Rozdział 11.1


Droga do szkoły ciągnęła się w nieskończoność, ponieważ przez cały czas towarzyszył mi lęk i niepewność przed spotkaniem. Przerwa od wilków uświadomiła mi, że gdzieś w głębi serca brakowało mi ich – ich towarzystwa, zapachu, aury przynależności do watahy. To powodowało u mnie panikę, nie chciałam tego czuć, więc sukcesywne wmawiałam sobie, że to omami zmęczonego życiem człowieka, a nie pełnomocne obawy.

W dodatku moje myśli zaprzątały słowa ojca, który pomimo moich próśb uparcie milczał na temat gości. Zostawił mnie z moimi podejrzeniami, które z każdą chwilą stawały się bardziej realne. Jedynymi, którzy mogli mnie odwiedzić i mieć do mnie jakąś sprawę były wilki ze szkoły. Odgadnąć kto to mógł być było banalne proste, ale trudniejszym zadaniem było odkrycie powodu jak i celu ich odwiedzin.

Stresujesz się? —Wilczyca zaniepokoiła się, gdy wyczuła jak moje serce niespokojnie wybija swój rytm w klatce piersiowej.

— Nie — odpowiedziałam pewne, choć w środku trzęsłam się ze zdenerwowania. Wilczyca prychnęła, nie wierząc w żadne moje zapewnienia.

Wzięłam głęboki haust powietrze. Zapach mokrej ziemi zadziałał na mój umysł jak leczniczy balsam. Łagodził lęki, był jak drogowskaz dla zagubionych myśli, które na swej drodze napotkały przeszkodę nie do przejścia.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy dotarłam do swojej szafki, nie napotykając nikogo. Nie chciałam zaburzać spokoju, który dopiero co osiągnęłam. Potrzebowałam tej stabilizacji, trzeźwego umysłu przed spotkaniem z wilkami.

Tęsknisz — stwierdziła wilczyca, która była czuła na każdą zmianę mojego nastroju.

To nie była tęsknota. Wiedziałam jak to było tęsknić za kimś kogo się kochało, szanowało. Kiedy myśli w samotne dni wędrowały do tej osoby, wywołując smutek, że obok mnie nie było tej osoby. Kiedy każda myśl wywoływała ból, bo wiedziałaś, że już więcej jej nie zobaczysz. Natomiast to, co odczuwałam, kiedy otwierałam szafkę, różniło się diametralnie od tego, co znałam. W głębi mnie pojawiła się nieznana pustka, która nasilała się za każdym razem, kiedy myślałam o wilkołakach. Uczucie, które mogło zostać zaspokojone jedynie obecnością watahy. Wcześniej tego nie czułam, dopiero w momencie, kiedy wilczyca poprosiła mnie o połączenie. Gdy w umyśle poczułam słabą więź z Johnem, Alexem i Baltazarem, którzy pomogli mi wrócić do domu ze skacowanym ojcem. Od tamtego czasu moje nastawienie do nich zaczęło się powoli zmieniać.

— Cholera jasna! — Trzasnęłam drzwiczkami, a towarzyszący temu hałas rozniósł się po korytarzu. Parę osób spojrzało się na mnie z niepewnością malującą się w oczach, co spowodowało, że dostawałam białej gorączki. — Czego? — warknęłam, a osoby od razu spuściły głowy. Nie lubiłam tego wykluczenia, na które się sama skazałam.

Pragnęłam przyłożyć swoje gorące czoło do zimnej szafki, aby uspokoić rozszalałe z emocji myśli. Odetchnęłam jednak głęboko i przybrałam po raz kolejny maskę obojętności. Jednak skrzywienie warg dostateczne niszczyło obraz dziewczyny, która miała wszystkich w dupie. Jedna rysa pokazywała, że moje opanowanie było na skraju przepaści. Wystarczyłby tylko jeden nieuważny ruch, abym w nią wleciała.

— Sasza!

Odwróciłam się, gdy usłyszałam radosny krzyk Alexa tuż obok mojego ucha. Skrzywiłam się, a po chwili straciłam dech, gdy chude, acz silne ręce oplotły mnie w pasie. Warknęłam pod nosem, dając mu znać, że ten gest nie za bardzo przypadł mi do gustu. Chłopak prędko mnie puścił i skruszony spojrzał na mnie, a gdy zobaczył moją zaciśniętą szczękę, spuścił głowę.

— Jak dobrze, że nic ci nie jest.

Usłyszałam cichy głos Cassie, która razem z resztą watahy do nas dołączyła. Cassie uśmiechnęła się do mnie, a ja zrozumiałam, że to do mnie mówiła. Ciepło rozgrzało mnie od środka, za co się zbeształam. Nie chciałam się do nich przywiązywać.

— Co wy, kurwa, robicie!? — wysyczałam wściekła, maskując strach spowodowany pozytywnymi emocjami.

Cassie spuściła wzrok, jakby nie rozumiała, dlaczego się tak zachowuję. Baltazar wzruszył ramionami, a Alex zapominając o tym, że nie zareagowałam entuzjastyczne na jego przytulanie, uśmiechnął się. Zirytowania brakiem odpowiedzi spojrzałam na Eli i Johna, którzy stali za swoją watahę. Ich badawcze, skanującą moją osobę spojrzenia nie spodobały mi się. Jakby wiedzieli o czymś, o czym nie miałam jeszcze pojęcia. Poczułam strach, ale na mojej twarzy nadal gościł grymas wściekłości.

Eli dumne podniosła podbródek i zaczęła do mnie iść. Słabsze wilki wyczuwając za sobą ruch alfy, odsunęli się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Podniosłam hardo głowę ku góry i śledziłam każdy jej ruch. Uśmiechnęła się, co od razu wprawiło mnie w irytację.

— W końcu mi powiedzie o co chodzi? Bo jak nie, to możecie spierdalać!

Elisabeth prychnęła i pokręciła głową z rozbawieniem. W jej oczach wyczytałam, że rozumiała moje zachowanie. Wiedziała, że swoją bezczelnością próbuję jedynie ich zniechęcić.

— Możemy gdzieś porozmawiać na spokojne? — Pokazała w uśmiechu swoje proste, białe zęby. — Nie chcę robić sensacji.

Wtedy dopiero zauważyłam, że uczniowie nas obserwowali. Zamknęłam na chwilę oczy, odgradzając się od tych uporczywych spojrzeń. Nie znosiłam jak ktoś się mną interesował. Miałam wtedy wrażenie, że jakimś cudem nieznajomy odkryje mój sekret. A nie byłam gotowa na dzielenie się z kimś moimi tajemnicami.

— Dobrze. Chodźcie za mną — rozkazałam.

Szliśmy głównym korytarzem, aż dotarliśmy do drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. Minęliśmy zniszczoną framugę i zeszliśmy po schodach w dół. Kiedy zeszliśmy z ostatniego stopnia, skręciłam w prawo, mijając uczniów z pierwszego roku. W końcu zobaczyłam upragnione drzwi i pchnęłam je. Pod siłą moich rąk otworzyły się, a my wyszliśmy ze szkoły na zimne powietrze.

Czułam na sobie spojrzenia watahy. Wyprostowałam się jeszcze bardziej, nie chcąc pokazać, że się denerwowałam tą rozmową. Spojrzałam za siebie. Elisabeth nie spuszczała ze mnie swoich błękitnych oczu. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Zgrzytnęłam zębami, ale zaprowadziłam ich do miejsca, gdzie nikt by nas nie zobaczył. Odetchnęłam, próbując uspokoić myśli. Gdy dotarliśmy na miejsce, oparłam się o budynek. Miałam na nich doskonały widok. Jednak oni się rozeszli i otoczyli mnie. Elisabeth stała przede mną, John znajdował się po jej prawej stronie, a po jej lewej zatrzymał się Baltazar. Natomiast Alex zajął miejsce tuż obok swojego kuzyna Baltazara, a Cassie - Johna.

— I już nie mamy drogi ucieczki — zauważyła bystro wilczyca.

Widzę.

— O co chodzi? — spytałam znudzona. Odwróciłam dłoń i zaczęłam sprawdzać nierówno obcięte paznokcie.

— Zastanawialiśmy się, kiedy nam powiesz — odpowiedziała spokojne Eli, która od rana przyglądała mi się uważne.

— Niby co? — zirytowania jej uwagą syknęłam.

— To, że jesteś taka jak my — szepnęła konspiracyjne, pochylając się ku mnie. Wyprostowałam się.

— Czyli? — Zmarszczyłam brwi, szukając jakiegoś wyjaśnienia jej zachowania. Zmieszałam się pod jej uważnym spojrzeniem, ale uparcie udawałam, że mnie to nie ruszało. Twarz Elisabeth zmieniła się, kiedy zrozumiała, że nie miałam pojęcia o czym mówi. Jej oczy już nie błyszczały rozbawieniem, stały się poważne, chłodne.

— Że jesteś wilkołakiem!

Drgnęła niezauważalne. Przekrzywiłam głowę, jakbym nie mogła uwierzyć to, co przed chwilą usłyszałam.

— Że co!? — Specjalne na końcu podniosłam głos w formie niedowierzenia. — Nie jestem żadnym pieprzonym wilkołakiem. — Pokręciłam głową, jakbym była rozbawiona tą myślą. Ręce powoli zaczynały mi drżeć ze stresu, dlatego splotłam je ze sobą i nonszalancko oparłam się o ścianę.

— Przepraszam, mój błąd — Blondynka chrząknęła. — Jesteś półwilkołakiem.

Szok i niedowierzanie nie pozwoliły mi na szybką reakcję. Stałam bezruchu, myśląc gorączkowo nad sposobem przekonania ich, że się mylą.

— Co wy!? — Zaśmiałam się szyderczo. — W bajki wierzycie, kurna? Wilkołaki nie istnieją.

Eli uniosła oczy ku górze a na jej twarzy pojawiła się irytacja. Satysfakcją uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że była zdegustowania moim zachowaniem, ale miałam to głęboko gdzieś. Jeśli miałam grać idiotkę, żeby się ich pozbyć, to mogłam się poświęcić. Wolałam stracić dobre imię niż, żeby moja tajemnica wyszła na jaw.

— Naprawdę myślałaś, że przed nami to ukryjesz? — Nie podobał mi się jej ton. Ta nutka oskarżenia... Za cholerę za nią nie przepadam.

— Ja nic nie ukrywam. I w ogóle skąd ten pomysł!? — warknęłam zniesmaczona, jak gdyby sama myśl bycia wilkiem wprawiała mnie w obrzydzenie.

— Sasza... — westchnęła Eli i spojrzała się na mnie jak na małe dziecko, które zrobiło coś źle. Jeszcze raz tak mnie potraktuje to nie ręczę za siebie, pomyślałam. — Przypominasz sobie zeszły czwartek?

Mija chwila, zanim dociera do mnie sens jej pytania. Już nieźle wkurwiona posłałam w stronie chłopaków mordercze spojrzenie. Alex unikał mojego wzroku, ale reszta winowajców hardo wytrzymała morderczy błysk moich tęczówek.

— Gęba na kłódkę miało być!? — syknęłam do nich.

Eli zerknęła na Johna pytająco. Blondyn jednak na nią nie patrzył, ponieważ skupił swoje miodowe oczy na mnie. Odwróciłam od niego wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć, po tym jak złamał obietnicę, którą mi złożył.

Sasza, opanuj się! — zażądała wilczyca. — Oni wiedzą kim jesteś! — powiedziała spanikowania. — Więc skup się na tym, a nie na ojcu... — zakończyła, a ja niechętnie przyznałam jej rację.

Kątem oka zobaczyłam jak John pochylił się do Elisabeth, by szepnąć coś do jej ucha. Dziewczyna skinęła głową, zgadzając się ze słowami blondyna na co ten najwyraźniej się odprężył. Schował ręce do kieszeni bluzy.

— Sasza — mruknął — Nic jej nie powiedziałem. — Wskazał podbródkiem na blondynkę, która stała tuż obok niego. — A po za tym, to nie jest teraz ważne — rzekł obojętne, ale jego oczy zdradzały ekscytację. — Jesteś wil...

— Zamknij się, John — przerwałam mu obcesowo.

— Sasza, nie przerywaj mi — rozkazał zirytowany i nie zważając na moją nietęgą minę, ciągnął dalej. — Jesteś wilkiem!

W końcu nie wytrzymałam. Parsknęłam mało eleganckim śmiechem, które wprawnie ucho mogło dosłyszeć nerwowość zwiastujące, że kłamałam.

— Tia, jasne, wilk — powiedziałam rozbawiona. — I coś jeszcze? — Uniosłam kpiąco brew. — Może powiedzie mi, że istnieją syreny, co?

Chłopak zamknął oczy. Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami, która świadczyła o tym, że jest już na granicy wytrzymałości. Natomiast Eli nie przejęła się moimi słowami. Intensywny błękit jej oczu próbował przedostać się przez mur, który zbudowałam, by ukryć prawdziwe uczucia. Nie odwróciłam wzroku. Bo gdybym to zrobiła, to tylko bym potwierdziła podejrzenia blondynki co do mojej osoby.

— Z tego co wiem nie istnieją. — Elisabeth przekrzywiła głowa i przyjrzała się mi jak na ciekawy okaz. — Ale mogę wyjaśnić ci, dlaczego sądzimy... — Uniosła dłonie, wskazując swoich towarzyszy. — ..., że jesteś jedną z nas.

— Nie! — warknęłam.

Nadal brnęłam w kłamstwie, że nic nie wiem, chociaż ciekawość paliła mnie od środka. Decyzja o nieujawnianiu się po raz kolejny zaczęła mi ciążyć. Jednak świadomość, że tak chroniłam swoje życie dodawała mi energii do walki z nimi.

— Proszę, Saszo. — Cichy głos Cassie przerwał milczenie, które zapanowało po mojej odmowie. Spięłam się na jej słowa. Przechyliłam głowę ku niej, by zobaczyła moje oczy, które kpiły powstrzymywanym gniewem. I wprawdzie złość nie była spowodowana jej prośbą, ale została na nią skierowana. Czarnowłosa skuliła się pod tym spojrzeniem, ale nie odwróciła wzroku. — Wysłuchaj nas!

Miotałam się przed wyborem, który musiałam dokonać. Zgodzić się i wysłuchać? Czy stawić opór i wrócić, jakby nigdy nic do szkoły? Gdybym została to bym zorientowała się ile odkryli. W razie czego mogłabym zaprzeczyć w jakieś kwestii czy nawet odciągnąć ich zupełnie od mojej osoby. Wystarczy tylko się zgodzić...

Westchnęłam z rezygnacją.

— Dobra. — wyplułam zgodę jakby parzyła mnie w język. — Macie — zerknęłam na zegarek — cztery minuty. I ani chwili dłużej.

Cassie wypuściła z ulgą powietrze, nie wierząc, że się zgodziłam; Alex uśmiechnął się i mrugnął do mnie; Baltazar stał niewzruszony jakby ta sytuacja go nie obchodziła.

— Kiedy czwartek wracaliśmy z tobą —Johnatan zaczął wyjaśniać, ale grymas na jego twarzy powiadomiła mnie, że nie miał ochoty tego robić — poczułem słabą więź, która...

— Więź? — przerywałam z kpiną głosie.

— Nie przerywaj — zganiła mnie Elie.

— Przecież nie przerywam. — Uśmiechnęłam się i ostentacyjne sprawdziłam czas na zegarku.

— Otóż — kontynuował John — w promieniu kilkuset metrów nie było żadnego innego wilka, a więź emanowała z twojego kierunku. To pierwszy powód.

Prychnęłam, maskując niepokój, który zagościł w moich myślach. Jednak to poczuli. Krótką chwilę połączenia, którą uruchomiłam na prośbę wilczycy. I świadomość tego, że to z mojej winy natrafili na mój trop, okropne ciążyła mi na sercu.

— Po drugie — zabrała głos moja kochana alfa — jako jedyna z całej szkoły byłaś negatywne do nas nastawiona.

— Po prostu mój charakter — zripostowałam prędko.

Elisabeth uniosła kącik ust i podeszła do mnie. Zmarszczyłam czoło na widok jej oczu wyrażających pewność siebie. Blondynka zatrzymała się o krok przede mną, nadal uśmiechając się w ten niepokojący sposób.

— Słyszę twój niepokój — oznajmiła zimnym tonem głosu. — Słyszę jak krew pulsuje ci w żyłach. — Cofnęłam się, ale za plecami miałam budynek, którego chropowata ściana wbijała mi się w plecy. — Czuję twój strach i ekscytację, gdy nas widzisz...

Nie chciałam tego słuchać. Widok jej lodowatych, niebieskich oczu, które nie spuszczały ze mnie wzroku, wytrącał mnie z równowagi. Jej słowa tłukły mi się w głowie, powodując spustoszenie niczym huragan, gdy natyka na rzeczy pozostawione przez ludzi w czasie pośpiesznej ucieczki przed śmiercionośnym żywiołem. Szum krwi w uszach, płytki oddech. Pragnęłam, aby to były oznaki gniewu, chęci walki, a nie strachu, który chwytał za gardło.

— Jesteś szalona — powiedziałam przez ściśnięte emocjami gardło.

Odepchnęłam się od ściany szkoły. Obrzuciłam ich zszokowanym spojrzeniem, po czym ominęłam Elisabeth, która nadal stała w tym samym miejscu i mnie obserwowała. Miałam nadzieję, że nie przedarła się przez moją maskę i nie zobaczyła moich prawdziwych emocji. Nie byłam dostateczne pewna, czy moja gra aktorska ich przekonała.

— Sasza! — krzyknęła Elisabeth, na co zatrzymałam się w połowie drogi.

— Czego!? — burknęłam.

— Orientuj się — szepnęła konspiracyjne.

Dreszcz przebiegną mi po plecach. Rozum krzyczał, żebym się nie odwracała. Że to podstęp, który ma na celu zdemaskowanie mnie. Natomiast instynkt... Czułam zagrożenie, wszystkie komórki w ciele wrzeszczały, że jestem w niebezpieczeństwie. Wilczyca warczała w umyśle, sprawiając mi niemiłosierny ból, a jej mentalne pazury kaleczyły myśli, zaburzając logiczne postępowanie. Klatka, do której ją wrzuciłam, z każdą sekundą mogła się otworzyć. Zostały mi niewiele czasu, by opanować sytuacji i odejść z stąd w cholerę.

Odwróciłam się.

Nie spodziewałam się tego widoku. Niegdyś błękitne oczy Elisabeth zmieniły barwę na złotą, a zęby stały się wilczymi kłami. Widok ten, sprawił, że otworzyłam usta w szoku. Patrząc w jej oczy, miałam wrażenie, że widziałam oczy mamy, kiedy kłóciła się z tatą. Podobna barwa, chociaż Eli miała jaśniejsze, bardziej błyszczące władzą. Początkowy szok przemienił się w euforię, która szybko minęła na dźwięk warkotu wydobywającego się z gardła alfy. Smak zagrożenia uderzył we mnie, potęgując strach o swoje terytorium.

Rozum przegrał walkę z instynktem.

Straciłam kontrolę nad moim ciałem. Oczy ciemniły się, a zęby samoistnie się wydłużyły; jednak były krótsze od tych, które miała Eli. Z mojego gardła wydobyło się ciche mruczenie, które po chwili przeszedł w głośny warkot. Zgięłam nogi w kolanach, by móc szybciej skoczyć, tymczasem barki przesunęłam do przodu. Ręce, które były zaciśnięte w pięści, przybliżyłam do klatki piersiowej. Podniosłam wargi, pokazując im zęby. Warczałam, ostrzegając ich, żeby nie robili nic głupiego. Jednak wataha przybliżyła się, stanęła obok swej alfy, by dodać jej otuchy i wspomóc w walce, jeśli zaistniałaby taka konieczność. Ich ruchy były płynne i przemyślane. Czułam, że nigdzie się tego nie nauczyli. Instynkt zrobił to za nich. Instynkt kazał im na mnie zawarczeć. Chcieli mnie przestraszyć, co im się udało, ale uparcie brnęłam w swojej decyzji, że nie oddam im mojej ziemi za darmo.

Dźwięk dzwonka przerwał narastające napięcie, które kumulowało się między nami od początku rozmowy. Warczenie ucichło, ale groźne spojrzenia nadal pozostały. Byłam sama przeciwko piątce, bardziej doświadczonym ode mnie wilków. Czułam się przytłoczona pod spojrzeniem żółtych ślepi Elisabeth. Moja wilczyca powoli zaczynała skomleć, przyprawiając mnie o migrenę. Przymus schylenia głowy i potwierdzenie jej zwierzchnictwa nade mną stało się silnie. Z trudem brałam kolejne oddechy, ciemne plamy pojawiły mi się przed oczami. Jednak ostatkiem sił nie pokłoniłam się, walcząc ze swoją naturą wilka. Oczy błyszczały mi z powstrzymywanych łez, które pojawiły się nie wiadomo kiedy. Jęknęłam z poczucia porażki. Nie wytrzymałam, zrobiłam krok w tył, przerywając okrutny czar, który zmusił nas do pokazania swoich sił.

— A jednak jesteś wilkiem. — Elisabeth z dumą wyprostowała się, ukrywając swe wilcze atuty. Po chwili reszta watahy zrobiła to samo co ona.

— Brawo za spostrzegawczość — sarknęłam niewyraźne przez kły, które wciąż były wystawione na światło dzienne. Zamknęłam oczy, by łatwiej było mi się skupić na schowaniu ich. Emocje nadal szalały w organizmie, ale na spokojne zaczęłam panować nad swoimi odruchami. Strach zniknął, pozostawiając męczącą pustkę. Jedyna przewaga jaką miałam nad nimi przepadła. Uczucie rezygnacji przeplatało się ze szczęściem, że w końcu wiedzą kim jestem i że nie musiałam więcej ich okłamywać.

Elisabeth podeszła do mnie powoli. Delikatne podniosła ręce, nie chcąc mnie spłoszyć. Zachowywała się jakby podchodziła do narowistego konia, który mógł zrobić jej krzywdę. Obserwowałam to, chciałam poczuć gniew, ale została tylko chłodna akceptacja na jej czyny.

— Musimy pogadać. — Zadecydowała w końcu, gdy upewniła się, że już nie stanowiłam zagrożenia.

Nie wiem, dlaczego, ale znowu poczułam gniew. Znowu ktoś chciał za mnie decydować, rozkazywać mi co miałam robić. Po raz kolejny byłam skazana na kogoś, na kogo nie miałam zamiaru słuchać. Skrzywiłam się i ponowne się cofnęłam.

— To sobie gadaj — powiedziałam wciąż roztrzęsiona emocjami, które zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Chciałam z stąd uciec. Być jak najdalej od nich. Ale nie mogłam, bo w mgnieniu oka pojawił się przy mnie John, który uniemożliwił mi ucieczkę, gdyż jego dłoń chwyciła za moje ramię. Pod ubraniem czułam jego ciepłą skórę, która paliła mnie. Szarpnęłam się, ale jego chwyt wzmocnił się, więc z rezygnowałam z kolejnych prób uwolnienia.

— Czego jeszcze ode mnie chcecie? — spytałam sfrustrowania.

— Niczego — mruknął do mojego ucha John. — Po prostu chcemy ci pomóc.

Zaczęłam się śmiać, na co zaskoczony chłopak puścił moje ramię. Po chwili przestałam, gdy ucisk w sercu się nasilił powodując, że sapnęłam z powstrzymywanego bólu.

— Spóźniliście się. — Nie spoglądałam w ich oczy. Skupiłam się na ścianę budynku. — Pomoc była mi potrzebna pięć lat temu. — Przerwałam, bo wspomnienia pierwszej przemiany nadal mnie raniły. Zignorowałam ich pytające spojrzenia, ponieważ nie potrafiłam im wyjaśnić co czułam. Łatwiej było odwrócić się i uciec. Co też zrobiłam.

Bo czasami ucieczka jest lepsza od bezsensownej walki.

Odchodząc, uśmiechnęłam się pod nosem, odnajdując w tej całej sytuacji pewne pocieszenie. Pomimo, że odkryli moją prawdziwą tożsamość, zostawiłam ich w niepewności co do mojej przeszłości.

Będą się zastanawiać nad moimi słowami, ale nigdy nie dostaną wyjaśnień, które rozwieją ich wątpliwości.

Będą uważać na słowa, by mnie nie zranić.

Będą mi współczuć, chociaż tego nie oczekuję.

Nie będą się pytać, gdy się wycofam z rozmowy.

Nie będą wiedzieć, o czym myślę.

Nie będą mnie znać, pomimo, że będą tak myśleli.

Wiedza to potęga, a klucza nigdy nie znajdą, ponieważ nie będą wiedzieli, gdzie szukać. Jednak będą próbować, a ja będę na to czekać z niecierpliwością.

Decyzja należy do nich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top