mam nic do stracenia i powinnam się posłuchać instynktu, który krzyczał, że muszę spróbować uciekać. I to mnie w końcu przekonało do podjęcia decyzji.

Otworzyłam drzwi, wiedząc że straciłam za dużo czasu na myślenie i analizowanie swojego położenia. Każda chwila zwłoki oddalał mnie od wolności, więc musiałam się wziąć garść i odrzucić na bok wszystkie moje wątpliwości. Musiałam w końcu stać się drapieżnikiem a nie ofiarą jaką byłam do tej pory.

Weszłam do pokoju, gdzie również nie paliły się żadne światła. Ale się tym nie przejęłam. Wiedziałam, że mój anioł stróż pomyślał o wszystkim i zadbał o moje oczy, które odzwyczaiły się od światła. To spowodowało, że w uśmiechnęłam się pod nosem.

Szłam powoli, niezdolna do przyśpieszenia kroki. Ledwo się trzymałam wycieńczona po takim czasie odosobnienia, gdzie rzadko kiedy dostawałam posiłek. Jednak adrenalina dała mi chwilowego kopa, dzięki któremu się jeszcze trzymałam.

Podążałam tą samą drogą, którą poznałam, gdy Daniel prowadził mnie do więzienia. Ale zamiast po wejściu na schodach, iść wciąż prosto ja skręciłam lewo. Ręką nadal sunęłam po ścianie. Bałam się, że gdy tylko ją oderwę od powierzchni to wszystko okaże się kłamstwem, a ja nadal leżę na brudnej podłodzie, czekając na odwiedziny Merca. Dreszcze przebiegły mi po plecach, gdy w głowie zobaczyłam jego chłodne, błękitne oczy.

Nie rozglądałam się na boki, byłam za bardzo skupiona na wykonywaniu kroków i na tym, aby się nie pomylić. Nie chciałabym, żeby przez moje właśnie roztargnienie i lęki mi się nie udało. Bałam się, że jeśli spieprzę plan, to mnie złapią i wtedy poznam, co oznacza prawdziwe cierpienie. Na pewno alfa Merc byłby zachwycony mogąc mnie o tym pouczyć.

W normalnej sytuacji zaczęłabym go przeklinać w myślach, ale to nie była normalna sytuacja a ja nie byłam dawną sobą. Teraz wolałam milczeć i ustrzec się od tego, że nawet wypowiedziane w myślach obelgi dotrą do niego i dzięki temu mnie znajdzie. Czasami odwracałam się za siebie czując jego ciepły oddech na szyi albo jego ręce na karku, jakby chciał mnie udusić. Ale za każdym razem, gdy przekręcałam głowę nikogo za mną nie było. Wiedziałam, że przez panikę wyobraźnia podsuwa mi osobę, która najbardziej mnie przerażała. I pomimo całej tej wiedzy czułam się bezsilna i słaba. Nie jak wilk, którym byłam, tylko jak człowiek, który bał się swojego cienia.

Złapałam się za głowę i pociągnęłam się za włosy, wyrywając przy okazji parę kosmyków. Cielesny ból na chwilę mnie orzeźwił, ale po chwili ponowne przygniotło mnie wyczerpanie psychiczne. Z każdym pokonanym krokiem moja nadzieja gasła, ale brnęłam przed siebie. Może zaczynało brakować mi woli przeżycia, ale czułam się odpowiedzialna za ojca i wilczycę. Nie mogłam pozwolić, aby przez moje słabości coś im się przytrafiło. Dopiero, gdy odkryję co się z nimi stało, uspokoję się i pozwolę sobie na odpoczynek, nawet jeśli równoważyło by się to z moją przegraną. Ale świetle tego wszystkiego to nie miałoby znaczenia. Ważna była dla mnie rodzina, ponieważ tylko oni mi pozostali i rozumieli mnie jak mało kto.

Z zaskoczenia przystanęłam przed drewnianymi drzwiami. Nawet nie zauważyłam kiedy i jakim sposobem do nich dotarłam. Najwyraźniej za mocno się zamyśliłam, co mogło mnie kosztować życie, gdyby ktoś mnie przyłapał na pałętaniu się po korytarzy. Ale na moje szczęście nie miało tego miejsca, więc odetchnęłam głęboko i opieprzyłam się po raz kolejny w myślach, że powinnam być bardziej skupiona na zadaniu. To nie była żadna wycieczka, tylko ucieczka, która może się dla skończyć w dwojaki sposób. Wolnością lub śmiercią.

Parsknęłam w myślach na mój dramatyzm. Pomimo, że przypominał mi o tym jaka byłam, zaczęłam się irytować, że nawet w takiej sytuacji wciąż ironizowałam. Ale w sumie to było lepsze od płaczu i schowania się w kącie.

Podniosłam dłoń i otworzyłam kartkę. Jeszcze raz przebiegłam po niej wzrokiem. Pisało o tym, że po dotarciu do tych drzwi, musiałam je otworzyć i nie oglądając się za siebie pobiec przed siebie. To było tylko tyle i aż tyle. Nie było to trudne zadanie, wcześniej bez mrugnięcia okiem bym to zrobiła, ale teraz byłam osłabiona, ledwo stałam na nogach, a co dopiero mówić o biegu. Prędzej bym się przewróciła niż dobiegła do lasu, który otaczał posesję. Jednak to była moja jedyna szansa, więc musiałam spiąć się w sobie i to zrobić. Nieważne jak bardzo byłam zmęczona i obolała. Wzięłam po raz ostatni oddech i otworzyłam drzwi.

Mój wzrok padł na niebo i na księżyc. Zbladłam, gdy dotarło do mnie, że patrzę na okrągły jasny punkt.

Była pełnia.

Kolana się pode mną ugięły, ale w ostatniej chwili podparłam się o framugę. Nie docierało do mnie, że spędziłam w celi miesiąc. Bez żadnego kontaktu z wilczycą, bez informacji o tym co się dzieje z moim ojcem, nawet nie wiedziałam czy ktokolwiek mnie szukał. Chciało mi się krzyczeć i płakać, ale głos uwiązł mi w gardle i jedyne wydostał się jęk.

­— Uciekaj...cichy, niewyraźny szept był niczym muśnięcie wiatru na policzku.

Wilczyca w końcu się odezwała, dzięki czemu odrzuciłam na bok myśli i nabrałam siły do zrealizowania ostatniego planu ucieczki. Zaczęłam biec, ale było już za późno. Usłyszałam w oddali wściekłe wrzaski i wycie wilków. Skapnęli się, a ja przez swoją opieszałość mogłam się z stąd nie wydostać.

Zmobilizowałam wszystkie siły i biegłam jakby od tego zależało moje życie. Potykałam się, ale za każdym razem udawało mi się złapać równowagę. Czy to był zwykły fart, czy też ktoś nade mną czuwał to w tym momencie nie było ważne. Skupiałam się jedyne na celu, na tym, że musiałam dotrzeć do lasu i zgubić pościg, który za mną podążał. Pomimo, że byłam za wolna, a wilki, które zaczęły mnie gonić z każdą chwilą mogły mnie dopaść, wezbrało się we mnie przekonaniu, że ta noc skończy się inaczej niż moje ponowne uwięzienie.

Znalazłam się w lesie w tym samym momencie co goniące mnie wilki. Nie bałam się. Byłam gotowa wstawić im czoła. Walczyć o swoją wolność, nawet jeśli ceną było moje życie. Nic innego się nie liczyło. Byłam niepełnokrwista. Wilkiem, który nie powinien się przemieniać, ale jednak wbrew naturze to robił. Byłam wyjątkowa na własny, indywidualny sposób. Dlatego z palącym uczuciem, który rodził się w trzewiach, odwróciłam się do trzech wilków, które jako pierwsze mnie dogoniły.

I pomimo, że chciałam z nimi walczyć, czerń zasłoniła mi oczy, a ja po raz kolejny odleciałam w niebyt. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top