soukoku: jak to się zaczęło... 2/2
Dość brutalnie wszedłszy do zatęchłego lokum, ujrzał samego lokatora, siedzącego pod ścianą tuż obok wejścia do odgrodzonego od reszty sporawego salonu korytarza. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by sprawdzić dom zaginionego, ale uzmysłowił sobie, że Osamu musiał podać zły adres w dokumentach w razie gdyby postanowił się zabić, tym razem tak, by nikt mu w tym czynie nie przeszkodził. Chuuya znał jednak jego położenie i wyglądało na to, że był pierwszą osobą poza właścicielem, która zjawiła się w nim od momentu jego zakupienia.
– No proszę – powiedział wtedy, krzywiąc się, gdy do jego nozdrzy doszedł odór od dawna niesprzątanego domu. – Całe miasto cię szuka, a ty sobie robisz wakacje w domciu? – pomachał dłonią ostentacyjnie przed nosem, starając się odgonić kłujący zapach. – Nie wiem, jak możesz żyć w tym syfie. Wali tu jak w oborze, ohyda.
Dazai poruszył się nieznacznie, prawie niezauważalnie, gdy Nakahara się odezwał, ale nie zrobił nic poza tym. Zirytowany brakiem jakiegokolwiek odzewu rudowłosy podszedł do niego.
– Nie musisz udawać martwego, nie jestem żadnym drapieżnym zwierzem. Tak cuchniesz, że nawet niedźwiedź by cię nie dotknął, tym bardziej ja nie mam zamiaru. Ej, słuchasz mnie? – już do reszty zdenerwowany Chuuya kopnął go w przedramię, tym samym go przewracając.
Nieco zaskoczony zlustrował spojrzeniem jego wątłe, opadające na podłogę ciało. Pomijając płaszcz oraz buty, brunet był w swoim zwyczajowym ubraniu, ewidentnie niepranym od dłuższego czasu. Powieki miał lekko uchylone i wpatrywał się w niego, a oczy miał puste, tak przejmująco puste, że zajęty ich obserwowaniem Nakahara niemal nie zauważył tego, co wypadło mu z ręki wraz z uderzeniem o posadzkę.
Kiedy niebieskie oczy dostrzegły pustą strzykawkę, w uszach ich właściciela rozległ się przeciągły pisk. Lewy rękaw koszuli Osamu był podwinięty, a na przedramieniu widoczne były ślady po wielokrotnych ukłuciach, czego rudzielec nie zauważył od razu. Teraz i apatyczność Dazaia, i jego żałosny stan oraz otumanienie były jasne jak słońce, niemniej jednak to słońce było parzące i drażniące, powodujące duszący, wzbierający się w gardle gościa gorąc.
– Nie wierzę, że do tego wróciłeś – wycedził przez zęby, nagle potwornie wściekły.
Osamu miał poważne problemy z narkotykami, gdy jeszcze pracował w Portowej Mafii. To zazwyczaj one były odpowiedzialne za jego czasami niemożliwe do zrozumienia, wyjątkowo lekkomyślne oraz infantylne zachowanie. Chuuya nigdy nie zapomniał widoku odtruwanego przez Moriego byłego partnera, tak samo jak jego wielokrotnego okropnego stanu, w którym znajdywał go w jakichś spelunach czy też zwyczajnie we własnym mieszkaniu. Choć zawsze pozostawiały one w jego sercu dziwną wyrwę, starał się przekonywać samego siebie, że całe to cierpienie było jak najbardziej zasłużone. W pewnej chwili Dazaiowi udało się całkowicie odciąć od swojego uzależnienia, ale widocznie tutaj kończyło się to błogie, trzeźwe szczęście. Jego głupota oraz własne zdenerwowanie były czymś, czego rudzielec nie mógł w tamtej chwili zrozumieć, ale chyba nawet nie chciał.
– Jesteś idiotą – wysuszone wargi uniosły się lekko, co tylko najeżyło go bardziej. Zacisnął pięści. – I z czego rżysz? – podszedł do strzykawki i zgniótł ją z całą siłą, a że miał jej całkiem sporo, zrobił stopą dziurę w drewnianej podłodze. – Nie wierzę w ciebie, po prostu nie wierzę. Masz pojęcie co się dzieje na zewnątrz?! – warknął i znów spojrzał na tego zepsutego narkomana, który już się nie uśmiechał. – Cała ta twoja zasrana Agencja dostaje pierdolca, bo zniknąłeś. Mafia została nawet oskarżona o porwanie, a oni chcą to nagłośnić w mediach, by nas zniszczyć, co jest oczywiście śmieszne, ale w chuj problematyczne. A ty najzwyczajniej w świecie zamknąłeś się w swojej chatce z gówna i ćpasz w najlepsze? – cichy chichot, choć złowrogi, wyrwał się z jego ust. – Jesteś tak kurewsko żałosny, że nawet mi cię żal. Ale to wszystko.
Po tych słowach obrócił się na pięcie i skierował z powrotem do drzwi. Nie miał zamiaru mu pomagać. Nie miał zamiaru go ratować, nie gdy on zostawił go ostatnim razem, nie gdy zachowywał się tak lekkomyślnie i samolubnie, narażając wszystkich, którym na nim zależało, na tak wielkie zmartwienie i kłopoty. Nie kiedy nie mógł już znieść jego mącącej mu w głowie osoby, jak i jej braku. Był tak wściekły, że pomyślał, że byłoby lepiej, gdyby naprawdę umarł, bo wszystkim oszczędziłby problemu, a on miałby w końcu spokój.
Wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami, niemal doprowadzając również wychodzącego ze swojego lokum starszego sąsiada do zawału. Nie zwrócił na to jednak najmniejszej uwagi i nabierając świeżego powietrza w płuca, usiłował się uspokoić. Policzył do dziesięciu, po czym jak najszybciej wrócił na główną drogę, zanim zdołał się obrócić i pożałować tego, co właśnie zrobił.
Odejście wcale jednak go przed tym nie uchroniło. Pusty wzrok Dazaia wciąż tańczył mu przed oczami, brak potoku słów uchodzącego z wysuszonych ust oraz chuderlawe ciało przebijało się przez jego myśli ilekroć usiłował odsunąć od siebie te obrazy. Nienawidził Osamu całym sercem, ale im dalej ponosiły go nogi, tym bardziej winny się czuł, że zostawił człowieka w potrzebie, nawet takiego człowieka, jakim był jego nieszczęsny były partner. Myśl, że brunet w swoim obecnym stanie mógłby nawet umrzeć, jak raz nie napawała go chorą radością – zmieniła się w rozrywające mu głowę, jarzące się czerwone litery, układające się w napis „zawróć". Nie rozumiał swoich uczuć, nie rozumiał uczuć Dazaia, ale kiedy przypomniał sobie wyraz jego twarzy sprzed kilku lat i porównał z wyrazem jego oczu sprzed chwili i uświadomił sobie, jak niewiele je różniło, sam nie wiedział, kiedy znalazł się z powrotem pod drzwiami.
– Słuchaj, no...! – otworzył je gwałtownie, chcąc obrzucić gospodarza chmarą wyzwisk, ale w momencie, w którym to zrobił, drzwi natrafiły na wyjątkowo twardą przeszkodę, która w mocnym starciu z nimi upadła z hukiem na podłogę.
Chuuya wszedł do środka i zobaczył leżącego za nimi nieprzytomnego Dazaia z krwią zalewającą mu twarz. Przez nagle pojawiającą się czerwoną ciecz wyglądał jeszcze bardziej makabrycznie, co przez moment uderzyło rudzielca, który po chwili szoku przeniósł go na salonową kanapę, co nie było wcale takie trudne, bo brunet okazał się lżejszy niż się spodziewał. Nieco przerażony jego nagłą utratą przytomności, począł grzebać mu po wszystkich szafkach w poszukiwaniu jakichś opatrunków, co na szczęście nie zajęło mu długo, gdyż wiecznie owinięty w bandaże mężczyzna miał ich mnogość. Gdy tylko je znalazł, zabrał je wszystkie do rannego i, zdjąwszy rękawiczki, opatrzył mu dość pokaźną ranę po prawej stronie twarzy. Zdawało się, że mocne spotkanie z drzwiami mogło mu uszkodzić oko, więc zanim Nakahara zdecydował się i je obandażować, uniósł lekko jego powiekę. Syknął cicho, gdy zobaczył, że zaszło krwią, więc bez większego ociągania się natychmiast je opatrzył. Nie miał pojęcia, co mu to da, nigdy nie był dobry w takich rzeczach, ale niezrozumiałe poczucie winy pchało go do tych czynów.
Po wszystkim westchnął cierpiętniczo i sam opadł na poduszki, nieustannie trzymając uszkodzoną głowę Osamu na kolanach. Może jednak wracanie tutaj nie było dobrym pomysłem, pomyślał. Gdyby Dazai wyszedł z mieszkania, może skończyłoby się jedynie na upadku ze schodów, a jakiś miły i uczynny przechodzień na pewno by mu pomógł i zagadka zniknięcia detektywa rozwiązałaby się sama. Wielce prawdopodobnym było to, że trafiłby do szpitala, gdzie na pewno porządnie by go przeczyścili. Leżenie na salonowej kanapie nie gwarantowało mu żadnej profesjonalnej medycznej pomocy, a powrót byłego partnera dał mu jedynie pokaźne rozcięcie, ogromnego guza i nieumiejętnie zawiązany bandaż na i tak zapewne poturbowanej przez myśli głowie.
Chuuya spojrzał na jego teraz spokojną twarz, która oczywiście przypomniała mu o tej śpiącej. Niczemu nie pomagał fakt, że przez opatrunek Dazai wyglądał teraz dokładnie tak, jak za swych mafijnych czasów. Dodając do tego powrót do nałogu i to, że znajdowali się na kanapie w mieszkaniu należącym do jednego z nich, Nakahara niemal poczuł się jak dawniej. Nie ucieszyło go to jednak w żadnym stopniu, bo obok ciągłego zastanawiania się nad tym, czy nie pożałuje tego, co robi, zastanawiał go powód, z którego Osamu znowu sięgnął po narkotyki. Rudzielec nie miał pojęcia, co ten konkretnie zażył, ile tego zażył i od jak dawna to praktykował, ale tego nie chciał wiedzieć, jednak czynnik sprawczy to było coś całkiem innego.
Gdy po dłuższym czasie Dazai wciąż się nie budził, Chuuya zaczął się denerwować. Otumaniony używkami, zapewne głodujący przez wiele dni, nie wyglądał najlepiej, ale do pakietu dodano również całkiem niebezpieczne uderzenie, co mogło poskutkować znacznym pogorszeniem się jego stanu. Egzekutor nie miał ochoty być oskarżonym o morderstwo, nie kiedy nie miał pomysłu jak upozorować to jako wypadek, a kiedy przez tożsamość ofiary nie czuł się chętnym, by dzwonić po mafijną pomoc. Poza tym z jakiegoś powodu nie chciał, by brunet naprawdę umarł. Czuł, że przez to, że sam tu wrócił, a przez to, że Osamu próbował wyjść za nim, mieli sobie wiele do powiedzenia. I choć kapelusznik myślał o tym przez długi czas, absolutnie nie czuł się gotowy na żadną wymianę słów, gdy gospodarz wreszcie otworzył oczy.
Za oknem robiło się już ciemno, gdy otumaniona czekolada starała się skupić na jego twarzy. Unoszenie powiek widocznie przychodziło mu z trudem, tak samo jak ruszanie kończynami, ale to nie było niczym dziwnym zważywszy na obecność narkotyków w jego organizmie, jak i wstrząs, który przeżył. Zdezorientowany mrugał i rozglądał się dłuższą chwilę, by w końcu wrócić do milczącego Chuuyi i odezwać się zachrypniętym, nieużywanym przez wiele dni głosem:
– Co się stało?
– Zajebałem ci drzwiami – odpowiedział niemal natychmiast. – Niechcący, jak raz.
Dazai zamrugał intensywnie powiekami, a raczej jedną, bo z tą drugą mógł mieć pewną trudność. Sam dopiero po chwili zorientował się, że ma na twarzy bandaż, bo dotknął go drżącą dłonią. Jego skołowana mina rozbawiła niższego. Nigdy go takim nie widział, ale nawet fakt, że był na haju, w niczym temu nie ujmował.
Nagle brunet parsknął cicho, by po chwili roześmiać się słabo. Nie był to wcale szaleńczy ani szyderczy śmiech, a serdeczny i jak Nakahara na początku był nim zaskoczony, a może nawet oburzony, chwilę później mu zawtórował. Prawdę powiedziawszy, nie miał pojęcia z czego tak konkretnie się śmiali, ale cała ta pokręcona sytuacja, która zupełnie nie powinna mieć miejsca, wydawała mu się tak komiczna, że nie mógł się powstrzymać.
Zrozumiał w tamtej chwili, że nie może odciąć się od Dazaia. To było niemożliwe w każdym aspekcie, jaka istniał – niedoszły samobójca zawsze będzie go prześladował, czy to w myślach, czy to na jawie. Chuuya chciałby z nim walczyć, tak samo jak chciał walczyć z Arahabakim, zrozumiał jednak, że to niemożliwe, a oni obaj są i będą nieodłącznym elementem jego życia. Poddał się, śmiejąc się już z własnego losu i tego, jak bardzo jest on żałosny.
– Wróciłeś – odezwał się Osamu, gdy salon wypełniało już tylko tykanie zegara, przedtem wypijając całą podaną mu szklankę wody. Było w tym słowie coś radosnego i zarazem zdziwionego. – Dlaczego wróciłeś?
– A dlaczego ty chciałeś wyjść?
To zamknęło usta wyższego, jak i sprawiło, że na jego twarz wpłynęła konsternacja. Niebieskooki nie mógł się nadziwić jego osobą. Dlaczego wiecznie panujący nad sobą manipulator nagle ukazuje mu swoje emocje? Nie wydawało się, aby było to zamierzone, nie w chwili, w której był tak osłabiony. Może to był jedyny powód?
Kapelusznik zesztywniał, gdy ten przewrócił się na bok, obracając się plecami do pokoju i wzdychając ciężko.
– Nie chciałem być sam – przyznał słabym głosem i wywrócił serce niższego do góry nogami. – Może nie uwierzysz, ale ucieszyłem się kiedy przyszedłeś, nawet jak mnie zbluzgałeś – zachichotał cicho, kręcąc nim zawzięcie. – Doszedłem do wniosku, że bluzgi są lepsze niż tykanie zegara.
– A ja nie chciałem trafić do więzienia za nieudzielenie pomocy – odpowiedział zirytowanym tonem, dając mu do zrozumienia, że żąda powodu jego wcześniejszego zachowania oraz że jeśli nie będzie z nim szczery, on również nie zamierzał takim być.
Wiedział, że i w słowach Dazaia i w jego własnych było trochę prawdy, ale był zmęczony chodzeniem naokoło, choć nie miał pojęcia, czy słowo „szczerość" w ogóle istniało w słowniku Osamu. Nie wiedział także, czy będzie w stanie uwierzyć w cokolwiek, co wyjdzie z jego ust. Zdawał sobie sprawę z tego, że mogło to być głupie, bo powinien czemuś w życiu zawierzyć, jeśli chciał się ruszyć choć krok naprzód, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że czegokolwiek nie usłyszy, będzie to podszyte korzystnym dla gospodarza kłamstwem. Nie mógł nic na to poradzić, znał go wystarczająco długo, a i on sam wyrobił sobie opinię człowieka, któremu lepiej nie ufać.
– Nikt by nie wiedział, że tu byłeś.
– Jasne. Jest pełno moich odcisków palców i śladów – prychnął i spojrzał wymownie w kierunku dziury w podłodze. – Poza tym twój sąsiad mnie widział, a nawet jeśli tak by nie było, gdybyś jakimś cudem znowu przeżył, od razu byś mnie wsypał – pokręcił głową. – Możesz nie uciekać od tematu, cholero?
– A jesteś skłonny mi uwierzyć? – gdy rudzielec nie odpowiedział, brunet znowu westchnął i poprawił się na kanapie, nieustannie trzymając głowę na jego kolanach.
Nakahara nie mógł zobaczyć jego oczu, gdyż to kluczowe zakrywał bandaż, toteż nie mógł się rozeznać w jego aktualnie chętnie okazywanych uczuciach, co zaczynało go stresować. Widział jednak po nim, że był chorobliwie zmaltretowany i pomyślał, że nawet jego mózg nie mógłby pracować na pełnych obrotach w takim stanie. Nagle mężczyzna uniósł się lekko, by zaraz opaść na niego z powrotem i z jakiegoś powodu ten gest wydał się egzekutorowi zrezygnowanym, zwłaszcza że ten co chwilę wzdychał, jakby wykonywał bardzo męczące czynności, co z pewnością było skutkiem otumanienia wywołanego przez używki.
– Dlaczego cię to w ogóle interesuje? – ciche pytanie wydostało się z jego na nowo zaschniętych ust, a chude palce poczęły bawić się własną grzywką.
Nie spodobało się ono mafiozowi, który nijak nie potrafił na nie odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle go o to wszystko wypytywał. Równie dobrze mógł już stąd wyjść – zrobił, co trzeba. Przytomność Osamu została przywrócona, a jego głowa opatrzona. Jeśli, jak sam mówił, został lekko podniesiony na duchu, sam powinien doprowadzić się do względnie użytkowego stanu, a Chuuya równie dobrze mógł poinformować Agencję o miejscu, w którym przebywał. Oni się nim zajmą, a on będzie miał czyste sumienie. Ciążące uczucie w sercu nie chciało pozwolić mu się ruszyć, ale tłumił je myślą, że Dazai i tak jest w stanie, przez który raczej nie mógł się spodziewać niczego górnolotnego, a o szczerych wyjaśnieniach nie było nawet mowy.
– Nie interesuje – powiedział nagle, decydując się w końcu na jakiś krok. – Pójdę już. Powiem twoim współpracownikom, gdzie jesteś, niech oni cię niańczą – jego próba wstania z kanapy okazała się daremna, bo ku jego ogromnemu zaskoczeniu, brunet objął jego talię rękoma, wciąż trzymając głowę na jego kolanach. Było to nie tyle co niespodziewane, co nietypowe. Rudzielec aż poczuł bicie własnego serca. – Co ty wyprawiasz?
– Nie mów im – szept kurczowo przyciskającego czoło do jego brzucha niedoszłego samobójcy na moment odebrał mu dech. – Nie chcę, żeby tu przyszli.
– A co, mają przylecieć? – prychnął, kładąc dłonie na jego ramionach i usiłując go odsunąć. Ich pozycja go krępowała. – Mówiłeś, że nie chcesz być sam.
– Ale nie chcę być z nimi.
– A ze mną chcesz? – zapytał ironicznie, nie mogąc sobie tego wyobrazić.
– Chcę. Przy tobie nie muszę się wysilać.
Podczas gdy umysł Chuuyi działał na najwyższych obrotach, Dazai wciąż trzymał go desperacko i taki stan utrzymywał się, dopóki rudzielec znów normalnie nie usiadł. Wtedy uścisk nieco zelżał i Osamu wyglądał na spokojniejszego, ale nie w pełni uspokojonego.
Nakahara nie bardzo rozumiał jego słów. Miały go one obrazić, sugerując, że mężczyzna jest mało inteligentny i nie trzeba się przy nim wykazywać mądrością? A może ich przekaz był całkowicie inny i było w nich coś głębszego? Obie hipotezy były czymś, w co mógł uwierzyć, zważywszy na obecne samopoczucie gospodarza, ale nie miał zamiaru tracić czasu na domysły.
– Nie rozumiem – przyznał. – Nie znosisz mnie, a ja nie znoszę ciebie. Coś ty sobie wstrzyknął, że gadasz takie bzdury?
– Skoro mnie nie znosisz, to po co tu wróciłeś?
Kapelusznik zgrzytnął zębami.
– Już ci mówiłem.
– Chuuya – Dazai wreszcie się od niego odlepił i uniósł wzrok. – Nie muszę być trzeźwy, żeby wiedzieć, że kłamiesz. Znamy się wystarczająco długo. Chciałeś szczerej rozmowy? Proszę bardzo – czekoladowe oko patrzyło na niego ze zmęczeniem i rezygnacją, kolejnymi za bardzo ludzkimi jak na bruneta uczuciami. – Wiesz, jestem naprawdę zmęczony – powiedział, nieznacznie unosząc kąciki ust w pełnym żałości uśmiechu. Jego głos był coraz słabszy, a niebieskooki zaczął się zastanawiać, do którego rodzaju zmęczenia gospodarz się odnosi i doszedł do wniosku, że prawdopodobnie do wszystkich, jakie istniały. – Naprawdę zmęczony. Wierz mi lub nie, ale nie mam ochoty na zabawę.
Parsknął cicho.
– Wywołałbyś wojnę, nawet będąc na łożu śmierci.
– Może i bym wywołał, ale teraz jestem pacyfistą – westchnął, widząc, że jego słowa go nie przekonują. Niższy dopatrzył się w czekoladzie ukłucia swoistego żalu, gdy Dazai zmusił się do tego, by z trudem unieść się z jego kolan i usiąść obok. – Jeśli nie możesz się zdobyć na to, żeby mi uwierzyć, może naprawdę lepiej idź. Tylko zrób dla mnie ostatnią rzecz i nie mów nikomu, gdzie jestem. Na wzgląd na nasze dawne partnerstwo, dobrze?
– Dobra, przestań, zostanę – uspokoił go, nieco zaniepokojony jego gadaniem. To brzmiało, jakby się z nim żegnał i to tym razem na dobre. Jego słowa go przerażały. – Wyjaśnisz mi, dlaczego tak strasznie ci na tym zależy?
– A ty powiesz mi, dlaczego wróciłeś?
Chuuya przewrócił oczami, ale widząc wyczerpane, a jednak wyczekujące spojrzenie gospodarza, westchnął ciężko. Z trzeźwym Dazaiem trudno było się dogadać, a z otumanionym zapowiadało się jeszcze ciężej.
Przez moment w głowie znów zaświtała mu czerwona lampka. Co jeśli to wszystko było częścią jakiejś chorej gry? Co jeśli Osamu zaplanował to sobie wcześniej, by jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie i teraz po prostu realizuje swój plan? Ale czy można aż tak idealnie grać? Nakahara nie sądził, by możliwym było odtworzenie tamtego wyrazu twarzy, tych wszystkich uczuć w sposób świadomy. Brunet przez cały ten czas aż nimi kipiał i tym razem nie spał. Może chciał mu je pokazać, może to narkotyki tak na niego wpływały. Może faktycznie nie kłamał i naprawdę był wykończony?
– Chuuya, to dla mnie naprawdę ważne.
Z jakiegoś powodu zawierzył tym słowom. W połączeniu z desperackim wręcz wyrazem ciemnoczekoladowych oczu, nie mógł zrobić inaczej. Pomyślał, że nawet jeśli przyjdzie mu za to słono zapłacić, powinien w końcu wyrzucić z siebie wszystko to, co zbierało się w nim od lat. Podobno coś takiego pomaga choć trochę się ustabilizować, choć on nigdy nie miał szansy tego wypróbować. Może Dazai czuł się podobnie? Może pomimo całej zawiłości ich relacji są jedynymi odpowiednimi dla siebie osobami, by się ukoić? W końcu mimo wszystko zawsze rozumieli się najlepiej. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, ale zawsze wiedzieli, co zrobić, aby choć trochę się podbudować, spędzając czas w swoim towarzystwie i wykonując czynności, które miały ich ukoić choć trochę.
A może rzeczywiście Chuuya myślał zdecydowanie za dużo. Mogło się wydawać, że nie był osobą, która analizowała wszystko dookoła, ale gdy tylko w grę wchodziły uczucia i Dazai, wszystko się zmieniało. Pomyślał, że jeśli będzie rozważał każde za i przeciw, może tak myśleć całe dnie, a przecież nie o to chodziło. Musiał postawić wszystko na jedną kartę, a martwienie się konsekwencjami zostawić na potem.
Powinien zacząć wreszcie kierować się swoimi prawdziwymi potrzebami.
– Wróciłem, bo w jakiś pokręcony sposób mi na tobie zależy – mruknął wreszcie, nie patrząc na niego, tylko wbijając wzrok gdzieś w ścianę. Policzki niemal go paliły przy wypowiadaniu tych słów, a on bał się spojrzeć maniakowi w twarz. Bał się tego, co może na niej zobaczyć, a był prawie pewien, że ten zaraz go wyśmieje i egzekutor bardzo szybko pożałuje swoich słów. – Nie podoba mi się to, bo nie powinno tak być. Gnębiłeś mnie całe życie, wkurwiasz mnie na potęgę, a ja wciąż się o ciebie martwię – ostatnie słowa wypowiedział niemal z jadem, jakby się ich wstydził. I może po części tak było, bo te uczucia rzeczywiście nie powinny mieć miejsca. – Nawet teraz ciągle się zastanawiam, czy znowu mną nie manipulujesz, a mimo to ci to wszystko mówię. Albo jesteś tak przebiegłym potworem, albo jak raz przemawiasz ludzkim głosem, ale nie wiem, określ się wreszcie, bo jak tak dalej będzie to, kurwa, na pewno oszaleję – od momentu, w którym się odezwał, nie mógł przestać mówić. Jakaś dziwna siła pchała go do wypowiadania wszystkich tych kłębiących się w nim od dawna słów, a były one ubarwione w zmęczenie i żal, a także w zrezygnowanie. Chuuya wystawił swoją godność na szali, czując się jak całkowicie bezbronny więzień na przesłuchaniu. Nie miał nic na swoją obronę. Mógł się tylko przyznać i cały jego los zależał od wpatrującego się w niego detektywa, na którego wreszcie odważył się spojrzeć. – To chciałeś usłyszeć? – warknął, wyczerpany tańczącymi w nim emocjami. Od dawna nie odczuwał ich aż tak intensywnie. – Znowu ci się udało mnie rozwalić, mam nadzieję, że chociaż ty się z tego cieszysz.
Po uciesze na twarzy Dazaia nie było jednak śladu, ale mimo tego i męczącego oczekiwania na swój werdykt, Nakahara nie mógł zaprzeczyć temu, że poczuł się odrobinę lżejszy. Jednak wyrzucenie tego z siebie naprawdę trochę pomogło, pomyślał, starając się znaleźć choć jeden plus w tej popapranej sytuacji. Tak samo jak czuł się lepiej, tak się też stresował, bo twarz Osamu po jego monologu nieustannie miała taki sam zbolały wyraz, jak przed nim, a to nie dawało mu żadnych znaków, które mógłby w jakiś sposób zinterpretować.
W pewnej chwili zagościł na niej delikatny uśmiech, a gospodarz odetchnął jakby z ulgą.
– Tak, to chciałem usłyszeć – przyznał i potarł niezakryte przez materiał oko. – Ale z jakiegoś powodu zupełnie mnie to nie cieszy.
– Straszne – skomentował Chuuya, znów wbijając wzrok w ścianę i doszukując się w niej jakiegoś znaku, że jeszcze ma szansę wyjść z tego z twarzą. Ona jednak niczym się nie wykazywała i wyglądało na to, że znów się wygłupił i został oszukany. Co dziwne, nawet nie był w stanie odczuwać z tego powodu żalu. Sam był sobie winny. – Chyba muszę to zaprotokołować, bo inaczej...
Przerwał mu nagły chłód, który poczuł na swojej dłoni. Chude palce oplotły jego nadgarstek, a on natychmiast się ku niemu zwrócił, rozumiejąc jeszcze mniej niż przedtem. Nie wiedział jednak, że potem będzie się czuł jeszcze bardziej skołowany.
W momencie, w którym obrócił twarz, została ona ujęta przez drugą drżącą dłoń, a jego usta nakryte wysuszonymi wargami Dazaia. Były chłodne i chropowate, jednak w jakiś niezrozumiały sposób biło od nich przyjemne ciepło, które zawładnęło sercem Chuuyi, napełniając oczy łzami. Nie był w stanie się ruszyć, zaprotestować. Nie mógł nawet odwzajemnić tego motylego dotyku, bo jak miłe uczucie usidliło serce, tak szok splątał jego ciało. Pocałunek nie był krótki, ale nie był też długi, choć jemu wydawało się, że trwał całą wieczność. Jedyne, co mógł stwierdzić na pewno w jego trakcie, to to, że jego serce biło tak, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi. Nie czuł obrzydzenia. Nie czuł zadowolenia. Czuł tylko i wyłączanie bicie serca, słyszał tylko je. Do jego uszu nie dochodziło nawet tykanie zegara, nie rozlegał się w nich też przeciągły pisk. Tylko i wyłącznie bicie serca.
Wszystko to zdawało się do niego wrócić w momencie, w którym Osamu rozłączył ich usta, nieustannie trzymając nienaturalnie drżącą dłoń na jego policzku. Zszokowane szafirowe oczy dostrzegły malujący się na jego twarzy uśmiech, ubarwiony w ulgę i spełnienie. Brunet wyglądał na zaskakująco ukojonego, ale mógł powiedzieć o nim tylko tyle, gdyż czekolada była przysłonięta powiekami.
– Muszę przyznać, że czekałem na to naprawdę długo – wyszeptał, uchylając je.
Jego wzrok był przesiąknięty niezrozumiałym dla Nakahary uczuciem, ale poza nim mężczyzna dopatrzył się jeszcze jakiegoś dziwnego stanu gotowości. Okalany jeszcze ciemniejszym brąz jasno dawał mu do zrozumienia, że właśnie w tej chwili stawia wszystko na szali i jest przygotowany na najgorsze. Dobitna szczerość z niego płynąca mówiła mu jednak, że niczego nie żałuje.
Chuuya pierwszy raz widział tyle uczuć w tych wiecznie pustych oczach i nie był pewien, czy może wierzyć swoim własnym. Nie był pewien, czy może wierzyć swojemu kołaczącemu się w piersi sercu, dłoniom, które chciały sięgnąć po kosmyk brązowych włosów i ustom, które zechciały ponownie skosztować tego nagle przyjemnego uczucia. Nie wiedział, czy byłby w stanie to wszystko zrobić, ale zanim zdążył się nad tym dobrze zastanowić, siła wróciła w jego ciało i uniosła je, przenosząc parę kroków w tył.
– O czym ty mówisz? – zapytał równie cicho, dotykając warg opuszkami palców. – O czym ty, kurwa, mówisz?
– Chuuya – maniak zbliżył się do krańca kanapy, najwidoczniej nie czując się jeszcze na siłach, by wstać. Uniósł dłonie do góry, przybierając pozycję tresera, który próbuje uspokoić rozwścieczone zwierzę. – Ja wiem, że to wygląda dziwnie...
– Dziwnie? – powtórzył. Powoli coraz bardziej wrząca w nim złość wypchnęła zdezorientowanie i przytłoczenie oraz uniosła jego ton. – Dziwnie?! Czy ty się w ogóle słyszysz?! – zacisnął dłonie w pięści, uprzednio przykładając jedną do czoła. – Kurwa, Dazai, naprawdę?! Uprzykrzałeś mi życie od samego początku naszej znajomości, podkładałeś mi kłody pod nogi, gnębiłeś mnie psychicznie dla swojej chorej przyjemności! Nienawidzisz mnie, a teraz mnie całujesz i mówisz, że czekałeś na to od dłuższego czasu?!
Osamu wyglądał jak zbity pies i gdyby nie obecne okoliczności, rudowłosemu może nawet byłoby go żal. Teraz był jednak wściekły i nie zamierzał chodzić wokół niego jak koło jaja, a skoro widocznie był na to przygotowany, powinien siedzieć i słuchać wszystkiego z pokorą. Należało mu się za wszystko, co zrobił.
– Nie nienawidzę cię.
– Jasne – drwiący śmiech wydostał się z naruszonych ust. – To może spierdalałeś mi życie dla mojego dobra, co? Nie rozśmieszaj mnie – po tym na moment zaległa krótka cisza, podczas której do głowy niższego zawitała jedna myśl. Podniósł na niego wcześniej spuszczony wzrok. – To jakaś część twojego planu, tak? Próbujesz mnie wykorzystać, a potem patrzeć, jak odchodzę od zmysłów?
– To nie tak...
– Nie tak? – oparł ręce o biodra. – A niby, kurwa, jak? Naprawdę sądzisz, że uwierzę w coś innego? Zawsze to robiłeś. Pomagałeś mi, a potem wykorzystywałeś do swoich celów. To jest to, co robisz z ludźmi – zaśmiał się. – Myślisz, że masz prawo teraz skomleć, że jesteś samotny? Nie masz, bo sam...
– Wiem! – nagły krzyk Dazaia rozdarł ciężką atmosferę. Chuuya aż podskoczył, zupełnie się go nie spodziewając. Podniesienie głosu było niespotykane w jego przypadku, tak samo jak jego obecna postawa. Początkowo brunet złapał się za głowę, jakby rozbolała od samego wrzasku, ale zaraz potem oparł obie dłonie o oparcie kanapy i zwiesił ją, zniżając również ton. – Wiem, że jestem potworem. Zabijałem, torturowałem, kłamałem, wykorzystywałem... nadal to robię. Robię to i nie czuję żadnych wyrzutów sumienia. Tak naprawdę nigdy ich nie czułem – zachwiał się lekko i oparł o sporawe poduszki ramieniem. Zamrugał kilkakrotnie, jakby samo skoncentrowanie się na rzeczywistości sprawiało mu trud i uniósł wzrok, chcąc się skupić na jej jedynym ważnym w tamtej chwili elemencie. – Myślisz, że komuś takiemu jak ja było łatwo przywitać się z poczuciem winy? Naprawdę wydaje ci się, że ja w ogóle nie odczuwam żadnych ludzkich emocji?
– Nie obchodzi mnie, co czujesz.
– Obchodzi cię. Obchodzi, dlatego tu jesteś. Zawsze cię obchodziło i to było coś, czego nigdy nie mogłem zrozumieć – dotknął skroni drżącymi palcami. – Masz rację, nienawidziłem cię. Byłeś pierwszą osobą, która wprawiła mnie w niezrozumienie. Wyklinałeś mnie, zawsze podkreślałeś swoją niechęć, a mimo to ze mną byłeś. Ratowałeś mnie od śmierci niezliczoną ilość razy, choć sam życzyłeś mi jej codziennie. I to ja tu jestem popierdolony? – w jego ust wyrwał się cichy chichot. – Nienawidziłem cię tak bardzo, że powoli zacząłem czuć się winny z twojego powodu. Każda zła rzecz, która ci się przytrafiała, bolała mnie dziesięć razy bardziej. Myślałem, że nie ma prawa tak być, że ktoś, kogo obchodzi los takiego potwora jak ja, nie powinien doznawać żadnych zmartwień. Postanowiłem cię zniszczyć, by już tego nie odczuwać, chciałem sprawdzić, co będę czuł, gdy sam zadam ci ból. Z początku się cieszyłem, że nie tylko ja mam pod górkę, ale potem było tylko gorzej – przymknął oczy, zakrywając je dłonią i przełknął ślinę. Z każdym nasiąkniętym emocjami słowem oddychał coraz ciężej, jakby zaraz miał zemdleć, co w połączeniu z jego wypowiedzią czyniło ją jeszcze bardziej przejmującą. Chuuya nie mógł robić nic innego, jak tylko stać niczym wmurowany w podłogę i słuchać go z uwagą, choć sens jego słów docierał do niego z opóźnieniem, tak samo jak bicie własnego serca. Cały świat zdawał się zwolnić. – Kiedy zrozumiałem, że naprawdę mi na tobie zależy, przestraszyłem się i uciekłem. Nie wiedziałem, dlaczego tak się działo, ale nie chciałem z tobą być, bo powodowałeś u mnie uczucia, których nie rozumiałem – jego postawa zwiotczała jeszcze bardziej. – Zawsze uciekam, gdy nie rozumiem.
– I to dlatego bierzesz? Nie umiesz sobie poradzić z rzeczywistością, więc uciekasz do wyidealizowanego świata latających kucyków i srających tęczą misiów?
Dazai odsłonił oczy i uśmiechnął się żałośnie, ale też lekko rozbawiony.
– Naprawdę na tym się skupiłeś?
– Skupiłem się na wielu aspektach – odpowiedział. Z jakiegoś powodu nie mógł się zmusić, by ubarwić swój ton w jakąś emocję, bo sam żadnej konkretnej nie odczuwał. W jego umyśle górował tylko i wyłącznie jeden wielki znak zapytania. Stał pośród plątaniny wszystkiego i niczego, nie dając się naruszyć przez żadną z obijających się o niego myśli. Potarł skronie z ciężkim westchnieniem. – Jeśli dobrze zrozumiałem, byłeś dla mnie chujem, bo nie miałeś pojęcia, co to znaczy, gdy na kimś ci zależy?
– Wiedziałem, co to znaczy. Nie wiedziałem, że... – nagle się skrzywił i tym razem nakrył otwartą dłonią czoło. – Boże, Chuuya, jestem na haju, nie każ mi tego tłumaczyć drugi raz.
– Gówno mnie to obchodzi. Wyjaśnimy to sobie tu i teraz. Mam dosyć nieprzespanych nocy i zignorowanych obowiązków z powodu twojego pojebanego widzimisię – podszedł do kanapy i stanął nad nim. To dodało mu nieco pewności siebie, zważając na to, że jak raz role się odwróciły – teraz to Dazai był tym słabszym. – Dlaczego to wszystko zrobiłeś? Dlaczego siedzisz teraz naćpany, dlaczego chcesz, bym został, dlaczego teraz mówisz mi te wszystkie rzeczy? Dlaczego taki jesteś? Co się z tobą, kurwa, dzieje?
Głowa Osamu była spuszczona, przez co rudowłosy nie mógł zobaczyć jego twarzy. Nie musiał, by na jego własną wpłynęło niedowierzanie. Ramiona bruneta poczęły się trząść, nienaturalnie trząść, jak chwilę później całe jego ciało, które pod napływem nagłego płaczu skuliło się w sobie. Szloch rozniósł się po domu, wypełniając salon, odbijając się od ścian kuchni, pustej przestrzeni w sypialni i niewielkiej łazienki. Cichy płacz wypełnił każdy centymetr zatęchłego mieszkania i mimo że był tłumiony przez chude palce, sprawiał wrażenie puszczanego przez głośniki. Pociąganie nosem i zawodzenie całkowicie zagłuszyły irytujące tykanie zegara i bicie serca Chuuyi, które przez cały czas trwania napadu tego niespodziewanego wylewu ludzkich uczuć z Dazaia zdawało się stać.
On sam stał w dokładnie takim samym bezruchu. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Po raz kolejny tego dnia czuł się tak zszokowany, jak nigdy, ale nie dlatego, że okazało się, że obaj postrzegali się nawzajem w podobny sposób. Nie dlatego, że żaden z nich nie potrafił poradzić sobie ze swoimi uczuciami, że przeistaczali je w coś całkiem odmiennego w samoobronie. Nie dlatego, że nareszcie to wszystko zostało wypowiedziane, a dlatego, że osoba, która nieustannie tworzyła sobie obraz nieludzkiej i bezdusznej, okazała się bardziej ludzką od niego samego.
Płacz kogoś, kto wiecznie chodził sztucznie uśmiechnięty, przesadnie pewny siebie, arogancki i wyniosły, okrutny, sadystyczny i bezlitosny, tak naprawdę ukrywając w swoim wnętrzu dziecko, które nie potrafiło poradzić sobie ze światem, z wymogiem i wszystkimi zasadami normalnego życia, a które sięgało po używki, by osłodzić sobie rzeczywistość i naginać ją wedle upodobania, uciekać w głąb samego siebie, tylko w swoim mroku czując się bezpiecznym, łamał Chuuyi serce. Doświadczył okropnego smutku niezliczoną ilość razy, czy to na własnej skórze, czy to będąc jego świadkiem. Płacz niewinnego dziecka, skomlenie psa, zawodzenie kota, krzyk ginącej w obronie dzieci matki, bezsilność w oczach człowieka – wszystko to zostawiało w jego umyśle rysy, a każda z nich była dowodem na to, w jak okrutnym i niesprawiedliwym świecie żył. Tych rys było naprawdę wiele, czasami przez ich liczbę nie mógł spojrzeć na rzeczywistość wyraźnie. Jego ponaruszany obraz był rozmazany i jak na złość nie chciał się wyostrzyć. Mnogość pęknięć aż się prosiła o pokruszenie wszystkiego, co jeszcze w nim stało, co trzymało go w ryzach, choć to było coś, czego obawiał się najbardziej. Strach nie był jednak uczuciem, które w nim dominowało, gdy wreszcie ta pielęgnowana przez niego ściana runęła z głuchym trzaskiem o posadzkę, wstrząsając jego własnym ciałem i w końcu pozwalając mu przejrzeć na oczy.
Jego własne uczucia nie miały znaczenia, gdy Dazai płakał. W jednej chwili z rozwścieczonego i rozgoryczonego jego zachowaniem, niegdysiejszym i teraźniejszym, stał się pustą skorupą, w której odbijał się smutek i szloch Osamu. Po chwili zaczął wypełniać go całego, a on nareszcie zrozumiał, że walka, którą odbywał ze sobą nieustannie, była całkowicie bezsensowna. Chciał się obudzić ze swojego koszmaru, koszmaru, w którym trwał od samego początku. Mara, której doświadczał na jawie, rozrywała go wewnętrznie, nie pozwalając mu poukładać swoich uczuć, poznać ich i wreszcie, zaakceptować. Ciągle ukrywał się za szybą, za tą porysowaną ścianą, udając, że nic nie widzi, że wcale go to nie dotyka. Nigdy nie potrafił tego przerwać, myślał, że nie był w stanie i w tej jednej rzeczy miał rację. Nie mógł zrobić tego w pojedynkę. Gdyby nie Dazai, nigdy by się nie obudził. Gdyby nie jego płacz, ten moment obnażenia się, Chuuya nadal tkwiłby w niszczącej nieświadomości, sam pod sobą kopiąc dół. Teraz jednak odrzucił łopatę, odrzucił mokrą ziemię oraz kawałki szkła i odszedł od niego, chwytając kogoś innego w ramiona i ochraniając go przed niechybną przepaścią, przepaścią, która była tak blisko niego samego.
Wyciągnął ku niemu ręce i oplótł jego głowę, przyciskając ją do siebie. W tym samym momencie Dazai przestał płakać i zachłysnął się łzami, zaskoczony. Usiłował spojrzeć na jego twarz, ale niższy mu na to nie pozwolił, starając się przekazać jak najwięcej ciepła ze swojego przepełnionego smutkiem i żalem ciała.
– Jesteś okropny – powiedział cicho, przymykając oczy. – Pomagałeś mi, krzywdziłeś mnie, aż w końcu ode mnie uciekłeś. Masz pojęcie, co mi zrobiłeś? Wiesz, jak się czułem przez cały ten czas? – uchylił powieki. – Wiesz doskonale. Wiesz, jak to jest, gdy ktoś powoduje u ciebie uczucia, których nie rozumiesz, a które odpychasz. Naprawdę tobą przez to gardziłem. Nie chciałem, żebyś dłużej mnie osłabiał, więc cieszyłem się, gdy odszedłeś, ale nie trwało to długo. Odcisnąłeś na mnie ogromne piętro, a potem umywałeś od tego ręce. Tak bardzo, jak chciałem cię za to udusić, tak samo chciałem, żebyś dalej żył – poluźnił uścisk, tak, że teraz Osamu mógł na niego spojrzeć. Jego twarz i oko były zaczerwienione i zalane łzami, gorące jak sam ogień. Brąz lśnił w otoczeniu emocji, które biły się z odłamkami ulatującej z niego duszy. Nakahara odsunął go, tak, by mógł usiąść obok. – Chciałem, żebyś żył i cierpiał. Chciałem, żebyś żył dla mnie, bym kiedyś mógł cię odnaleźć i ci o tym wszystkim powiedzieć. Teraz chcę, byś żył dla mnie, bym mógł odnajdywać cię codziennie.
Dazai patrzył na niego w niezrozumieniu, obejmując palcami nadgarstek jego spoczywającej na jego ramieniu ręki. Wyglądał jak zagubione dziecko, które szukało wyjścia ze swojej pułapki, ale nie mogło go nigdzie dostrzec.
– Co masz przez to na myśli? – zapytał, a jego głos był płaczliwy i jeszcze słabszy, niż przedtem.
– Mówię, że nieprędko ci wybaczę – przesunął dłoń z ramienia do szyi, gładząc materiał bandaży. Uważnie obserwował swoje poczynania. – Na pewno nie stanie się to szybko. Ale nie pozwolę ci dłużej ode mnie uciekać. Nie pozwolę ci się znowu ode mnie odciąć. Nie możesz tego zrobić, dobrze o tym wiesz. Teraz i ja wiem – spuścił wzrok i pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
– Chuuya, nie rozumiem...
– To dobrze, daj mi się trochę tym ponapawać – sam w to nie wierzył, ale jego uśmiech się poszerzył. – Świetne uczucie, wiedzieć o czymś, czego nie wiesz ty. Zawsze czułem się przy tobie taki głupi, ale teraz mógłbym dostać dyplom starożytnego mnicha – westchnął i w końcu uniósł wzrok, by nareszcie wyjaśnić Osamu to, czego tak bardzo nie rozumiał. – Powiedz, nienawidzisz mnie teraz?
Popatrzył na niego niepewnie.
– Nie...
– Naprawdę? – zachichotał. – Przecież nie rozumiesz.
Konsternacja na jego twarzy była tak komiczna, że nie mógł sobie odmówić kolejnego cichego wybuchu wesołości. Nagle wyparła ona smutek i żal, i zaczęła przeplatać się z niedowierzaniem, że to wszystko naprawdę się dzieje, a przecież tylko przyszedł do jego mieszkania sprawdzić, czy w ogóle żyje.
– Przestań! – słabe uderzenie z nieudolnie zaciśniętej pięści spotkało się z jego klatką piersiową, jak i również z lekkim zaskoczeniem. Dazai widocznie był już w takim stanie, że nie ukrywał się ze swoją bezradnością w żaden sposób. – Przestań, nie wiem, o czym mówisz, nie wiem, jak mam się czuć...
Odpowiedź przyszła dużo szybciej i w o wiele konkretniejszej formie niż mógł się tego spodziewać. Łagodne muśnięcie ust rozszerzyło jego ledwo otwarte oczy i poruszyło słabo bijące serce. Delikatnie trzymające go ręce zdawały się wypleniać całe zło, które w nim siedziało, nie mogło jednak pozbyć się kolejnej fali paskudnego poczucia winy, które zalało jego ciało i umysł, gdy tylko pocałunek został przerwany.
– Zostaję z tobą – poinformował go kapelusznik, wciąż nie zmazując z twarzy tak rzadkiego wynaturzenia. Jego dłoń powędrowała ku brązowym włosom i założyła ich kosmyk za ucho z namaszczeniem. – Koniec z kłamstwami, koniec z tajemnicami. Nie wybaczę ci szybko, ale zostanę z tobą, bo nie umiem bez ciebie żyć, tak jak ty nie umiesz beze mnie. Mógłbym spróbować cię nauczyć... ale lepiej będzie, jeśli ze mną będziesz. To lepsze niż ćpać samemu w pustym domu.
Brązowe oczy momentalnie znów wypełniły łzy. Ich właściciel wtulił się w niego z całą mocą, jaka mu pozostała, a nawiasem mówiąc, nie miał jej za wiele. Wbijał kurczowo palce w jego plecy, zrozumiawszy swój błąd, nie chcąc go puścić już nigdy więcej.
Był to pierwszy raz, gdy Chuuya widział go w takim stanie. Niedługo potem znowu zemdlał, wykończony szalejącymi w nim emocjami i wszystkimi wydarzeniami. Nakahara spędził z nim w szpitalu całą noc i przychodził do niego po pracy przez kilka kolejnych dni, dopóki przekupieni lekarze nie wypuścili go do domu. Nikt nie puścił pary z ust o zawartości narkotyków w jego organizmie, toteż nikt poza Chuuyą nie miał pojęcia o straszliwym nałogu.
Nikt również nie wiedział, że niedługo po tych wydarzeniach byli partnerzy zamieszkali ze sobą, rozpoczynając nieco inny rodzaj partnerstwa. Początek ich wspólnego życia był ciężkim okresem dla ich obu – był wypełniony pogodzeniem się z obecnym stanem rzeczy, a raczej staraniami zaakceptowania go i przyjęcia do wiadomości, odtruwaniem Dazaia i mnogością obietnic. Był jednak niczym w porównaniu do życia, które spędzili bez siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top