Epilog

~Elias ~

Mój wzrok co rusz wędruje ku dziewczynie.

Wysoka, zmizerniała nastolatka ledwo utrzymuje się na nogach, a mimo to dzielne idzie w stronę drzwi. Widzę jak drżą jej ręce, nad którymi próbuje zapanować, a gdy sama dostrzega, że jej próby spełzają na niczym, zaciska z niespotykaną wściekłością dłonie w pięści.

Tuż obok niej podąża Rick. Delta ani na sekundę nie spuszcza z niej wzroku. Widać, że jest cały spięty i przestraszony, że znów będzie musiał zbierać ją z podłogi.

Nigdy go takiego nie widziałem – opiekuńczego i troskliwego. Ledwo rozpoznaję swojego tropiciela, jednak na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie widziałem go przeszło półtora roku. Jedyne dzwonił do mnie, by zdać raport i sprawdzić, czy ma dalej wykonywać moje rozkazy. Miał być moimi oczami i uszami, obserwować działania Merca i powiadamiać mnie, jeśli pojawiły się na tym terenie nowe wilkołaki.

Od dawna byłem wtajemniczony w sekret Saszy. Rick podejrzewał, że w rodzinie Nills'ów byli wilkokrwiści i że dziewczyna odziedziczyła najprawdopodobniej po swoich dziadkach wilcze geny. Wszystko na to skazywało: agresja, terytorializm i pociąg do natury.

Ale ani on, ani ja nie podejrzewaliśmy, że prawda wyglądała zgoła inaczej.

Słyszę ciche chrząknięcie. Sasza zatrzymała się przy drzwiach, a rękę trzyma na klamce, jakby do końca nie wiedziała, czy ma wyjść czy jeszcze przez chwilę tu zostać. Zaciska wargi w wąską kreskę, a gdy odwracał głowę w moją stronę jej wyblakłe czarne włosy opadają na twarz; szarą i zmęczoną.

— Mam tylko jedno pytanie — mówi zachrypniętym głosem.

Mam ochotę się skrzywić, czego z oczywistych względów nie robię. Nie chcę, żeby dziewczyna czuła się nieswojo.

— Więc pytaj — odpowiadam chłodno.

Przy niej staram się modulować tak głos, by moje słowa nie brzmiały jak rozkaz. Chciałbym, aby Sasza w moich towarzystwie czuła się dobrze i bezpieczne, ale nieszczególne dobrze mi to wychodzi, co w wnioskuje po tym, jak Nills mruży oczy i posyła w moją stronę niechętne spojrzenie.

Wilczyca nie ma pojęcia, że za takie zachowanie powinienem ją ukarać. Z trudem powstrzymuje swoje wilcze instynkty, by pokazać jej miejsce w szeregu. Jej niesubordynacja działa na mnie jak zapalnik, ale moje lata doświadczenia na pozycji bety na coś mi się przydały, bo czekam w bez ruchu na jej pytanie.

Aż mam ochotę się uśmiechnąć, gdy widzę na policzkach dziewczyny czerwone plamy wściekłości.

— Czy mój tata nadal jest u Merca?

Przekrzywiam głowę. Sasza pod moim uważnym wzrokiem spuszcza niezauważalne głową, ale mi to wystarcza, by wiedzieć, że moja wyższa ranga na nią działa.

— Tak — potwierdzam.

Wilczyca przygryza dolną wargę, a pod naporem zębów cienka skóra pęka i pojawia się krew, którą dziewczyna momentalne zlizuje. Nie spuszczałem z niej wzroku, więc dostrzegłem moment, gdy w jej czarnych oczach pojawił się szalony błysk.

Niepokoiła mnie jej dzika natura, która od samego początku stała na przeszkodzie w zaaklimatyzowaniu się w nowym otoczeniu. Otrzymałem od zamieszkałych tutaj wilkołaków parę ciekawych informacji – Sasza unikała dużych skupisk wilkołaków, jadła i trenowała w samotności, nie pozwalała nikomu do siebie się zbliżyć. Z Diego załapała jedyne kontakt ze względu na Ricka, z którym jedyne tak prawdziwie się przyjaźniła. Podejrzewałem, że jej pobyt przysporzy nie tylko mi sporo problemów.

— Dobrze — mruczy Sasza, po czym wychodzi z gabinetu.

Po zamknięciu drzwi, spuszczam głowę i głośno wzdycham.

Nie podobało mi się jej pytanie. Najlepiej by było, gdyby zapomniała o swoim ojcu.

Podchodzę do biurka, by nareszcie usiąść w wygodnym skórzanym fotelu. Przez chwilę patrzę na leżący na blacie srebrnego laptopa. W końcu go otwieram i loguję się. Zajmuję mi to dosłowne moment, by znaleźć odpowiedni plik. Nakierowuje na niego myszkę i klikam.

Na pulpicie pojawiają mi się zdjęcia uśmiechniętego, czarnowłosego mężczyzny. Wystarczyło jedno spojrzenie, by dostrzec podobieństwa między nim a Saszą.

Ta dziewczyna nie może się dowiedzieć, co się stało z jej ojcem. Ja już tego dopilnuje.

Koniec części 1

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top