soukoku: jak to się zaczęło... 1/2
Chuuya często musiał zajmować się Dazaiem. Nie był to według niego jednak powód do narzekań.
Osamu nierzadko miewał złe dni, ale on nie miał mu tego za złe. Nigdy z niego nie kpił, gdy widział, że ten ewidentnie nie miał nastroju do żartów. Nie chodziło jednak o te momenty, gdy niedoszły samobójca zwyczajnie miał kiepski humor. Nakahara szczególną ostrożność zachowywał w tych dniach.
Apatyczny Dazai nie był dla niego zaskakującym widokiem. Jego płacz również był czymś, co przestało budzić w nim zaskoczenie. Brak siły lub motywacji do czegokolwiek był normą, a niewymowna potrzeba bliskości czymś całkowicie naturalnym.
Nie miał mu tego za złe, ale nie ukrywał, że jego serce krwawiło z każdą taką chwilą.
Patrzenie na cierpienie ukochanej osoby wiązało się z najgorszymi uczuciami świecie – wiązała się z tym bezsilność, a była ona uczuciem przez Chuuyę znienawidzonym. Nie chodziło jednak o to, że nie mógł w żaden sposób polepszyć stanu byłego egzekutora. Gdy trzymał go w ramionach, oddawał mu swoje ciepło. Gdy gładził jego włosy, ukazywał mu delikatność. Gdy obdarowywał go wieloma łagodnymi pocałunkami, przekazywał mu swoją miłość. Widział po jego oczach, jak często goszcząca w nich pustka znika. Miał szansę ujrzeć ten ukryty blask, który napawał go szczęściem, mógł doświadczyć jego szczerego uśmiechu i motylego dotyku. Czerpał przyjemność ze świadomości zaufania, jakim Dazai go obdarzał oraz uczucia, które ukazywał mu na każdym kroku. Był wdzięczny osobie, która rozświetlała jego własną ciemność, będącą nieodłącznym elementem jego życia.
Zamieszkujący jego ciało i umysł bóg nieszczęścia często dawał o sobie znać. Przychodził do niego nie tyle co w momencie uaktywnienia prawdziwej formy jego zdolności, co nawiedzał go w snach. Często też siedział mu z tyłu głowy, szepcząc kpiące formułki, gdy Chuuya doznawał niepowodzenia czy też namawiając go do niemoralnych, często sprzecznych z jego chęciami działań. Nieustannie zaznaczał swoją obecność, starając się utrudnić życie swojemu nosicielowi i obrzydzić mu je, przypominając o tym, jak bardzo niewystarczający i słaby był.
Nakahara starał się utrzeć mu nosa odkąd tylko przebudził się ze swojego siedmioletniego snu. Od początku swojego istnienia starał się odnaleźć prawdę o sobie, postawił sobie również za cel zawsze bycie tym najsilniejszym. Chciał wierzyć, że jest kimś więcej niż tylko bezmózgim naczyniem dla niszczycielskiej siły. Cieszył się z faktu, że był w stanie trzymać ją w ryzach, ale to uczucie mijało, gdy tylko ją uwalniał, a ona przejmowała nad nim kontrolę, sprawiając, że był niczym innym jak bestią, bezmyślną, dewastującą wszystko i wszystkich dookoła. Gdy tylko ten koszmar się kończył, on tkwił w kolejnym, który napędzał sobie sam.
Zdawał sobie sprawę, że większość otaczających go ludzi szanowała go jedynie ze względu na tą zdolność. Miał bliższych znajomych, często spotykał się z Kouyou na herbacie, pił wieczorami w barach z Czarnymi Jaszczurkami, rozmawiając z nimi jak równy z równym. Zawsze jednak miał tą jedną myśl z tyłu głowy, a ona nie pozwalała mu zapomnieć o tym, że tak naprawdę nie był człowiekiem, a otaczający go ludzie byli mili oraz posłuszni tylko i wyłącznie ze strachu.
O tym, że był samotny.
Nigdy nie dawał po sobie tego poznać, ale to go wykańczało. Paskudne sny, niechciane myśli, poczucie bycia zbyt słabym, brak stabilizacji w życiu sprawiały, że Chuuya wracając do swojego skromnego mieszkania zmieniał się w zupełnie inną osobę. W swoim azylu pozwalał sobie na odpoczynek, na okazywanie słabości, gdy nikt nie widział. W końcu, zawsze był tylko on. On i Arahabaki, który doskonale znał jego myśli. Nie było sensu przed nim udawać, egzekutor już dawno przestał prowadzić wewnętrzną walkę z tym potworem i starać się udowodnić mu, że jest inaczej, niż ten mu przepowiada. Nie mógł zagłuszyć własnych myśli. Nie mógł dłużej toczyć bitew sam ze sobą. Na tyle, na ile był istotą ludzką, potrzebował odpoczynku od nieustannej walki, której podejmował się codziennie.
W tym okropnym marazmie zdołał jednak znaleźć coś, co przyćmiewało nawet to paskudne źródło jego nieszczęścia. Od chwili, w której w jego życiu pojawił się niesamowicie bystry i tak samo infantylny maniak z obsesją na punkcie samobójstwa, udawało mu się nie zwracać aż tak uwagi na swój wewnętrzny mrok. Jego życie zaczęło skupiać się wokół lekceważąco zachowującego się mądrali, na ciągłej irytacji z jego powodu, nieustannej wymianie ostrych zdań i udaremnianiu często podejmowanych prób odebrania sobie życia. Z początku sam nie do końca rozumiał, po co to robi. Nie znał pobudek, które nim kierowały, a które zmuszały go do ratowania tego zdegenerowanego człowieka o wybitnie denerwującej osobowości. Nie trzeba było dużo czasu, by znalazł rozwiązanie swojej zagwozdki. Osamu Dazai jakimś cudem sprawiał, że Chuuya coraz mniej myślał o Arahabakim. To wydawało się być pierwszą rzeczą, za którą go pokochał.
Nigdy nie zapomniał dnia, w którym powoli zaczął uświadamiać sobie swoje uczucia, choć jego znaczna większość była dla niego szczególnie nieprzyjemna. Była to sławetna noc, w którą wraz ze swoim partnerem pozbył się całej wrogiej organizacji obdarzonych. Dokonali tego tylko we dwójkę, dzięki czemu później zostali postrachem całego podziemia, choć zapewne nic z tego nie miałoby miejsca, gdyby Chuuya nie użył Korupcji. Choć Dazai nieustannie działał mu na nerwy, nigdy nie ujmował jego umiejętnościom na poważnie, choć zdecydowanie bardziej brunet odnajdywał się w mózgowych działaniach, aniżeli takich, które wymagały bezpośredniej walki. Nie ulegało wątpliwości, że gdyby nie dokładnie przemyślany przez niego plan, do zwycięstwa by nie doszło, ale gdyby to Nakahara nie oddałby się pod kontrolę Arahabakiego, całkowicie spaliłby na panewce.
– Padam z nóg – westchnął cierpiętniczo, opadając na ciemnoczerwoną kanapę w swoim apartamencie. W tamtych czasach zamieszkiwał jeszcze główny wieżowiec biura Portowej Mafii, na swoje nieszczęście sąsiadując z pokojem znajdującego się wtedy jeszcze w ich szeregach Dazaia. To zdawało się jedynie podjudzać maniaka, by, zamiast żyć w swoim mieszkaniu, niemal nieustannie okupować to należące do manipulatora grawitacją. – Po cholerę żeś tu znowu przylazł? – warknął w stronę kierującego się do jego lodówki bruneta.
– Piwo mi się skończyło – zakomunikował, przeszukując wszystkie możliwe półki chłodzącego urządzenia. – Hej, Chuuya, gdzie masz piwo?
Gospodarz przewrócił oczami i westchnął po raz kolejny.
– W szufladzie.
– Wow, nie sądziłem, że odpowiesz. Zaskakujesz mnie dzisiaj.
– Nie mam siły się z tobą kłócić.
Nie miał ochoty nawet dowiedzieć się, co takiego zaskakującego zrobił, że Osamu raczył go poinformować o swoich wrażeniach. Zdjął kapelusz i przeciągnął się obolały, odkładając go na pobliski stolik. Ciche stęknięcie wyrwało się z jego ust, gdy dźwięk strzelających kości rozległ się po salonie połączonym z aneksem kuchennym, w którym obecnie urzędował jego nieszczęsny partner. Zaraz po nim usłyszał otwierającą się puszkę, ale nie miał siły skomentować tego w żaden sposób. Po tym przez długi czas nie słyszał nic poza irytującym tykaniem zegara, które w jego głowie brzmiało jak wybuchy tysięcy bomb.
W tej akcji nie ucierpiał tak bardzo. Zwykle kończył o wiele gorzej, ale tym razem Dazai dostał szczegółowe polecenia od ich szefa – był zmuszony zatrzymać jego zdolność nim Chuuya dozna poważniejszych obrażeń, bo ze względu na jego wciąż rozwijające się ciało mogło to być wyjątkowo niebezpieczne. Nakahara nie do końca wiedział, czy były to zalecenia lekarza, którym Ougai Mori był niegdyś z zawodu, czy też szefa, który potrzebował swoich silniejszych ludzi do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy, niemniej jednak był mu wdzięczny. Gdyby nie wydał tego rozkazu, z pewnością leżałby teraz podłączony do aparatury i wymagający wielomiesięcznego składania, a nie wpółsiedział na własnej kanapie jedynie z kilkoma poważniejszymi otarciami i potwornym bólem mięśni oraz głowy.
Mówiąc o tym drugim, pulsowała ona tępym bólem, tak dokuczliwym, że zaburzał jego zdolność postrzegania. Chłopakowi zaczęło robić się niedobrze, więc podniósł się ze swojej wyjątkowo dziwnej pozycji i usiadł, opierając łokcie na kolanach i pocierając skronie. W pewnej chwili odniósł wrażenie, że pokój zaczął się kręcić, a dochodzące do niego dźwięki stały się stłumione. Zdawało się, że Dazai coś do niego mówił, ale Chuuya nie mógł zrozumieć co. Usilnie starał się skupić na jego słowach, by nie odpłynąć, gdyż był pewien, że następstwa utraty przytomności w jego towarzystwie mogą skończyć się dla niego wybitnie nieprzyjemnie. Gdy udało mu się zawładnąć nad sobą na tyle, by mniej więcej rozróżniać poszczególne słowa, niemal odetchnął z ulgą.
– To było za mało.
Co było za mało?, chciał zapytać, ale nie był w stanie się odezwać. Zdawało się jednak, że Dazai jakimś cudem usłyszał jego myśli, bo zaraz do jego uszu dotarła odpowiedź:
– To, co dzisiaj zrobiłeś. To było niewystarczające. Naprawdę myślisz, że dzięki temu ukazałeś swoją siłę?
Chuuya zamarł, gdy uświadomił sobie, że wcale nie doświadczał wbijającego mu szpilę paplania Osamu. Ból zawładnął jego głową na tyle, że prawie nie poznał tego skrzeczącego głosu, którego występowanie zawsze nasilało się po użyciu Korupcji. Arahabaki zawsze stawał się pewniejszy po chwili wolności. Chełpił się nią i przechwalał swoją mocą, kpiąc ze swojego naczynia, które uważał za żałosne i niepotrzebnie wstrzymujące jego siłę. Wtedy jeszcze znacznie mniej odporny Nakahara reagował na jego słowa bardzo agresywnie, a każde z nich odciskało w nim palące piętno, pogrążając go w swoim dole.
– To, co zrobiłeś, było żałosne. Mogłeś niszczyć więcej. Powinieneś niszczyć więcej. Za kogo ty się uważasz? Myślisz, że jak rozwalisz trochę otoczenia, to będziesz budził postrach? Nie masz pojęcia, czym jest prawdziwy strach. To właśnie on jest wyznacznikiem siły. Ty jesteś tylko szczeniakiem z łagodną odmianą wścieklizny, wprawiającym owieczki w lęk, ale wzgardzanym i wyśmiewanym przez wilki.
– Zamknij się... – wycedził przez zaciśnięte zęby, kurczowo trzymając się za pulsującą głowę i zaciskając powieki.
– Przecież nic nie powiedziałem – zdziwił się Dazai, stojąc tuż za nim, ale tego Chuuya nie mógł ani zobaczyć, ani usłyszeć. Był teraz jak oderwany od rzeczywistości, mierząc się z odpychającą ciemną materią w swoim zamkniętym na bodźce umyśle. Czerwone ślepia pośród otaczającej go czerni wpatrywały się w niego z kpiną, jakby był nierozumnym dzieckiem, które nie może pojąć najprostszej wykładanej przez dorosłego lekcji.
– Dla mnie nawet wilki są niczym paproch, który mogę zmieść jednym oddechem. Ich żywot wprawia mnie w obrzydzenie. Skoro wilki są niczym, to pomyśl, czym jesteś ty?
– Zostaw mnie w spokoju – warknął cicho, z każdą chwilą coraz bardziej zwieszając głowę, jakby to miało mu pomóc pozbyć się szkarady. – Zrobiłem to, co trzeba!
– Ale to nie wystarczy! – tym razem Arahabaki zagrzmiał, powodując okropne ukłucie bólu, przeszywające całą głowę i naruszające wszystkie możliwe nerwy. Chuuya wydał z siebie zdławiony dźwięk, ale nic więcej, nie chcąc dawać temu potworowi satysfakcji. Usiłując nie wydawać ich więcej, zagryzł wargi do krwi, zaczynając się trząść z wysiłku. – Robienie tego, co trzeba, tylko hamuje siłę. Jesteś aż tak ślepy? Możesz być jeszcze bardziej żałosny, niż jesteś? Nigdy nie będziesz godny mojej mocy. Jesteś za słaby, by ją dzierżyć. Za słaby, by...
– Chuuya.
W jednej chwili cały ten przerażający ból minął, a tępe poczucie przytłoczenia, które rozsiewał wokół siebie bóg nieszczęścia, zniknęło. Do jego uszu znów dotarło tykanie salonowego zegara, a on uświadomił sobie, że znajduje się w swoim mieszkaniu i to w dodatku nie sam.
Dazai trzymał jego dłoń i nie szczędził przy tym siły. Zapewne musiał jej użyć, by oderwać jego palce od wbijania się w głowę, ale chłopak nie poświęcił temu większej uwagi. Był zbyt zszokowany nagłym wyciszeniem Arahabakiego, jak i tym, że wszystko wskazywało na to, że stało się tak dzięki intensywnie wpatrującemu się w niego brunetowi. Zastanawiał się przez moment, jakim sposobem udało mu się to osiągnąć, dlaczego wciąż ściskał jego małą dłoń i jakim cudem jego własna jest tak ciepła, w przeciwieństwie do prawdziwej aparycji zabandażowanego. Chwilę mu zajęło, by przypomnieć sobie o jego zdolności, jaką była Dehumanizacja. Musiał „wyłączyć" potwora jedynie za sprawą dotyku, którym ciągle go obdarzał.
Zastanawiający był w tym wszystkim jego motyw. Skąd mógł wiedzieć o tym, co działo się w głowie Chuuyi? Mimo swojej ponadprzeciętnej inteligencji raczej nie mógł mu czytać w myślach. W takim razie, dlaczego zdecydował się złapać rudzielca za dłoń i nie puszczać aż do momentu, w którym ten wypuścił z siebie całe nieświadomie wstrzymywane powietrze?
– Trzymaj – powiedział wtedy, wstając z klęczek i mimo tego, że Arahabaki się już nie odezwał, atmosfera wokół jakby sflaczała. Zdezorientowane niebieskie oczęta zwróciły się ku przedmiotowi, który zostawił mu Osamu i ujrzały biało-czerwoną tabletkę przeciwbólową. – Zaczynasz majaczyć.
– Co z tego? – to było pierwsze, co wyrwało się z jego ponadgryzanych ust, do tej pory otwartych ze zdziwienia.
Dazai, wcześniej odwrócony do niego plecami, obrócił się z delikatnym uśmiechem, którego gospodarz w tamtej chwili nie potrafił rozszyfrować, chwytając przy okazji przewieszony przez oparcie kanapy płaszcz i zarzucając go na ramię.
– Mieszkam obok, wiesz? – czasami o tym zapominam, chciał powiedzieć zgryźliwie. Ciągłe odwiedziny bruneta były czymś, do czego zaczynał się już przyzwyczajać, niemniej jednak nadal było to dla niego niesamowicie denerwujące. – Po całej zabawie chciałbym zasnąć, a nie wysłuchiwać twojego usprawiedliwiania się przed sobą przez ścianę. Pożyczam sobie piwo – zakomunikował, nie pozwalając mu tym w żaden sposób skomentować przytyku i powodując tylko więcej pokładów wściekłości.
Rudzielec nigdy nie dał się oszukać słowu „pożyczam", zwłaszcza jeśli padało ono z ust egzekutora. Doskonale wiedział, że dług w postaci kilku puszek już nigdy nie zostanie zwrócony. Mimo że tylko najeżyło go to jeszcze bardziej, nie było czymś, co w tamtej chwili górowało pośród kilku powodów jego zdenerwowania. Głównym było niezrozumienie spowodowane zachowaniem Dazaia, bo jak jego kpiący ton i równie takie słowa docierały do jego głowy i wierciły w niej dziurę, to dziwny błysk w niezasłoniętym przez bandaż oku, gdy trzymał go za dłoń, nie dawał mu spokoju. Maniak jak zwykle obracał wszystko w żart, przy okazji dręcząc swojego partnera, ale tego nie udało mu się ukryć. Ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę? A może zrobił to umyślnie?
Chuuya czasami nie potrafił ukryć tego, że niekiedy czuł się przy nim głupi. W momencie, gdy wpatrywał się w niego wzburzonym, ale nierozumiejącym szafirem, gorzka czekolada obdarzała go spojrzeniem pełnym drwiny z nutką jakiegoś niezidentyfikowanego poczucia wiedzy. Zawsze towarzyszyła temu wywyższająca się pewność, którą niezmiennie odczuwał, gdy wiedział, że jest mądrzejszy od osoby, z którą aktualnie rozmawia, a zwykle właśnie tak było. Tym razem Nakahara nie mógł się jej doszukać. Kpina i zrozumienie to były jedyne uczucia, które Dazai wypuścił przed ten wieczny mur i jak Chuuya wiedział, że ten zwykle nad wszystkim panował, nie mógł pozbyć się wrażenia, że tym razem nie do końca mu to wyszło.
Znienawidził go po tym jeszcze bardziej, a przynajmniej w tym przeświadczeniu odnajdywał ulgę. Nie chciał zaakceptować tego, że dotyk Osamu sprawiał, że jego mentalność się goiła. Wiedział, że to wszystko za sprawą Dehumanizacji, wiedział to doskonale, a jednak po tym dziwnym wieczorze i nie dającym mu spokoju, osobliwym błysku w oku coraz częściej wracał myślami do tego tak krótkiego, a tak wstrząsającego uścisku dłoni. Nie znał pochodzenia tego uczucia, więc postanowił podbudować swoją nienawiść do maniaka, a to, że czuł się zdany na jego łaskę, przez co jeszcze słabszy, stawiał sobie za powód. Jeszcze bardziej katował się myślami o tym, że nie jest w stanie sam sobie z tym poradzić, a jad wychodził z jego ust coraz częściej, zwłaszcza w stosunku do wspomnianego członka Mafii.
Z każdą sytuacją, w której Arahabaki nawiedzał go ponownie po użyciu Korupcji, a Dazai ukradkowo chwytał go za dłoń czy też opierał się o niego, gwarantując mu zdehumanizowanie, Chuuya był coraz bardziej rozdarty między nieopisaną wdzięcznością a jeszcze większą nienawiścią. Siedząc w biurze Moriego tuż po zakończeniu akcji, nadgarstek mając opleciony przez chude palce niewzruszenie rozmawiającego z szefem egzekutora, leżąc w szpitalu, będąc przez niego odwiedzanym, rzecz jasna w utrzymującym się kpiącym charakterze, czy też po prostu odpoczywając na kanapie i zapijając się z nim do nieprzytomności, nie mógł zebrać się do kupy. Osamu szukał z nim kontaktu fizycznego po każdym użyciu Korupcji, a Chuuya nie rozumiał, dlaczego. To sprawiało, że jego serce było tylko bardziej rozrywane przez targające nim uczucia, a on balansował między tymi pozytywnymi, a negatywnymi, co chwilę przechylając się to na jedną, to na drugą stronę.
Ta sytuacja męczyła go tylko bardziej.
– Dobra, wynocha – warknął któregoś razu, gdy po kolejnej udanej eksterminacji razem z Dazaiem znajdował się w swoim mieszkaniu i okupował kanapę, będąc już pod wpływem cały wieczór pitego alkoholu. Poza brunetem to była jedyna rzecz, która tłumiła jego zmysły i wrażliwość na gadanie zazwyczaj wtedy opornego boga nieszczęścia. Stąd też wzięło się jego późniejsze szczególne zamiłowanie do wina. – Chcę spać, won do siebie.
– Chamski jesteś – Osamu leżał na brzuchu po drugiej stronie mebla z twarzą w poduszkach, przez co jego głos był tłumiony.
Obaj wyglądali jak siedem nieszczęść. Niczym nie przypominali zwykłych nastolatków, którymi powinni być. Żaden z nich nie miał do tego prawa, ale żaden też nie zaśmiecał swojej głowy zastanawianiem się, jak wyglądałoby ich życie gdyby nie byli członkami mafii. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że taka alternatywa nigdy nie mogła mieć miejsca. Zbyt nie pasowali do normalnego świata, by ujrzeć jego światło – byli stworzeni do tego, by żyć w cieniu. Ale kto powiedział, że cień nie może rządzić? Mrok również miał swoje plusy, całe mnóstwo plusów. Dobrze pielęgnowany mógł urosnąć do takich rozmiarów, że byłby w stanie władać nawet światłem, choć wszystko w białych rękawiczkach. Niemniej jednak jego obecność zawsze była wyczuwalna i żaden promień nie miał takiej mocy, by wymazać go całkowicie.
W końcu, jedno nie istniało bez drugiego.
– Ja jestem chamski? – Chuuya oparł wierzch dłoni o czoło i otarł je z pojawiających się na nim kropelek potu. Koniecznie musiał się wykąpać. – Jestem na tyle łaskawy, by nie wykopać cię za drzwi i jeszcze pozwolić ci pić za swoje pieniądze. Powinieneś mnie całować po rękach, bo gdyby nie to, że jestem wykończony, wywaliłbym cię na zbity pysk i jeszcze skopał dla sportu.
Dazai mruknął coś pod nosem, czego Nakahara nie mógł zrozumieć przez poduszkę, w której tamten chował twarz.
– Co ty tam mamroczesz?
Przesunął się.
– Pod wpływem zmęczenia z boga nieszczęścia zmieniasz się w najprawdziwszego dobrodzieja.
Zesztywniał, słysząc jego słowa. Z ust niedoszłego samobójcy niemal nieustannie wychodziły słowa, które doprowadzały go do szewskiej pasji, ale prawdziwą wściekłość powodowały w nim wszystkie porównania do siedzącego w nim i szydzącego Arahabakiego. Chuuya nie znosił, gdy Dazai kpił sobie z niego w ten sposób, a on doskonale o tym wiedział. Nie było niczym dziwnym, że to praktykował, poza tym, że robił to nawet gdy ochraniał partnera przed tym paskudztwem, które w nim siedziało. Kapelusznik nie mógł go zrozumieć.
– Po co to robisz? – zapytał cicho, korzystając z upojonej odwagi i zakrywając sobie oczy wierzchem dłoni.
– Co robię?
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Przestań zgrywać durnia, mam tego dosyć.
Po tym na moment zaległa cisza, podczas której rudzielec bił się z myślami. Obawiał się, że będzie żałował swojego pytania. Nie tylko ze względu na odpowiedź, ale też na sam fakt jego zadania. Właśnie obnażył się przed tym manipulatorem, że przejmuje się jego działaniami, bo gdyby tak nie było, nie pytałby go o to. Ale czy czasem jego poczynania jasno o tym nie świadczyły? Gdyby Chuuyi naprawdę bardzo przeszkadzał niespodziewany dotyk Osamu, wyrywałby dłonie spod jego uścisków lub odpychałby go za każdym razem, gdy ten szukał kontaktu. Nic z tego jednak nie miało miejsca, co świadczyło o tym, że Nakahara czerpie z tego nie tyle co korzyści, co przyćmiewającą wstyd i zgorszenie przyjemność i był pewien, że Dazai to zauważył. Zawsze wszystko widział i zawsze wszystko wiedział. Był w stanie prześwietlić człowieka całego i znać jego zwyczajowe oraz następne poczynania, podczas gdy jego motywów nigdy nikt nie poznał. Tak bardzo jak mu to przeszkadzało, Chuuya go za to podziwiał.
Serce niemal wyrwało mu się z piersi, zanim brunet postanowił usiąść na kanapie i na niego spojrzeć.
– Patrzenie, jak bijesz się z myślami i nie możesz dojść do żadnego konkretnego rozwiązania, jest zabawne.
Nawet nie zauważył, jak wstrzymywane przez niego powietrze zostało wypuszczone. Spodziewał się takiej odpowiedzi, spodziewał się, więc dlaczego go ona tak zabolała? Dlaczego w ogóle go zabolała? Czyżby liczył na jakąś bardziej skomplikowaną wypowiedź, która będzie zawierała w sobie drugie dno, czy jego ludzka cząstka domagała się chociaż minimalnego ułamka zainteresowania, najzwyklejszej w świecie troski? Jak mógł pomyśleć, że może ją otrzymać od kogoś takiego jak Dazai? Jak mógł być tak głupi i naiwny, by sądzić, że ma jakieś większe znaczenie?
Dlaczego w ogóle pozwolił sobie na tego typu myśli?
– Jesteś żałosny.
Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek przyzna mu rację, ale w tej sytuacji był do tego wręcz zmuszony.
Z jego ust wydostał się cichy śmiech i ze zmieniającej się postawy Osamu mógł wywnioskować, że był tym zaskoczony.
– To było do przewidzenia – powiedział i zdjął dłoń z twarzy, by wlepić spojrzenie w ciemny sufit. – Jesteś odrażający.
Tego typu obelgi padały z jego ust bardzo często, ale w tej jednej zawarł wszystkie szarpiące nim uczucia. Podsycił to jeszcze cichym chichotem, po czym rzucił pusty kieliszek po winie, który trzymał w drugiej ręce, na kanapę i nie patrząc na partnera, ruszył pod prysznic.
Uporał się z nim szybko. Był zbyt zmęczony, by wziąć jakąś dłuższą kąpiel, choć niezaprzeczalnie miał na nią ochotę. Nie wiedział jednak, czy Dazai w swym upojonym stanie trafił do wyjścia, a jeśli pomyliłyby mu się drzwi, Chuuya wolałby nie zostać utopionym przez pijanego szaleńca, choć to mogła być również jedna z niewielu okazji, którą mógłby wykorzystać do umoczenia tej obandażowanej czupryny i zwalenia wszystkiego na niefortunny, alkoholowy wypadek.
Wyszedłszy z łazienki, czysty i ubrany w dresy uchodzące za piżamę, skierował się do salonu, w którym ku swojej uciesze nie zastał naprutego egzekutora. Lekki uśmiech tym spowodowany natychmiast zszedł mu z twarzy, gdy wchodząc do swojej sypialni odnalazł go we własnym łóżku.
– Chyba żartujesz! – krzyknął, poważnie tym widokiem rozwścieczony. – Wynoś się, do cholery!
Osamu jęknął cicho i uniósł twarz, by obrócić ją w jego stronę. Chyba udało mu się zasnąć na te parę minut, które Nakahara spędził pod prysznicem, ale nic nie mogło obchodzić go w tamtej chwili mniej.
– Nie dojdę do siebie – wymamrotał i schował znów twarz w jego poduszce, dodając coś pod nosem.
Ta należąca do rudzielca przybrała kolor jego włosów. Nie mógł uwierzyć, że ten parszywy diabeł, który zaledwie chwilę wcześniej przyznał do zabawiania się jego kosztem, miał czelność wtarabanić mu się do sypialni i zajmować jego własne łóżko, odmawiając opuszczenia jego prywatnej strefy. Dla Dazaia jednak coś takiego widocznie nie istniało.
Chuuya nie miał oporów, by podejść do materaca i kopnąć partnera z całej pozostałej mu siły. Wątłe ciało zleciało z łóżka i uderzyło o zajmujące niemal całą ścianę, zasłonięte firanami okno z cichym okrzykiem, co na moment uradowało gospodarza, który jednak zaledwie chwilę później sam osunął się na podłogę, gdy jego własnym ciałem wstrząsnął ostry ból. W akompaniamencie swojej furii niemal zapomniał, że parę godzin wcześniej znów używał Korupcji i był bardziej niż obolały oraz wycieńczony.
– Masz kilka jebanych kroków – wykrztusił, opierając się o materac i wchodząc na łóżko, by rzucić się na poduszki z głośnym westchnieniem, krzywiąc się z bólu. – Wynoś się stąd, bo nie ręczę za siebie.
Przez dłuższą chwilę nie słyszał żadnego odzewu, toteż zamknął oczy, zmęczony samym wgapianiem się w sufit. Stękający z powodu promieniującego bólem boku Dazai widocznie uznał to za jakiś znak, bo dosłownie moment później wdrapał się na materac i ułożył tuż obok niego, mając zupełnie za nic groźby kierowane w jego stronę.
– Naprawdę chcesz dzisiaj zdechnąć?
– Codziennie chcę zdechnąć.
O ile jego słowa nie były niczym zaskakującym, jego ton wręcz przeciwnie. Brzmiał dokładnie tak, jak on sam się teraz czuł – wycieńczony, zrezygnowany i najzwyczajniej w świecie przybity. Nigdy nie słyszał, by brunet kiedykolwiek wypowiedział jakieś słowo w ten sposób, nawet po pijaku, a w tym stanie miał z nim do czynienia równie często, co na trzeźwo. Zmusiło go to do uchylenia ciążących mu powiek i skierowania swojego nieco zdezorientowanego niebieskiego spojrzenia na skulonego tuż obok niedoszłego samobójcę. Nieukryte za materiałem bandaża oko miał zamknięte. Leżąc w samej koszuli i spodniach, wtulał się w kołdrę z całą mocą, jak gdyby była ona najbardziej miękką przytulanką na świecie. Sam znajdował się w pozie embrionalnej i mimo że na pewno jeszcze nie spał, usta miał lekko rozchylone.
Nawet kładąc się spać i będąc przygotowanym na wkroczenie do krainy Morfeusza, w czasie kiedy jego twarz powinna wyrażać błogi spokój powodowany świadomością, że wreszcie może odpocząć, jej wyraz był niesamowicie udręczony. Osamu wyglądał w tamtej chwili jakby przeżywał najgorszy koszmar, ale ciągnąłby się on od naprawdę bardzo długiego czasu, bo tak jak wyglądał na rozbitego, tak samo emanował potwornym wycieńczeniem.
Chuuya nie mógł poradzić nic na to, że mimo okrutnego całokształtu osoby Dazaia oraz jego paskudnego czynu, do którego przyznał się paręnaście minut wcześniej, ten widok zakuł go w serce. Nie powinien tego widzieć. Doskonale wiedział, że nie miał do tego prawa. To z pewnością było coś, czego egzekutor nie życzył sobie, aby ktokolwiek oglądał. Nikt nie mógł chcieć, by widziano go w tak zatrważającym stanie, a fakt, że teraz Nakahara miał ku temu sposobność oraz to, że niewątpliwie nie było to planowane, spowodował u niego dziwnie duszące uczucie w klatce piersiowej. Gdyby Dazai miał pełną kontrolę nad sobą, nigdy nie pozwoliłby mu zobaczyć tego wyrazu twarzy, wyrazu, który przekazywał tak wiele negatywnych emocji. Nie panował nad tym jednak w tamtej chwili, nie wydawał się również zdawać z tego sprawy. Czy to jesteś prawdziwy ty?, przemknęło Chuuyi przez myśl, gdy obserwował wykrzywioną w grymasie twarz wiecznego lekkoducha. Czy właśnie tym jesteś, gdy się nie wymądrzasz i nie grasz błazna?
Zamknął z powrotem oczy. Rozwodzenie się nad tym nie miało zupełnie żadnego sensu. Na pewno jego obolała i otumaniona alkoholem głowa wyobrażała sobie za wiele, a Dazai był po prostu tak samo zmęczony jak on. Wiedział, że nie miał siły go stąd wyrzucić, tam samo jak Osamu nie miałby jej, by ruszyć się choć o milimetr, więc zaprzestał walki i odwrócił się w drugą stronę, nakrywając kołdrą, której tamten nie zagarnął, by nareszcie zasnąć. Potrzebował tego jak niczego innego i był w stanie całkowicie oddać się w objęcia snu, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, co może go w nim czekać.
Nic potwornego mu się jednak nie przyśniło, a rudowłosy szczęśliwie przespał całą noc. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że zawsze po użyciu Korupcji spokojny sen przez długi czas po tym wydarzeniu był luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić, nawet po wyciszeniu Arahabakiego poprzez Dehumanizację. To był stan zaledwie chwilowy, który utrzymywał się do kilku godzin. Potem jednak bóg nieszczęścia wracał, choć zdecydowanie słabszy, to nadal zatruwający mu życie.
Tamtego poranka nic z tego nie miało miejsca, a Chuuya otworzył zamglone oczęta całkowicie wyspany. Z zaskoczeniem stwierdził, że od bardzo dawna nie spał tak dobrze jak tej nocy. To była z pozoru niewiele znacząca odmiana, ale od razu namalowała na jego ustach delikatny uśmiech, co było czynem godnym zapisania go w jakiejś historycznej księdze. Uśmiech rzadko gościł na jego twarzy, zwłaszcza od razu po przebudzeniu.
Przeciągnął się lekko z cichym stęknięciem, przez to nabierając wrażliwości na bodźce i starając się rozbudzić. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
Coś go trzymało.
Gdy to sobie uświadomił, zesztywniał niemal natychmiast. Jego poranny stan utrudniał mu myślenie i odpowiednie reagowanie na niebezpieczeństwo, więc zamiast od razu odskoczyć, nieco wystraszony, ciężko oddychając, obrócił się bardzo delikatnie, by zobaczyć co takiego oplata go w pasie i w jak wielkim stopniu ma się przygotować na ewentualne niepowodzenie nadchodzącej szamotaniny.
Prawie odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że to tylko Dazai. Przyzwyczajony do swoich nocnych koszmarów, spodziewał się czegoś zupełnie innego, a widok uporczywie wtulającego się w niego bruneta niemal go uspokoił. Niemal, bo gdy tylko dotarło to do niego w pełni, prawie zadrżał i mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy to aby na pewno nie jest gorsze od najstraszniejszej nocnej mary.
To dlatego nic go nie nawiedziło tej nocy. Nieustannie oddziaływała na niego zdolność Osamu, zapewniając mu tym samym spokojny sen i mentalne bezpieczeństwo. Tak samo, jak go to cieszyło, bo w końcu dzięki temu mógł porządnie naładować swoje akumulatory, jak i mieć chociaż chwilę prawdziwego spokoju, tak wszystkie komórki w jego ciele krzyczały, uświadamiając mu, że partner w związku z tym wszystkim musiał przytulać się do niego całą noc. Czuł się z tym niewymownie dziwnie, nie tylko poprzez kolejny, tym razem trochę bardziej intymny akt bliskości, ale też przez kolejną zagwozdkę, choć dokładnie, niezmiennie tą samą – motywy egzekutora. Śpiąc nie mógł czerpać żadnych korzyści z rozrywanego przez uczucia Chuuyi, ponieważ on także był pogrążony we śnie. Obserwowanie go w tym czasie również nie wchodziło w grę, bo dzięki jego dotykowi Nakahara nie miał koszmarów. Zostawało tylko jedno rozwiązanie tej zagadki.
Dazai sam potrzebował dotyku.
Brzmiało to dość śmiesznie, zważywszy na to, że to Chuuya zawsze był tym, który czerpał z tego kontaktu korzyści. Jak się okazało, maniak również, ale nie ulegało wątpliwości, że kapelusznik bardziej go potrzebował. Świadomość tego, że Osamu wtulił się w niego po prostu tego chcąc, napawała gospodarza uczuciem, z którym nie do końca umiał sobie poradzić.
Tym, co zaskoczyło go jeszcze bardziej, było to, że w pierwszym odruchu miał ochotę przytulić go do siebie. Przypomniał sobie wyraz jego twarzy sprzed paru godzin i to działanie wyszło z jego strony wręcz machinalnie. W zestawieniu z teraz goszczącym na niej błogim spokojem, sam Chuuya poczuł się o wiele spokojniejszy, choć źródła tego uczucia nie znał i przez długi czas jeszcze nie odnalazł.
Gdy uświadomił sobie swoje początkowe zamiary, skrzywił się. Nie powinien czuć ani żalu ani sympatii do Dazaia. Powinien się cieszyć z jego parszywego samopoczucia, a nie mu jeszcze współczuć. Ten chłopak wykorzystywał go i drwił z niego na każdym kroku – nawet wysunął w jego stronę pomocną dłoń, by czerpać przyjemność z burzy, którą wywołał w jego wnętrzu. Jeśli Chuuya był potworem, to on był najgorszego sortu demonem.
Dlaczego więc nie mógł zdobyć się na to, by brutalnie go obudzić i wyśmiać z powodu jego nocnego przyklejenia się do niego? Każda istniejąca siła wyższa była mu świadkiem, że to było coś, czego bardzo w tamtej chwili pragnął. Widok zranionego lub zdezorientowanego Osamu był jego marzeniem, prawie tak wielkim, jak utarcie nosa Arahabakiemu. Były to dwa byty, których nienawidził najbardziej na świecie, dlaczego więc wciąż leżał i gapił się na spokojnie oddychającego bruneta zamiast zrzucić go z łóżka i zgnoić tak, jak ten robił to nieustannie z nim samym?
Wewnętrzna bitwa Chuuyi skończyła się w ten sposób, że cicho wyswobodził się z jego uścisku i wyszedł z domu, by zjeść śniadanie na mieście. Nie mógł siedzieć w tym samym apartamencie, w którym był śpiący i nieumyślnie ukojony przez niego Dazai. Powodował w nim sprzeczne uczucia, które wiodły w nim swój prym jeszcze długo.
Nasiliły się jedynie, gdy ten opuścił Portową Mafię. Z jednej strony rudowłosy czuł niezmierzoną ulgę, gdyż był pewien, że teraz, gdy tego irytującego i wywracającego mu świat do góry nogami czynnika przy nim nie będzie, wszystko stanie się prostsze. Z drugiej czuł wielką pustkę. Nie miała ona swojego źródła tylko w tym, że teraz nie miał kto wyciszać tego skrzeczącego głosu i przynosić mu ukojenia, co było kontynuowane nawet po tej niewspominanej później przez żadnego z nich nocy, ale po dłuższym czasie dazaiowej nieobecności Nakahara spostrzegł, że czuł się jeszcze bardziej samotny niż zwykle. Zwykle wypełniony ostrymi wymianami zdań, pijackim gadaniem i butelkami apartament stał się cichy i przygnębiający. Jedyne, co się nie zmieniło, to obecność pustych butelek. Picie samemu podchodziło jednak już pod alkoholizm, a od tego Chuuya wolał się uchronić. Nie mógł przecież pozwolić, by coś tak nic nieznaczącego jak samotność zniszczyło go doszczętnie.
Przeprowadzając się do skromnego mieszkania, udało mu się wrócić na prostą i skoczyć w hierarchii Mafii, tym samym będąc tuż pod kierownictwem samego szefa. Przez cztery lata miał się dobrze, jakoś radził sobie z wpadkami i gorszymi dniami. Wszystko układało się nawet tak, jak chciał, aż do kolejnego spotkania z Dazaiem i kolejnego wymogu użycia Korupcji.
Po tym Chuuya postanowił jeszcze bardziej stłamsić swoje na nowo odkopane z odmętów duszy uczucia i jeszcze bardziej znienawidzić byłego partnera, który po tych wydarzeniach nie został z nim i nie uratował go od zatracenia się w swojej ciemni. Im więcej o tym myślał, tym nie znosił go jeszcze bardziej, tym również częściej przypominał sobie o tym dziwnym wieczorze, jego wyrazie twarzy i desperackiej potrzebie bliskości, których nigdy nie zapomniał. Coraz częściej rozmyślał o jego i swoim nieszczęściu, o głupim paradoksie ich potrzeb, aż w końcu doszedł do wniosku, że musi odciąć się od toksycznego maniaka na dobre, inaczej z całą pewnością skończy w wariatkowie.
Kiedy przypadkiem usłyszał, że po walce z Gildią Dazai zniknął, czuł się rozdarty pomiędzy niewymowną ulgą, rozbawieniem, jak i swego rodzaju niezrozumieniem. Krążąc po mieście mimowolnie zastanawiał się nad jego losem. Był niemal przekonany, że nagła nieobecność była jak najbardziej zamierzona, a Osamu po prostu znów próbuje zmanipulować wszystkich dookoła, co miało pomóc mu w jakiejś zrozumiałej tylko dla niego samego grze. Myślenie o tym nie podobało się Chuuyi, gdyż postawił sobie za cel zostawienie tego człowieka za sobą, ale niebezpieczny wpływ poczynań maniaka na Portową Mafię nieuchronnie nachodził jego głowę, tak jak nieustannie zagłuszana myśl, że być może w końcu udała mu się próba odebrania sobie życia. Nie do końca wiedział, która z nich powiodła jego nogi w stronę jego mieszkania, niemniej jednak nie był z tego faktu zadowolony. Jeśli jednak to, cokolwiek miał tam znaleźć, miało jakoś uspokoić szumiące od tego organizacje oraz jego samego, był skory wejść tam i zmierzyć się z widokiem, który miał zastać.
Nie spodziewał się jednak zobaczyć tego, co zobaczył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top